Dawno nie pojawiła się żadna osłona serii dyskusyjnej, za co przepraszam, ale szczerze mówiąc, kompletnie wyleciało mi to z głowy. Zajęłam się innymi inicjatywami, np. Autorskimi 10 minutami, stąd to chwilowe opóźnienie. 

Ale, no more! Wracamy do dyskusji, kochani! :)

Od jakiegoś czasu na polskich bookstagramach pojawia się wiele postów, story i komentarzy dotyczących współpracy z wydawnictwami. Mowa o zaletach, wadach i ogólnych założeniach tej wymiany medialnej. Stwierdziłam, że chętnie podejmę temat i zobaczę, jak wy się zaopatrujecie na tę sprawę. Dlatego...

zaprasza na

VIII ODSŁONĘ SERII DYSKUSYJNEJ, CZYLI
TROCHĘ O WSPÓŁPRACY Z WYDAWNICTWAMI


Zacznę od banałów, ponieważ - jak wiadomo - taka współpraca jest bardzo korzystna zarówno dla wydawców jak i dla blogerów/bookstagramerów/booktuberów/ogólnie osób "siedzących w książkach", których będę dla uproszczenia nazywać twórcami. Każdy coś zyskuje. Wydawca dostaje promocje tytułów oraz swego rodzaju szum medialny, ponosząc przy tym niewielkie koszty. Twórca z kolei może poznać nowości często przedpremierowo albo świeżo po premierze, czym zachęca wielu potencjalnych czytelników do dłuższego pozostania na prowadzonej stronie. 

Problem w tym, że momentami wspomniana współpraca nie przebiega gładko i miło. Wydawcy mają zbyt dużo wymagań, których spełnienie często zabiera twórcom dużo czasu: napisanie recenzji, dodanie postów na social media lub też - w zależności od umowy - wrzucenie ich na portale książkowe czy strony księgarni internetowych. Dodatkowo porobienie zdjęć, nagranie story i inne pierdoły tego typu, na które poświęca się często wiele, wiele godzin. W zamian więc twórcy oczekują wynagrodzenia (czy to w postaci wymiany barterowej, czy odpowiedniej zapłaty w przypadku współpracy komercyjnej - wszystko zależy od pierwotnych ustaleń). I wtedy zaczynają się schody...

Ze swojego doświadczenia powiem, że jest różnie. Niektóre wydawnictwa są naprawdę cudowne. Nie mają żadnych problemów, chętnie odpowiadają na pytania i odpisują na maile, traktując twórcę jak równego sobie. Ale niektóre... cóż, powiedzmy, że powinny się jeszcze trochę nauczyć. :) Nie mówię tutaj tylko o głupim podziękowaniu za napisanie recenzji czy zwyczajnym odpisaniu na maila (parę razy zdarzyło się, że wysyłając zapytanie o egzemplarz albo listę linków z recenzjami otrzymanych książek, nie dostałam żadnej odpowiedzi. Nie wiem, jak Wy, ale dla mnie to nieprofesjonalne zachowanie). Największym policzkiem jest - w przypadku współpracy barterowej - otrzymywanie egzemplarzy bezpłatnych przed ostateczną korektą, czyli egzemplarzy niepełnych. Jako osobie, która poświęca sporo czasu na promowanie książki, miło by było dostać finalny produkt, czyli taki, jaki się teoretycznie reklamuje, czyż nie? I taki, na który się pierwotnie umawiało. Przecież reklamując sukienkę, nie dostaje się takiej nie do końca uszytej albo samego materiału, prawda?

Oczywiście, należy wówczas napisać z prośbą o wysłanie egzemplarza finalnego, ale otrzymana odpowiedź nie zawsze jest zadowalająca.

Na bookstagramie spotkałam się z opiniami, że niektóre wydawnictwa wręcz każą pisać same przychylne recenzje, inaczej nie dostanie się "w nagrodę" książki. Nigdy osobiście się z czymś takim nie spotkałam (chyba że miałam farta do wydawnictw, z którymi rozpoczęłam współpracę :P). Kompletnie też nie rozumiem twórców, którzy się na to godzą lub (już nawet pomijając fakt nacisku ze strony wydawcy) sami decydują się wychwalać kompletny chłam, bojąc się, że zła recenzja zakończy ich współpracę. Szczerze mówiąc, takie zachowanie urąga pozostałej grupie twórców, szczerych i skrupulatnych, i uważam, że taka praktyka powinna się zdecydowanie zakończyć. Może właśnie dlatego niektórzy wydawcy traktują twórców jak bezmózgie istoty, jakim można wcisnąć wszystko?

Na zakończenie pragnę zaznaczyć, że post nie powstał po to, by obrazić wydawców czy twórców, ale by pokazać, że nie zawsze jest ładnie i kolorowo. Każda współpraca zawsze ma dwa końce jak kij i wyłącznie od nas samych zależy, na jakie warunki się zgodzimy. Jeśli nie macie problemów z otrzymywaniem niefinalnych egzemplarzy, niech będzie, wasza sprawa. Jeśli uważacie inaczej, to również wasza opinia, do której macie prawo. 

Czasami jednak trzeba usiąść i się zastanowić, czy to, co robię, ile poświęcam czasu i nerwów, rzeczywiście jest warte produktu próbnego i ani jednego "dziękuję". :)


Chętnie poznam, co sądzicie i jak zaopatrujecie się w tym temacie. Napiszcie mi wszystko, co wam leży na duszy! Do następnego!

 

Niesamowita, intrygująca i psychicznie porypana - tymi trzeba określeniami nazwałabym Fascynację Adriana Bednarka, czyli zwieńczenie trylogii o Oskarze Blajerze. W zeszłym roku miałam przyjemność poznać pierwsze dwa tomy: Inspirację oraz Obsesję (kliknijcie na tytuł, żeby przejść do recenzji), po których czułam wyłącznie nieprzemożoną ochotę poznania zakończenia jednej z najbardziej pokręconych serii. 

Zaznaczę, że recenzja Fascynacji może zawierać spojlery do poprzednich części, dlatego, drogi czytelniku, jeśli lektura jeszcze przed tobą, leć szybciutko do księgarni, kup i nadrób zaległości. :) 

Nie spodziewałam się, że to możliwe, ale Oskar po wydarzeniach z Obsesji zbzikował jeszcze mocniej. Mimo że więzioną w piwnicy Effie przestał wreszcie traktować i widzieć jak Luzię, co z kolei niezbyt opłaciło się dziewczynie, to niemal co noc budził się zlany potem przez dręczące koszmary. Dodatkowo Oskara dopadła blokada twórcza - na szczęście w zanadrzu miał napisaną niegdyś powieść Lalkarz, która przyniosła jeszcze więcej zysków i zdecydowanie powiększyła grono fanów pisarza. Aha, i powołała do życia nowego seryjnego mordercę.

W mieście pojawił się kolejny psychopata, który nie dość, że wzorował się na działaniach Lalkarza, to nadprogramowo na swoje ofiary wybierał wyłącznie kobiety w nieokreślony sposób powiązane właśnie z Blajerem. Przykładowo pierwsza na odstrzał poszła odtwórczyni głównej roli w serialu o Lidii Ostrowiec będącej bohaterką najpopularniejszej serii kryminalnej napisanej przez Oskara. Taka sytuacja z pewnością sprzyja zadawaniu pytań, wtrącaniu się detektywów w życie i zdecydowanie zwiększa zyski.

Na drodze Oskara stanęła również kobieta, która swoim zachowaniem i wyglądem do złudzenia przypominała Luzię, przez co nasz główny bohater popada w jeszcze większą (i groźniejszą) paranoję. Teraz już nie tylko próbuje schwytać Lalkarza, ale również najlepszą - według niego - wersję Luizy. Ale co się wtedy stanie z Effie? Czyżby kolejna kopia miałaby wylądować w bagnie?

Fascynacja Adriana Bednarka jest doskonałym zwieńczeniem szalonej, psychicznie pokręconej i naprawdę obłąkanej historii. Nie istnieje szansa, że po sięgnięciu dacie radę oderwać się od dynamicznej oraz wypełnionej zwrotami akcji książki, co z jednej strony było oszałamiające, lecz z drugiej odrobinę męczące. Niestety, w pewnym momencie poczułam lekki przesyt dotyczący psychopatów i faktu, że zamiast normalnego rozwiązania danej sytuacji bądź nawet wątku, wyobrażałam sobie najdziwniejsze opcje z możliwych. Za dużo kombinowania. Na szczęście to niewygodne uczucie szybko minęło, a ja na powrót wkręciłam się w oryginalną fabułę niemal pozbawioną schematów typowych kryminałom o seryjnych mordercach. 

Wielowątkowość, a przede wszystkim postawienie na obnażenie chorej psychiki głównego bohatera to dwie główne zalety powieści. Oskar był doskonale wykreowaną postacią, ponieważ w trakcie trwania całej trylogii przeszedł horrendalną wręcz zmianę osobowości - uwielbiam, kiedy wraz z przeżytymi wydarzeniami bohater ewoluuje, by lepiej przystosować się do aktualnej sytuacji. 

W trzeciej części również nie zabrakło bestialskich, wypełnionych krwią, brudem i seksem scen, co dla jednych nie będzie problemem, a drugim może się nie spodobać, dlatego uprzedzam. Fascynacja należy do cięższych lektur raczej na chłodne wieczory niż upalne dni, bo podczas czytania odczuwa się gęsty, przytłaczający klimat.

Fascynację, jak i całą trylogię o Oskarze Blajerze, oczywiście polecam bez wahania, szczególnie jeśli uwielbiacie nurzać się w ciężkich, brutalnych klimatach z morderstwami na czele. Książka nie tylko skupia się na wątku kryminalnym, ale przede wszystkim na psychice głównego bohatera, który pod wpływem traumatycznych wydarzeń i niewyleczonych chorób popada w psychozę, a swoje rozumowanie zmienia o sto osiemdziesiąt stopni. Fascynacja to fascynująca opowieść o tragicznej miłości, szaleństwie oraz tym, że w każdym człowieku drzemie seryjny morderca. 

7,5/10

Fascynacja
Adrian Bednarek
Wydawnictwo Novae Res
Gdynia 2021
Stron: 468


← Obsesja



 Słońce przygrzewa równo, człowiek się poci, ledwo dycha, a tutaj jeszcze trzeba wypełniać obowiązki - iść do pracy, po zakupy, wykarmić rodzinkę. Nie wiem, jak Wy, ale podczas takich upałów kompletnie nie mam ochoty czytać. Najlepiej to piłabym wodę z kostkami lodu, jadła lody i zagryzała je mrożonym sorbetem. :) 

Ale!

Gorące dni nijak nie przeszkadzają w nabywaniu nowości książkowych! I z takim właśnie filmikiem przychodzę do Was dzisiaj. Od początku czerwca moja biblioteczka wzrosła aż o 12 nowych, świeżutkich, jeszcze pachnących drukarnią książek. Jeśli jesteście zainteresowani konkretnymi tytułami, zapraszam poniżej. ↓




A ile książek od początku miesiąca Wam udało się już zgromadzić? Pochwalcie się liczbami w komentarzach. :)


Wyobraź sobie, że umierasz. Twoje ciało wsadzą do ziemi albo spalą na popiół zgodnie z ostatnim życzeniem. Dusza jednak powędruje dalej, a dokładnie do świata Pomiędzy, bo - załóżmy - masz jakieś niedokończone biznesy albo nie do końca zdajesz sobie sprawę z własnej śmierci, albo czekasz po prostu na kogoś bliskiego, by razem pójść do światła. Sęk w tym, że jak już się utknie Pomiędzy, bardzo ciężko zrobić krok naprzód. Do tego potrzebny jest przewoźnik dusz, swego rodzaju mitologiczny Charon. I taką właśnie osobą jest główny bohater książki Popiół i kurz Jarosława Grzędowicza.

Bezimienny bohater za obol - skoro w życiu nie ma nic za darmo, to czemu w nieżyciu ma być? - przeprowadzi duszę petenta dalej, ponieważ w chwilach wolnych od pracy na uniwersytecie, gdzie wykłada etnologię, para się właśnie wędrowaniem po świecie Pomiędzy pełnym popiołu i kurzu. Pierwszy raz udał się tam zupełnym przypadkiem w dzieciństwie i od tamtego czasu jako jeden z niewielu potrafi przekraczać granicę między żywymi a umarłymi, co jak się okazuje, mocno uzależnia.

Kiedy bohater postanawia na jakiś czas zakończyć podróże, zaczynają dziać się dziwne, tragiczne rzeczy. Najbliższy przyjaciel, zakonnik Michał, umiera w niewyjaśnionych okolicznościach, a kilka dni później inny zakonnik zostaje znaleziony powieszony na dzwonnicy. Nagle pojawiają się również nienaturalne, przerażające istoty, które zdają się przenikać między światami... Teraz główny bohater już nigdzie nie jest bezpieczny, a już zwłaszcza w momencie, gdy los na jego drodze postawi tajemniczą kobietę, przed którą ukrycie się nawet w Pomiędzy nic nie da. 

Popiół i kurz Jarosława Grzędowicza jest wciągającą książką z niesamowicie oryginalnym pomysłem na główną fabułę. Historia od pierwszego akapitu wciąga i mimo dość traumatycznych wydarzeń, całość czyta się wyjątkowo lekko. Zapewne wpływa na to wyrobiony, oszlifowany styl autora, który  totalnie urzeka - nie zamierzam ukrywać, że zdarzyło się kilka momentów i pojawiło się parę zdań, nad którymi zachwycałam się jak głupia. Dlaczego? Bo mimo prostoty, ukrywały inteligentną wręcz głębię.

Książka poraża specyficznym, mocnym klimatem, który czuje się dosłownie na każdej stronie, zwłaszcza że najnowsze wydanie urozmaicono ilustracjami Dominika Brońka. Nie raz, nie dwa sprawiły, że po skórze przeszedł dreszcz, a ja zamiast czytać, wpatrywałam się w porażająco realne oblicze demonicy albo nagiej, zniszczonej życiem kobiety w kiblu. :) 

I jak wstęp oraz środek powieści totalnie mnie kupiły, urzekły i rozkochały, tak koniec sprawił, że mało brakowało, a rzuciłabym książką w kąt. Otwarte zakończenia mi nie przeszkadzają, co więcej - momentami wydają się idealnym zwieńczeniem danej historii. Tutaj jednak kompletnie nie zagrało, przez co odrobinę się zawiodłam. 

Popiół i kurz Jarosława Grzędowicza polecam bez wahania, mimo lekkiego niedosytu spowodowanego otwartym zakończeniem. Książka jest mieszanką gatunkową, w której poza typową fantastyką czytelnik zetknie się z wątkami kryminalnymi oraz dużą dozą horroru okraszonego czarnym humorem, co z pewnością znajdzie wielu zwolenników i wywoła jeszcze więcej zachwytów. Wciągająca historia, realistyczni bohaterowie, a przede wszystkim specyficzny klimat Popiołu i kurzu sprawiają, że po książkę powinno sięgać się w ciemno.

8/10

Popiół i kurz
Jarosław Grzędowicz
Wydawnictwo Fabryka Słów
Lublin-Warszawa 2021
Stron: 324


Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu

Dzień dobry!

Ostatni weekend dał mi nieźle w kość, zwłaszcza fala upałów była (jest) wręcz nie do zniesienia i zdecydowanie nie sprzyjała czytaniu ani tym bardziej pisaniu jakiegokolwiek postu. Na szczęście mam dla Was coś ekstra, a mianowicie szóstą odsłonę Autorskich 10 minut! Dlatego ja idę zakopać się w zimnej ziemi albo zanurzyć w otchłani lodowatej rzeki (lub coś w tym stylu), a głos oddaję gwieździe odcinka. :)

Magdalena Kucenty to autorka wielu opowiadań, a także powieści Zodiaki Genokracja, która ukazała się na początku 2021 roku (recenzja tutaj - klik). 

Magister inżynier z wykształcenia, niejako pisarka zawodowo. W 2019 roku porzuciła karierę administratora IT na rzecz pracy w branży gier.*

Facebook | Instagram | LubimyCzytać



1) Jeden ulubiony cytat ze „Zodiaków. Genokracji”

Nie umiem się zdecydować między dwoma, jednym poważnym a drugim zdecydowanie mniej:
- „Nikt nikogo na dobrą sprawę nie zna. Nawet siebie samego. Znamy tylko własne wyobrażenia o sobie i o innych ludziach. Zwykle mylne. Rzadko kiedy bliskie prawdy”.
- „Przepraszam za kolegę, on jest bardzo chory (...) Ciężki przypadek skurwysyństwa. Niestety lekarstwa jeszcze nie wynaleziono”.

2) Dwie rzeczy, które najbardziej denerwują Cię podczas pisania

Kryzys, który zawsze dopada mnie w połowie każdego tekstu, bo nagle wydaje mi się, że nic z tego nie jest warte funta kłaków. No, i własne tempo pisania, które jest mozolne. ;)

3) Trzy pierwsze myśli, jakie przychodzą Ci do głowy, gdy patrzysz na swoją książkę w księgarni

„O, jest! Super!”, „A, cholera, znowu leży na samym dole”, „Może by tak przełożyć wyżej…?”.



1) Wolałabyś posiadać wiele jaźni/osobowości jak Ryba czy świadomie dzielić jedno ciało z siostrą jako Gemini?

Oba przypadki są wykańczające psychicznie, ale Gemini chyba mniej, więc wybrałabym je.

2) Co wybierasz? Do końca życia wyłącznie czytać książki bez możliwości napisania jakiegokolwiek słowa czy pisać, ale nie móc przeczytać nic poza tym?

Trudne pytanie, bo z pisania obecnie pracuję. Ale bez czytania i tak nie mogłabym nic sprawdzić w pracy, więc jednak wolę móc czytać.

3) Zadawanie pytań czy udzielanie odpowiedzi?

Zadawanie pytań. Jestem raczej ciekawską osobą.


I 10 minut minęło! Bardzo dziękuję Autorce za zabawne, błyskotliwe odpowiedzi, a Wam za zaangażowanie i chęć zadawania naprawdę momentami niełatwych pytań. :) 

Kolejne odsłony wkrótce!

Czytaliście już Zodiaki. Genokrację? Macie w planach książkę Magdaleny Kucenty? :)


*Opis pochodzi stąd.


Po powieści historyczne sięgam sporadycznie i wyłącznie w chwili, kiedy mocno zainteresują mnie opisy, a czasy, w których toczy się akcja, będą odpowiadać mojemu wysublimowanemu (wybrednemu) gustowi. Tego gatunku nie czytam w ciemno, licząc po cichu, że książka się spodoba, jak to zwykle bywa. Nie. Tutaj muszę wyrobić sobie konkretną opinię o tytule, zanim w ogóle pomyślę o  przeczytaniu.

Czyli zupełnie inaczej niż najnowsza książka Pam Jenoff. Łączniki z Paryża trafiły do mnie poniekąd przypadkiem - nazwałabym to łutem szczęścia. Powiedzieć, że książka mnie nadzwyczajnie zaintrygowała to zdecydowanie za mało. Ona, używając wręcz nierealnej, magicznej mocy, dosłownie wciągnęła mnie w sam środek wydarzeń, jednocześnie sprawiając, że odejście od lektury graniczyło z cudem.

Łączniczki z Paryża to historia, która toczy się w kilku miejscach w dwóch różnych czasach. Czytelnicy poznają losy Grace Healey, mieszkanki Nowego Jorku oraz asystentki w kancelarii prawnej. Kobieta pewnego dnia, idąc do pracy, spotyka na swojej drodze porzuconą walizkę. Dziwne przeczucie każe jej zerknąć do środka, skąd wydobywa plik zdjęć kilkunastu kobiet. Zabiera zdobycz, ale po paru godzinach postanawia odłożyć własność z powrotem do walizki. Sęk w tym, że owa walizka znika, a Grace niszczona wyrzutami sumienia postanawia na własną rękę odnaleźć właścicielkę. Niejaką Eleanor Trigg. 

Do Eleanor należy właśnie druga perspektywa historii. Czytelnicy cofają się o dwa lata od wydarzeń związanych z Grace, czyli lądują w 1944 roku w Londynie, gdzie dokładnie poznają, z jakimi uczuciami mierzy się Trigg. Kobiecie bowiem zostało powierzone niezwykle trudne zadanie - musi zacząć werbować, a następnie szkolić tajne agentki, które w niedalekiej przyszłości agencja wyśle na przeszpiegi do okupowanej Europy. 

W trakcie szkolenia rekrutek Eleanor poznaje Marie, czyli trzecią główną bohaterkę Łączniczek z Paryża. Ta młoda, samotna matka zostawia córkę, chcąc walczyć dla niej o lepszy świat, i wyrusza do Francji, by pracować w terenie jako radiotelegrafistka. Czy kobietom uda się osiągnąć swoje cele? Przechytrzą okupanta, wysadzą mosty i zniweczą okrutne plany wroga? Kim okaże się tajemniczy zdrajca, donoszący Niemcom i sprawiający, że kolejne agentki giną w niewyjaśnionych okolicznościach?

Łączniczki z Paryża określiłabym mianem wciągającej, zaskakującej, odrobinę tajemniczej i przede wszystkim niesamowitej historii o odwadze, przyjaźni i bohaterskich czynach. Nie sposób przejść obok książki obojętnie, a losy kobiet autorka przedstawiła prosto, choć nietuzinkowo. Czytelnicy z pewnością miło spędzą czas, każde kolejne strony przekładając niemal machinalnie, ponieważ historia czyta się w rzeczywistości sama. Miałam wrażenie, jakbym płynęła - pod koniec to chyba zasuwałam szybciej niż Otylia Jędrzejczak stylem dowolnym, nie potrafiąc doczekać się rozwiązania niektórych wątków. Zdradzę, że były one szokujące i ekstremalnie doskonałe. 

Główne bohaterki to kobiety, których nie da się nie lubić. Zostały wyśmienicie wykreowane, a ich spojrzenie na życie czy świat, ich wady i zalety przedstawiono w sposób naturalny, przez co czasami odnosiłam wrażenie, jakby stały obok. W historii, oczywiście, nie zabrakło wątków zdrady, miłości oraz zauroczeń, ale na szczęście nie zdominowały one całej opowieści. Autorka bardzo dobrze je wyważyła, przez co główne kwestie pozostały na pierwszym planie, a te poboczne jedynie uprzyjemniały lekturę, dodając smaczku.

Pewnie nie zdziwi Was, że Łączniki z Paryża Pam Jenoff polecę z czystym sercem i bez chwili wahania. Książka prezentuje wysoki poziom, historia porywa, bawi, a czasem też smuci, więc odnajdziecie tutaj dosłownie kakofonię emocji. Podobało mi się również wplątanie kilku wydarzeń mających miejsce naprawdę w fikcyjny świat, przez co cała opowieść nabrała wyjątkowego charakteru. Co tu więcej mówić - nawet się nie wahajcie, od razu sięgajcie i czytajcie. :)

8/10

Łączniczki z Paryża
Pam Jenoff
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Warszawa 2021
Stron: 448


Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu


Zapraszam Was do czynnego udziału w Autorskich 10 minutach! 

Klaudia Zacharska zgodziła się wziąć udział w zabawie i w tym poście to właśnie do Niej kierujecie swoje pytania. 

Pamiętajcie, żeby pasowało do danej rundy; istnieją dwie, czyli...


Osoby, które nie pamiętają zasad, zapraszam tutaj ⇾ GŁÓWNE ZASADY. A jeśli coś tam Wam w głowie świta, to świetnie. :)

Przypomnę tylko, że runda 1 to typowa wyliczanka, czyli mamy tu pytania typu: "dwie ulubione książki, trzy najczęściej odwiedzane strony internetowe związane z książkami albo jeden gatunek literacki czytany najrzadziej". 

W rundzie 2 chodzi o wybór, np. "W książce byłabyś czarnym czy białym charakterem?" albo "Twoja przyjaciółka jest początkującą pisarką. Przeczytałaś jej książkę i uważasz, że jest okropna. Powiesz jej prawdę czy skłamiesz?". Wszystko, oczywiście, zależy od Waszej wyobraźni.

To co, gotowi? To do dzieła! Piszcie pytania w komentarzach!


Myślę, że nikt z obecnych nie obrazi się ani nie będzie miał nic przeciwko, jeśli nazwę Diunę Franka Herberta niezaprzeczalnym klasykiem science-fiction. Książka wydana w 1965 roku odniosła olbrzymi sukces komercyjny, zdobywając wiele nagród, m.in. Hugo i Nebula. Ponadto opublikowano ją w ponad 20 milionach egzemplarzy. A ja, jako ogromna fanka fantastyki, ze wstydem muszę przyznać, że książki nie przeczytałam... 

Czemu? Nie mam bladego pojęcia, szczerze mówiąc. Kompletnie nie czułam chęci ani takiego typowego przyciągania, jakie czasami nawiąże się między czytelnikiem a powieścią tuż przed sięgnięciem. Plułam sobie wielokrotnie w brodę, ale na szczęście z odsieczą przyszło mi Wydawnictwo Rebis i ich polski przekład Diuny w postaci powieści graficznej. Nie zastanawiałam się nawet sekundy, sięgając po księgę I stworzoną przez syna Franka, Briana Herberta oraz Kevina J. Andersona.

Tytułową Diuną jest planeta (zwana również Arrakis) istniejąca we wszechświecie z uniwersum Diuny, na której znajdują się złoża melanżu, czyli substancji umożliwiającej jasnowidzenie, jakie pomaga podczas podróży kosmicznych, oraz przedłużającej życie. Arrakis zostaje oddana w lenno rodowi Atrydów - królowi Leto I Atryda, jego konkubinie Jessice oraz ich synowi Paulowi. 

Wkrótce po przybyciu na planetę robiącej aktualnie za nowy dom rodu dochodzi do kilku wypadków/ataków, a tym samym do ujawnienia, że w pałacu przebywa zdrajca i najprawdopodobniej jest on kimś z bliższych osób kręcących się wokół władcy i jego rodziny. Poza poszukiwaniem szpiega Leto I Artyda zajęty jest wdrażaniem się w nowe życie, poznawaniem zwyczajów rodowitych mieszkańców Diuny czy atakami czerwi pustynnych (potwory żyjące na pustyni i często uniemożliwiające wydobywanie melanżu). 

Paula z kolei nawiedzają dziwne, zaskakująco prorocze sny, przez co momentami traci poczucie rzeczywistości. W międzyczasie na innej planecie ród Harkonnenów na czele z Vladimirem Harkonnenem planuje atak na Arrakis w celu zdobycia władzy oraz pieniędzy, jakie daje zbieranie melanżu. Czy zdrajcy uda się doprowadzić swój okrutny plan do końca? Co z Paulem, który mimo swojego nastoletniego wieku musi wskutek kilku wydarzeń szybko dorosnąć? A Lady Jessica - jaki wpływ wywrze jej wychowanie przez zgromadzenie Bene Gesserit (żeński zakon)?

Diuna, księga I w postaci powieści graficznej była strzałem w dziesiątkę. Niesamowicie klimatyczne ilustracje oraz szybka akcja bez zbędnych opisów sprawiła, że fabułę dosłownie pochłonęłam na raz. Parę godzin to czas wystarczający na przeczytanie komiksu, wliczając w to kilkuminutowe przerwy na zachwyty nad dobraniem kolorów, kreską czy trafnymi, dosadnymi dialogami między bohaterami.

Niesamowicie cieszę się, że pierwszy kontakt z Diuną miałam właśnie poprzez powieść graficzną. Myślę, że czytanie książki z 1965 roku byłoby dla mnie ciężką przeprawą, zwłaszcza jeśli pojawiałoby się tam dużo opisów planet, zwyczajów czy typowo politycznych knowań. Oczywiście, moje założenia mogą być całkowicie błędne, ale na razie zamierzam dokończyć przygodę z Diuną właśnie w postaci komiksu. Dopiero wtedy ewentualnie sięgnę po pierwotną wersję, czyli książkę.

Księgę pierwszą Diuny w postaci powieści graficznej serdecznie polecam. Osoby, które nie przepadają za wyraźną ekspozycją w fantastyce, za dosadnymi opisami przedstawionego świata konkretnego uniwersum albo za wyjaśnieniami i zawiłościami dotyczącymi relacji między bohaterami, religii, technologii czy polityki, będą zachwycone treściwą, pełną akcji i kolorów przygodą. Komiks powinien również trafić na czytelniczą listę fanów cyklu Kronik Diuny - wszak czyż nie cudownie byłoby zanurzyć się po raz kolejny w ulubionej przygodzie, lecz w odmiennej adaptacji/postaci? :)

8/10

Diuna. Powieść graficzna, księga 1
Frank Herbert, Brian Herbert, Kevin J. Anderson
Dom Wydawniczy Rebis
Poznań 2021
Stron: 178


→ Diuna. Powieść graficzna, księga 2. Muad'dib


Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu


Kiedy postanowiłam sięgnąć po W lesie Baby Jagi. Baśnie rosyjskie, spodziewałam się czegoś zgoła innego. Przede wszystkim wiedziałam, że to książka przeznaczona stricte dla dzieci, ale myślałam, że - po pierwsze - będzie to grube tomiszcze z wieloma, długimi bajkami, i że - po drugie - styl pisania mimo swojej prostoty i łatwego prowadzenia, czyli przystosowanego do dzieci, będzie zawierał także interesujące morały oraz ukryte dna, które zadowolą nawet dorosłego czytelnika. W obu przypadkach, niestety, zawiódł mój research - za co mogę winić wyłącznie siebie.

Pomimo wszystko historię przeczytałam z radością i zdecydowanie nie żałuję sięgnięcia po książkę.

lesie Baby Jagi. Baśnie rosyjskie to zbiór dziewięciu naprawdę przeróżnych bajek. Możecie tam znaleźć takie tytuły jak na przykład: Opowieść trójgłowego orła, Kogutek i żarna, Mama wilczyca czy O królewnie zaklętej w żabę (zdradzę, że ta bajka jest nieco innym przekładem znanego nam Żabiego króla albo Księżniczki i żaby). Osobiście najbardziej spodobała mi się Siostrzyczka Alonuszka i braciszek Iwanuszka, bo poza interesującą opowieścią znalazł się tu morał warty przekazania. 

Ilustracja pochodzi z W lesie Baby Jagi. Baśnie rosyjskie; z bajki Kogutek i żarna

Od razu było widać, że baśnie nie należały do kanonu bajek znanych wśród polskich odbiorców. Bardzo rzucał się w oczy odrębny styl prowadzenia narracji albo kompletnie inny zamysł zakończenia. Mocno klimatyczne również okazały się zamienniki: nie było tutaj króla, tylko car. Zamiast wiedźmy używało się słowa szamanka, a carewną określało się księżniczkę. 

W lesie Baby Jagi. Baśnie rosyjskie jest typową książką dla dzieci, w której królują magia, dobre zakończenia, zwierzęta oraz ciekawe przygody bohaterów związane z rosyjskimi wierzeniami. Nie zamierzam ukrywać, że tekstu było niewiele, co z kolei można odebrać jako idealny zabieg, kiedy odbiorcami są maluchy. Zwłaszcza takie, które szybko się nudzą. Niemniej, na każdej stronie zatrzymywałam się na dłużej, ponieważ podziwiałam przepiękne, nastrojowe ilustracje zdecydowanie sprzyjające powstawaniu pozytywnych uczuć.

Ilustracja pochodzi z W lesie Baby Jagi. Baśnie rosyjskie; z bajki Mama wilczyca

Książeczkę polecam najmłodszym czytelnikom, ponieważ jest idealna na wieczorne czytanie przed snem. Rodzicom z pewnością spodobają się nieco inne historie, niż te czytane na co dzień - w końcu ile można czytać bajkę o Kopciuszku albo książeczki z serii Psi patrol? :)  - a dzieciaki będą zachwycone kolorowymi ilustracjami oraz wywołującymi rozmaite emocje, magicznymi historiami. Myślę, że z W lesie Baby Jagi. Baśnie rosyjskie spędzicie miły czas i będzie to znakomita odskocznia od codzienności.

Na zakończenie wystawię 

Brak oceny

który wydaje mi się tu jak najbardziej na miejscu. Sądzę, że aspekt oceny książeczek dla dzieci dorośli powinni pozostawić dzieciom. :)


W lesie Baby Jagi. Baśnie rosyjskie
Luigi Dal Cin
Wydawnictwo Słowe Młode
Warszawa 2021
Stron: 48


Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu

PREMIERA 30.06.2021

W porównaniu z zeszłym rokiem zauważyłam u siebie tendencję wzrostową, jeśli chodzi o częstotliwość sięgania po różnego rodzaju debiuty. Nie wiem, szczerze mówiąc, skąd i kiedy dokładnie nastąpiła taka zmiana (kiedyś bowiem omijałam debiuty niemal szerokim łukiem), ale nie narzekam. Wręcz przeciwnie - bardzo mnie ta metamorfoza cieszy, bo początkujący pisarze czasami mają więcej do powiedzenia niż starzy wyjadacze. Kiedy więc usłyszałam o Dziewczynie, która klaszcze Tomasza Kozioła, horrorze z krwi i kości, nie mogłam przejść obojętnie obok.

Dziewczyna, która klaszcze przedstawia historię Adama, który dosłownie z dnia na dzień dostał informację od prawnika, że odziedziczył nieruchomość po biologicznych rodzicach, znajdującą się gdzieś na terenie podlaskiej wsi. Wraz z najlepszym przyjacielem, Mirkiem, wyrusza więc w podróż, by poznać prawdę. Kiedy docierają na miejsce, ową nieruchomością okazuje się przeogromny budynek mogący niegdyś robić za pański dworek, hotel lub... szpital psychiatryczny?

Kiedy chłopaki próbują poznać prawdę dotyczącą przeszłości domu, wokół zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Niemal nierealne. Psuje się samochód, tamtejsi ludzie na sam widok nowych twarzy zachowują się agresywnie, a Adam odnosi wrażenie, że coś tu jest nie tak. Czuje otępienie oraz nienaturalną nerwowość, zwłaszcza w chwili, kiedy tuż obok rozlega się głośne klaskanie. 

Czy Adamowi i Mirkowi uda się odkryć przerażającą prawdę o domu, o tym, do czego niegdyś służyły te cztery ściany, kilkanaście pokoi, strych i piwnica, do której boją się schodzić nawet pająki? Czemu mieszkańcy wsi wyglądają i zachowują się jak żywe zombie? A co z przyprawiającym o gęsią skórkę klaskaniem towarzyszącym prawie na każdym kroku?

Dziewczyna, która klaszcze Tomasza Kozioła to budzący napięcie horror z interesującą fabułą, nadnaturalnymi zjawiskami oraz dobrze wykreowanymi portretami psychologicznymi bohaterów. Autor dobrze poradził sobie z zawiłością wątków, wprowadzając co rusz dające do myślenia zwroty akcji. Tempo narracji zostało doskonale wyważone; podczas czytania nie nacięłam się na żadne nużące momenty, a tych dynamicznych trafiło się w sam raz. 

Główny wątek był bardzo interesujący, a kolejne losy Adama i Mirka śledziłam z niemałym zaangażowaniem. Zwłaszcza końcówka dała do wiwatu i ogromnie zaskoczyła, co uważam za duży plus. Podobało mi się wplecenie wątków nadprzyrodzonych, bo nie zamierzam ukrywać, że uwielbiam je w horrorach, a także fakt, że prawie do samego końca książki nie było się pewnym tożsamości antagonisty (czy raczej antagonistki). 

Parę fragmentów, niestety, należałoby lepiej dopracować, ponieważ chwilami brzmiały sztucznie. Mowa szczególnie o rozmowach między chłopakami, które bezpośrednio dotyczyły przedstawiania aktualnych zdarzeń związanych z nieruchomością. Wyglądało to tak, jakby autor specjalnie próbował wytłumaczyć konkretne działania, a zamiast wpleść je delikatniej pomiędzy wydarzenia, opowiadał o wszystkim na raz, niemal bezdusznie przedstawiając suche fakty. Trochę też irytował mnie Adam, ale to typowo subiektywna rzecz.

Dziewczyna, która klaszcze to przyjemny debiut i choć nieco chaotyczny oraz posiadający kilka wad, warty przeczytania. Horror momentami przyprawiał o ciarki, a odkrywanie prawdy było niezwykle wciągające. Tomasz Kozioł napisał ciekawą książkę z zaskakującym zakończeniem, którą polecam na nudny, wieczorny czas. 

6/10

Dziewczyna, która klaszcze
Tomasz Kozioł
Wydawnictwo Uroboros
Warszawa 2021
Stron: 352


Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu


Witajcie w kolejnej odsłonie Autorskich 10 minut!

Bez zbędnych wstępów zapraszam do poznania niezwykle interesujących odpowiedzi Kasi Bulicz-Kasprzak, która musiała zmierzyć się z dość... nietuzinkowymi pytaniami. :) Chociaż może wykorzystam jednak fakt, że jestem przy głosie, i zaproszę Was tutaj → klik, czyli w miejsce, gdzie jeszcze dwójka (niebawem trójka) uczestników Autorskich 10 minut czeka na swoje pytania. :)


Kasia Bulicz-Kasprzak to urodzona w 1976 polska pisarka. Aktualnie mieszka w Sulejówku pod Warszawą, a na swoim koncie ma ponad 15 powieści. Zadebiutowała w 2012 dzięki nagrodzie w konkursie organizowanym przez Wydawnictwo „Nasza Księgarnia”.

Pisanie traktuje jak rzemiosło i uważa, że autor, który zdobył pewne doświadczenie ma obowiązek tym doświadczeniem się podzielić. Dlatego od 2012 prowadzi zajęcia dla adeptów pisania w różnym wieku.*



1) Trzy rzeczy robione „po cichu” (po kryjomu)

Rzeczy robione po cichu to picie wody z czajnika przez dzióbek, przynoszenie landrynek i ukrywanie ich w biurku, a potem radosne znajdowanie, jak są już skamieniałe, oraz notoryczne noszenie skarpetek nie od pary, bo rano nie chce mi się szukać. 

2) Dwa ulubione słowa 

Kosodrzewina i wertykalny. 

3) Jedno ukochane danie, które zjesz nawet, kiedy jesteś syta 

Generalnie nie lubię jeść i nie mam ulubionego dania, ale chyba byłby to arbuz. Arbuza zawsze bym dopchnęła.




1) Dżem czy pasztet? 

Dżem. 

2) Wolałabyś czytać przez całe życie tylko jedną książkę, którą uwielbiasz, czy tonąć w milionach słabych w znienawidzonym gatunku? 

Jedna książka i to by było Autostopem przez Galaktykę albo Alicja w Krainie Czarów. 

3) Wybrałabyś spokojne życie na wsi bez żadnego człowieka czy w wielkomiejskim gwarze wręcz przytłoczona ludźmi? 

Wieś. I wydaje mi się, że już to wybrałam. Nie w znaczeniu dosłownym, tylko mentalno-wewnętrznym.


I na dziś to tyle. Albo aż tyle. :) Bardzo dziękuję Kasi Bulicz-Kasprzak za wzięcie udziału w zabawie, a Was zapraszam do poznania książek autorki. Polecam zwłaszcza Sagę Wiejską - recenzje pierwszej i drugiej części znajdziecie tutaj: klik i klik.

A tymczasem się żegnam i do następnego!

*opis pochodzi stąd

 

Na szczęście w większości deszczowy maj już za nami. Mimo że pogoda nie sprzyjała wychodzeniu na dwór, pozwoliła z kolei nadrobić kilka książek. A przynajmniej u mnie, z czego się mocno cieszę, bo zarówno marzec jak i kwiecień wypadły słabiutko. :)

W maju udało mi się przeczytać 8 książek, co łącznie dało 3743 strony. W porównaniu z poprzednim miesiącem wyszłam o 1597 stron na plusie. Jest moc. :)


Co przeczytałam?

Głównie fantasy - wreszcie też nadrobiłam kilka książek ze #stosuwstyduihańby

→ Maj zaczęłam od mocnego, momentami ohydnego, ale jakże wciągającego science-fiction Franka Herberta, czyli od Roju Hellstroma (recenzja);

→ potem wróciłam do Czarnego Stawu, a dokładnie do drugiej części. Wiła Roberta Ziębińskiego, choć jest powieścią typową dla młodzieży, urzekła mnie swoim klimatem oraz wierzeniami zaczerpniętymi wprost ze słowiańskich wierzeń (recenzja);

→ zostałam całkowicie pochłonięta przez bezapelacyjnie doskonały debiut Jamesa Islingtona. Cień utraconego świata to idealny wstęp do dalszej historii (recenzja);

→ nadrobiłam trzeci tom Czystej krwi, czyli Klub Martwych Charlaine Harris - książkę kupiłam ponad 10 lat temu, więc jest się czym pochwalić (recenzja wkrótce);

→ sięgnęłam po Obsesję Angeli Santini, czyli romans podchodzący momentami pod erotyk, który miło mnie zaskoczył (recenzja);

→ byłam W lesie Baby Jagi Luigiego Dal Cina i poznałam kilka interesujących rosyjskich bajek (recenzja wkrótce);

→ zanurzyłam się w misternych, nordyckich klimatach Żelaznego Wilka Siri Pettersen - fantasy pierwsza klasa, a przy tym oryginalne oraz mega wciągające (recenzja);

oraz

→ wreszcie skończyłam zaczęty w maju debiut Rebecci Kuang, czyli pierwszy tom Wojen makowych (recenzja wkrótce).

Jak widać, nie nudziłam się, a mój maj był iście magiczny. Może właśnie dlatego wyszło tych książek aż tyle? :)

Poza tym w maju założyłam kanał na YouTubie, gdzie już możecie obejrzeć trzy filmiki! Pierwszy jest o moich planach czytelniczych na maj/czerwiec (zaznaczę, że właśnie oficjalnie z tym postem wszystkie książki nadrobiłam), drugi powstał specjalnie na Dzień Matki, a trzeci to trzy recenzje. Klikając na miniaturki, przejdziecie do filmów. 

 


Ponadto w maju pojawiły się aż trzy posty, gdzie możecie zadawać pytania autorom, którzy zgodzili się wziąć udział w Autorskich 10 minutach! Serdecznie zapraszam do klikania w bannery i spróbowaniu utrudnienia Kasi Bulicz-Kasprzak, Magdalenie Kucenty oraz Tomaszowi Kaczmarkowi życia. :)

  

Skoro jeszcze jestem przy głosie, to zapraszam Was na filmik z podsumowaniem maja. Okej, może będę się powtarzać i wymienię mniej-więcej to samo, co w poście, ale może niektórym z Was nie będzie się chciało czytać i będą woleli obejrzeć? :) 

Zapraszam również do subskrybowania kanału! 


A teraz piszcie, co u Was? Jak minął Wasz maj, ile książek przeczytaliście, czym się na co dzień zajmowaliście? :)


W zeszłym roku Przemysław Piotrowski i jego trylogia o komisarzu Igorze Brudnym dosłownie zwaliła mnie z nóg; sprawiła, że poczułam się przeżuta, połknięta, wyrzygana, znów połknięta i... nie powiem, co jeszcze, ale ma to związek z ostatnim odcinkiem układu pokarmowego. :) Piętno, Sfora oraz Cherub (kliknij na tytuł, żeby przejść do recenzji) zakorzeniły się więc w moim sercu na zawsze, dlatego kiedy usłyszałam o nowej książce autora, wręcz musiałam ją przeczytać. 

Krew z krwi jest historią opowiedzianą oczami Daniela Adamskiego - prawie nieznanego pisarza dorabiającego jako kierowca Ubera, ale przede wszystkim ojca chorego dziecka. Pięcioletni Leoś cierpi na SMA, czyli rdzeniowy zanik mięśni, który pokonać może jedynie lek wart kilka milionów złotych. Ale żeby nie było za łatwo i sprawiedliwie, Leoś dodatkowo ma szyszyniaka, czyli guza szyszynki. W tym przypadku również potrzeba ogromnej kwoty liczonej w milionach, co z kolei pozwoli posiadać przynajmniej nikłą nadzieję na wyzdrowienie. Nie będę więc owijać w bawełnę i powiem, że życie Daniela nie oszczędza, a co więcej - wydaje się całkowicie do dupy.

W międzyczasie (od chwili poznania diagnozy) od Daniela odeszła żona, Danka, przez co chorym synem zajmuje się samodzielnie. Główny bohater powoli traci wszelkie nadzieje na dobre zakończenie, kiedy niespodziewanie policja puka do jego drzwi. Okazuje się, że ktoś zabił dawnego wroga Daniela w sposób identyczny, jaki Adamski opisuje w swoich książkach. 

Daniel nagle wpada w sidła psychopaty, który każe mu wydać następną książkę, inaczej dalej będzie zabijał niewinnych ludzi. Kiedy sprawa wypływa do mediów (morderca wysłał anonimową notkę), niespodziewanie Daniel staje w centrum uwagi, książki zaczynają się sprzedawać jak głupie, a pieniądze szybko zapełniają konto charytatywnej zbiórki dla Leosia. Czy Daniel stanie się złym człowiekiem/ojcem, próbując wyciągnąć z całej afery jak najwięcej? Kim jest morderca i czy Leosiowi uda pokonać się choroby?

Krew z krwi to fragmentami poplątana, doskonale przemyślana książka. Nie zamierzam jednak ukrywać, że w porównaniu z trylogią o Igorze Brudnym, średnio mi się podobała. Przez połowę książki prawie nic ciekawego się nie działo; główny bohater rozpaczał, snuł domysły, użalał się i wyrywał włosy z głowy oraz często się powtarzał (wspomnienie o Dance trenującej krav magę i biegającej w runmageddonach pojawiło się zbyt wiele razy). Miałam wrażenie, że historia chwilami odbiegała od głównego wątku, czyli od psychopaty mordującego ludzi, i skupiała się na codzienności ojca i syna. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby zakwalifikowano książkę jako dramat z wątkami kryminalnymi, a nie pełnoprawny kryminał.

Mocno podobało mi się zakończenie. Kilka rzeczy udało się przewidzieć, ale summa summarum większość okazała się totalnym zaskoczeniem, przez co ostatnie pięćdziesiąt stron pochłonęłam na raz, nawet nie orientując się kiedy. Myślę, że to właśnie głównie ze względu na nietuzinkowy koniec, warto sięgnąć po Krew z krwi. Autor bowiem popisał się wyobraźnią i imponującą umiejętnością wprowadzania twistów fabularnych tam, gdzie się ich czytelnik w ogóle nie spodziewa.

Na plus zasługuje również przedstawiony wątek relacji ojciec-syn. W posłowie autor pisał, że kilka sytuacji wziął z życia codziennego, co osobiście widać na gołe oko - kilka fragmentów rzeczywiście sprawiało wrażenie mocno realistycznych. 

Krew z krwi Przemysława Piotrowskiego określiłabym mianem książki dobrej, choć niepowalającej. Z pewnością historia znajdzie wielu zwolenników lubujących się zwłaszcza w dobrze wykreowanym portrecie psychologicznym głównego bohatera, a mniej przykładających wagę do wątków kryminalnych. Zakończenie całkowicie zaskakuje, więc jeśli ktoś nie będzie potrafił zdecydować się, czy sięgnąć, niech ma to na względzie. Krew z krwi polecam, ale zaznaczam, że nie jest to wyborna lektura trzymająca przez cały czas w niemożliwym wręcz napięciu. Nowa książka Piotrowskiego to raczej powolna opowieść o bólu, chorobie, przypadku i o tym, ile rodzic jest w stanie zrobić dla swojego dziecka. 

6/10


Krew z krwi
Przemysław Piotrowsku
Wydawnictwo Czarna Owca
Warszawa 2021
Stron: 400





Zapraszam na trzeci filmik. Tym razem recenzje pełną gębą. Na tapecie Mroczna wiedza. Scholomance. Lekcja pierwsza Noami Novik, Rój Hellstroma Franka Herberta oraz Stracone miliony Jessa Waltera. 

Jeśli wolicie recenzje czytane, to zapraszam tutaj: klik, klik i klik.

Miło mi będzie, gdy zasubskrybujecie kanał, polecicie go znajomym, dacie lajka i napiszecie komentarz. Chętnie wysłucham konstruktywną krytykę i dowiem się, co robię źle i co powinnam zmienić, żeby stawać się lepszą. :)

Cały filmik poniżej