Ameryka. Początek XX wieku. Rewolucja zbliża się wielkimi krokami, walka o wolność słowa, o równouprawnienie, o zniesienie agencji pracy i o zbyt kontrastowy podział między klasami. Biedni ludzie pragną wreszcie godnie żyć bez strachu przed tym, co przyniesie jutro i czy starczy jedzenia, nim znajdą kolejną tymczasową robotę. Bogaci z kolei napawają się przepychem oraz pieniędzmi, które jednocześnie dają ogromną, niemal bezgraniczną władzę, tym samym pragnąc stłamsić pierwsze podrygi do buntu. 

Jess Walter w swoich Straconych milionach postanowił wejść w ten dołujący, przykry i szarobury świat, tworząc historię wciągającą i przepełnioną kolorami. Autor główny głos oddał dwóm braciom Dolanom, młodszemu Rye'owi oraz starszemu Gigowi. Obaj żyją z dnia na dzień, łapiąc jakąkolwiek pracę, która pozwoli zarobić trochę grosza. Mieszkają w Spokane, mieście fabryk i przystani ponad pięciu tysięcy sezonowych pracowników tymczasowych. Mieście, w którym biedni ludzie zaczynają wychodzić na ulice, by walczyć o wolność i prawa, jakie daje im konstytucja.

Gig to zapalczywy rewolucjonista, a jednocześnie bardzo romantyczna, artystyczna dusza. Czyta Tołstoja, a przynajmniej dwa tomy Wojny i pokoju - jedyne, jakie posiada, szwęda się po barach, wdaje w romans z Urszulą Wspaniałą - artystą estradową, ale głównie chodzi na spędy związkowców. Rye z kolei, mimo że ma dopiero szesnaście lat, ima się każdej roboty, twardo stąpając po ziemi. Niefart chce, że pewnego dnia postanawia zobaczyć, jak wygląda nielegalne zebranie robotników i wyrusza na wystąpienie. Wtedy też zarówno Rye jak i Gig zostają aresztowani i wpędzeni do więzienia.

Wspomniane kwestie nie są jedynymi, które porusza Walter. Poza historią braci Dolanów czytelnicy poznają również życiorysy innych bohaterów, patrząc na aktualne wydarzenia mające miejsce w Ameryce z wielu, różnych perspektyw. Elizabeth Gurley Flynn to urodzona sufrażystka i oratorka. Dziewczyna zamierza zmobilizować cały kraj do walki o przestrzeganie konstytucji. Jules jest potomkiem Indian, choć na co dzień ukrywa własne pochodzenie. Del Delveaux to szanowany prywatny detektyw wynajęty przez jednego z najbardziej wpływowych ludzi w Spokane, którego działanie owiane zostało tajemnicą. Urszula Wspaniała z kolei jest artystką, ale posiada także duszę przedsiębiorcy.

Te i wiele, wiele innych postaci budują tak różnorodną, wciągającą fabułę, że od Straconych milionów ciężko się oderwać. Jess Walter pokazał Amerykę XX wieku w sposób niezwykle realistyczny, dodatkowo urozmaicając główne problemy wartką akcją oraz wieloma twistami fabularnymi, przez co książka staje się całkowicie nieoczywista. Przez całą lekturę nie do końca wiadomo, czego się spodziewać, a niektóre wydarzenia wprawiają w totalne zaskoczenie, zwłaszcza zakończenie. 

Stracone miliony to książka nie dla wszystkich ze względu na tematykę. Oprócz wspomnianej wcześniej rewolucji pojawiają się tutaj morderstwa, kryminaliści, wybuchy, łapówki, korupcja, walka z władzą, detektywi, a także pojęcie lojalności i braterstwa, miłość oraz odsiadki w pierdlu. 

Bohaterowie zostali wykreowani bardzo realistycznie i rzetelnie, a każdego z nich obdarzono unikatowym charakterem i wyznawanymi wartościami. Strzałem w dziesiątkę okazało się połączenie postaci fikcyjnych z tymi żyjącymi naprawdę, np. z Elizabeth Gurley Flynn, czyli znaną agitatorką działającą w tamtych czasach. Ponadto autor w historię wplótł wydarzenia mające rzeczywiście miejsce, między innymi zamieszki w Spokane oraz istnienie ruchu Robotników Przemysłowych Świata.  

Podsumowując, Stracone miliony Jessa Waltera to książka warta uwagi, nieoczywista i spełniająca oczekiwania nawet najbardziej wymagających czytelników. Podczas lektury nie można się nudzić, a na zamiennie dynamiczna i statyczna narracja wprowadza świetny, nietuzinkowy klimat. Stracone miliony są powieścią sensacyjną przeplatającą fikcyjne wydarzenia z rzeczywistymi, więc jeśli macie ochotę poznać historię Ameryki, a przynajmniej tę z początków XX wieku, polecam sięgnąć. 

7/10

Stracone miliony
Jess Walter
Wydawnictwo Poradnia K
Warszawa 2021
Stron: 464



Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu





Rządzenie państwem nie należy do rzeczy łatwych, a dobre rządzenie państwem to rzecz niemal nieosiągalna. Poza charyzmą, cierpliwością, nerwami ze stali powinno się również posiadać zaufanego powiernika, osobę, która w trudnych chwilach wesprze dobrym słowem lub doradzi. Gorzej jeśli taka osoba nie znajduje się w pobliżu, ba, jeśli nawet jej nie znasz, a naród buntuje się coraz zapalczywiej, bo ma o tobie złe zdanie i wreszcie zamierza obalić twoją władzę. 

Brzmi przerażająco, prawda?

W identycznej sytuacji znalazła się główna bohaterka czwartego tomu serii Selekcja (Następczyni), Eadlyn Schreave. Jako pierworodna córka Maxona i Americi - znanych z poprzednich części - zgodnie z tradycją Eadlyn musi wstąpić na tron i jako królowa władać Illéą. Lud nie jest jednak przekonany umiejętnościami młodej, bo zaledwie osiemnastoletniej, dziewczyny, która przez całe życie mieszkała w pałacu, otoczona służbą oraz mającą wszystko na wyciągnięcie ręki. Mimo siejącemu zamęt narodowi Eadlyn uparcie nie odstępuje ojca na krok, codziennie ucząc się fachu bycia oddanym władcą. Skąd jednak ludzie mają to wiedzieć? I jak uspokoić coraz bardziej rozeźlony tłum?

Odpowiedzi wbrew pozorom są proste. Wystarczy urządzić Eliminacje, które nie dość, że odwrócą uwagę ludzi od aktualnych problemów społeczno-gospodarczych , to jeszcze zapewnią im rozrywkę i dadzą możliwość lepszego poznania przyszłej królowej. Problem polega na tym, że przyszła królowa nie jest zainteresowana posiadaniem męża, wierząc, że sama poradzi sobie ze sprawowaniem władzy i podejmowaniem najcięższych decyzji w kraju. 

Koniec końców do pałacu przyjeżdża aż 35 kandydatów chętnych do roli księcia małżonka.

Nie zamierzam Wam więcej zdradzać, bo właściwie zdradzę fabułę z ponad połowy książki. Przyznam szczerze, że sięgając po Następczynię, nie spodziewałam się kolejnych Eliminacji. Myślałam, że przeczytam o dalszych losach Americi, dowiem się więcej o rebelii i rebeliantach. Cóż, zawiodłam się. Zamiast tajemniczych ataków i wojennych planów otoczonych romantyczną historią miłosną dostałam dziewczyńskie wątki pełne tiar, sukienek i użalania się nad sobą. Na początku. Bo im dalej szłam, im Eadlyn lepiej zaczęła poznawać chłopców, tym ciekawiej się robiło. Mogłabym napisać, że czytałam historię o dorastaniu otoczonym próbami znalezienia prawdziwej miłości oraz o tym, co i ile jesteś w stanie zrobić dla własnego kraju i ludzi, za których odpowiadasz. 

Kiera Cass i w tej części nie zawodzi, bardzo zgrabnie operując językiem i kreśląc interesującą opowieść. Wciągnięcie się, to mogę zagwarantować.

Dużym minusem jest jednak przeczucie, że już się to czytało. Znowu wchodziło się między kandydatów, znów obstawiało wybranka - i choć odgrzewane kotlety są naprawdę smaczne, nie dorównują tym prosto z patelni. 

Szczerze mówiąc, nie wiem, co dalej pisać. Równie dobrze moglibyście przeczytać recenzje poprzednich części... Może więc podsumuję? Historia ciekawa, czasami wywołująca uśmiech, ale nie nastawiajcie się na oryginalność. Czytając Następczyni, czułam się, jakbym czytała Rywalki z różnicą, że zamiast 35  kandydatek, mamy kandydatów. Kropka.

Dodam jeszcze, że zamierzam sięgnąć po ostatni tom cyklu, po Koronę. Nienawidzę zostawiać niedokończonych serii - wyłączny powód. No, dobrze, końcówka książki również zaintrygowała mnie na tyle, by doczytać resztę. :)

7/10

Następczyni
Kiera Cass
Wydawnictwo Jaguar
Warszawa 2015
Stron: 360


Jedyna ↔ Korona

 

Nie jest tajemnicą, że każdy kwiat w zależności nawet od koloru posiada indywidualne znaczenie. Czerwona różna oznacza namiętność, pożądanie i określana jest mianem kwiata kochanków. Kiedy wręczasz komuś słonecznik, mówisz "lubię cię", a dając białego tulipana, prosisz o przebaczenie. Katarzyna Obodzińska mocno mnie więc zainteresowała, umieszczając kwiaty w swoim debiucie Esy floresy. Czytając opis książki, czułam lekkość, radość i nadzieję na sympatyczną, niewymagającą lekturę. 

Pytanie brzmi, czy autorka podołała. Aby uzyskać odpowiedź, zapraszam do dalszej recenzji. :)

Wioletta to studentka dziennikarstwa, aktualnie odbywająca praktyki w wydawnictwie. Jest sympatyczna, bezkonfliktowa, dlaczego więc przełożona Rebeka ewidentnie nie pała do dziewczyny sympatią? W grę Wioletcie często wchodzi również inny praktykant, Aleksander, przez co pojawia się kilka ciężkich problemów.

Dziewczyna kocha kwiaty i niemal przy każdej okazji wplata je w swoje życie. To poleci współlokatorowi zakup specjalnego flowerboxa na urodziny dziewczyny, to naskrobie kilka słów do gazety o znaczeniu konkretnych gatunków. Dzięki nim Wioletta przez życie idzie zawsze uśmiechnięta oraz pozytywnie nastawiona.

Kompletnym przeciwieństwem dziewczyny jest Adam - stateczny dziennikarz i wykładowca. Mężczyzna parę lat temu przeszedł traumę, przez której do dzisiaj nie potrafi się całkowicie pozbierać. Jedyną osobą dodającą nieco radości do jego życia jest dawny przyjaciel Darek, a także praca polegająca na przeprowadzaniu interesujących eksperymentów społecznych.

Jakie tragedie muszą mieć miejsce, żeby ta dwójka się spotkała? Jak potoczy się wisząca na włosku kariera Wioletty? Czy Adam wreszcie wyjdzie ze swojej bezpiecznej skorupy?

Przykro mi to pisać, ale Esy floresy Katarzyny Obodzińskiej są dosłownie o niczym. Nie dostałam tutaj żadnej konkretnej historii, jedynie namiastki bądź fragmenty, które traktowałam jak wstęp do dłuższej opowieści. Brakowało mi emocji, bohaterowie wydawali się kompletnie nijacy i bez życia. Jedyna akcja, jaka miała miejsce, występowała pod sam koniec. Zdradzę, że nie zaskoczyła ani nie powaliła mnie na kolana, a momentami wydawała się mocno surrealistyczna. Mocno rzucały mi się też w oczy błędy stylistyczne i wielokrotne powtórzenia, co chwilami wybijało z rytmu. 

Ambitna studentka dziennikarstwa spotyka na swojej drodze Adama, doświadczonego już dziennikarza - tak brzmi pierwsze zdanie widniejące na tylnej okładce książki i jest totalnym spojlerem, ponieważ główni bohaterowie spotkali się dopiero pod koniec Esów floresów. Może gdyby nieco inaczej sformować opis, nie nastawiałabym się na lekką, zabawną historię i ostatecznie całkowicie bym się nie zawiodła? 

Mimo wszystko znalazłam kilka plusów Esów floresów. Przede wszystkim powieść czytało się płynnie, bez zgrzytów (poza wspomnianymi wcześniej błędami, ale tutaj raczej zawiniła korekta niżeli autorka). Dostałam również obiecane kwiaty - czytanie o nieznanych do tej pory ukrytych znaczeniach róż, tulipanów, żonkili czy fiołków sprawiało mi niemałą przyjemność.

Czy polecam lekturę debiutu Katarzyny Obodzińskiej? Szczerze mówiąc, niekoniecznie. Nie znajdziecie tutaj ani interesującej, zaskakującej fabuły, ani wybitnie wykreowanych bohaterów (zabrakło chyba też pomysłu na główny wątek). Niemniej, historię czytało mi się w miarę przyjemnie i naprawdę szybko, ponieważ to raptem dwieście stron. Najlepiej będzie, jeśli sami zadecydujecie, czy sięgnąć po Esy floresy. :)

3/10

Esy floresy
Katarzyna Obodzińska
Wydawnictwo Oficynka
Gdańsk 2020
Stron: 210


Za możliwość przeczytania dziękuję 









 

Kiedy poznałam opis Talii pełnej Jokerów, nawet chwili się nie wahałam przed sięgnięciem, bowiem skusiła mnie obietnica walki dobra ze złem, czyli anioła z diabłem. Spodziewałam się typowego fantasy, jednak to, co ostatecznie otrzymałam, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Jeśli jesteście ciekawi, czym Marek Pietrachowicz mnie zaskoczył i czy - przede wszystkim - było to pozytywne zaskoczenie, zapraszam do dalszej recenzji. :)

Talia pełna Jokerów to antologia składająca się na dziewięć całkowicie różnej długości opowiadań i na jeden sonet. Każda historia różni się miejscem akcji, sytuacją czy główną tematyką - jedynym wspólnym czynnikiem są główni bohaterowie, czyli nawrócona anielica Uriel i przebiegły, toksyczny Joker. 

Przyznam szczerze, że najbardziej podobało mi się opowiadanie czwarte, czyli Syndrom Sztokholmski. Czytelnik zostaje tutaj świadkiem napadu na bank przez bardzo brutalnych złodziejów niewzbraniających się nawet przez zabójstwem. W środku budynku znajdują się zakładnicy, więc obława policyjna musi zostać przeprowadzona niesamowicie rozważnie. W niebie z kolei dostają cynk, że owymi złodziejami są demony, dlatego Uriel pod postacią negocjatora kryminalnego wkrada się do środka oka cyklonu. W banku dowiaduje się wielu interesujących i zaskakujących rzeczy, a to, czy uda się uwolnić zakładników i pojmać bandytów, zależy wyłącznie od wiary. I od srebrnej podkowy wręczonej przez Archanioła Gabriela...  

Inne opowiadanie (Zaklęty róg) dotyczy z kolei typowego wyboru między łatwym i złym a trudnym i dobrym. Mamy tutaj trębacza, który znajduje zaczarowany róg. Gra na instrumencie przepiękne melodie, lecz każda z nich sprawia odrywanie skrawka duszy. Kiedy muzyk trafia do lochu, przychodzi do niego Joker i Uriel, którzy namawiają go do własnych racji, momentami używając podstępów. 

Ponadto w Talii pełnej Jokerów znajdziecie m.in. historie czarownika, specyficzną rozmowę podczas gry w bilard albo przeniesiecie się w opowieść pełną kowboi, saloonów i strzelania.

Marek Pietrachowicz posiłkując się popularnymi w dzisiejszych czasach tematami anielskimi, pokusił się o stworzenie przepięknych opowieści skłaniających do refleksji nad życiem, wyborami między trudnym a łatwym oraz nad zbawieniem duszy. Każda historia dawała wiele do myślenia, przez co radość z czytania wzrastała. Wiadomo, niektóre opowiadania były lepsze, inne nieco gorsze, każde jednak niosło za sobą szczególne przesłanie. Dodam, że wszystkie warto poznać.

Talia pełna Jokerów to książka zaskakująca i pełna ukrytych znaczeń, których odkrywanie sprawiało mi niemałą przyjemność. Sam fakt uosobienia Jokera (karty ułatwiającej grę, mogącej stać się każdą inną kartą w talii, przybliżającej do wygrania) i nadania mu cech kusiciela był strzałem w dziesiątkę. Podobało mi się również nietuzinkowe spojrzenie na nawróconą anielicę Uriel, co daje nadzieję, że nawet diabeł może stać się świętym. 

Lektura nie jest dla wszystkich, to trzeba zaznaczyć. Ateiści z pewnością nie znajdą radości podczas czytania, bowiem przez kartki przewija się wiara w Boga oraz pojęcie zbawienia duszy. Właściwie to książka w całości poświęcona jest dywagacjom na ten temat i choć zamaskowano je między słowami, są bardzo widoczne. 

Czy polecam? Tak. Talia pełna Jokerów jest książką specyficzną, jedyną w swoim rodzaju i bogatą w ukryte znaczenia. Marek Pietrachowicz bardzo zmyślnie przepchnął do aktualnie popularnych tematów wiarę, zamieniając wymyślone historie w prawdziwe opowieści z duszą i przepełnione nadzieją. Książka pozwala dojść do wielu interesujących wniosków, a przede wszystkim sprawia, że czytelnik na chwilę zatrzymuje się w swoim pędzącym na łeb na szyję życiu, by móc zastanowić się nad tym co dalej

6,5/10

Talia pełna Jokerów
Marek Pietrachowicz
Warszawska Firma Wydawnicza
Warszawa 2020
Stron: 110


Za możliwość przeczytania dziękuję Portalowi

 

Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Prószyński i S-ka mam dla Was komplet książek Kasi Bulicz-Kasprzak. Pierwszy i drugi tom Sagi Wiejskiej (recenzja Skrawka pola dostępna tutaj). Jak je zdobyć, zapytacie? Ano niezwykle prosto!

ZASADY

→ napisz w komentarzu, że się zgłaszasz

→ zaobserwuj bloga Pomistrzowsku

→ odpowiesz na pytanie: 

Życie na wsi czy w mieście? Dlaczego?

→ będzie mi bardzo miło, jeśli polubisz fanpejdża Pomistrzowsku i Wydawnictwa Prószyński i S-ka oraz zaobserwujesz nasze konta na Instagramie (nie jest to warunek konieczny) 

→ czekaj na wyniki :)

Rozdanie trwa równocześnie na blogu, instagramie oraz fanpejdżu i trwa od dzisiaj, tj. 17.04. do 01.05.2021. Wyniki ogłoszę w przeciągu trzech dni od zakończenia konkursu. Wysyłka jedynie na terenie Polski. 


IG Pomistrzowsku || IG Wydawnictwa


To co? Są tu jacyś zainteresowani konkursem? Powodzenia!


03.05.2021 
WYNIKI

Chciałabym serdecznie pogratulować Piotrowi Iwanowskiemu zwycięstwa! (zgłoszenie przez facebooka)

A wszystkim innym uczestnikom dziękuję za wzięcie udziału w rozdaniu. Nie spodziewałam się aż tak licznego odzewu, przez co wybranie wygranej odpowiedzi było naprawdę ciężkim zdaniem. Najlepiej nagrodziłabym Was wszystkich. :) 

Śledźcie bloga, fanpejdża i Instagrama, bo niebawem kolejne rozdania książkowe!


Wyobraź sobie, że trafiasz do szkoły, gdzie większym prawdopodobieństwem jest, że zje cię potwór, niż to, że ją ukończysz. Brzmi nienaturalnie i trochę przerażająco, prawda? A co jeśli ci powiem, że taką szkołą jest właśnie Scholomance? Odważyłbyś się wkroczyć do środka i spróbować przetrwać?

El, a właściwie Galadriel Higgins, od paru lat siedzi zamknięta w Scholomance; pilnie się uczy, będąc czujną na każdym kroku, a w międzyczasie ładuje kryształy mocą oraz szuka odpowiednich sojuszników, by móc bezpiecznie opuścić mury szkoły, gdy nadejdzie czas. Bo w Scholomance nie zdajesz egzaminów końcowych. Tutaj ostatniego dnia wkraczasz do auli, jedynego pomieszczenia dzielącego cię od bramy głównej, i próbujesz pokonać złowrogi (magiczne potwory) - albo uciec, jeśli potrafisz naprawdę szybko biegać. Wydostać się ze Scholomance udaje się zaledwie garstce, ponieważ dodatkowo w trakcie nauki ponad połowa uczniów zostaje i tak zabita/zjedzona przez inne złowrogi, bezczelnie podążające korytarzami szkoły i chowające się w najczarniejszych zakamarkach.

Życie El zmienia się diametralnie w chwili, kiedy nie zauważa czyhającego w pobliżu pożeracza dusz. Na szczęście ratuje ją Orion Lake, chłopak z tego samego rocznika, który w przerwie od nauki zajmuje się polowaniem na potwory. Ta chwila grozy sprawia, że dwie osoby z kompletnie różnych światów stają się przyjaciółmi, czego fakt nie podoba się szkolnej elicie.

Nieprzychylność ze strony vipów i problemy ze złowrogami to zaledwie wierzchołek góry lodowej problemów El. Najwięcej kłopotów dziewczynie przynosi ewenement posiadania ogromnej mocy. Bo niby El potrafiłaby jednym zaklęciem pozbyć się potworów grasujących po szkole, a przy tym zabiłaby również wszystkich uczniów... 

Wydawnictwo Rebis urozmaiciło polskie wydanie o klimatyczny przekrój budynku szkoły


Mroczna wiedza. Scholomance. Lekcja pierwsza
 Noami Novik to typowa fantasy młodzieżowa z motywem magicznej szkoły, który osobiście w literaturze uwielbiam.
Na szczęście książka nie powiela wielu schematów, a nawet pojawiają się tutaj dosyć oryginalne wątki. Po raz pierwszy na przykład spotkałam się z brakiem jakichkolwiek dorosłych w historii (byli zaledwie wspomniani) - po Scholomance nie kręcą się żadni nauczyciele, a przez złowrogi zaległe w auli rodzice nie odwiedzają dzieci. Autorka w sposób odrobinę pokrętny pokazuje, że kontrolowanie życia przez dorosłych nie jest konieczne, a dzieci potrafią sobie doskonale poradzić. A przynajmniej pewien ułamek dzieci, bo - nie oszukujmy się - ponad połowa ginie.

Mroczna wiedza jest idealnym wstępem do dłuższego cyklu, ponieważ po lekturze czuję ogromny niedosyt. Polubiłam się z nietuzinkowymi bohaterami, a postać El - mimo że ciągle była opryskliwa i niemiła - zdecydowanie zapadła w pamięć. 

Książka Novik niewolna jest od wad: czasami ciężko się czytało, niektóre fragmenty przynudzały i kompletnie nie wiadomo, czego spodziewać się w kontynuacji, jednak historia dosłownie mnie urzekła. Nie pamiętam, kiedy ostatnio czytałam książkę z wypiekami na twarzy, co chwilę dosłownie piejąc z zachwytu i ciesząc się jak głupi do sera. Niesamowicie przypadł mi do gustu mroczny klimat szkoły i pojawiający się między wierszami czarny humor.

Scholomance. Lekcja pierwsza to wciągająca, interesująca i magiczna przygoda, która znajdzie zarówno tyle zwolenników, co przeciwników. Książka albo się spodoba, albo całkowicie nie trafi w wasz gust, dlatego musicie sami zdecydować, czy takie fantasy młodzieżowe z motywem dark academy wam pasuje. Ja polecam i zdecydowanie zamierzam sięgnąć po drugi tom. A wy do jakiej grupy należycie? :)

8/10

Mroczna wiedza. Scholomance. Lekcja pierwsza
Naomi Novik
Wydawnictwo Rebis
Poznań 2021
Stron: 336

⟶ tom drugi

Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu




Wydawnictwo dodatkowo stworzyło specjalny trailer reklamujący Mroczną wiedzę. ↓



 

Przeszło pół roku temu recenzowałam książkę, w której głównym tematem byli seryjni mordercy. Przytoczone zostały tam dowody, rozmowy (często z prywatnej korespondencji z zabójcą lub z nagrania) czy nawet relacje z odkopywania zwłok, co sprawiło, że sam tekst wydawał się rzetelny i wiarygodny. Książka nazywała się Rozmowy z seryjnymi mordercami. Najgorsi z najgorszych (kliknijcie tutaj, żeby przejść do recenzji) autorstwa Christophera Berry'ego-Dee. Kiedy więc usłyszałam, że na rynku pojawiła się kolejna część serii, bezzwłocznie sięgnęłam.

Rozmowy z psychopatami. W otchłani zła to kolejna część serii, lecz tym razem skupiająca się na próbach rozpracowania umysłu morderców niż na dokładnym przedstawieniu ich życiorysów i karygodnych uczynków. 

Christopher Berry-Dee w sposób przystępny dla laika prowadzi rozprawę na temat psychopatów. Najpierw we wstępie przedstawia kilka oczywistych (lub nieco mniej oczywistych) faktów dotyczących seryjnych morderców: tego, kim są, czy można ich rozpoznać zanim zaczną uśmiercać niewinnych, czy da radę zrozumieć ich pokręcone rozumowanie, albo "naprawić" lekami oraz całodobowym kontaktem z psychiatrami. Wszystkie tezy popiera dowodami. Ponadto na odstrzał bierze sześć przykładów psychopatów, z którymi miał bezpośrednio do czynienia lub doszczętnie zbadał ich przypadek. 

Czytelnicy dokładnie poznają Johna Reginalda Hallidaya Christie, mordercę seksualnego i nekrofila (osoba uprawiająca seks ze zwłokami) aktywnego w latach 40. XX wieku. Przeczytają o jego dzieciństwie, problemach w młodości, a później paru sytuacjach, przez które stał się tym, kim stał. Dowiedzą się również prawdy o jednym z najbrutalniejszych seryjnych morderców Europy, Peterze Kürtenie (Wampir z Düsseldorfu). Staną twarzą w twarz z Neville'em Heathem - zabójcą dwóch kobiet, pułkownikiem Davidem Russelem Williamsem (napastnik seksualny, gwałciciel, morderca) albo Jodi Arias - kobietą, która miała wszystko, a chciała więcej. Poznają też patologicznych kłamców w postaci Douglasa Clarka i Carol Bundy i ich wyjątkowo bestialskie i obrzydliwe morderstwa. 

Rozmowy z psychopatami. W otchłani zła to lektura zajmująca, wymagająca i zdecydowanie nie dla osób o słabych nerwach. Nie ma tu zabawy w ładne słówka, a każdą zbrodnie opisano dosadnie. Książka idealnie obrazuje niepoczytalność psychopatów i fakt, że są to osoby "popsute". Czytelnicy odbiorą dużo interesujących wniosków, a historie, które poznają niemal od podszewki, spędzą sen z powiek. 

W książce autor zwinnie lawiruje językiem, często zwraca się bezpośrednio do Czytelnika, posługując się stylem typowo gawędziarskim, przez co czułam się, jakby to była zwyczajna pogadanka przy kawie. I jak z początku bawiły mnie żarty słowne albo śmieszne odniesienia, tak po połowie lektury byłam nimi zmęczona. Na dłuższą metę nie pasowały do poważnego tematu podejmowanego w książce, do opisów brutalnych morderstw i śmierci wielu niewinnych ludzi. Nie miałabym nic przeciwko kilku wtrąceniom, ale niemalże co fragment dostawałam głupkowaty greps, a to była zdecydowana przesada. 

Szczerze mówiąc, początek książki nieco mnie nudził, zwłaszcza podczas omawiania działania układu limbicznego w organizmie człowieka, odpowiadającego np. za umiejętność odczuwania empatii. Całość rozkręciła się w chwili podawania przykładów i dokładnego opisywania postępowania morderców. W oczy rzucił mi się również fakt, że autor często się powtarzał. W kolejnych rozdziałach cytował fragmenty z poprzednich, przez co odniosłam wrażenie, jakby brakowało mu nowych pomysłów. 

Nie będę ukrywać, że Rozmowy z seryjnymi mordercami. Najgorsi z najgorszych zdecydowanie bardziej podobały mi się od Rozmów z psychopatami. W otchłani zła. W poprzedniej części serii czułam, że autor miał pomysł na książkę. Poczynił założenia, a później dążył do ich potwierdzenia i obalenia, a tutaj? W Rozmowach z psychopatami zabrakło mi odkrywczych spostrzeżeń, czegoś, co sprawiłoby, że poczułabym ogromną niepewność, zaskoczenie, radość, cokolwiek. 

W ogólnym rozrachunku książkę polecam, bo zawsze uważam, że warto wyjść prawdzie naprzeciw. Rozmowy z psychopatami. W otchłani zła to mimo wszystko interesująca lektura omawiająca działanie umysłu psychopatów, a przynajmniej rysująca próby zrozumienia mózgu seryjnego mordercy. Osoby lubiące czytać o trudnych tematach przepełnionych brutalnością czy poddawać analizie skomplikowane, często nielogiczne działania ludzi aspołecznych będą zdecydowanie zachwycone.

6/10

Rozmowy z psychopatami. W otchłani zła
Christopher Berry-Dee
Wydawnictwo Czarna Owca
Warszawa 2021
Stron: 280


← Rozmowy z seryjnymi mordercami. Najgorsi z najgorszych




Cześć i czołem!

Jak tam samopoczucie po świętach? Objedzeni? Wypoczęci? Gotowi do działania? Mam nadzieję, że tak i że te dwa dni pozwoliły wam nabrać dużo energii! Chętnie poczytam, jak spędziliście święta, co robiliście. :)

Tradycyjnie przychodzę z podsumowaniem miesiąca. Szczerze mówiąc, nawet nie wiem, kiedy mi ten marzec minął. Dużo się w moim życiu działo, przez co czytanie musiało nieco zejść na drugi plan, wobec czego wyszło raptem 5 książek. W sumie dało to 1894 strony, czyli o 868 stron mniej niż w lutym. Ale co poradzić. Czytanie to ma być przyjemność, a nie! :)


Co przeczytałam?

→ Bardzo oryginalny debiut Magdaleny Kucenty Zodiaki. Genokracja (recenzja) - w postaci ebooka, stąd brak na zdjęciu;

→ czwarty tom przygód Enoli Holmes, czyli Sprawę osobliwego wachlarza Nancy Springer (recenzja);

→ upiorny thriller psychologiczny dający do myślenia - Wizytę Helen Philips (recenzja);

→ kolejny debiut, czyli Kantatę Klaudii Zacharskiej (recenzja);

oraz

→ pierwszy tom przygód Beniamina Ashwooda pióra A.C. Cobble'a (recenzja).


Oprócz recenzji w marcu na Pomistrzowsku pojawiły się trzy posty związane z książkami i czytaniem (szok, prawda? :P). W każdym razie mieliście szansę poznać niszowe wydawnictwo Książkowe Klimaty w kolejnej odsłonie Wydawnictw na Czynniki Pierwsze.

Kliknij, żeby przejść do postu

Przeczytać bardzo nietuzinkowe i zabawne odpowiedzi Grzegorza Wielgusa w czwartym odcinku Autorskich 10 minut. 

Kliknij, żeby przejść do postu

Mogliście też przejrzeć całą listę zapowiedzi na marzec/kwiecień, które mnie osobiście mocno interesują. I to nie tylko fantastyka, ale można tam znaleźć też kilka thrillerów, kryminał, horror i nawet jakiś romans się trafi. 

Kliknij, żeby przejść do postu


I wiem, że zawsze mniej-więcej w tym momencie kończę swój wywód, ale dzisiaj musicie mi wybaczyć. Mam jeszcze tyci prywaty. :) Na początku marca POWIEDZIAŁAM TAK. ♡ 


A teraz opowiedzcie mi, jak Wasz marzec? :)


 

Piekło posiada wiele obliczy i każdy wyobraża je sobie na własny, upiorny sposób (oczywiście, jeśli w nie wierzy), ale czy kiedykolwiek zastanawialiście się, jak będzie wyglądało wasze życie, kiedy piekło z najgorszych koszmarów objawi się wam tutaj, na Ziemi? Co wówczas poczujecie? Na jakie tortury zostaniecie skazani, podczas których zaczniecie błagać, płakać, kląć i nienawidzić jednocześnie? Jeśli chcecie się przekonać, zmierzyć z najstraszniejszymi wizjami i patrzeć, jak ludzkość wyniszcza się samoistnie, to zapraszam was do Przedsionka Piekła Tomasza Kaczmarka.

Wyznam od razu, że fabuła jest bardzo zawiła, więc zdradzę jedynie kilka oczywistych faktów, które nijak nie wpłyną na odbiór całej powieści. Tomasz Kaczmarek w swoim debiucie opowiada trzy historie kompletnie różnych bohaterów. Czytelnik ma do czynienia z naukowcem na emeryturze, aktualnie przebywającym w szpitalu psychiatrycznym, Andrew Miltonem. Kathleen, dziewczyną poddawaną torturom w ramach objętego tajemnicą rządowego eksperymentu. Oraz Januszem - młodym, bezdomnym chłopakiem grasującym po obskurnych ulicach miasta Exmore, marzącym o kącie dla siebie i swojej grupy, o pieniądzach i lepszym życiu. 

Każda historia wydaje się całkowicie odrębna oraz niepowiązana, choć im dalej brniemy przez brudną, wywołującą traumę fabułę, tym więcej dziwnych połączeń dostrzegamy. Po drodze natkniemy się na Bonaków, czyli bogów-naukowców, którzy pewnego dnia postanowili zawitać na Ziemię, zdradzając parę mistycznych, technologicznych tajemnic; szklanych ludzi żyjących głęboko pod ziemią niczym krety; a także na niebezpieczne eksperymenty, ludzi objętych szaleństwem oraz ogrom naukowego bełkotu, który okaże się zadziwiająco trafny.

W Przedsionku Piekła tylko jedna rzecz jest pewna: jeśli tam trafisz, już nigdy nie wyjdziesz stamtąd w stu procentach sobą...  Albo żywy.

Debiut Tomasza Kaczmarka to książka wciągająca, często brutalna i przede wszystkim dająca do myślenia. Zwłaszcza epilog wprowadza swego rodzaju konsternację. Trafiały się momenty, których się spodziewałam, a także takie, które wywoływały szok, więc podczas lektury ani razu nie ziewnęłam. Logiczne połączenie ze sobą tych trzech wspomnianych powyżej historii wymagało dużej dozy wyobraźni (i odwagi), za co autorowi należą się gratulacje. 

Przedsionek Piekła zdecydowanie nie należy do powieści zwyczajnych. Powiedziałabym, że można tu znaleźć dużo oryginalnych pomysłów. Wczepienie żabich mózgów robotom? Stworzenie czegoś imitującego skórę i jednocześnie naprawiającego uszkodzone tkanki niemal od zera? Albo powołanie do życia bogów-naukowców, którzy stwierdzili, że ot tak pojawią się na Ziemi i zdradzą kilka tajemnic z przyszłości? To wątki, jakie zapadły mi najlepiej w pamięć, ale znajdzie się ich o wiele, wiele więcej.

Książka zawiera dużo zagadnień naukowych, ale przedstawiono je na tyle błyskotliwie, że o niektórych czyta się z ogromnym zainteresowaniem. Nie dostajemy suchych faktów idealnych do zasypiania. Autor zrobił dobry research, co widać na pierwszy rzut oka. 

Nie mogę nie wspomnieć jeszcze o sposobie prowadzenia narracji. Każdy rozdział przypisano kolejno Miltonowi, Kathleen i Januszowi, ani razu nie zmieniając ustawienia, przez co po pewnym czasie narodził się schemat. Przyznam, że z początku bardzo mi się ten zabieg podobał, ale im dalej brnęłam w fabułę, tym większe odnosiłam wrażenie nagłego urwania w połowie niezmiernie ważnego fragmentu. Momentami czułam się poirytowana, ale tempo czytania znacznie się zwiększało.

Przedsionek Piekła jest książką nietuzinkową, którą bez wahania polecam. Zaznaczę jednak, że z pewnością nie spodoba się wszystkim przez wzgląd na ewidentną brutalność i mocno zawiłą fabułę. Sięgając po debiut Tomasza Kaczmarka, dostaniecie historię alternatywną, kiedy świat nie musiał sam dążyć do rozwinięcia technologii, a ludzie dostali niemalże wszystko na tacy. Przedsionek Piekła to historia wciągająca, doskonale przemyślana i łącząca mechanikę z biologią, przez co określiłabym ją niesamowicie oryginalną.

7,5/10

Przedsionek Piekła
Tomasz Kaczmarek
Wydawnictwo Uroboros
Warszawa 2021
Stron: 352


Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu


Chciałabym Wam życzyć wesołych, radosnych, spokojnych i rodzinnych Świąt Wielkanocnych. Dużo uśmiechu, mokrego dyngusa i mnóstwa słodkości. Oby zjedzone kalorie poszły wyłącznie tam, gdzie powinny. :) Ogromnych siatek książek, wielu promocji na stronach księgarni oraz niezliczonego czasu wolnego na czytanie. 

A tak najmocniej to życzę Wam odpoczynku od codzienności i złapania kilku chwil oddechu. :)

Wesołych, Zaczytanych Świąt, kochani!



Motyw drogi jest w fantastyce dość często spotykany i - mogłoby się wydawać - kompletnie oklepany, a mimo to zawsze chętnie sięgam po taką książkę. Dlaczego? Bo nieprzerwanie zostaję zaskoczona czymś nowym i bardzo, ale to bardzo lubię przeżywać podróż z głównym bohaterem. Liczę więc, że pierwsza część sześciotomowego cyklu A.C. Cobble'a, czyli Beniamin Ashwood, całkowicie spełni moje oczekiwania. 

Tytułowy Beniamin to dziewiętnastolatek mieszkający w małej osadzie Widoki i zajmujący się warzeniem piwa. Dostarcza alkohol do jedynego baru Pod Baranim Rogiem, gdzie czasem się nim raczy, i tak żyje z dnia na dzień. Pewnego razu jednak w Widokach pojawiają się plotki, a później podobno potwierdzone informacje, że w pobliżu szaleje demon. Bestia porywa zwierzęta hodowlane, siejąc postrach wśród ludzi. I nagle okazuje się, że demon faktycznie zadomowił się w okołowioskowym lesie, dlatego Ben w towarzystwie paru odważniejszych mieszkańców wyrusza rozprawić się z niechcianą kreaturą. Brak umiejętności oraz przekładanie sił ponad miarę doprowadza do śmierci dwóch osób i mocnego zranienia przyszywanego brata Bena, Brandona. 

Czysty przypadek chce, że akurat wtedy do Widoków przybywa nietuzinkowa ekipa, która za godziwe pieniądze szybko rozprawia się z niechcianym demonem. Lady Toweel - czarodziejka, Lady Amelia - córka władcy - i jej służka, Meredith, Rhys - człowiek o nieznanym zarówno pochodzeniu jak i jego rzeczywistej roli w tym całym spędzie - oraz Saala - mistrz miecza. Wszyscy oni pochodzą z zupełnie innej kasty, obracają się w różnych towarzystwach, dlaczego więc spędzają razem czas? I jak ważne zadanie wypełniają, skoro los postanowił połączyć ich w jedną grupę?

W celach czysto zarobkowych oraz na prośbę przyszywanego ojca Ben wyrusza z nieznajomymi jako naoczny świadek odprowadzenia siostry, Meghan, do Miasta. Ojciec chce wiedzieć, czy córka bezpiecznie trafi do Sanktuarium, gdzie przez dwadzieścia lat będzie pobierać nauki i szkolić się na pełnoprawną czarodziejkę. I tak właśnie rozpoczyna się największa z przygód Beniamina.

Beniamin Ashwood to książka, którą mimo swojej obszerności połyka się dosłownie w jednym kawałku. Przez całą powieść autor idealnie dawkuje tempo narracji, jednego razu snując spokojną opowieść pełną uczuć i skorą do kontemplacji, by po paru stronach przerodzić historię w pełną napięcia, walk oraz emocji. Historia potrafi wciągnąć, a chwilami nawet mocno rozbawić. Na początku czytelnik nie ma pojęcia, w co tak naprawdę się pakuje, wyruszając z Benem w podróż, dopiero po czasie uświadamia sobie rzeczywisty główny wątek, co moim zdaniem było świetnym, rzadko spotykanym zabiegiem.

W fantastyce drogi często zdarza się, że podczas przeprawy w głównym bohaterze dochodzi do konkretnej przemiany - dojrzewa, mężnieje, staje się wcielonym złem, znakomicie posługuje się magią, etc. W każdym razie zmienia swoje myślenie/podejście do życia niemal o sto osiemdziesiąt stopni w porównaniu z samym początkiem książki. Ben, na szczęście, również należy do tego typu bohaterów, co ogromnie mnie ucieszyło. Interesujące było dochodzenie do obserwacji związanych ze zdobywaniem coraz większego doświadczenia i powolnym acz skutecznym kształtowaniem własnych poglądów dotyczących świata, możliwej wojny czy aktualnej władzy. Reszta bohaterów również zdobyła moją ogromną sympatię (chociaż wiadomo, jedni mniej, drudzy więcej). Autor idealnie skomponował ekipę, z którą Ben podążał przez cały kraj, ponieważ niemal każdy miał indywidualny, specyficzny charakter oraz własne zadanie do wykonania. Dodam jeszcze, że zmiana nie dokonała się wyłącznie w Benie, ale nie zdradzę, w kim dokładnie. Na to będziecie musieli sobie sami odpowiedzieć. :)

Zakończenie wypadło niesamowicie i trafił się spory twist fabularny, przez co już teraz czekam na kontynuację. 

Beniamin Ashwood to książka, którą serdecznie polecam. Przyjemna, wciągająca i momentami zabawna przygoda spodoba się z pewnością niejednemu wybrednemu czytelnikowi. Historia jest ciekawa, choć nie zapiera dechu w piersiach ani nie wywołuje efektu "wow". Pierwszy tom skupia się raczej na dokładnym poznaniu bohaterów niż na tajemniczej intrydze przepełnionej zwrotami akcji (poza samym zakończeniem) i jest idealnym wprowadzeniem do kolejnych tomów. Nie wahajcie się sięgnąć. :)

7/10

Beniamin Ashwood
A. C. Cooble
Wydawnictwo Fabryka Słów
Lublin-Warszawa 2021
Stron: 520


➝ Nieustanna ucieczka


Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu