Kto nie zna Herkulesa Poirota niech pierwszy rzuci kamień. Chyba nie muszę wyjaśniać, kim jest człowiek mierzący raptem metr pięćdziesiąt w kapeluszu? Oczywiście, żartuję. Poirot może być nieco wyższy i nie nosi kapelusza, ale ma starannie wypielęgnowany, gruby wąs oraz hopla na punkcie porządku. Poza tym należy do grona najbardziej utalentowanych, prywatnych detektywów.

Agata Christie napisała ponad 40 książek zawierających najrozmaitsze historie i zbrodnie, skrupulatnie rozwiązywane przez Herkulesa. Najlepsze w podobnych lekturach jest to, że pomimo dokładnej kolejności ich wydawania czy pisania, czytelnicy mogą zaszaleć i czytać wybiórczo. Jak się nawinie. Stąd też u mnie wybór padł na Karty na stół, co wg LubimyCzytać.pl otrzymało numer 15-tego tomu. Fajnie zaczynać od środka.

Na początku Kart poznajemy pana Shaitanę, kolekcjonera lubującego się w... zabójcach. Tak, dobrze czytacie. Bogaty Południowiec z jedynym w Wielkiej Brytanii wąsem mogącym konkurować z wąsem Poirota, uwielbiał zbierać morderców. Na starość zaczęło pewnie brakować adrenaliny, ponieważ pewnego wieczoru postanowił zaprosić na partię brydża czworo pobieżnych morderców i czwórkę osób trudzących się w ich schwytaniu. I jakby tego było mało, pan Shaitana nagle stwierdza, że wie coś o morderstwie sprzed lat i że jej sprawca siedzi w pokoju

Całość komplikuje fakt nagłej śmierci gospodarza. Teraz rodzi się najtrudniejsze pytanie: kto zabił? I jak to zrobił, skoro w pomieszczeniu znajdowała się trójka innych graczy, nikt nowy nie wchodził i nikt nie wychodził. Przy stoliku toczyła się zacięta gra w brydża, a uczestnicy wstawali zaledwie raz, żeby podłożyć drewno do kominka. Czemu też Poirot, chcąc rozwiązać zagadkę, pyta podejrzanych o kolejność rozgrywki?

Czytałam wiele kryminałów, czy to polskich, czy zagranicznych, nikt jednak nie prowadzi narracji tak płynnie jak Christie. Potrafi zaskoczyć. Czytając, wiemy, że to autorka trzyma asa w rękawie, przejmuje inicjatywę nad wszystkimi bohaterami. Nic, ani nikt nie jest pewny, podejrzewamy wszystkich. Wyznam, że na koncie mam już parę przeczytanych pozycji o Poirocie i w żadnej (powtarzam: żadnej!) nie udało mi się schwytać mordercy przed Herkulesem. Trochę to przykre, ale może u Was zdarzało się inaczej?

Miła historia na podróż autobusem czy pociągiem. Czyta się szybko i sprawnie, choć mimo innego wieku język powieści mógłby wydawać się ciężki.

8/10

Karty na stół
Agata Christie
Wydawnictwo Dolnośląskie
Poznań, 2006
Stron: 236
Ostatnimi czasy czytam więcej niż zwykle, czego nagła świadomość wywołała duże zdziwienie. No, bo jak to tak? Przecież pracuję więcej, obowiązków też przybyło, a doba - o ile mi wiadomo - nie zwiększyła ilości godzin. Wzięłam więc kawkę, usiadłam przed laptopem i zaczęłam szperać w necie, żeby poszukać powodu tej nienormalności. Bałam się, że Google stwierdzi, że to pierwsza oznaka hemoroidów, rak lub (najgorzej) początki choroby psychicznej o trudnej, łacińskiej, niemal nie do wymówienia nazwie.

I gdy tak sobie szperałam, w oczy rzuciło mi się Wyzwanie Czytelnicze na rok 2020. Postanowiłam podjąć temat.

Wielokrotnie zastanawiało mnie, po co ludzie potrzebują wyzwań? Jeżeli lubią czytać, robią to. Jeżeli chcą poszerzyć gatunki, zmienić autorów znanych na niepopularnych, czytać książki z mniejszą ilością stron niż zwykle albo wybrać książkę z cyfrą na okładce, czy co też oferują wyzwania - po prostu to robią. Właściwie czytelnicy mogą sięgnąć po lekturę, na jaką tylko w danej chwili mają ochotę, a jedyne, co ich ogranicza, to własna wyobraźnia.

Nie zrozumcie mnie źle. Sama parokrotnie uległam schematowi i postanowiłam przeczytać 52 książki - myślę, że kojarzycie najbardziej znane wyzwanie, o którym głośno w świecie i które oferuje nam portal LubimyCzytać. Aktualnie jednak zadaję sobie pytanie: dlaczego się przyłączyłam? Czułam wewnętrzną potrzebę pochwalenia się znajomym z ilości przeczytanych pozycji? Szukałam mobilizacji do czytania? A może po prostu fajnie przenosiło się książki z półki "in progress" na tą z napisem "done"?

A co jeśli zabraknie czasu/chęci/książek/przepali się żarówka i nastanie ciemność/literki będą zbyt małe (zbędne skreślić) i nie podołamy wyzwaniu? Czy spadnie na nas boska kara za dawanie złudnych nadziei i niedotrzymywanie obietnic? Nie. Nie spadnie. Nikogo tak właściwie nie obejdzie, że się przeczytało dziesięć książek zamiast tych 52. 

Wyzwania Czytelnicze nie mają żadnego głębszego sensu. Istnieją wyłącznie po to, by ludzie mieli zabawę i mogli się pochwalić "ukończonym zadaniem".

Moje słowa mogą brzmieć nieco nieprzyjemnie i negatywnie, ale serio nie jestem w stanie znaleźć żadnego pozytywu ewenementu Wyzwań Czytelniczych i faktu, czemu ludzie tak często i chętnie się zapisują.

Bardzo chętnie usłyszałabym, co Wy o tym sądzicie, bo może zdołacie przekonać mnie do odmiennego zdania - zaznaczam, że musicie użyć naprawdę dobrych, rozsądnych oraz twardych argumentów. Chciałabym też wiedzieć, jak się zapatrujecie na Wyzwania Czytelnicze, czy bierzecie udział i jak je traktujecie?

P.S. Odnośnie wstępu z góry - to nie choroba. A przynajmniej nie taka zagrażająca zdrowiu. :)

Ceadmil - co w Starszej Mowie oznacza: witajcie! Dzisiaj wezmę na tapetę drugą część cyklu o Wiedźminie, czyli Miecz przeznaczenia. 

Tak, jak w Ostatnim życzeniu, tak i w Mieczu spotykamy się ze zbiorem opowiadań zawartych w przeszłości Geralta. Również jest ich sześć, choć tutaj historie wydają się mocniej zagmatwane i skłaniające do głębszych refleksji. Szczególnie w przypadku opowiadań Okruch lodu, gdzie poznajemy powód rozejścia dróg między Geraltem a Yennefer, oraz Coś więcej - głównym, przewijającym się motywem jest Ciri i przeznaczenie.

Z powyższych słów wynika, że książka przedstawia się dość melancholijnie. To nieprawda, bo znajdujemy też akcje, przygodę, miłostki i pełno humoru. W opowiadaniu Granica możliwości udajemy się w podróż wraz z krasnoludami, zabójcami, rycerzami, królem i wojowniczkami do smoczej jamy po złoto i inne korzyści. Gdzie indziej poznajemy waleczne druidki chroniące naturę w sposób dość... radykalny. W skrócie: zabijają kogo popadnie. W Wiecznym Ogniu z kolei ścigamy dopplera będącego zawsze o krok przed nami. Brzmi banalnie, choć książce daleko do banalności.

Co więc wyróżnia tę część od pierwszej? Ano to, że przy uważnym czytaniu wyłapiemy polityczne zagrywki, których znajomość przyda się (oj, i to bardzo) w głównej fabule. Dokładniej poznamy mapę świata, państwa, ich sprzymierzeńców lub wrogów, oraz przyczyny konfliktów zbrojeniowych, co dla prawdziwego wielbiciela może być nie lada gratką.

Styl Sapkowskiego nadal łączy profesjonalizm z kwiatkami polskiego językotwórstwa - coraz lepiej się bawię, czytając powiedzonka, złożone myśli bohaterów, ich przekleństwa czy najznamienitsze, wyssane z palca zabobony. Świat wykreowany doprawdy urzeka i mimo dość rasistowskiej uczty słownej, idzie się zauroczyć.

Nie pozostaje mi więc nic innego, jak walnąć liczbową ocenkę (taki ze mnie ścisły umysł) i zmykać, czytać dalej, więcej i szybciej. :)

9/10

Miecz przeznaczenia
Andrzej Sapkowski
Wydawnictwo: Supernowa
Warszawa, 2014
Stron: 400

← Ostatnie życzenie                                                                                                                                                       Krew elfów →


Egzorcyzmy Dory Wilkpiątą częścią heksalogii o, ku nieoczekiwanemu zwrotowi akcji, Dorze Wilk. Wiedźmie, która na co dzień trudni się jako policjantka pilnująca porządku na toruńskich ulicach, a noce spędza w Thornie - magicznym mieście pełnym aniołów, demonów, wiedźm, diabłów czy szamanów. 

W kolejnej odsłonie cyklu lepiej poznajemy świat piekielników, stajemy twarzą w twarz z demonami różnych kręgów i rodzajów. Dora dostaje cynk od koleżanki z prosektorium, gdzie na stół trafiają zwłoki wyjątkowo poranionych, młodych dziewcząt. W miarę trwania śledztwa okazuje się, że zbrodni dokonano w magiczny sposób, co zdecydowanie utrudnia sprawę. Bo jak wytłumaczyć realiście i niedowiarkowi, że istnieje niebo, piekło czy nekromancja i całkiem odmienny świat? No, ciężko, prawda?

Dora próbuje więc uporać się z serią zabójstw na własną rękę, bez udziału policji, jedynie z pomocą szamana, Witkacego. Trop doprowadził ją do kościoła, w którym... Chwila, urządzano egzorcyzmy? A co jeśli zbrodniarze nagle przysłonią ci oczy, porwą, skują i będą próbowali wpakować demona do twojego ciała? Trudno się będzie wykaraskać, nie? Szczególnie że jednym z oprawców jest żmij, plujący jadem na lewo i prawo.

Oczywiście, w tej części spotykamy się także z wieloma bohaterami z części poprzednich. Mamy  Mirona, zakochanego diablika, Joshuę - anioła stróża, a nawet Baala, dawnego boga płodności oraz aktualnego władcę demonów, starającego zdusić piekielny przewrót i nie doprowadzić do wojny domowej.

Dla lubujących się w tematyce wierzeń pogańskich, czarów, aniołów i demonów pozycja jest wręcz koniecznością! Aneta Jadowska to idealny przykład, że Polak też potrafi w fantasy. Interesująco poczytać o niecodziennych sprawach dziejących się w zwykłych, polskich miastach. Kroczymy znanymi uliczkami, szukając ukrytych portali i linii magicznych. 

7/10

Egzorcyzmy Dory Wilk
Aneta Jadowska
Fabryka Słów
Lublin, 2014
Stron: 526

← Wszystko zostaje w rodzinie                                                                                        Na wojnie nie ma niewinnych →


Postanowiłam na moment uciec od tematu fantastyki i wkroczyć w świat pełen muzyki, tabletek nasennych, koncertów i studiów nagraniowych. W świat niezaprzeczalnego Króla rock'n'rolla, Elvisa Presleya. 

To, co widzicie na zdjęciu, to efekt kompresji dwóch książek w jedną. Jerry Hopkins, przyjaciel Elvisa i zarówno autor, chciał, by wyszło coś rzetelniejszego, i mimo odjęcia paru fragmentów oryginalnego tekstu, uzupełnił życiorys Presleya o informacje wychodzące tuż po publikacji poprzednich biografii. Dodatkowo pojawiło się tu mnóstwo interesujących wywiadów, które - moim zdaniem - wiele książce dodają.

Każda biografia cechuje się tym, że znamy jej zakończenie. Wiemy, że (akurat w przypadku Elvisa) umrze, pozostawiając za sobą niedosyt i wielką dziurę. Jeżeli ktoś nie wiedział, przepraszam za spojler. :) W biografiach stawiamy na poznanie początku oraz środka lektury, chcemy wiedzieć, jak żył, co go cieszyło, co smuciło i jakie miał powody, żeby zrobić to lub owo.

A Elvis posiadał zarówno wiele powodów do radości, jak i smutku. Dajmy za przykład debiut w Sun Records, od czego zaczęła się cała kariera piosenkarza. Poznanie nowych ludzi, zatracenie się w muzyce, w pieniądzach. Potrafią one jednak uderzyć do głowy, szczególne osobom wywodzącym się z biednych rodzin, więc skutkowało to popadaniem w skrajne emocje. Gdy Elvis nie mógł czegoś mieć (co naprawdę rzadko się zdarzało), złościł się, obrażał i zachowywał jak rozwydrzony bachor. Ciekawe, nie? Kto by się spodziewał, że osobistość światowa, od której wywodzi się cały rockowy, metalowy, etc. świat, trzaskał drzwiami, kiedy ktoś go zirytował? 

Przez ponad 460 stron otrzymujemy możliwość lepszego poznania człowieka, za którym szalały tłumy nastolatek. I nie tylko, parę "starszych" pań również by się znalazło. Kiedy Elvis dawał koncert, kobiety mdlały, podobno tak obnosił się własnym seksapilem. 

Jerry Hopkins mocniej skupia się na relacjach łączących Elvisa z kręcącymi się w pobliżu "przyjaciółmi", jak zwykł nazywać ich Presley. Lepiej poznajemy kulisy małżeństwa z Priscillą, a także Pułkownika, bez którego - nie oszukujmy się - Elvis z pewnością nie zasłynąłby na skalę międzynarodową.

Wszystko ładnie, pięknie, a minusy, zapytacie? Jedyne, co znacznie rzuciło się w oczy, to fakt, że autor na siłę próbuje wychwalać piosenkarza. Za złe bądź nieodpowiedzialne uczynki całą winę zrzuca na innych, jakby Elvis stał ponad prawem, bez winy i biedny, że ludzie wokół robią z nim, co chcą.  W miarę czytania bezkarność zaczynała razić, przynajmniej mnie. Chciałam krzyknąć: zamknij się, Elvis nie był taki święty, ph!

A poza tym biografię polecam, szczególnie osobom zainteresowanym korzeniami muzyki. Bo, co jak co, ale bez Elvisa słuchalibyśmy samych... szitów. :)

7/10

Elvis. Król rock'n'rolla
Jerry Hopkins
Wydawnictwo Dolnośląskie
Wrocław, 2013
Stron: 472

Ileż razy czytałam tę książkę! Nie potrafię nawet zliczyć! 

Córkę krwawych znalazłam przypadkiem w osiedlowej bibliotece, którą wraz z innymi (mogłoby się wydawać: ciekawszymi) pozycjami postanowiłam zatachać do domu. Z tego, co pamiętam, książka plasowała się na ostatnim miejscu do czytania, ba, chciałam ją nawet oddać nietkniętą. Na szczęście wybiłam sobie ten pomysł z głowy, ponieważ już po paru stronach wciągnęłam się bez liku.

Serio. Trylogia Czarnych Kamieni (która z biegiem czasu na szczęście stała się dwunastologią) autorstwa Anne Bishop jest idealnym przykładem tego, jak papier może pochłonąć całe twoje życie. Po, dosłownie, wchłonięciu ponad 350 stron, pobiegłam do księgarni po zakup kolejnych części (jak widzicie, zakup, nie wypożyczenie). I tak zniknęłam z rzeczywistości i na tydzień wpadłam jak śliwka w kompot wprost do świata Krwawych, gdzie od tego, jakiego koloru posiadasz kamienie, zależy twoja pozycja w społeczeństwie. W społeczeństwie, w którym rządzą kobiety - nie mylcie tego z feminizmem! To nie ma nic do rzeczy. 

Zapytacie: o co chodzi z tymi kamieniami? Już tłumaczę. Każda osoba - poza plebejuszami, ale to temat na inny dzień - urodzona z pewnymi umiejętnościami w specjalnym dniu otrzymywała Kamień. Były różne kolory kamieni, odpowiadające ilości mocy: mogłeś dostać Biały, ponieważ umiałeś rzucać jedynie garstkę niemal nieprzydatnych zaklęć, ale mogłeś otrzymać też Czerwony, budzący grozę i podziw. Wszystko zostało dokładnie opisane przez autorkę na pierwszych stronach w ramach wyjaśnienia, choć z początku można się pogubić.

Historia, bacząc na dalsze losy, rozpoczyna się dość niewinnie i mało oryginalnie. Od przepowiedni. Wieszczka doznaje wizji, po której traci zmysły. W związku z tym Daemon, jeden z głównych bohaterów, Książę Wojowników z Czarnym Kamieniem, próbuje odnaleźć żywy mit, Czarownicę, Królową zrodzoną ze snów Krwawych. Pomaga mu brat, Lucivar, wyjęty spod prawa Eyrieńczyk. W międzyczasie do Saetana, Władcy Piekieł, przychodzi nagle malutka dziewczynka prosząca o nauki władania mocą.

W Córce krwawych poza niebanalnie plecioną fabułą i humorystycznymi momentami, doprowadzającymi niemal do łez, spotkacie się też z niecodzienną brutalnością. Bo prawdziwa walka toczy się na salonach, wśród Królowych, Czarnych Wdów, Książąt i Wojowników, którzy za nikłe przewinienie mogą ci obciąć rękę, zabić, rozbić umysł na strzępki czy... zniewolić i kazać zabawiać wybredne damulki.

Pozycja dla dorosłych, ponieważ chwilami zapieką was policzki z gorąca. Pierwszą część, jak i kolejne, Sagi o Czarnych Kamieniach polecam z ręką na sercu.

10/10

Córka krwawych
Anne Bishop
Wydawnictwo: Initium
2008
Stron: 366


Jako zagorzała fanka fantastyki czułabym się nieswojo, gdyby pierwsza umieszczona na Pomistrzowsku recenzja, nie byłaby z tego gatunku. A tym bardziej nieswojo czułabym się, gdybym nie przedstawiła Wam jednej z lepszych, polskich serii. Dodatkowo ostatni szał na Wieśka też wpłynął na moją decyzję. 

Ostatnie życzenie jest pierwszą częścią cyklu o wiedźminie Geraltcie z Rivii, którą czytelnicy powinni traktować jako wprowadzenie do świata. Znajdujemy tu sześć różnych opowiadań, mających miejsce w przeszłości Geralta, poprzetykanych aktualnymi wydarzeniami nazwanymi Głosami rozsądku. Ile rozsądku znajdziecie w tych głosach oraz ile rozsądku znalazł Geralt, tego dowiecie się z lektury, nie winnam spojlerować. :) 

Przyznam, że całą przygodę z Wiedźminem zaczęłam od Krwi elfów, czyli od trzeciego tomu. Brnęłam przez kolejne kartki, jakbym ugrzęzła w błocie po pas. Niczego nie rozumiałam, wiele wątków pojawiało się znikąd, itp. Polecam więc najpierw zajrzeć do tych opowiadań - potrafią sporo naprostować. W jednym z opowiadań (Kwestia ceny), na przykład, bliżej poznajemy matkę i babkę Ciri (kto to jest, chyba nie muszę tłumaczyć?), a także pewnego zaczarowanego w jeża mężczyznę - bezpośrednią przyczynę konfliktu na sali w trakcie zaręczynowego bankietu. Kolejne (Ziarno prawdy czy Wiedźmin) ukazują nam sedno profesji Geralta, gdzie krążymy między groźnymi potworami a tymi bezpiecznymi, choć czy bezpieczny potwór nie brzmi jak oksymoron? Doświadczamy scen walki... chociaż w całej książce toczy się walka. Niezwykle brutalna i dla dorosłych.

Innymi opowieściami są: Mniejsze zło, Kraniec świata oraz Ostatnie życzenie, będące idealnym zwieńczeniem książki - Yennefer, czarodziejka o fiołkowych oczach, potrafi namieszać więcej niż uwięziony w dzbanku d'jinn. 

Sapkowski cudownie operuje językiem, mocno profesjonalnie. Książka nie należy do łatwych, bo przy czytaniu należy się skupić, coby nie pominąć ważnego momentu. Przyznam, że z początku miałam lekki problem z kwiecistym słownictwem (szczególnie u wiejskich bohaterów), gdzie zamiast d*py mamy rzyć, burdelów - zamtuzy, a ponadto mnóstwo nazw przeróżnych broni czy imion nieraz tak dziwnych, że aż wywołujących radość. 

Krótkie słowa podsumowania? Namęczycie się przy czytaniu, poznacie nowe słowa, określenia, zwroty, poczujecie się nieco niedoinformowani, ale warto! Ostatnie życzenie to świetna zapowiedź kolejnych tomów cyklu. Polecam ją wszystkim i każdemu z osobna. :)

9/10

Ostatnie życzenie
Andrzej Sapkowski
Wydawnictwo: Supernowa
Warszawa, 2014
Stron: 331

Miecz przeznaczenia →

Platon kiedyś rzekł:
Najważniejszy w każdym działaniu jest początek.
I nie ściemniał, bo początki naprawdę są najważniejsze, a ponadto najcięższe oraz najbardziej wymagające. Szczególnie przy tworzeniu nowej, acz kolejnej strony z recenzjami, niemal dominującymi w blogosferze. Oczywiście, lekko przesadzam z tą dominacją, ale... no, dużo tych blogów. :)

Od nowych autorów wymaga się zdecydowanie więcej niż od reszty, którzy już zdobyli swą rzeszę odwiedzających. A zachęcenie pobieżnego czytelnika, by został, by coś (mimo braku postów lub ich niewielkiej ilości) go tu zatrzymało, to twardy orzech.

Czymże jednak byłoby życie bez ryzyka? Chociaż czy ryzykiem można nazwać utworzenie nowej strony? :) Z pewnością łączy się z pewną niewiadomą, z pytaniem, czy Ci się uda i czy podołasz, a przede wszystkim - czy zepniesz się i mimo ośmiogodzinnej zmiany w pracy, zadań domowych, etc. znajdziesz czas na napisanie paru spójnych słów na temat książki, którą aktualnie dzierżysz w dłoni? 

Na tę chwilę łudzę się, że tak, zepnę się. Zobaczymy, co powiem wraz z upływem czasu. :)

Trzymajcie kciuki!