Swego czasu Artur Ligęska znany był w dziedzinie polskiego fitnessu. Jako menadżer, a potem właściciel otworzył szereg popularnych klubów w mniejszych miastach Polski, zapoczątkowując nowy trend i pokazując, że sport to nie tylko kopanie piłki pod blokiem. Nie zamierzam jednak pisać o Arturze Ligęsce - gwieździe fitnessu, a o Arturze Ligęsce - człowieku, który na ponad rok trafił do więzienia w Zjednoczonych Emiratach Arabskich za... Cóż, za nieodwzajemnioną miłość.

Inna miłość szejka to opowieść w postaci wywiadu, gdzieniegdzie przeplatanego wpisami Artura z osobistego pamiętnika. Dostajemy więc rzetelną i prawdziwą historię o człowieku, który wskutek zrządzenia losu trafił do jednego z najgorszych więzień Bliskiego Wschodu. 

W porównaniu z późniejszymi wydarzeniami, te początkowe wydają się kompletnie nieznaczące. Mówię tu o okresie dzieciństwa oraz o kierujących Arturem motywach wejścia w branżę sportową. O jego problemach, o zaufaniu nie tym osobom, co trzeba. Aż wreszcie o długach i ucieczce do całkiem nowego świata, lepszego, nowoczesnego i bogatego. Do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. To w państwie szejków Artur pokładał nadzieję na szybki zarobek, zwrot pieniędzy wierzycielom i powrót do Polski z czystą kartą. Niefart (choć to mało powiedziane) chciał, że na drodze Artura stanął Anioł, książę Abu Zabi, który mimo religijnych zakazów karanych śmiercią postanowił zakochać się w mężczyźnie.

Artur zbyt wolno zorientował się w sytuacji, a kiedy zamierzał wrócić do kraju, został aresztowany i trafił do więzienia. 

W Innej miłości szejka nie poznajemy wyłącznie trudnej historii Artura, ale przede wszystkim stykamy się z niewiarygodną wręcz polityką Wschodu, z istnieniem samorządów i z wymierzaniem kar za tak naprawdę cokolwiek - szczególnie jeśli nie spodoba się to Arabowi z wysoko postawionego rodu. Tutaj dla sędziów czy policji dowody nie posiadają żadnego znaczenia, a sprawiedliwy proces nie istnieje. Niemal wszystkie prawa wolnego człowieka, o których skrupulatne przestrzeganie walczy niemal cały świat, w Emiratach nie mają prawa bytu. W więzieniach panuje samowolka rodem z najbrutalniejszych filmów, czego świadkiem i uczestnikiem zostaje właśnie Artur. 

Powiem tak: dawno nie czytałam równie wciągającej książki z gatunku literatury faktu. Wydarzenia zostały przedstawione spójnie, bez zbędnego koloryzowania, choć niektóre momenty według mnie nakreślono nieco po macoszemu. Mocniej bym je rozwinęła, szczególnie fragmenty z poznaniem Anioła - co sprawiło, że książę zauroczył się w zwykłym Polaku? Troszkę też irytował mnie powtarzający się materiał. Ale poza tymi szkopułami historia mroziła krew w żyłach. Podczas czytania nie potrafiłam pojąć, jak można skazać niewinnego człowieka na dożywotnią odsiadkę w więzieniu i to bez żadnych dowodów?! Jestem również pełna podziwu Artura, który - jakby nie patrzeć - wyszedł z tej całej przygody zwycięsko, a w trakcie przebywania w izolatce wytrzymał i się nie poddał. 

Inną miłość szejka polecam z całego serca. Książka otwiera oczy i pokazuje, że świat wcale nie wygląda tak kolorowo, jak sądzimy - szczególnie w tych Wschodnich rejonach. To, co z zewnątrz wydaje piękne, w środku może być zepsute i brudne. Lektura przestrzega również przed wyjazdem do innych krajów bez uprzedniej znajomości kultury oraz zachowania obywateli, co czasami może grozić nawet śmiercią. 

8/10

Inna miłość szejka
Artur Ligęska, Oskar Maya
Wydawnictwo Burda Książki
Warszawa 2019
Stron: 208


Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu:

Po jednej z odsłon Serii Dyskusyjnej, w której rozmawialiśmy na temat debiutów (kliknij), postanowiłam dać szansę początkującym autorom. W ten oto sposób w moje ręce trafiła debiutancka powieść Pauliny Wiśniewskiej, z niesamowicie piękną okładką oraz tytułem dającym do myślenia. Jak smakuje szczęście? No, właśnie jak? Po przeczytanej treści stwierdzam, że smakuje raczej mdło i bez wyrazu, bez logiki oraz szczególnych umiejętności.

Jeśli jesteście ciekawi kolejnego debiutanckiego zawodu, to zapraszam do dalszej recenzji.

Jak smakuje szczęście? ukazuje historię z perspektywy dwóch sióstr Kolczyńskich, Kingi i Mileny. Choć powiedziałabym, że na piedestale ustawiono raczej Kingę, bo Milena swoje pięć minut dostaje dopiero na parunastu ostatnich stronach. Po tragicznych wydarzeniach sprzed lat, kiedy ich matka zmarła na raka, dziewczyny zmagają się z codziennością życia i - zgodnie z tytułem książki - poszukują szczęścia. Na początku powieści Kinga jest samotna, rozpamiętuje dawne zerwanie z licealną miłością, ale się nie poddaje. Dziwnym zbiegiem okoliczności wpada na Artura, który choć pierwotnie zachowuje się jak gburowaty dupek, potem właśnie w nim Kinga odnajduje drugą połówkę. Historia niczym z bajki, prawda? W bajce jednak nie zdarzają się gwałty, szantaże, a demony z przeszłości nie powracają. 

Milena, młodsza z sióstr, wiedzie spokojne życie u boku chłopaka, Piotra. Zachodzi w ciążę, więc nic tylko iść do ołtarza i stworzyć pełną, kochającą się rodzinę. Żyje w bańce, nie dostrzegając prawdy, którą ma dosłownie na wyciągnięcie ręki. Złe wybory, takie jak zaufanie nieodpowiednim osobom, doprowadzi ją do wielu łez i problemów. 

Po zapoznaniu się z zarysem fabuły stwierdzicie: chwila, chwila, to nie brzmi tak źle. Co więc Ci się nie podobało w Jak smakuje szczęście? 

Odpowiedziałabym, że chyba wszystko... Bardzo mi przykro, autorko (jeśli, oczywiście, kiedykolwiek trafisz na tę recenzję), ale książkę czytało się topornie. Ledwo przechodziłam przez kolejne zdania, a ich szyk, budowa oraz brak spójności powalały na łopatki. Przecinki przeważały do tego stopnia, że zaburzały logikę wypowiedzi bohaterów oraz płynność prowadzenia narracji. Bohaterowie wydawali się nijacy, a ich zachowanie do bólu sztuczne. Kto po gwałcie zastanawia się, czy SPOJLERALERT! nie zostanie znienawidzony przez rodzinę (w końcu Kinga została zgwałcona przez chłopaka Mileny), zataja prawdę, nie mówi siostrze, z jakim bydlakiem żyje i planuje ślub, a przede wszystkim - uwaga! - nadal jako-tako się z trzyma się z gwałcicielem, przychodząc w odwiedziny czy wyjeżdżając do Zakopanego? Ja chyba jestem z innego świata, ale za cholerę nie widzę tu żadnego logicznego zachowania. 

Styl - słaby, ale praktyka czyni mistrza; bohaterowie - nierealni, ale wystarczy troszkę nad nimi popracować. Może więc tło fabularne uratuje powieść? 

Nie, moi drodzy, tutaj także się zawiedziecie. Pomijam już główny wątek (nadal do końca nie jestem pewna, co jest tym głównym wątkiem poza tym, że Kinga i Milena są i żyją), ale poboczne to udręka. Spotkamy się tutaj z sytuacjami rodem z polsatowych i tvnowskich seriali. Dostaniemy ojca z nową kobietą, historię licealistki, która wdała się w romans z nauczycielem i zaciążyła, oraz tragiczne morderstwo w pensjonacie. A wszystko to otoczone - znowu! - nieprzemyśleniem i brakiem konsekwencji u autorki.

Poza piękną okładką nie znalazłam w Jak smakuje szczęście? żadnego pozytywu, a szukałam wszędzie, wierzcie mi. 

Podsumuję to tak, że jedynym uczuciem towarzyszącym przy czytaniu była czysta irytacja. Polecam osobom lubującym się w oglądaniu (i znajdowaniu sensu!) Trudnych sprawUkrytej prawdy i Detektywów w akcji. 

1,5/10


Jak smakuje szczęście?
Paulina Wiśniewska
Wydawnictwo WasPos
Warszawa 2020
Stron: 264

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu:

Po Rywalkach bez dnia przerwy postanowiłam nadal tkwić w Illéi, państwie rządzonym przez rodzinę królewską, w którym obowiązują rygorystyczne zasady podziału społeczeństwa na klasy. 

Elita jest drugą częścią cyklu Selekcja. Główna bohaterka, America Singer, wraz z pięcioma innymi dziewczynami dalej rywalizują o serce księcia Maxona, a tym samym o władzę i majątek. Teraz muszą więcej się uczyć, dostają też nowe, trudne zadania, których wykonanie wpływa na punktację w Eliminacjach. A poza tym w pałacu powinien panować porządek, dobre wychowanie oraz... umiejętna gra aktorska?

Powiem tak: drugi tom zaczął się marnie. America walczyła z uczuciami, ciągle lawirując między Maxonem - księciem a Aspenem - gwardzistą i byłym chłopakiem. Jak zabieg na początku wydawał się interesujący, tak podczas czytania dziesiąty raz tego samego, miałam ochotę rzucić książką w kąt. Ile można słuchać o problemach nastolatki, która nie potrafi się zdecydować i skacze z kwiatka na kwiatek? To jednemu daje nadzieje, a w kolejnym fragmencie drugiemu... No, prawie oszalałam. 

Prawie.

Bo nagle autorka zrobiła coś, co wywołało ogromne zdziwienie. Wkręciłam się mocno, a każde kolejne słowa niemal pożerałam. Skończyłam książkę w jeden wieczór i wiecie co? Chcę wiedzieć więcej! 

W Elicie lepiej poznajemy rodzinę królewską, a co z tym idzie - ogrom tajemnic. A uwierzcie mi, osoby mieszkające w pałacach z mnóstwem tajemnych skrytek oraz schronów mają naprawdę wiele do ukrycia. Zachowanie Americi drażniło, lecz z biegiem historii autorka pozwoliła bohaterce dojrzeć. Skupić się na dobru społeczeństwa, którym dziewczyna kiedyś może rządzić (jeśli, naturalnie, wygra Eliminacje), a nie na własnych wygodach czy sercowych problemach. Ładnie pokierowana postać, muszę to przyznać. 

Ogólnie serię stworzono dla młodszych czytelników, a konkretnie: dla nastolatek. Spodziewajcie się więc ogromu nastoletnich zachowań: rozmów o chłopakach, o miłości czy o całowaniu. Będzie też wredna koleżanka robiąca wszystko na pokaz i denerwująca główną bohaterkę. Trochę łamania prawa, kar cielesnych, a przede wszystkim śmiercionośnych ataków rebeliantów - te akurat najmocniej mnie zainteresowały!

Lekturę polecam na spokojny wieczór i na powrót do dziecięcych marzeń zostania księżniczką! :)

6/10

Elita
Kiera Cass
Wydawnictwo Jaguar
Warszawa 2014
Stron: 326

Rywalki ↔ Jedyna


Dla tych, co nie znają, tłumaczę: CzytamPierwszy to platforma dla recenzentów i kompleksowa usługa recenzowania książek dla wydawców - a przynajmniej tak o sobie piszą. Zabawa polega na tym, że zarejestrowany użytkownik może wybrać z listy książkę i za odpowiednią ilość ichniejszych punktów (ISBNy) dostać ją totalnie za darmo. Płacisz w recenzjach. Im więcej recenzji, tym więcej punktów, a co za tym idzie - więcej książek do zrecenzowania. I tak koło się zamyka. 

Mam nadzieję, że znajdzie się parę osób aktywnie korzystających z portalu lub mających jakąkolwiek styczność z CzytamPierwszy w przeszłości i ochoczo podejmiecie dyskusję. Bez przedłużania więc...

IV ODSŁONĘ SERII DYSKUSYJNEJ, CZYLI
TROCHĘ O CZYTAMPIERWSZY.PL


Sama poznałam CzytamPierwszy stosunkowo niedawno (miesiąc, dwa?) i przyznam szczerze, że mam troszkę mieszane uczucia, a zdanie podzielone.

Na samym początku idea mega mi się spodobała: nowe książki za darmo (odezwał się we mnie Polak-Janusz). Co by uzbierać punkty na pierwsze zamówienie wystarczyło się zarejestrować oraz polubić fanpage'a i zaobserwować Instagrama, czyli jednym słowem pestka. Problem pojawił się po dodaniu recenzji - czekanie na akceptację przez administratorów to minimum 20 dni.

Na szczęście wtedy też załoga przeniosła się na inną platformę/poszperała w  ustawieniach/coś zmieniła, ale że jestem noga z informatyki, to nie mam bladego pojęcia ani co, ani jak się to nazywa. W każdym razie oczekiwanie skróciło się diametralnie, bo do jednego dnia, ale tylko po umieszczeniu recenzji na stronach księgarni internetowych czy na portalach książkowych. Gdy dodawałeś na bloga... Cóż, powiedzmy, że recenzję dodałam 19.03., a jej status nadal nie zmienił się na zatwierdzony. (Edit: 08.04. zaakceptowano recenzję). To zdecydowanie studzi zapał. Widzisz, że masz możliwość przeczytania świetnej książki (nieraz trzeba się ścigać o wybrany tytuł, bo rozchodzą się jak świeże bułeczki), ale brakuje ci punktów... Wiadomo jednak, że administratorzy nie roboty, własne życie mają, więc z zasady się ich nie pośpiesza. 

Podoba mi się za to zaangażowanie ludzi prowadzących CzytamPierwszy. Jeśli masz kłopot, wystarczy, że napiszesz do nich na fanpage'u. Warto również dołączyć do grupy facebookowej, bo wszystkich nowinek dowiadujesz się od ręki. :)

Podsumowując, bardzo fajna propozycja dla osób, które dopiero zaczynają przygodę z recenzowaniem książek oraz dla ludzi urodzonych z dużą dozą cierpliwości. 

A co Wy sądzicie o CzytamPierwszy.pl? Korzystaliście kiedyś z portalu? A może nadal czynnie się udzielacie? Pamiętajcie o regulaminowych minimalnych trzech zdaniach i... zapraszam do dyskusji!



Kiedy człowiekowi się zabrania, człowiek chce bardziej, mocniej, więcej. Wiemy to z własnego doświadczenia oraz z aktualnie panującej na świecie sytuacji. Masz siedzieć w domu, a co robisz? Wymyślasz wszystko, byleby w tym domu nie siedzieć. Chyba z podobnego założenia wyszedł Wiktor Orzeł, autor książki o niezwykle chwytliwym tytule: Książka, której nigdy nie przeczytasz. 

Ja przeczytałam i zamierzam zrobić, co w mojej mocy, byście i Wy po nią sięgnęli. Bo warto. Dlaczego? Śpieszę z wytłumaczeniem.

Książka, której nigdy nie przeczytasz przez około 170 stronach przedstawia burzliwe losy Dębińskich. Nowobogackiej rodziny żyjącej w rezydencji na obrzeżach Krakowa. Mamy ojca, Aleksandra, właściciela firmy, który rodziną przejmuje się od święta lub kiedy zepsuje mu się telefon. Korę, która bardziej niż matka sprawdza się w roli nieco szurniętej, żyjącej przeszłością i niespełnionymi marzeniami kobiety odzianej w przysłowiową pozycję kury domowej. A przede wszystkim Zenona, niemal trzydziestoletniego syna, nadal mieszkającego z rodzicami chłopaczka - bo czy można innym terminem nazwać osobę w tym wieku, która ani razu nie zarobiła pieniędzy, ciągnąc je z tatusiowego portfelika, i której jedynym zajęciem są imprezy oraz próby zmuszania się do napisania książki? 

Ponadto poznajemy również Szofera oraz Ogrodnika - nieodłączny element życia Dębińskich. 

Książka podzielona jest na fragmenty, które opisywane są z różnych perspektyw wyżej wspomnianych osób. Dzięki temu zabiegowi możemy lepiej przyjrzeć się targanym emocjami bohaterom, walczącymi o, cóż, w sumie to o marzenia. Zenon od lat stara się napisać książkę, zwieńczającą jego ja, jego charakter, ucieczkę od świata rządzonego pieniędzmi i zakorzenionymi w umysłach ludzi zachowaniami. Oczywiście, jak to u każdego "szanującego się" artysty bywa, Zenon także sięga po wzmacniacze doznań, po narkotyki. 

Książka, której nigdy nie przeczytasz jest książką z mnóstwem podtekstów niemal wylewających się z każdej kolejnej strony. Autor pokazuje (i idealnie trafia z przykładami) świat dążący do autodestrukcji. Odkrywamy prawdę o ludziach, o celach, do których dążą, oraz o zmianie tych celów przy dobrej motywacji (pieniądze, sława). Dowiadujemy się, że jako twory nieidealne zrobimy wszystko, byle stanąć na piedestale, być zapamiętanym oraz znaleźć się na językach - nieważne, że ów kreowany portret jest kłamstwem wyssanym z palca. Powieść perfekcyjnie podsumowuje beznadziejność rzeczywistości, w której przebywamy.

Świetna lektura, która poza bogato rozwiniętymi emocjonalnie bohaterami, obfituje w wartościowe treści schowane pod pozorami. Książka, której nigdy nie przeczytasz zdejmuje maskę influencerskiego społeczeństwa i odrzucając ją w kąt, ukazuje brzydką prawdę.

Polecam każdemu, kto choć raz zastanowił się, do czego, do ku*wy nędznej, dąży ten zakichany świat.

8/10

Książka, której nigdy nie przeczytasz
Wiktor Orzeł
Wydawnictwo Papierowy Motyl
Warszawa 2020
Stron: 166

Książkę przeczytałam za pośrednictwem świetnej inicjatywy zorganizowanej przez Matkę Puchatkę. Zapraszam do klikania w poniższy banner i do dołączania do zabawy! Pamiętajcie - im nas więcej, tym weselej!


PREMIERA 15.04.2020 


Skandal jest drugą książką autorki, po którą sięgam. Wcześniej Katarzynę Nowakowską znaliście pod pseudonimem K. N. Haner - Skandal to swego rodzaju literacki coming out. Podobno najlepsza książka, która wyszła spod pióra autorki (a przynajmniej sama Nowakowska tak twierdzi). Czy na pewno? O tym przekonacie się, czytając dalszą recenzję. :) 

Fabułę Skandalu poznajemy z perspektywy Julii, dwudziestopięciolatki zamieszkałej w Warszawie wraz z siostrą Igą i ojcem. Po śmierci mamy rodzina znacząco się od siebie oddaliła i jedyne, co ich łączy, to świetnie prosperująca firma. Przez początek książki dokładnie poznajmy charakter Julii oraz relacje z innymi bohaterami książki: z Królową Lodu (Iga) czy z przystojnym klientem, Damianem, albo z asystentką i jednocześnie jedyną przyjaciółką, Moniką. Autorka przedstawia nam Julię jako kobietę, która dla rodziny potrafiła zrezygnować z marzeń, o co bohaterka wielokrotnie ma do siebie żal. Często porównuje się do siostry, którą traktuje jak ideał, a nad sobą się nagminnie użala. Julia jednak dobrze sobie radzi, szczególnie w życiu zawodowym, bo sprawia wrażenie osoby niezastąpionej.

Oczywiście, wszystko do czasu.

Akcja rozkręca, gdy Julia poznaje nowego klienta, Jamesa Windsora, gburowatego Anglika bez umiejętności uśmiechu. Bohaterka robi na Windsorze spore wrażenie, w wyniku czego klient postanawia podnająć ją na trzy miesiące do roli swojej asystentki. I tutaj nagle okazuje się, że Julię - jak każdego człowieka - można zastąpić, oraz że ojciec i siostra traktują ją jako piąte koło u wozu, jak kogoś zupełnie zbędnego. Nie powiem, świadomość bycia niekochaną mocno wstrząsa główną bohaterką - przez kolejne rozdziały Julia nie tylko stara się z tym pogodzić, ale zaczyna też lepiej poznawać samą siebie (szczególnie w sferze intymniej odkrywa emocje i zachowania, o jakich  istnieniu wcześniej nawet się nie podejrzewała). 

Historia lekka, czasami przyjemna, a momentami przytłaczająca. Skandal czyta się szybko, bo styl autorki nie należy do wymagających. Ot, luźna książka na wieczór, i tyle. Nieskomplikowana fabuła, zakończenie dość przewidywalne (w połowie książki domyślałam się, jak potoczy się główny wątek), bohaterowie wykreowani na znośnym poziomie.

Przyczepię się jedynie do dwóch rzeczy. Pierwszą jest dość otwarte zwieńczenie wydarzeń, w które wpakowała się Julia. Równie dobrze Windsor mógłby się w książce w ogóle nie pojawić, a Julia i tak skończyłaby, jak skończyła. Nie podobało mi się również przypisywanie bohaterom niektórych zachowań jakby na siłę i tylko po to, by pasowali do dalszej fabuły. Z początku mamy zapracowanego ojca, nieco zagubionego po śmierci żony mężczyznę. Potem jednak ten ojciec (żeby dodać niepotrzebnego dramatu) zamienia się w bezdusznego potwora, który dla zysku odsprzeda nawet własną córkę. Bez sensu i kompletnie nierealne. Irytowała mnie również Julia (jedynie momentami) - skoro zachowanie rodziny ci nie pasuje, proste, wyprowadź się. Julia mogła zrobić milion rzeczy, żeby odciąć się od rodziny, żeby zmienić zawód, żeby zacząć spełniać marzenia. Nie zrobiła jednak nic, biernie trwała i ciągle narzekała.

Czy jestem zadowolona z książki? 

Szczerze? Nie było źle. Podczas czytania nie doświadczyłam poczucia marnowania czasu, co jest zdecydowanym plusem. Nie wyniosłam jednak z lektury niczego, nie zaśmiałam się ani razu, nie wzruszyłam ani też nie związałam z bohaterami. Skandal to książka, którą raz przeczytasz, a potem odłożysz na półkę i zapomnisz - a przynajmniej w moim przypadku. 

Polecam dla kobiet uwielbiających romanse i podniecających się gburowatymi mężczyznami, samcami alfa. Dla osób mających ochotę na przeczytanie lekkiej, niezobowiązującej historii o kobiecie odkrywającej przygnębiającą prawdę o świecie, a także dążącej do poczucia niezależności i marzącej o wielkiej, bezwarunkowej miłości.

6,5/10* 

Skandal
Katarzyna Nowakowska
Wydawnictwo Burda Książki
Warszawa 2020
Stron: 279

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu:

*Daję taką ocenę, ponieważ Skandal faktycznie jest lepszy od Złego miejsca (recenzja tutaj) - innej książki Nowakowskiej. Gdybym jednak Skandal przeczytała jako pierwszy, oceniłabym na 6/10.


Wyznam skrycie, że gdybym nie wygrała Złego miejsca w konkursie, raczej bym po książkę nie sięgnęła. Dlaczego? Z prostej przyczyny: nie przepadam za romansami, w których tle przewijają się gangi, mafie czy porwania. Bo jak w takich okolicznościach w ogóle można odnaleźć miłość? Teoretycznie od nienawiści do miłości jeden krok, zgodnie ze znanym powiedzeniem, ale czy to prawda? Czy faktycznie, jak znienawidzimy kogoś tak silnie, że mocniej się nie da, to koniec końców się zakochamy?

Jeśli chcecie poznać odpowiedzi na te pytanie, zapraszam do dalszej recenzji. :)

Złe miejsce autorstwa K. N. Haner (pseudonim literacki Katarzyny Nowakowskiej) przedstawia tragiczną historię Blair. Niekochanej przez rodziców kobiety, która sprzedała duszę diabłu - kryjącego się pod maską ojca - w momencie podpisania umowy tuż po ukończeniu pełnoletności Blair musiała iść na określony odgórnie kierunek studiów, a później rozpocząć pracę w firmie ojca, żeby matka mogła dostawać pieniądze, żeby nie wylądowały na bruku. I tak cegiełka po cegiełce robiła wszystko zgodnie z poleceniem ojca, nie potrafiąc się sprzeciwić, nie mogąc odejść. Doszło nawet do tego, że w celu pozyskania klientów Blair używała ciała jako waluty.

Okropne, prawda? 

Cóż, w porównaniu z dalszymi losami początek życia Blair wydaje się usłany różami. Akcja nabiera rozpędu w chwili, gdy Blair po raz wtóry musi oddać się nieznajomemu, przyszłemu kontrahentowi, lecz zanim dojeżdża na miejsce, ma wypadek. Samochód wylatuje z drogi wprost do oceanu. Blair zostaje uratowana i dosłownie cudem przeżywa. Ratuje ją mężczyzna w masce, który zamiast odwieźć ranną kobietę do szpitala, porywa ją. Wywozi ją nie wiadomo gdzie i nie wiadomo jak daleko, a potem zamyka w piwnicznej izolatce. To nadal za mało? Proszę więcej: Phix (bo tak nazywa się porywacz) traktuje Blair jak swoją własność, robi z niej jego-kobietę i każe zachowywać się zgodnie z regułami, inaczej srogo ją kara - użyjcie wyobraźni, pomyślcie, jak taka kara może wyglądać. Dokładnie, macie zupełną rację. 

Nie spodziewałam się, że historia spodoba mi się na tyle, że przeczytam ją w przeciągu dwóch dni. Fabuła momentami naprawdę wciągała, styl autorki ładnie prowadził przez kolejne wątki. 

Jedyne, do czego zamierzam się przyczepić, to kreacja bohaterów. Nie pamiętam, kiedy ostatnio główna bohaterka aż tak mnie irytowała. Bo to, że Blair była denerwująca, to naprawdę mało powiedziane. Te jej rozważania, emocjonalne dygresje, użalanie się nad sobą, swoim życiem...  Masakra. Kobieto! Jeśli nie podoba ci się twoje życie, zmień je! Nic nie stało na przeszkodzie odejścia od ojca, zerwania z nim jakichkolwiek kontaktów. Nie rozumiem, dlaczego dawała sobą pomiatać za pieniądze, na których jej nawet nie zależało (wspominała o tym raz, może dwa, a może nawet dwadzieścia razy, kto by zliczył). Wystarczyło odciąć się od rodzinki i nara. A tutaj wplątała się w jeszcze gorsze gówno i zamiast starać się to gówno zmazać, Blair z każdym dniem nurzała się w nim jeszcze głębiej. 

Sceny seksu zostały realnie opisane, za co wielki plus. Nie wyczułam żadnej sztuczności, autorka wiedziała, co robi. Ładnie wbudowywała emocje do niektórych fragmentów, a do innych wręcz przeciwnie - świetnie pozbywała się niechcianych uczuć. 

Podsumowując, Złe miejsce jest ciekawą pozycją z mega denerwującymi bohaterami i odrobinę nierozwiniętym potencjałem. Niektórych fragmentów bym się pozbyła (szczególnie to ciągłe branie kąpieli czy dopasowywanie ubioru; gdyby je wyciąć, zniknęłaby ponad 1/3 grubości książki), parę wątków rozwinęłabym dokładniej albo może jakkolwiek bym je rozwinęła - poza ciągłym użalaniem się Blair, porównywaniem facetów (oczywiście, byli przystojni, umięśnieni, etc.) czy wcześniej wspomnianymi kąpielami i rewiami mody, główna fabuła działa się niewielkiej ilości. Dopiero pod koniec książki nieco ruszyła.

Ale to dopiero pierwsza część serii o Niebezpiecznych mężczyznach. Czekam na kolejną i z całego serca proszę: mniej pryszniców, więcej akcji!

6/10


Złe miejsce
K. N. Haner
Wydawnictwo Editio
Gliwice 2020
Stron: 344


Tak, jak wspominałam w podsumowaniu lutego (a potem marca), postanowiłam ruszyć z kolejnym dodatkiem. Tym razem na odstrzał pójdą Wydawnictwa - te mniej znane, oczywiście. Będę wyławiać je spośród tysięcy, spróbuję dowiedzieć się, jakie książki wydają, z czego słyną i takie inne głupoty. Myślę jednak, że warto poznać niszowych wydawców, którzy mają na swoim koncie interesujące książki, ale nie potrafią przebić się medialnie. 

Z racji tego, że mieszkam w Trójmieście postanowiłam nie szukać daleko. Zajrzałam do Sopotu, a tam znalazłam Wydawnictwo, których publikacje mogą niektórych zainteresować. 



Parę słów o + co wydają:

Smak Słowa powstał w 2007 roku. Głównie interesują się wydawaniem literatury pięknej oraz popularnonaukowej. Z tego, co zauważyłam, przeważa tematyka psychologiczna, ale wydają również te z dziedziny nauk społecznych. Ponadto chętnie współpracują z pisarzami/tłumaczami książek arabskich oraz fascynują się Norwegią - w szczególności powieściami kryminalnymi.


Najbardziej popularne:

Są dwie serie, którymi szczyci się Smak Słowa. Seria o komisarzu Williamie Wistingu pióra Jorna Liera Horsta oraz saga o rodzinie Neshov Anne B. Ragde. Jako bestsellery promują również pozycje takie jak: Posłuszni do bólu D. Dolińskiego i T. Grzyba, Pięknie się różnić, mądrze być podobnym W. Łukaszewskiego albo (co mnie zainteresowało) Gastrobanda. Wszystko, co powinieneś wiedzieć, zanim wyjdziesz coś zjeść J. Milszewskiego i K. Sadkowskiego.


Zapowiedzi:

Niebawem nakładem Smaku Słowa ukażą się pozycje (kliknijcie na okładki, aby dowiedzieć się więcej) takie jak:


Co więcej?

Bardzo spodobało mi się, że Smak Słowa bierze udział w wielu wydarzeniach (lub je tworzy/współtworzy). Festiwal Książki Psychologicznej w Sopocie albo spotkania z autorami to raptem dwa z wielu naprawdę interesujących propozycji. 


Strona internetowa: https://sklep.smakslowa.pl/


Czytaliście książki wychodzące nakładem Smaku Słowa? A może zainteresowała Was konkretna pozycja i zamierzacie zapoznać się z nią w niedalekiej przyszłości? Często sięgacie po tematykę psychologiczną? A jak z literaturą norweską? :)


Przygotujcie się na historię pełną grozy, nierozwikłanych tajemnic oraz nadnaturalnych mocy. Na staw tak czarny i głęboki, że tylko Diabeł może w nim zamieszkać - nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak prawdziwie brzmią te słowa...

Ale po kolei.

Czarny Staw opowiada o Kamilu i jego mamie, którzy wskutek porzucenia przez ojca i męża przeprowadzają się ze stolicy do babci mieszkającej w niewielkiej mieścinie położonej w Małopolsce, do Czarnego Stawu. Miasto raczej nikomu nieznane, co brzmi wręcz absurdalnie, bo działy się tam rzeczy niepojęte. I o dziwo wszystkie związane ze stawem znajdującym się opodal. Staw ten miał wodę czarną jak noc, otoczony był lasem i stromym klifem, a każdy mieszkaniec wiedział, żeby nie zapuszczać się tam po zmroku - szczególnie jeśli chciało się nadal żyć. W Czarnym Stawie zdarzyło się zbyt wiele tragicznych i niewytłumaczalnych sytuacji, by móc je zignorować.

Oczywiście, znajdowali się i tacy, co ignorowali przesłanki i zamierzali zbadać toń Czarnego Stawu, urządzić imprezę na skałach czy nawet utopić w nim szczeniaki, których nikt nie chciał przygarnąć. I ci wszyscy nieustraszeni kończyli zwykle identycznie: martwi, z powyrywanymi kończynami, złamanym kręgosłupem czy poharataną twarzą. 

Straszne, prawda?

Po przeprowadzce Kamil poznaje nowych przyjaciół: Akirę, Niedźwiedzia i Długiego, którzy nie tylko wprowadzają go w temat Czarnego Stawu i jego mrocznej otoczki, ale również postanawiają zbadać temat. Dowiedzieć się, ki czort zamieszkuje czarne wody i go wypędzić, aby miasteczko i jego mieszkańcy wreszcie zaznali upragnionego spokoju. Dodatkowo Kamil odkrywa prawdę o własnej rodzinie, o miłości babci i dziadka, o tym, dlaczego dziadek (zupełnie jak ojciec) odszedł od rodziny.

Książka jest naprawdę świetna! Dawno się tak nie ubawiłam przy czytaniu. I mówiąc: ubawiłam, mam na myśli zupełne pochłonięcie przez wciągającą fabułę, utknięcie w miasteczku z interesującymi bohaterami, wraz z którymi kolejno rozwiązywałam zagadkę po zagadce. Realne postacie i interesujące wątki to nic w porównaniu z towarzyszącymi dreszczami przy poznawaniu podłoża mocy Czarnego Stawu. Przyznam szczerze, że nie do końca byłam pewna rozwinięcia kwestii zamieszkującego tam zła, dlatego końcówka (gdzie wszystko się wyjaśniło) całkowicie mnie kupiła. 

Jedynym minusem, jaki znalazłam, to zbyt szybkie tempo akcji. Owszem, czasami taki zabieg pozwala mocniej się wczuć, ale tutaj klimat asystował nam od samego początku. Rozwinęłabym więc nieco bardziej temat, mocniej pokluczyła, może dodała kolejne niewyjaśnione śmierci? Czarny Staw skończył się bez żadnego zwlekania, a ja bym chciała jeszcze troszkę poprzebywać w świecie Kamila.

Podsumowując, Czarny Staw Roberta Ziębińskiego jest książką nietuzinkową, przeznaczoną raczej dla młodzieży. Choć dorośli również znajdą radość w czytaniu czy dążeniu do prawdy. Autor sprawnie przeprowadza nas przez kolejne wątki, pozwala poznać fantastycznie rozbudowane merytorycznie postacie, a przede wszystkim nie zapomina o dziecięco-niewinnym zapale, co z pewnością docenią młodsi czytelnicy. Polecam każdemu, kto zamierza uciec od szarej rzeczywistości i dać się ponieść lawinie emocji. 

Nie polecam czytać nocą, ponieważ momentami można naprawdę się przerazić. :)

8/10

Czarny Staw
Robert Ziębiński
Wydawnictwo Burda Książki
Warszawa 2020
Stron: 223


Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu:


Nadszedł kwiecień, a wraz z nim śnieg i mrozy - jak to zwykle bywa na wiosnę. A tak na serio, to w aktualnej sytuacji kryzysowej przyda nam się troszkę uśmiechu, dlatego znów wstawiam zdjęcie stosika przeczytanych książek w marcu, któremu towarzyszy szczęśliwy (bo je płatki kukurydziane) szczurek. Tym razem Płocia, bo Dorcia zwiała w kąt. :)

Cóż mogę powiedzieć o marcu?

Udało mi się przeczytać aż 9 książek, co uważam za mały-wielki sukces (część pierwszą Stróży czytałam w formie ebooka, więc niech Was nie zwiedzie brak książki na zdjęciu). Przy tylu nadgodzinach i utrudnieniach 9 jest naprawdę ładną liczbą. Jeśli chodzi o ilość stron, to mój kalkulator mówi o 3124. Wow. W porównaniu z lutym przeczytałam aż o 630 stron więcej. 

A były to:
→ trzy ostatnie części serii Selekcja: Jedyna, Następczyny i Korona autorstwa Kiery Cass (recenzje najprawdopodobniej ukażą się niebawem)
Stróże oraz Stróże. Brudnopis Boga (recenzje kolejno tutaj i tutaj) - mój pierwszy kontakt z Ćwiekiem i z pewnością nie ostatni!
Dziedziczka jeziora Marii Dahvany Headley (najsłabiej oceniona książka marca; recenzja tutaj)
Zabobon Hassana (recenzja tutaj)
U martwych w Dallas Charlaine Harris (druga część serii o Sookie Stackhouse, recenzja ukaże się niebawem)
oraz
Bez pożegnania Agnieszki Lingas-Łoniewskiej (recenzja tutaj) - pragnę zaznaczyć, że recenzja była pierwszą przedpremierową recenzją opublikowaną na Pomistrzowsku!

Ponadto mogliście podyskutować o antykwariatach i bukinistach oraz o debiutach w drugiej i trzeciej odsłonie serii dyskusyjnej Trochę o... oraz zapoznać się z czterema zapowiedziami nietuzinkowych propozycji wydawniczych! W podsumowaniu lutego wspominałam o utworzeniu nowego cyklu postów dotyczącego niszowych wydawnictw - Wydawnictwa na czynniki pierwsze. Spokojnie, pierwszy post na bank ukaże się w kwietniu. 

Marzec był również miesiącem, w którym troszkę przesadziłam z ilością zakupionych książek (albo otrzymanych z portali lub od wydawnictw). W każdym razie moja biblioteczka wzrosła o 12 nowych pozycji - w kwietniu zamierzam nieco przystopować, bo niedługo w pakiecie będę musiała dokupić nowy regał. :)

Na tę chwilę to tyle. Bardzo dziękuję za Waszą obecność i komentarze, które jak nic innego motywują do działania! No, cóż, do zobaczenia w następnym poście!

P.S. Dopiero dodając zdjęcie, zauważyłam, że U martwych w Dallas znalazła się do góry nogami. :P


Ostatnio przyszłam do Was z pierwszą częścią Stróży, więc dzisiaj czas na drugą, na Brudnopis Boga. Powiem tak: pióro Ćwieka znów mnie pochłonęło i zaintrygowało do tego stopnia, by sięgnąć po jego kolejne cykle, lecz tym razem poczułam również zawód. Chcecie wiedzieć dlaczego? Zapraszam do dalszej recenzji.

Stróże. Brudnopis Boga przedstawia nam pięć praktycznie niezależnych, choć teoretycznie powiązanych ze sobą opowiadań, pomiędzy którymi przewija się Dziś - czteroczęściowe, krótkie fragmenty dotyczące aktualnych wydarzeń. I jeśli te opowiadania w zupełności mnie urzekły, dodając powieści, tak Dziś kompletnie zawodzi. 

Dziś dzieje się bezpośrednio po Epilogu części pierwszej Stróży, gdzie mamy Butcha i Zadrę próbujących rozpracować Isma'ila, anioła oszalałego, żyjącego bez kontaktu z rzeczywistością. Aniołowie z WINA starają się również dowiedzieć, czym jest tytułowy Brudnopis Boga. Ogólnie pomysł Ćwiek miał naprawdę dobry, tylko wykonanie troszkę nie poszło. Nie mówię tu konkretnie o stylu autora, ale o realizacji planu. Pomieszanie wątków, zburzenie linii czasowej to zabieg, któremu nie do końca podołał. Mógł opisać tę historię jako jedno z opowiadań, co na bank wyszłoby o wiele lepiej, bardziej wciągająco. Tutaj otrzymaliśmy kawałki historii, które po połączeniu skleiły się w całość, owszem, lecz bardzo niespójnie i bez kleju ani rusz. 

Co się tyczy opowiadań: cud, miód i orzeszki! Wciągnęłam się w każde: czy to przedstawiające pierwszy kontakt Butcha z Zadrą i założenie WINA (Wydziału Interwencyjnego Nadzoru Anielskiego), czy ukazanie pierwszego upadku Lucyfera oraz innych aniołów powiązanego, jak się okazało, z plemieniem Indian. Dotarliśmy też na Haiti, gdzie zderzyliśmy się z voodoo i ze ześwirowanym... (bez spojlerów, więc nie skończę zdania). Ćwiek zagwarantował również świetną zabawę dla miłośników kotów, które jako motyw przewodni urzekają w Karmie, ostatnim opowiadaniu.

Najbardziej w Stróżach. Brudnopis Boga spodobał mi się sam motyw aniołów stróżującymi nad aniołami stróżami - jakkolwiek dziwnie to nie zabrzmiało. Mówię Wam, Ćwiek dał radę z utworzeniem anielskiej wspólnoty, urzeczywistnił ją i udekorował smaczkami. Czytając, bawiłam się przednio i żałuję, że to koniec mojej przygody z Butchem i Zadrą. Dla wielbicieli Kłamcy wspomnę, że Loki również miał swoje momenty w książce, zdecydowanie mniejsze niż w pierwszej części, ale to dobrze - Lokiemu poświęcono cały cykl, niech teraz inni się wykażą, a co! :)

Podsumowując, świetna historia czy to na nudne wieczory, czy na spokojne, czy nawet na szalone, pełne kłótni domowników, gdzie jedyne, o czym się marzy, to zamknięcie w pokoju i ucieczka od rzeczywistości. Polecam zarówno fanom jak i niefanom fantasy - bo czy ktoś nie lubi historii o aniołach, którym towarzyszą rozmaite przygody pełne bałaganu, zagadek i zwrotów akcji? No właśnie. :)

7/10

Stróże. Brudnopis Boga
Jakub Ćwiek
Wydawnictwo SQN
Kraków 2019
Stron: 388

Przeczytane za pośrednictwem portalu