Romansów na rynku wydawniczym istnieje na pęczki, dlatego bardzo ciężko trafić na te rzetelne i interesujące. Osobiście wychodzę z założenia, że w takiej sytuacji najbardziej opłaca się sięgać po powieści napisane przez znane nazwiska. Tak oto w moje ręce trafiła książka Nory Roberts. Autorki ponad dwustu romansów oraz harleguinów zapewne przedstawiać nie trzeba. Niemniej, dodam, że Amanda jest moim pierwszym kontaktem. Jeśli chcecie wiedzieć, czy udanym, zapraszam do dalszej recenzji. :)
Tytułowa Amanda to jedna z czterech sióstr Calhoun, o których Roberts napisała cały cykl, każdej siostrze poświęcając osobną książkę w celu dokładnego przedstawienia jej miłosnej historii. Z tego, co wiem, pierwsza część dotyczyła Catherine, a Amanda jest bezpośrednią kontynuacją. Zdradzę jednak, że wcześniejsze wydarzenia prawie nie łączą się z aktualną fabułą, więc czytanie nie po kolei w żadnym stopniu nie wpływa na zrozumienie treści.
Amanda jest kobietą wiedzącą, czego chce od życia. Twardo stąpa po ziemi, a wszystko zawsze skrupulatnie planuje, nie pozwalając spontaniczności dojść do głosu. Nie może się więc doczekać aż koncept przerobienia części rodzinnego domu w elegancki pensjonat się urzeczywistni. Zwłaszcza że jako asystentka kierownika innego hotelu na wyspie, zdobyła nie lada doświadczenie, a praca związana z prowadzeniem przybytku to jedno z marzeń Amandy. Marzeń, które powoli zaczynają się ziszczać.
Do przebudowy domu potrzeba jednak zdolnego architekta, który będzie potrafił przekształcić rozpadający i zaniedbany budynek w ekskluzywne apartamenty z jednoczesnym pozostawieniem klimatu początku lat XX wieku. Na drodze Amandy staje więc Sloan O'Riley - Teksańczyk, typowy mężczyzna z krwi i kości z kapiącym wszędzie testosteronem, a przede wszystkim kompletne przeciwieństwo dziewczyny. Życie Amandy nagle przestaje być spokojne, a na co dzień opanowana kobieta wydaje się tracić rezon. Już dawno nikt nie irytował jej bardziej niż ten krnąbrny, dziecinny, zawadiacki babiarz. Jak to zwykle bywa, jedne emocje prowadzą do powstania drugich, więc nic dziwnego, kiedy niespodziewanie między tą dwójką pojawiają się iskry.
W międzyczasie Amanda zajęta jest przeszukiwaniem starych pamiętników po prababci w celu odnalezienia bardzo wartościowego naszyjnika z szafirem. Sęk w tym, że znajdzie się paru innych cwaniaków zainteresowanych zdobyciem rodzinnych klejnotów Bianci Calhoun za wszelką cenę. Amandę czeka walka nie tylko o pamiątki przeszłości, ale także o miłość, zaufanie i postawienie wszystko na jedną kartę. Choć czy zazwyczaj opanowana i ułożona dziewczyna będzie potrafiła wprowadzić do swego życia tornado w postaci Sloana?
Seria o siostrach Calhoun w Polsce po raz pierwszy ukazała się w roku 1991. Niedawno wydawnictwo HarperCollins postanowiło stworzyć kolejne wydanie, tym razem z dwóch książek, robiąc cztery. Moim zdaniem lepiej sprawdzała się poprzednia forma, bo sama historia Amandy jest dość krótka. W połączeniu zaś z opowieścią Catherine mogłaby wyjść z tego książka, w jaką dałoby radę mocniej się wciągnąć. Teraz zanim czytelnik wkręci się w fabułę, wita go koniec.
Amanda nie należy do wymagających lektur, a przedstawiona historia wydaje się totalnie zwyczajna. Wielokrotnie spotykałam się z miłością zrodzoną z uprzedzenia, poprzetykaną najróżniejszymi docinkami oraz brakiem zaufania. Główny wątek więc jest jednym wielkim schematem, a szkoda. Na szczęście w książce znajdujemy również wątki poboczne, które powinny zasłużyć na większą uwagę. Szukanie naszyjnika w starych dokumentach było bardzo ciekawe, ponieważ Nora Roberts pokazała parę wyrwanych stron z pamiętnika Bianci (prababcie Calhoun). Dało się poczuć klimat początku XX wieku. Warto wspomnieć także o motywie złego charakteru, który za wszelką cenę pragnie zdobyć ukryty skarb, albo o zaledwie wtrąconej historii nieudanego związku Suzannah - jednej z sióstr. Na szczęście myślę, że to ostatnie należy traktować jako wstęp do naprawdę dobrej, bogatej w uczucia opowieści.
Co do bohaterów, to byli przeróżni i jak to zwykle bywa, jedni podobają się bardziej niż inni. Główna para, czyli Amanda i Sloan, niekoniecznie mnie sobą zauroczyli, ale na przykład ciotka Coco wypadła świetnie. W książce gra lekko postrzeloną, wierzącą w symbole i znaki z niebios kobietę, dla której najważniejsze jest dobro bratanic i która wierzy w miłość od pierwszego wejrzenia. Wiele śmiesznych dialogów prowadziła właśnie Coco, co stało się ogromnym urozmaiceniem.
Muszę dodać, że końcówka jest kompletnie przewidywalna, ale to ze względu na gatunek, nie konkretną książkę. Wszak czego można oczekiwać po romansie jak nie romansu? :)
W kliku słowach podsumowania: Amanda to niewyróżniający się na tle innych romans, który ani nie powala na kolana i nie wywołuje efektu wow, ani nie sprawia zawodu. Ot, normalna miłostka czytana bez motylków w brzuchu. Polecam na nudne wieczory, kiedy nie wiadomo co zrobić z czasem, bo historia - co jak co - ale wciąga do tego stopnia, że czyta się ją dosłownie na raz. Może inne części serii o siostrach Calhoun okażą się mocniej zaskakujące i mniej schematyczne.
5,5/10
Amanda
Nora Roberts
Wydawnictwo HarperCollins
Warszawa 2020
Stron: 224
Za możliwość przeczytania dziękuję Portalowi