Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Fabryka Słów z okazji niedawnej premiery Wrogiego terytorium (kliknijcie, żeby przejść do recenzji) mam dla Was cały pakiet Benka! Pierwsze trzy tomy cyklu o Beniaminie Ashwoodzie A. C. Cobble'a już czekają na swojego nowego właściciela, dlatego nie zwlekajcie!

Aha, wspomniałam również, że WYGRYWAJĄ DWIE OSOBY? Do pierwszej osoby powędruje pakiet Benka, a do drugiej - trzeci tom? :)

Jak wygrać?

Trzeba:

→ zgłosić się w komentarzu pod postem

→ zaobserwować bloga Pomistrzowsku

→ dokończyć zdanie:

Trzy rzeczy, które zabiorę ze sobą na niebezpieczną wyprawę, to...


Można (będę wdzięczna ❤): 

→ zaobserwować Instagram, Facebooka i Youtube'a Pomistrzowsku (linki obok w menu)

→ udostępnić post z rozdaniem

Rozdanie trwa od dzisiaj, tj. od 26.02. do 06.03. do godziny 24 i odbywa się równocześnie na blogu, facebooku i instagramie. Rozstrzygnięcie nastąpi w ciągu tygodnia. Wysyłka wyłącznie na terenie Polski. 

Pytania? :)

Jeśli wszystko jasne, to zapraszam do zgłaszania się!


 

Nowa Zelandia jest państwem wyspiarskim położonym na południowy wschód od Australii; znalazłam w Internecie, że odległość między Polską a Nową Zelandią wynosi aż 17804 kilometrów, dlatego kiedy mnie by rzucił wieloletni narzeczony, na kraj ucieczki wybrałabym raczej Europę, ewentualnie Amerykę. 

Zuza, główna bohaterka debiutanckiej powieści Miki Modrzyńskiej, nie bawiła się w półśrodki. Po niespodziewanym rozstaniu z Mikołajem, porzuciła ukochane mieszkanie we Wrocławiu i znienawidzoną pracę w korporacji, wsiadła do samolotu i wylądowała dopiero w Nowej Zelandii. Kraju, w którym w zimie jest lato, które dzieli z Polską różnicę dwunastu godzin i w którym na wolności biegają niebieskie kurczaki?

Przyjaciółka Zuzy, Ola, od kilku ładnych lat zamieszkuje ten przepiękny, wyspiarski krajobraz, dlatego pomaga jej w znalezieniu pracy. Zuza zatrudnia się u małżeństwa jako niania, lecz zanim rozpocznie pracę na pełen etat, próbuje wrócić do swoich korzeni. Do zachowania, kiedy była wolna, dzika i przede wszystkim kiedy nie przejmowała się wszystkimi problemami wokół. W tym akcie szaleństwa, a dokładnie w sylwestrową noc, Zuza poznaje Nowozelandczyka, Simona.

Ten przystojny i jedyny w swoim rodzaju mężczyzna umiejętnie pokaże Zuzie uroki Nowej Zelandii. Pytanie, co się stanie po trzech miesiącach pobytu i czy Zuza wreszcie doceni siebie?

Styczniowa letnia noc Miki Modrzyńskiej jest lekkim romansem, w którym przyjemna historia przeplata się z przepięknymi, nowozelandzkimi krajobrazami. Fabuła nie należy do mocno skomplikowanych ani wyjątkowo oryginalnych, co zupełnie nie przeszkadza w ostatecznym odbiorze - książkę czyta się szybko i z wielką przyjemnością. Losy bohaterów śledzi się z ogromnym zaangażowaniem, ale również z przymrużeniem oka.

Najbardziej w książce zainteresowały mnie ciekawostki dotyczące Nowej Zelandii - wszak nie jest to zbyt popularne miejsce akcji wybierane przez autorów. Mika Modrzyńska oprowadza czytelnika po wyspie: pokazuje najciekawsze tereny czy wyjątkowo piękne zjawiska przyrodnicze, wplątuje odrobinę historii, zbliża niecodzienne zachowania mieszkańców albo podaje zaskakujące fakty dotyczące na przykład włączanych ręcznie kontaktów. Widać, że autorka znakomicie zna Nową Zelandię od strony tubylca, a umiejętne wplatanie komentarzy a propos tego wyspiarskiego państwa sprawia, że Styczniowa letnia noc jaki się jako wyjątkowa lektura. 

Co się tyczy stricte samej fabuły, poruszanych wątków czy relacji między głównymi bohaterami - nie było szału. Jak wspomniałam na powyżej, Styczniowa letnia noc nie należy do historii oryginalnych, czyli mamy zagubioną, zrozpaczoną bohaterkę, która po zerwaniu ucieka do innego kraju, gdzie poznaje przystojnego, seksowanego i niezwykle tajemniczego mężczyznę. I od tego momentu fabuła kręci się prawie wyłącznie wokół tej dwójki; schemat goni schemat.

W kilku słowach podsumowania powiem, że mimo wspomnianych nieoryginalnych aspektów, debiut Miki Modrzyńskiej jest ciekawą, lekką historią wartą przeczytania. Styczniowa letnia noc zachwyca przede wszystkim przedstawionym krajobrazem Nowej Zelandii, a swoich czytelników zabiera w podróż i sprawia, że z miejsca zakochują się w tym wyspiarskim państwie. Polecam, bo opowieść śledzi się z dużym zainteresowaniem, jest przyjemna, momentami zabawna i pełno w niej ciekawostek o Nowej Zelandii.

7/10

Styczniowa letnia noc
Mika Modrzyńska
Wydawnictwo Media Rodzina/Gorzka czekolada
Poznań 2022
Stron: 343


Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu





PATRONAT POMISTRZOWSKU

PREMIERA 18.02.2022

Moja przygoda z cyklem o Beniaminie Ashwoodzie A. C. Cobble'a rozpoczęła się w sposób identyczny jak u jego bohaterów. Z początku, czyli po lekturze pierwszego tomu (kliknij, żeby przejść do recenzji), czułam jedynie lekką sympatię do interesującej historii nie bez wad. Benek w tym czasie ledwie wyruszał w podróż z rodzimej wsi, otwierając serce na czekające go przygody. Zmiana nastąpiła dopiero w Nieustannej ucieczce (kliknij, żeby przejść do recenzji), kiedy ewidentnie zżyłam się z bohaterami i wciągnęłam w fabułę, otrzymując dużo więcej zwrotów akcji. W Benku również nastała przemiana i z uroczego chłopaczka powoli stawał się mężczyzną walczącym ze złem.

Po Wrogie terytorium sięgałam więc nie tylko z ogromną radością, ale także z odrobiną strachu, że moja sympatia do głównego bohatera nagle nie wyparuje. I wiecie co? Na szczęście nic takiego nie miało miejsca! Po lekturze trzeciego tomu mogę oficjalnie powiedzieć, że cykl o piwowarze Beniaminie Ashwodzie to bez mała wciągająca, pełna przygód opowieść potrafiąca zachwycić nawet osoby stroniące od fantastyki. 

Ale po kolei.

Wydarzenia we Wrogim terytorium zaczęły się idealnie w momencie, w którym skończyły w Nieustannej ucieczce. Ben wraz z Amelią ledwo zdołali uciec po ataku w Północnej Bramie. Odłączyli się od grupy i samotnie przemierzają kolejne ziemie królestwa, podążając do Irrefortu - terytorium należącym do wrogiej Przymierzu Koalicji. Podjęli się bowiem ogromnie trudnego zadania: zamierzają odnaleźć członków legendarnego Zakonu Purpuratów, którzy jako jedyni wiedzą, jak pokonać ciągle rosnące w siłę demony.

Czy przyjaciołom uda się bez szwanku trafić do Irrefortu, odnaleźć Purpuratów i raz na zawsze wyeliminować demony? Co z depczącą im po piętach pogonią wysłaną przez niepokonaną czarodziejkę Eldred? 

Wrogie terytorium A. C. Cobble'a to ponad pięciuset stronicowa książka, którą przeczytałam w dwa dni. Ba, nie tyle co przeczytałam, ale ją dosłownie pochłonęłam! Trzeci tom cyklu o Beniaminie Ashwoodzie jest pełną niebezpieczeństw, zwrotów akcji, zabawnych momentów historią o przyjaźni, bohaterstwie i odwadze. Przez całą powieść autor doskonale dawkował tempo narracji, raz powoli snując radosną opowieść o dwójce przyjaciół odkrywających nowe tereny, by za chwilę wprowadzić do fabuły walkę na śmierć i życie z mrożącymi krew w żyłach demonami. 

Fantastyka drogi ma to do siebie, że podczas wędrówki w zachowaniu bohaterów następują mniejsze bądź większe zmiany. Sprawiają to albo przeżyte przygody, albo dokonane w sytuacjach podbramkowych wybory. Często też razem z charakterem ewoluują relacje między bohaterami, i tak też było we Wrogim terytorium. Strona, w jaką zaczęła zmierzać przyjaźń Bena z Amelią, totalnie mnie kupiła. Każdą ich rozmowę, sprzeczkę czy zwierzenie czytałam z wypiekami na twarzy, kibicując i ciesząc się jak dziecko, kiedy sytuacja poszła we właściwym - według mnie, oczywiście - kierunku. 

W trzecim tomie naturalnie nie mogło zabraknąć drugoplanowych bohaterów znanych już od początku wyprawy. Cieszyło mnie ogromnie, że autor nie zapomniał o Rhysie, Towaal czy poznanej w Nieustannej ucieczce łowczyni, Corinie, co jakiś czas wtrącając kilka słów o ich przeszłości, dzięki czemu przestali jawić się jako ogromne znaki zapytania. 

Podsumowując, Wrogie terytorium A. C. Cobble'a jest książką zdecydowanie wartą polecenia, co mogę uczynić z ręką na sercu (i wcale nie mówię tego, bo objęłam tytuł patronatem medialnym :)). Historia zachwyca, czaruje i okrutnie wciąga, sprawiając, że rzeczywistość przecieka między palcami. Podczas lektury nie ma czasu na nudę, a przeżywane przygody umiejętnie rozwijają wyobraźnię. Doskonale wykreowani bohaterowie, magiczny, wielobarwny świat czy niebanalna fabuła bogata w zwroty akcji sprawiają, że Wrogie terytorium jawi się jako idealne dla osób dopiero rozpoczynających przygodę z fantastyką. 

10/10

Wrogie terytorium
A. C. Cobble
Wydawnictwo Fabryka Słów
Lublin - Warszawa 2022
Stron: 535


Nieustanna ucieczkaPusty horyzont


Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu


Z półmiesięcznym opóźnieniem przychodzę z podsumowaniem stycznia. Pierwszy miesiąc nowego roku upłynął szybko i bardzo intensywnie - zarówno pod względem czytelniczym jak i prywatnym. Jeśli chodzi o ilość przeczytanych książek, to wyszło ich 6. W przeliczeniu na strony - 2947. 


Co czytałam?

Pana Lodowego Ogrodu, księgę III (recenzja) i księgę IV (recenzja), Jarosława Grzędowicza

→ Księgę II Pustynnego Księcia Petera V. Bretta (recenzja)

→ 5 tom Enoli Holmes Nancy Springer, czyli Sprawę haftu na krynolinie (recenzja)

Skrzynię w lesie Maureen Johnson (recenzja), będącą czwartą częścią serii Truly Devious

oraz

Balladę o dwóch miastach Agaty Kołakowskiej (recenzja)


W styczniu na Pomistrzowsku pojawiło się również kilka okołoksiążkowych postów, m.in. podsumowanie roku 2021, zapowiedzi wydawniczne albo notka urodzinowa wraz z wielkim rozdaniem! 

Jak jeszcze jestem przy głosie, to zapraszam do postu, w którym możecie zadawać PYTANIA AGACIE KOŁAKOWSKIEJ. ↓


A jak minął Wasz styczeń? :)


 

W serię Wehikuł czasu wchodzą książki uznawane za klasyki gatunku science-fiction. Liczy ona już kilkanaście tytułów, z których udało poznać mi się już cztery (m.in. Ziemia trwa George'a R. Stewarta - recenzja; Osę Erica Franka Russella - recenzja; Rój Hellstroma Franka Herberta - recenzja), a o jednym chciałabym wam dzisiaj szerzej opowiedzieć.

Umierając, żyjemy Roberta Silverberga po raz pierwszy wydano w 1972 roku. Książkę nominowano do nagród Hugo oraz Nebula, czemu wcale się nie dziwię, ponieważ mimo małej objętości (liczy ledwo ponad 260 stron), powala unikatową specyfiką, dobitnie wchodzi w psychologię postaci, będąc niemal jedyną w swoim rodzaju. Zacznijmy jednak od początku.

Umierając, żyjemy to historia opowiedziana oczami Davida Seliga, czterdziestokilkuletniego mężczyzny żydowskiego pochodzenia, parającego się nietuzinkową, lecz kontrowersyjną pracą: zarabia na studentach potrzebujących gotowych esejów na zaliczenie przedmiotów. To jednak nie jedyna rzecz wyróżniająca go z tłumu. David bowiem potrafi czytać w myślach, ba! potrafi lawirować między całymi wspomnieniami czy odczuciami drugiego osobnika (w głowach pszczół, ptaków i innych zwierząt również bywa).

Sęk w tym, że przez swoją nadnaturalną umiejętność David nie potrafi zbudować relacji z innym człowiekiem. Nie umie rozmawiać bez wcześniejszego przetrzepania myśli, przez co często wychodzi na dziwoląga. Brakuje mu wrażliwości społecznej, co w większości przypadków przyczynia się do powstania wielu konfliktów, w wyniku których David wychodzi na empatycznie upośledzonego.

Co się jednak stanie, kiedy moc czyniąca go ponadprzeciętnym, nagle zacznie zanikać? Czy David poradzi sobie bez wspomagania, z którym żył od dzieciństwa? 

Książki Roberta Silverberga nie nazwałabym literaturą łatwą, którą połyka się w jeden wieczór. Nie. Umierając, żyjemy to wielowarstwowa opowieść skupiająca się na tematach trudnych: począwszy od typowo psychologicznych rozważań natury egzystecjonalnej czy socjologicznej, poprzez naukowe dywagacje obejmujące procesy zachodzące na Ziemi, kończąc na polityce i gospodarce Ameryki. Autor prowadzi czytelnika oczami Davida Seliga, próbując w główną fabułę wpleść dające do myślenia hipotezy.

Zawsze staram się pisać szczerze, subiektywne recenzje, dlatego nie mogę pominąć kwestii, że chyba nie do końca udało mi się zrozumieć ostateczne przesłanie powieści (a przynajmniej na sto procent nie wyłapałam wszystkich jej warstw). Książka była trudna, a czytanie momentami wyjątkowo ciężkie, przez co bywały dni, w których kończyłam po jednej, maks dwóch stronach. 

Czy polecam? Tak, ale Umierając, żyjemy z pewnością nie jest lekturą dla wszystkich. To niełatwa,  powieść poruszająca wiele skomplikowanych tematów, w której główna akcja jest zaledwie dodatkiem do pojawiających się tez czy poruszanych dywagacji psychologiczno-polityczno-naukowych. Najlepiej będzie jeśli sami zadecydujecie, nie sugerując się moją oceną wystawioną na podstawie niecałkowitego zrozumienia.

Na zakończenie przyrównam Umierając, żyjemy do Małego Księcia Antoine'a de Saint-Exupery'ego. Dlaczego? Bo kiedy czyta się Małego Księcia w podstawówce jako lekturę widzi się w niej wyłącznie ciekawe przygody. Dopiero czytając w późniejszym wieku, dostrzega się jej bogactwo intelektualne i multum ukrytych przekazów, a przy tym całe jej piękno. I myślę, że identycznie będzie z książką Silverberga. Sięgnę więc po nią za kilka lat, gdy będę na innym etapie życia, by wtedy spróbować odkryć jej niebanalność. 

6,5/10

Umierając, żyjemy
Robert Silverberg
Dom Wydawniczy Rebis
Poznań 2022
Stron: 264



Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu



 

Cześć!

Dzisiaj przychodzę ze świetną informacją o zbliżającej się wielkimi krokami przecudownej premierze Wrogiego terytorium A. C. Cobble'a - trzeciego tomu cyklu o Beniaminie Ashwoodzie. Premiera odbędzie się już 18-stego lutego, dlatego koniecznie nadróbcie poprzednie dwie części!

Beniamin Ashwood (tom 1) - kliknij, żeby przejść do recenzji.

Nieustanna ucieczka (tom 2) - kliknij, żeby przejść do recenzji.

Jakby tego było mało, Wrogie terytorium zostanie wydane pod PATRONATEM MEDIALNYM POMISTRZOWSKU, a co za tym idzie - podpisuję się rękoma i nogami nad jakością książki.  

Dla niezdecydowanych wklejam opis poniżej ↓


W książce dodatkowo pojawią się niesamowicie klimatyczne ilustracje Leszka Woźniaka.



Trylogia Truly Devious Maureen Johnson, na poczet której składają się: Nieodgadniony (recenzja), Znikający stopień (recenzja) oraz Ręka na ścianie (recenzja), niezwykle umiejętnie skradła moje serce. Usłyszawszy więc, że autorka stworzyła nową powieść w uniwersum, nie mogłam przejść obojętnie. Bez wahania sięgnęłam po Skrzynię w lesie - swego rodzaju kontynuację niedotykającą jednak głównych wydarzeń, dzięki czemu można ją czytać bez znajomości poprzednich części.

W książce akcja rozpoczyna się już w połowie roku 1978, kiedy to czwórka licealistów w ramach relaksu udaje się na polanę w towarzystwie alkoholu i skrętów z marihuany. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby następnego dnia jednego chłopaka nie znaleziono leżącego bez ducha na ścieżce prowadzącej do letniego obozu dla dzieci, a trójki pozostałych nie zamordowano i poćwiartowano, a ich zwłoki nie zostałyby upchane (dosłownie) do skrzyni pośrodku lasu. 

Z taką oto sprawą z przeszłości musi zmierzyć się Stevie Bell - dziewczyna znana światu dzięki rozwiązaniu tajemnicy morderstwa i uprowadzenia żony i córki Ellinghama. Na prośbę nowego właściciela obozu Stevie wraz z przyjaciółmi przyjeżdża do miasteczka, by wszcząć dochodzenie, jednocześnie współpracując podczas tworzenia podkastu. 

Czy Stevie uda odkryć się wszystkie karty tego brutalnego, mrocznego zabójstwa sprzed lat? Co jeśli w lesie dopadnie ją coś groźniejszego niż morderca? I najważniejsze: czy Stevie zdaje sobie sprawę, że rozkopując śledztwo, naraża nie tylko własne życie?

Skrzynia w lesie Maureen Johnson to przyjemna, wielowarstwowa i pełna akcji przygoda, od której ciężko się oderwać. Autorka potrafi wciągnąć w historię, lawirując między poszlakami, dowodami albo plotkami wyssanymi prosto z palca, przez co nigdy nie wiadomo, czego się w stu procentach spodziewać. 

Połączenie kryminalnej zagadki z tajemnicami małego miasteczka i letniego obozu dla dzieci było strzałem w dziesiątkę, zwłaszcza że głównymi bohaterami są krnąbrni, inteligentni oraz nieustraszeni nastolatkowie. W książce więc humor przeplata się z problemami typowymi dla młodych ludzi, dzięki czemu lektura staje się sympatyczna, niewymagająca i wręcz idealna na nudny wieczór.

Największym plusem Skrzyni w lesie (poza, oczywiście, nietuzinkową fabułą czy pozytywnie pokręconymi bohaterami) był sposób prowadzenia narracji. Autorka zatarła stare schematy dotyczące rozwiązywania spraw (znalezienie zwłok, poszlaki, dowody, złapanie mordercy), pokusiwszy się o oryginalność. Stevie podążała własnymi śladami, nikogo nie naśladując, dzięki czemu fabule nie pojawiła się typowa kryminałom kolejność wydarzeń. Tutaj czytelnikowi naprawdę trudno było przewidzieć dalsze losy, co z kolei pozwalało na zaskoczenie w zakończeniu.

Skrzynia w lesie to godna polecenia książka, którą zachwycą się nie tylko młodsi, ale równie starsi czytelnicy (patrz: ja). Historia wciąga do granic możliwości, a sympatyczni, oryginalni i realistyczni bohaterowie są niczym wisienka na torcie. Maureen Johnson po raz kolejny stworzyła przesympatyczną, cudowną opowieść z brutalnym, morderczym akcentem. Polecam!

8/10

Skrzynia w lesie
Maureen Johnson
Wydawnictwo Poradnia K
Warszawa 2021
Stron: 408


← Ręka na ścianie


Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu


Zapraszam Was do czynnego udziału w Autorskich 10 minutach! 

Agata Kołakowska zgodziła się wziąć udział w zabawie i w tym poście to właśnie do Niej kierujecie swoje pytania. 

Pamiętajcie, żeby pasowało do danej rundy; istnieją dwie, czyli...


Osoby, które nie pamiętają zasad, zapraszam tutaj ⇾ GŁÓWNE ZASADY. A jeśli coś tam Wam w głowie świta, to świetnie. :)

Przypomnę tylko, że runda 1 to typowa wyliczanka, czyli mamy tu pytania typu: "dwie ulubione książki, trzy najczęściej odwiedzane strony internetowe związane z książkami albo jeden gatunek literacki czytany najrzadziej". 

W rundzie 2 chodzi o wybór, np. "W książce byłabyś czarnym czy białym charakterem?" albo "Twoja przyjaciółka jest początkującą pisarką. Przeczytałaś jej książkę i uważasz, że jest okropna. Powiesz jej prawdę czy skłamiesz?". Wszystko, oczywiście, zależy od Waszej wyobraźni.

To co, gotowi? To do dzieła! Piszcie pytania w komentarzach!


PREMIERA 02.02.2022

Jaki jesteś na co dzień? Często przejmujesz się choćby najmniejszym problemem? Ciężko ci wykrzesać choćby najmniejszy powód do uśmiechu czy radości? Myślisz, że przyszłość to ciemna dziura bez dna? A może wręcz przeciwnie - pełen energii dążysz do celu, cały czas się samodoskonalisz i nie masz miejsca w swoim napiętym grafiku na łzy?

Najnowsza książka Agaty Kołakowskiej, czyli Ballada o dwóch miastach, skupia się właśnie na pokazaniu wyjątkowo obrazowego kontrastu między smutnym zacofaniem a szybkim rozwojem. To historia opowiedziana lekkim piórem, acz dobitnie wpływająca na wizję życia aktualnych ludzi, zderzająca skrajności, łącząca ironię z czułością albo rozpacz z absurdem. 

Fabuła kręci się wokół Miasta - zamkniętego, ciemnego miejsca bez dostępu do słońca, w którym ludzie żyją z dnia na dzień, nie przejmując się przyszłością, a każdą chwilę radości traktując jako coś niewyobrażalnie złego czy szalonego. City z kolei wydaje się miejscem wręcz niewyobrażalnie idealnym. Tutaj ludzie nie tracą czasu na odpoczynek, każdą najmniejszą chwilę poświęcając samodoskonaleniu i dążeniu do spełnienia marzeń. W City nie ma negatywnych emocji; choćby się waliło i paliło, tutaj musisz być szczęśliwy.

Petronela Złudna to młoda kobieta, mieszkanka Miasta, która niedługo ma przejąć rodzinny biznes. Spalony Precel to piekarnia dziedziczona z pokolenia na pokolenie i to dokładnie w dniu dwudziestych pierwszych urodzin. Sęk w tym, że dziewczyna nienawidzi piec. Od dziecka marzyła, by pozostać baletnicą, ale przecież nie może rzucić wszystkiego i zacząć spełniać marzenia. Nie wolno jej być szczęśliwą!

Franz z kolei żyje w City, spełniając się jako grafik/ilustrator z doskoku, pracujący dla gazet, czasopism czy wydawnictw. Jako artystyczna dusza mężczyzna jest również mocno podatny na kłębiące się wokół emocje czy uczucia i z wiekiem coraz trudniej mu udawać wiecznie zadowolonego. Nie potrafi dążyć do celu jak jego ukochana dziewczyna Amanda. Czasami chce po prostu usiąść na kanapie i nie robić nic. Ale przecież nie wolno mu odpoczywać!

Kto by pomyślał, że w dwóch różnych miejscach żyją podobne sobie, bardzo samotne dusze? Czy Petroneli i Franzowi uda się wreszcie zaakceptować środowisko, w jakim przebywają? Kim jest seryjny morderca, który zaczął zabijać w Mieście? Co się stanie z nowym motto: body positiving - tak skrupulatnie wdrażanym w City? I co z tym wszystkim ma wspólnego gołąb pocztowy?

Ballada o dwóch miastach Agaty Kołakowskiej to przepiękna, czarująca opowieść przeplatająca skrajności, mnóstwo emocji i uczuć, będąc przy tym lekką i nad wyraz obrazową. Historia daje do myślenia, pokazując, że czasem warto się zatrzymać, rozejrzeć, poczuć promienie słońca na twarzy i się uśmiechnąć albo pozwolić sobie na uzdrawiającą moc łez. 

Autorka stworzyła fabułę, od której ciężko się oderwać, zwłaszcza że poza wyjątkowym przekazem pojawiają się wątki kryminalne (seryjny morderca grasujący po uliczkach Miasta), polityczne (walka o władzę) czy manipulacyjne (wdrażanie nowych trendów). Wszystko to sprawia, że Balladę o dwóch miastach dosłownie się połyka, przeżywając z bohaterami każdy, choćby najmniej znaczący moment, kibicując lub złorzecząc. 

Na wspomnienie zasługuje kapitalna kreacja bohaterów. Petronela, Franz, Amanda, Maximus, Jerzy czy Sromotny albo Bubel - każdy z nich otrzymał indywidualną paletę zachowań i charakterów, dzięki czemu książka prawie wspięła się na wyżyny różnorodności. Podobało mi się, że nikt nie został pominięty i że autorka poświęciła przynajmniej kilka zdań na opisanie myśli/przeszłości/uczuć nawet tych trzecioplanowych postaci. 

Jedynym mankamentem Ballady o dwóch miastach było według mnie trochę przewidywalne, zbyt trywialne zakończenie. Po tak nietuzinkowej historii spodziewałam się jakiegoś bum, poczucia niedosytu albo czegoś, co sprawiłoby, że przez następny tydzień od przeczytania nadal żyłabym Miastem/City. 

W kilku słowach podsumowania powiem, że Ballada o dwóch miastach Agaty Kołakowskiej jest przepiękną, melancholijno-sarkastyczną powieścią, po którą zdecydowanie warto sięgnąć. Książka pobudza wyobraźnie, daje możliwość zastanowienia się nad własnymi poczynaniami, a przede wszystkim w wyjątkowy sposób pokazuje prawdę o aktualnym świecie, o ludziach i ich często nietrafionych wyborach. Ballada o dwóch miastach to pełna emocji kreacja opowiadająca o uczuciach, miłości, przyjaźni, a przy tym wciągająca jak najlepszy kryminał. 

To jak? Które miasto wybierzesz?

8/10

Ballada o dwóch miastach
Agata Kołakowska
Wydawnictwo Oblicza
Wrocław 2022
Stron: 430


Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Autorce