Równo miesiąc temu premierę miała wyjątkowa powieść. Pustynny książę Petera V. Bretta to tom pierwszy otwierający nowy Cykl Zmroku, którego miejsca, niektórzy bohaterowie oraz fabuła osadzone zostały w uniwersum znanym ze słynnego Cyklu Demonicznego. Wyznam we wstępie, że to mój pierwszy kontakt z autorem, nie czytałam też żadnych spojlerów związanych z wydarzeniami poprzedniego cyklu, więc poznawanie świata Olive, Darina oraz kilku innych, wyjątkowych osobowości stało się dla mnie ogromną przygodą.

Pustynny książę. Księga I opowiada o losach dzieci dawnych bohaterów, o ich ciężkiej schedzie i życiu pod kloszem w cieniu rodziców. Olive, księżniczka Zakątka, zmaga się z trudami dojrzewania i bycia inną od reszty rówieśników. Skrywa bowiem sekret, o którym istnieniu, wiedzą wyłącznie najbliżsi i którego poznanie może nawet spowodować konflikty zbrojne. W nastoletniej Olive drzemie dwoista natura. Dosłownie. Olive może wybrać, czy zostać mężczyzną, czy nadal trwać w kobiecej skórze...

Z drugiej strony czytelnicy poznają mieszkańca Potoku, Darina - chłopaka, którego ojciec ocalił świat. Darin, tak jak Olive zresztą, żyje w cieniu dokonań rodziców, przez co stroni od ludzi. Kontaktu z obcymi nie ułatwiają mu też jego wyjątkowe zdolności: wyostrzone zmysły pozwalające na odczuwanie czyichś emocji czy tropienie przez dziesiątki kilometrów oraz umiejętność gry na fujarce, sprawiająca, że demony stają się posłuszne.

Demony nagle zwiększają swoją aktywność, a ich moc ewidentnie rośnie. Nie wydają się już głupimi stworzeniami: zaczynają myśleć, próbują planować, przewidywać ruchy przeciwników. A przez to stają się jeszcze bardziej groźne niż kiedyś... Czy Olive uda się odnaleźć siebie, a Darin odnajdzie przyjaciół? Co się stanie, kiedy w grę wejdą porwania, machlojki, zamachy i przemoc?

Pustynny książę. Księga I jawi się jako wciągająca, pełna przygód historia o dorastaniu w niebezpiecznym otoczeniu, z bandą demonów w tle, magii runicznej i mrocznych sekretów. Nie powiem, że książka wciąga od pierwszej strony, ponieważ z początku kompletnie nie mogłam się wkręcić w fabułę. Potrzebowałam czasu, lepszego poznania bohaterów oraz rozwinięcia niektórych wątków, by zupełnie móc zalegnąć na kanapie, nie widząc świata poza czytaną lekturą. 

Dopiero gdzieś od połowy Pustynnego księcia zaczęłam współodczuwać emocje bohaterów, które potrafiły dopaść w najmniej spodziewanym momencie. Sprawiło to, że niesamowicie zżyłam się z Olive, Selen (jej najlepszą przyjaciółką) oraz Darinem, a także kilkoma innymi, drugoplanowymi bohaterami. W drugiej połowie książki fabuła zdawała się lepiej dopracowana, a akcja ewidentnie przyśpieszyła. Samo zakończenie wypadło genialnie, przez co nie marzę o niczym innym, tylko o kontynuacji.

Ogromnie się cieszę, że autor poruszył parę kontrowersyjnych kwestii. Można było przeczytać o związkach osób tej samej płci; podążaniu za sercem, a nie pójściem na łatwiznę zgodnie z przyjętymi "normami". Bardzo ważnym wątkiem była również dwoistość, z którą zmagała się główna bohaterka. 

Muszę zaznaczyć, że nie trzeba czytać Cyklu Demonicznego, by móc sięgnąć po pierwszą część Cyklu Zmroku. Ta nieznajomość nijak nie przeszkodziła mi w zrozumieniu fabuły, a miejsca akcji przedstawiono bardzo obrazowo, przez co ani razu nie zgubiłam się w tym wielkim, magicznym świecie. Kilka wspomnianych wydarzeń nie zaburzyło spójności: potraktowałabym je raczej jako lekki spojler, zwłaszcza jeśli ma się w planach poznać losy rodziców Olive i Darina. 

Pustynnego księcia. Księgę I Petera V. Bretta polecam, bo to książka warta przeczytania. W tej fantastycznej historii czytelnicy staną twarzą w twarz z demonami nadchodzącymi wprost z Otchłani, zmierzą się z przeróżnymi kulturami, odwiedzą multum magicznych miejsc, a przede wszystkim spotkają doskonale wykreowanych bohaterów. Gdyby nie nudnawy początek, Pustynnego księcia oceniłabym bardzo wysoko. A tak musi pogodzić się z mocnym

7/10

Pustynny książę. Księga I
Peter V. Brett
Wydawnictwo Fabryka Słów
Lublin-Warszawa 2021
Stron: 600


→ Pustynny książę. Księga II 


Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu


 

 PATRONAT POMISTRZOWSKU

PREMIERA 29.10.2021

Przeszło pół roku temu przeczytałam pierwszy tom cyklu o Beniaminie Ashwoodzie (recenzja tutaj), który wspominam bardzo miło, choć nie zaparł mi dechu w piersiach ani nie wywołał efektu "wow". Książka jawiła się jako zwyczajna, wciągająca i momentami zabawna fantastyka drogi. Z odsieczą na szczęście przychodzi Nieustanna ucieczka, czyli drugi tom cyklu, całkowicie rozwiewając wątpliwości i niemożliwie wręcz wkręcając w fabułę.

Historia rozpoczyna się w chwili, kiedy pierwsza część kończy. Ben wraz z Amelią uciekają najpierw z Sanktuarium, a później z Miasta. Chcąc zmylić pędzący za nimi pościg czarodziejek i skoligaconych z nimi złoczyńców, kluczą po lasach lub osadach, w planach mając dotarcie do Issenu. Tam bowiem mieści się twierdza ojca Amelii, którego zamierzają wspomóc w nagłym oblężeniu. Tylko w jaki sposób tak niebezpieczna wyprawa może udać się dwójce z pozoru zwyczajnych nastolatków? Zwłaszcza że Amelia dopiero rozpoczęła nauki czarowania, a Ben walki mieczem.

Na szczęście na pomoc bohaterom wyruszają dawni przyjaciele, z którymi podróż może okazać się bezpieczniejsza... albo bardziej znośna. Sęk w tym, że w trakcie wędrówki stopy nie do końca poniosą ich do Białego Miasta. Wyruszą do Północnej Bramy - miasta granicznego z Ostępami, od wieków strzegącego świat przed demonami. 

Czy Benowi i Amelii uda się ostrzec króla przez najazdem wrogów? Ile mrocznych tajemnic wypłynie po drodze? Kim w rzeczywistości okażą się najlepsi przyjaciele, do których lepiej nie odwracać się plecami? No, chyba że planuje się śmierć z wbitym w nie nożem...

Nieustanna ucieczka A. C. Cobble'a to pełna przygód wyprawa, od której wręcz nie można się oderwać. Książkę czyta się z ogromnym zaangażowaniem, zwłaszcza że pojawia się w niej mnóstwo zwrotów akcji, niewyjaśnionych tajemnic i malowniczych, ale wiejących grozą krajobrazów. Wielowątkowość oraz doskonała kreacja bohaterów sprawiają, że druga część cyklu o Beniaminie Ashwoodzie wypada o niebo lepiej od pierwszej. 

Na największy plus zasługuje poprowadzenie fabuły. Niesamowicie podobało mi się przeplatanie wątków rozpoczętych w pierwszym tomie (wraz z zapoczątkowanymi wówczas tajemnicami) z wątkami zupełnie nowymi, przez co historia w rzeczywistości opowiadała się sama. W tej części większe pole do popisu dostały także kwestie nadprzyrodzone, wobec czego historia stała się bardziej... fantastyczna

W Nieustannej ucieczce autor zaprowadził czytelnika na nieznane wcześniej tereny, których odkrywanie było mocno absorbujące. Rozdziały, w których Ben wraz z ekipą przebywali w Północnej Bramie, a później w Ostępach, wzbudzały tony przeróżnych emocji.

Po pierwszej części czułam ogromny niedosyt związany z bohaterami, zwłaszcza z Rhysem, czarodziejką Towaal i Saalą - mistrzem miecza. W Beniaminie Ashwoodzie jawili się jako trzy wielkie znaki zapytania. Na szczęście w Nieustannej ucieczce Cobble wreszcie zdradził kilka ich sekretów, wplatając w nie iście magiczne motywy. Nadzwyczajna też była przemiana, jaka nastąpiła w Benie. Chłopak ewidentnie dojrzał i z wiejskiej fajtłapy zachwycającej się na widok zwykłego, przydrożnego kamienia, stał się odważnym, rządnym przygód młodzieńcem. 

Czytelnicy przepadający za fantastyką, w której królują motyw drogi, przygody, odkrywanie nowych szlaków oraz magia, będą Nieustanną ucieczką wprost zachwyceni. Książka potrafi zaskoczyć, zachwycić, wzruszyć oraz zirytować, a od fabuły wręcz nie da rady się oderwać. Zapieram się rękoma i nogami, że jeśli po pierwszym tomie nie byliście zbytnio przekonani, tak drugi totalnie was zachwyci. Gorąco polecam! 

10/10

Nieustanna ucieczka
A. C. Cobble
Wydawnictwo Fabryka Słów
Lublin-Warszawa 2021
Stron: 550


Beniamin AshwoodWrogie terytorium


Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu


 

Motyw bogów z mitologii greckiej jest dość często spotykany w literaturze, a już szczególnie króluje w młodzieżowych fantasy. Ciężko więc wymyślić zupełnie oryginalną historię, jedynie wzorowaną lub przewijającą gdzieś temat bóstw, bez powielania schematów. Alexandra Bracken wpadła na rewelacyjny pomysł przeniesienia haseł znanych z mitologii czy antycznej Grecji do czasów współczesnych, a dokładnie na ulice Nowego Jorku, czym w mojej ocenie mocno się wyróżniła.

Tytułowa Lore to młoda dziewczyna uciekająca przed przeznaczeniem, przeszłością, a także własnym dziedzictwem. Wywodząca się z Domu Perseidów, ostatnia z rodu próbuje udawać zwyczajną Amerykankę, do czego jej daleko, zwłaszcza że hobbystycznie bije się na pięści w klatkach. Pomaga to jednak nie zwariować i nie myśleć o zbliżającym się wielkimi krokami Agonie.

Agon to innymi słowy ogromne, trwające dokładnie siedem dni polowanie. Niezwykłe polowanie, tak swoją drogą, ponieważ w ciągu tego tygodnia - i równo co siedem lat - bogowie z istot nieśmiertelnych, niematerialnych przybierają postać człowieka, czyli stają się śmiertelni. Cały ten magiczny surwiwal powstał wieki temu z rozkazu Zeusa, który postanowił ukarać nieposłusznych bogów. Pytanie brzmi, czy Zeus wiedział, do jakich wymiarów urośnie ta klątwa?

Lore naprawdę ze wszystkich sił próbuje odciąć się od mrocznej, greckiej kultury, od członków rodów wywodzących się od antycznych herosów. Sęk w tym, że niespodziewanie znajduje ją Atena, proponując niezwykle korzystny sojusz. Dodatkowo Lore staje twarzą w twarz z osobą, dawnym przyjacielem, o którym myślała, że od lat nie żyje...

Alexandra Bracken stworzyła niesamowicie klimatyczną, diabelnie wciągającą, wyjątkowo zabawną i błyskotliwą opowieść. Lore to historia magiczna, w której nie ma szans na nudę, a poplątana, zawiła fabuła wzbrania czytelników przed oderwaniem się od lektury. Dawno nie czytałam tak oryginalnej młodzieżówki - i nie mówię tu wyłącznie o wplątaniu bogów z mitologii greckiej do współczesności, ale również zrobieniu ich typową zwierzyną uciekającą przed zwykłymi, niemagicznymi ludźmi. 

Na największy plus zasługują bohaterowie: każdy oryginalny, posiadający własny rozum, wartości, które wyznaje i zasady, których nigdy nie łamie. Podobało mi się też to, że większość głównych postaci i kilka drugoplanowych posiadało swoje mroczne lub imponująco skandaliczne sekrety, jakich poznawanie przysporzyło mi wiele radości (a niektóre nawet wywołały efekt totalnego zaskoczenia). 

Zakończenie Lore to jeden wielki zwrot akcji - serio, nie przesadzam. W ciągu ostatnich stu stron fabuła lawirowała, pędząc na łeb na szyję i co chwilę wyskakując z szokującymi informacjami, a mnie coraz głębiej wbijając w fotel. 

Jedynym minusem książki jest według mnie podejmowanie zbyt wielu wątków na raz, co z początku było odrobinę mylące. Trochę się gubiłam, zwłaszcza w nazewnictwie, imionach i nazwiskach czy hierarchii rodów. Na szczęście tutaj z pomocą przyszedł mi słowniczek oraz wykaz domów rodów istniejących i wymarłych, dzięki którym nie błądziłam jak dziecko w mgle.

Lore Alexandry Bracken to opowieść godna polecenia i idealny początek dłuższego cyklu. Książka oferuje mnóstwo wydarzeń, nie pozwala się nudzić oraz nie powiela aż tak wielu schematów, przez co określiłabym ją mianem wyjątkowej. Doskonała dla młodszych, nastoletnich czytelników tudzież fanów fantasy. Mnie zachwyciła, ponieważ obcowanie z bogami rodem z greckiej mitologii było śmiertelnie wyborne. :)

8/10

Lore
Alexandra Bracken
Wydawnictwo Jaguar
Warszawa 2021
Stron: 576


Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu



Ziemia trwa George'a R. Stewarta to kolejna propozycja serii Wehikuł czasu wydawanej przez Dom Wydawniczy Rebis. Seria ma na celu promowanie klasyków science-fiction; książek nagrodzonych lub nominowanych do prestiżowych, literackich nagród. Do tej pory przeczytałam dwie powieści spod szyldu Wehikułu czasu: Osę Erica Franka Russella (recenzja tutaj) oraz Rój Hellstroma Franka Herberta (recenzja tutaj) - obie wspominam bardzo dobrze, dlatego bez wahania sięgnęłam po kolejną.

Powieść po raz pierwszy wydano w 1949 roku, a już w 1951 roku Ziemia trwa zgarnęła International Fantasy Award. Historia, jak na swoje lata, przedstawiała niezwykle nowatorski pomysł. Na świecie bowiem nagle wybucha pandemia wyjątkowo zakaźnego i groźnego wirusa, który sprawia, że ludzkość prawie całkiem wymiera. Pozostają jednostki, w tym Ish - młody mężczyzna wyzdrowiały zupełnym przypadkiem.

Ish jest świadkiem kolejnych przemian zachodzących na Ziemi, czemu często towarzyszą przeróżne myśli egzystencjonalne, filozoficzne czy zwyczajne dotyczące codzienności. Podróżując po niemal wymarłej Ameryce, na swojej drodze spotyka Em, kobietę wyjątkowo odważną, z którą postanawia osiąść na terenach starego San Francisco. I właśnie tam powoli, skrupulatnie zaczynają budować społeczeństwo na nowo, ze wszelkich sił starając nie zapomnieć o czasach sprzed pandemii...

W czasach powstania książka z pewnością jawiła się jako diabelnie oryginalna, ale teraz, kiedy postapokaliptycznych science-fiction mamy na pęczki, a covid szaleje za oknem, nie odebrałam jej z aż tak ogromnym zachwytem. Traktowałam ją raczej jako zwyczajną historię z elementami końca świata, gdzie człowiek próbuje przetrwać, dostosować się do panujących warunków. I gdzie nagle zdaje sobie sprawę, że Ziemia potrafi zadbać o siebie samą i że przetrwa bez kilku gatunków zamieszkujących jej tereny, w tym także bez człowieka. 

Ziemia trwa to spokojna opowieść, ponieważ poza początkiem, czyli opisami tuż po zagładzie, nie uświadczyło się szczególnie mocnej, wciągającej czy zaskakującej akcji. To książka, w jakiej przemyślenia głównego bohatera przodowały, a fabuła toczyła się powoli, prawie leniwie. Czytelnik śledził wydarzenia kolejno przemijającego świata, uważnie obserwując jak człowiek przestał być dominującym gatunkiem. Do głosu czasami dochodzili również inni bohaterowie, członkowie stworzonego Plemienia, dzięki czemu można było poczytać o tworzących się relacjach międzyludzkich i różnicach pomiędzy osobami znającymi dawny świat a młodym pokoleniem.

Nie będę zaprzeczać, że przez połowę powieści się nudziłam. Nie znalazłam żadnego momentu, który by mnie poruszył, wzbudził jakiekolwiek emocje. Ponadto bohaterowie odrobinę mnie irytowali. Zwłaszcza Ish, który przez ponad połowę książki próbował coś zrobić, ale ostatecznie jego górnolotne pomysły zawsze spełzały na niczym. 

Ziemia trwa to taka książka, która nie spodoba się wszystkim przez wzgląd na obraną tematykę. Osobiście bardzo lubię postapokaliptyczne science-fiction, ale takie, gdzie w fabule przewija się akcja i pojawiają się jej zwroty. Tutaj miałam wrażenie, jakbym czytała o wszystkim i o niczym zarazem, nie dostałam żadnych oryginalnych pomysłów, nie poczułam się związana z bohaterami, dlatego historię George'a R. Stewarta oceniam jako średnią.

5/10

Ziemia trwa
George R. Stewart
Dom Wydawniczy Rebis
Poznań 2021
Stron: 420


Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu



PATRONAT POMISTRZOWSKU

PREMIERA 19.10.2021

Dzisiaj premierę ma niezwykle wyjątkowa książka. Zielone pastwiska Kasi Bulicz-Kasprzak to trzeci tom Sagi Wiejskiej, czyli historii z przepięknymi, wiejskimi krajobrazami oraz nietuzinkowymi, charakternymi bohaterami. Książka na tyle mocno mnie zainspirowała, miło rozleniwiła oraz zauroczyła, że objęłam nad nią patronat. Co to znaczy? Ano to, że po Zielone pastwiska można sięgać bez strachu, bo podpisuję się pod nią nogami i rękami. :)

Kasia Bulicz-Kasprzak w swojej powieści przenosi czytelników na początek lat trzydziestych XX w. do Tynczyna i okolic. W otoczce dobrze wyrobionego stylu autorka pokazuje, jak niegdyś wyglądało wiejskie życie, czym zajmowali się chłopi, ich żony czy dzieci, a także jak spędzali wolne chwile (których na wsi nie uświadczyło się za wiele). 

Z racji tego, że Zielone pastwiska są kolejną częścią, pojawiają się w niej bohaterowie znani ze Skrawka pola (recenzja tutaj) i Gościńca (recenzja tutaj). Losy niektórych zostały rozszerzone, a innych z kolei znajdowało się wyłącznie we wspominkach, co było dobrym zabiegiem, gdyż nie wprowadzało nadmiernego chaosu. W trzecim tomie do głosu dochodzi młodsze pokolenie. Czytelnicy m.in. poznają sekrety duszy Kajtka Mazura i jego siostry Wietki. Dowiedzą się prawdy o Wojtku Dołędze; będą współczuli, a jednocześnie dopingowali Natalii Dołęgównie. Mogą też przekląć Marinkę Matwiejczukową albo zapragną spróbować zrozumieć postępowanie Pietra albo Weroniki. Oczywiście, to wyłącznie kilka kwestii poruszanych w książce.

Trzeci tom Sagi Wiejskiej jest szczególny pod względem fabuły, ponieważ oprócz typowo wiejskiego życia skupia się ona również na pokazaniu przemian gospodarczych oraz politycznych, mających miejsce w tamtych czasach w Polsce i Związku Radzieckim. Walka o niepodległość, wojna, a dodatkowo ucieczki z kraju, romanse oraz morderstwa czy szantaże to mieszanina iście wybuchowa, możecie mi wierzyć. 

Zielone pastwiska
Kasi Bulicz-Kasprzak to powieść przepełniona emocjami sprawiającymi, że od lektury wręcz nie można się oderwać. Autorka po mistrzowsku radzi sobie z kreacją bohaterów, a przedstawione wydarzenia wydają się niezwykle realistyczne. Tamtejsze czasy zostały opisane niezwykle wiarygodnie, podobnie jak sposób myślenia ludzi - prosty i zarazem zupełnie różny do współczesnego, a przy tym wręcz zdumiewający.

Książka barwnie pobudza wyobraźnie i zachwyca w swojej skomplikowanej prostocie. Zielone pastwiska skupiają się przede wszystkim na pokazaniu relacji międzyludzkich: czy to w rodzinie, czy między sąsiadami, dzięki czemu powieść (jak i cała saga) jest niepowtarzalna. 

Oczywiście, Zielone pastwiska serdecznie polecam na każdą porę dnia i roku, każdemu bez wyjątku (naturalnie, zalecam najpierw zapoznać się z poprzednimi tomami). Powieść wywoła wiele emocji, zauroczy i zaskoczy, podobnie jak stworzeni przez Kasię Bulicz-Kasprzak bohaterowie, a zakończenie sprawi, że z niecierpliwością będziecie czekali na kontynuację. 

 10/10

Zielone pastwiska
Kasia Bulicz-Kasprzak
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Warszawa 2021
Stron: 558


Gościniec ↔ tom 4

Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu



 

Samantha Young to jedna (a może nawet i jedyna) z autorek romansów, po które bez wahania oraz z ogromną przyjemnością sięgam. Do tej pory miałam przyjemność przeczytać już trzy książki Young (Cofnąć czas - recenzja tutaj; Twoja wina - recenzja tutaj; Wiele hałasu o ciebie - recenzja tutaj), dlatego kiedy pojawiła się możliwość poznania czwartej, nawet za długo się nie zastanawiałam.

To, co najcenniejsze przedstawia historię Emery Saunders - ogromnie nieśmiałej dziewczyny, która przeprowadza się do Hartwell, wyjątkowo malowniczego, nadmorskiego miasteczka, gdzie próbuje swoich sił jako właścicielka księgarnio-kawiarni. Emery lękliwie ucieka od ludzi, nie potrafi się otworzyć, zaufać, dlatego z początku ogromnie trudno jest się jej przystosować, a nawiązanie przyjaźni wydaje się rzeczą wręcz niemożliwą. Jedynie Jack Devlin odkrywa w dziewczynie coś, co sprawia, że nagminnie staje jej na drodze.

Stwierdzić, że Jack się zakochał, to wielkie niedomówienie; on oszalał z miłości do Emery od pierwszego wejrzenia. Kiedy jednak wreszcie udało mu się wzbudzić w niej zaufanie, zbliżyć się, nagle dochodzi do przykrych, niebezpiecznych sytuacji, przez które Jack musi porzucić swój dotychczasowy styl życia. Zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni, porzuca przyjaciół, a Emery łamie serce...

Czy Emery i Jackowi uda się zbudować związek na kłamstwie i nagminnych ucieczkach? Co się wydarzyło tego feralnego dnia, przez który całe życie Jacka rozsypało się na małe kawałeczki? I najważniejsze: czy mieszkańcy Hartwell przetrwają tę burzę emocji?

To, co najcenniejsze Samanthy Young to książka wyjątkowa, ponieważ sama nie do końca rozumiem jej fenomen. Historia wydaje się kompletnie naciągana, a jednak emocjonalnie poruszyła mnie do granic wytrzymałości. Nie potrafiłam oderwać się od lektury; chciałam tylko czytać i czytać, a kiedy nie czytałam, to myślami i tak błądziłam po Hartwell, zastanawiając się nad dalszymi losami Emery i Jacka. 

Od pierwszych rozdziałów mocno zżyłam się z bohaterami. Każde wydarzenie przeżywałam razem z nimi, co brzmi nieco zabawne, zwłaszcza że wiele sytuacji zakrawało o absurd. A jednak autorka ma coś w stylu pisania, w powoływaniu postaci do życia, prowadzeniu fabuły i wplątywaniu zwrotów akcji w idealnych momentach, że mimo tuzina mankamentów, książka potrafiła mocno zaczarować.

W To, co najcenniejsze pojawiają się dwa rodzaje narracji: pierwszoosobowa oczami Emery i trzecioosobowa śledząca losy Jacka. Zwykle nie przepadam za tego typu zabiegami; wolę, kiedy w powieści autor posługuje się jednym typem narracji. Ostatnie strony były mocno cukierkowe, co odrobinę ostudziło mój pierwotny zachwyt.

Samantha Young stworzyła uroczą, ale momentami trzymającą w napięciu historię o pięknej, trudnej miłości wyjątkowo nieśmiałej kobiety i zadziornego, tajemniczego mężczyzny. W książce królują fragmenty pełne emocji, a stworzona relacja między głównymi bohaterami to prawie jak wisienka na torcie. To, co najcenniejsze przedstawia mocno naciąganą, czasami wręcz nieprawdopodobną opowieść, od której nie da rady się oderwać i którą pochłania się z rosnącymi wypiekami na twarzy. Ja polecam, a to, czy sięgniecie, zależy już wyłącznie od was. :)

7,5/10

To, co najcenniejsze
Samantha Young
Wydawnictwo Słowne
Warszawa 2021
Stron: 480

Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu



Dzień dobry, cześć. :)

Nie wiem, jak Wam, ale mi ostatnio dni mijają w zawrotnym tempie. Nawet nie wiem, kiedy zrobił się październik. Nie dość, że mam tyle na głowie (rzeczy związane z nową chatą albo ze ślubem, praca, czytanie, pisanie recenzji, zdjęcia, książki, książki, książki :P), to jeszcze musiałam się rozchorować i leżałam przez tydzień, marnotrawiąc czas. Dlatego ostatnio tak tu było cicho. 

Jeśli chodzi o wrzesień, to powiedziałabym, że to jeden z najlepszych miesięcy pod względem czytelniczym. Wyszło mi aż 12 książek, które dały 4972 strony. :)

 

Co przeczytałam?

Miasto mosiądzu S.A. Chakraborty (recenzja tutaj)

Ted Bundy. Bestia obok mnie Ann Rule (recenzja tutaj)

Idziesz do więzienia & Kobiety bez litości Camilli Lackberg (recenzja tutaj)

Hotel Żaglowiec Piotra Chojnowskiego (recenzja tutaj)

Mroczne sekrety Marcela Mossa (recenzja tutaj)

Magiczny ekspres Ancy Sturm (recenzja tutaj)

Raz wiedźmie śmierć Adama Fabera (recenzja tutaj)

Magiczny ekspres. Między światłem a cieniem Ancy Sturm (recenzja tutaj)

Szamańskie tango Anety Jadowskiej (recenzja tutaj)

Gdybym miała twoją twarz Frances Cha (recenzja tutaj)

Nieustanną ucieczkę A. C. Cobble'a (recenzja wkrótce)

oraz

To, co najcenniejsze Samanthy Young (recenzja na dniach)

   

Oprócz recenzji na blogu pojawiło się też kilka okołoksiążkowych postów, m. in. zapowiedzi wydawnicze na październik albo post, w którym można zadawać pytania Annie Rozenberg, która zgodziła się wziąć udział w Autorskich 10 minutach! 

Jeśli chcecie przejść do konkretnej notki, to klikajcie niżej w miniaturki. :)



A jak Wam minął wrzesień? Piszcie w komentarzach! :)

Lekko spóźniona i nadal lekko chora przychodzę do Was z zapowiedzią drugiego PATRONATU Pomistrzowsku. Tym razem tematycznie zupełnie inna, bo książka obyczajowa, rodzinna, ale zdecydowanie pełna akcji oraz gwarantująca wiele przeróżnych emocji. 

19.10.2021 premierę będzie miał trzeci tom Sagi Wiejskiej, czyli Zielone pastwiska Kasi Bulicz-Kasprzak!

Recenzja powinna pojawić się na dniach, bo premiera tuż-tuż, ale teraz zapraszam Was do zapoznania się z opisem:

Po raz kolejny odwiedzamy Tynczyn, wieś nad brzegiem Huczwy, by poznać dalszy ciąg opowieści inspirowanej prawdziwymi wydarzeniami. Gdy wielki świat martwi się krachem na nowojorskiej giełdzie i olimpiadą w Los Angeles, Tynczyn mówi o ślubie Dołegówny z Dyziem Adamczukiem. Gdy Polska żyje przewrotem majowym, wyborami "brzeskimi" i konstytucją kwietniową, ludzie w Tynczynie wciąż się spierają, czy Jadźka Adamczukowa ukradła krowę Kornelowiczowej czy też nie. 
Czyżby tutejsi chłopi nie wiedzieli, co się dzieje na świecie? Oczywiście, że wiedzą, wszak czytają gazety. Ważniejsze jednak są dla nich własne sprawy. Trzeba dzieci nakarmić, pole zaorać, len zebrać, fasolę wyłuskać, a tu pogoda marna, drożyzna postępuje, zarobiony pieniądz z dnia na dzień traci wartość. Kto by się przejmował wyborami w Niemczech, gdy do garnka nie ma co włożyć? Okazuje się jednak, że historia ma większy wpływ na losy zwykłych szarych obywateli, niż im się to wydaje. Kto by pomyślał, że zamach na Pierackiego w Warszawie rozpocznie lawinę zdarzeń, które wstrząsną Tynczynem i na zawsze pozostaną w pamięci jego mieszkańców. 
Nikt nie żyje na marginesie historii, bo, jak powiedziała Teofila Lipczewska: "Cała ta historia to ogromny gmach wzniesiony z milionów ludzkich żyć”.

Jeśli jesteście ciekawi recenzji poprzednich dwóch części, to zapraszam tutaj: 

Skrawek pola

Gościniec.

A poniżej znajdziecie jeszcze kilka słów o Autorce:

Prowadzę zwyczajne życie. Zimny psi nos dotyka mojej stopy. Jest siódma. Doskonała pora na pierwszy spacer. Tak zaczyna się mój dzień. Zastanawiam się, co będę dzisiaj robić. 
Może zostanę królową i zagram w krokieta, dopóki las Birnam nie podejdzie pod zamek. A może pobiegnę Piątą Aleją w stronę niebieskiego księżyca. Odwiedzę zielone wzgórze, na którym pasą się owce. Zaraz, to nie owce, to króliki.
Muszę się śpieszyć, bo czas odebrać dziecko ze szkoły, a tu jeszcze tyle historii do przeżycia. Są w książkach, filmach, śmiechu dziecka, rozmowach i mruczeniu kota. 
Kolekcjonuję historie. Piszę książki, żeby zwyczajne życie innych było równie fascynujące jak moje.*

Aha, i serdecznie zapraszam Was tutaj ⟶ Autorskie 10 minut, gdzie Kasia zmierzyła się z walką z czasem i w ciągu 10 minut odpowiedziała na 6 trudnych pytań. :)

Planujecie sięgnąć po Zielone pastwiska? :)


*opis pochodzi stąd


PREMIERA 15.09.2021

Przeszło tydzień temu recenzowałam Magiczny ekspres Ancy Sturm (recenzja tutaj). Dzisiaj z kolei przychodzę z kontynuacją, czyli Między światłem a cieniem. We wstępie zaznaczę, że druga część spodobała mi się znacznie bardziej, ale po szczegóły zapraszam dalej. Recenzja zawiera również spojlery do części pierwszej, a szczególnie do jej zakończenia, dlatego ostrzegam.

Flinn Nachtigall otrzymała swój osobisty bilet pasażera Ekspresu Międzykontynentalnego, automatycznie stając się Pawiem - oficjalnym uczniem szkoły. Co więcej, bilet otrzymała od samego białego tygrysa, Tideriusa, obieżyświata, którego dzieci odpowiadają za dobro w ogóle, czynią coś, co zmieni wszystko i na nowo uporządkuje gwiazdy, czego skutki znacznie zatrząsną jej światem. Zanim jednak do tego dojdzie, Flinn będzie musiała zmierzyć się z nową, przerażającą (przynajmniej dla niej) rzeczywistością. Zwłaszcza że pociąg na najbliższą trasę wybrał Rosję - ojczysty kraj Fedora.

W drugim tomie na jaw wyjdą najgłębiej skrywane sekrety, a stare legendy okażą się prawdą, przez co emocje sięgną zenitu. I wszystko to wyłącznie dodatki, ponieważ najważniejszym zadaniem Flinn nadal jest odnalezienie brata. Tylko w jaki sposób tego dokonać, skoro Jonte to temat tabu?

Jak wspomniałam we wstępie, Między światłem a cieniem podobało mi się istotnie lepiej od pierwszego tomu. W tej części bowiem autorka poruszyła i w ogóle wplotła do fabuły sporo bardziej interesujących wątków, niektóre okraszając wyjątkowo mroczniejszym klimatem. Przyłożyła też większą wagę do budowy bohaterów oraz do relacji między nimi, dzięki czemu rzeczywiście można było odczuwać towarzyszące im emocje czy uczucia. 

Spodobał mi się kierunek, w jakim poszedł wątek poszukiwania Jontego. Flinn zaskarbiła moje uznanie, wykazując się odwagą, upartością w dążeniu do celu oraz wyjątkowym, logicznym podejściem do wielu kwestii związanych z bratem. Jak w pierwszej części mocno mnie irytowała swoją głupkowatością, tak tutaj widać, że ewidentnie dojrzała. 

Zakończenie, a dokładnie ostatnie sto stron książki, wbiło mnie w fotel, totalnie zaskakując. Przyznam z ręką na sercu, że kompletnie nie spodziewałam się takiego rozwiązania, przez co czekanie na trzeci tom brzmi jak niesamowicie trudne zadanie. 

Między światłem a cieniem Ancy Sturm polecam ze względu na wyjątkowy klimat, ciekawy, oryginalny pomysł stworzenia szkoły-pociągu oraz na uroczo-magiczny wydźwięk powieści. Książka idealnie nadaje się też dla młodszych czytelników, ponieważ pobudza wyobraźnie i niewiarygodnie wciąga, a bohaterowie to nastolatki, z którymi dzieciaki mogą się utożsamić. Oczywiście, radzę najpierw sięgnąć po Magiczny ekspres, bo inaczej nie ma szans na zrozumienie kontynuacji. 

7,5/10

Między światłem a cieniem
Anca Sturm
Wydawnictwo Media Rodzina
Poznań 2021
Stron: 432


Magiczny ekspres ↔ część trzecia


Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu




Frances Cha napisała przejmującą książkę o Koreankach, które żeby nie zostawać w tyle za modą i nie sprzeciwiać się ogólnie przyjętym normom piękna, są w stanie wiele wycierpieć. Gdybym miała twoją twarz opisuje losy pięciu niezwykłych, bardzo różnych, młodych dziewczyn, poruszając kwestie tabu, bezmyślnego podążania za trendami oraz sposobu traktowania kobiet w Korei Południowej. 

Ara w młodości uległa wypadkowi, przez co jest niemową. Ze względu na swoją niepełnosprawność  musi codziennie radzić sobie z wieloma przeciwnościami losu. Sujin zrobiłaby wszystko, by stać się piękna. Marzy o przycięciu żuchwy, co pozwoli na wygładzenie linii brody, ciułając pieniądze po kątach. I co z tego, że po takiej operacji do całkowitego zdrowia dochodzi się miesiącami? Miho dzieli czas między pracą na uczelni artystycznej a Hanbinem - jej chłopakiem z bogatej rodziny. Ciągle jednak nie potrafi zapomnieć o wydarzeniach (i osobach) z przeszłości, z czasu, kiedy studiowała w Ameryce. Gyuri myśli, że wie wszystko o mężczyznach, dlatego odkąd pamięta pracuje w salonie. Tam pije, rozmawia i flirtuje, dzięki czemu stać ją na operacje plastyczne, zabiegi upiększające albo markowe torebki. A Wonna pragnie mieć po prostu święty spokój i pieniądze.

Gdybym miała twoją twarz to książka z pokroju tych, po przeczytaniu których nie wie się, co myśleć. Potrzebowałam kilku dni na przetrawienie informacji oraz zastanowienie się nad możliwymi dalszymi losami bohaterów, w czym zupełnie nie pomogło mi poniekąd otwarte zakończenie. Poniekąd, ponieważ wskazało prawdopodobną ścieżkę, ale nie dopowiedziało konkretów.

Najbardziej w pamięć zapadła mi historia Gyuri - kobiety na pozór wyzwolonej, a jednak bezwiednie podążającej za trendami, materialistki niepozwalającej sobie na uczucia. Nad wyraz inteligentna Gyuri wie, jak owinąć sobie ludzi (zwłaszcza mężczyzn) wokół palca, ale kompletnie nie wierzy w siebie. I przez to wydaje się totalnie wyjątkową bohaterką.

Książka Frances Cha świetnie przybliża realia panujące na koreańskich ulicach zarówno wśród biednych jak i bogatych. Gdybym miała twoją twarz w sposób wyjątkowo obrazowy przedstawia stereotypowe myślenie, problemy z nierównymi zarobkami, przedmiotowe traktowanie kobiet oraz zbyt toksyczne podejście do pracy. 

Historię czytało się bardzo płynie, ale nie do końca ona do mnie trafiła. Lubię, kiedy w fabule się dużo dzieje, akcja się toczy, pojawiają się wątki pełne tajemnic i masa suspensów. Tutaj niczego takiego nie ma, przez co czasami potrafiłam w trakcie zdania po prostu odłożyć książkę na półkę i sięgnąć po inną.

Gdybym miała twoją twarz to książka godna polecenia, lecz z pewnością nie dla każdego. Autorka snuje spokojną opowieść, przedstawia prawdę bez owijania w bawełnę i porusza emocjonalnie. A to wszystko bez zwrotów akcji czy przesadnie bogatej w wydarzenia fabuły. Frances Cha skupia się bowiem na wewnętrznych rozterkach bohaterek, sile przyjaźni i braku wyrozumiałości dla kobiet.

6,5/10

Gdybym miała twoją twarz
Frances Cha
Wydawnictwo MOVA
Białystok 2021
Stron: 304


Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu




 

Po wydarzeniach z Szamańskiego bluesa (recenzja tutaj) Witkacy już wie, że bycie pełnoetatowym szamanem wiąże się z wieloma wyrzeczeniami, niebezpiecznymi sytuacjami, nieprzespanymi nocami i prawie ciągłym życiem na haju. Ledwo radzi sobie ze swoją magiczną stroną, a co dopiero kiedy będzie musiał zatroszczyć się o nastoletnią córkę, zwłaszcza jeśli Wiktoria (dla rodziny Kurczaczek), tak jak ojciec, wykazuje nadnaturalne zdolności? 

Szamańskie tango jest drugim tomem Cyklu Szamańskiego Anety Jadowskiej, więc fabuła toczy się dalej, bezpośrednio po zakończeniu pierwszej części. Kurczaczek została zapisana do specjalnej szkoły Nisima, gdzie uczy się, jak być szamanką. Witkacy nadal biega po miejscach zbrodni, rozwiązując sprawy jako komisarz (choć jego dni w policji wydają się być policzone), a nocami odwiedza nawiedzone posiadłości, cmentarze albo ćpa trawkę z domieszkami innych ziół pozwalających na przeprowadzanie dusz w Zaświaty. 

Niespodziewanie dochodzi do brutalnych morderstw młodych kobiet, na cmentarzu gromadzą się trujące robale, wyjątkowo agresywny duch przejął piętro w szkole, a opiekun Witkacego, Sęp, zamiast pomagać w nabieraniu doświadczenia i w zrozumieniu magii, siedzi mu na głowie i wyżera wszystkie zapasy z lodówki...

Szamańskie tango Anety Jadowskiej to przezabawna historia doskonale pobudzająca wyobraźnię. Autorka wplotła wiele ciekawych wątków, z umiejętnością łącząc klimaty fantasy z tymi rodem wyjętymi z kryminałów - chociaż w tej części bardziej skupiła się na nadnaturalnych. Czytelnik sporo przemieszczał się po Zaświatach, dowiadując się więcej o szamanach, hierarchii bóstw czy o stworzeniu magicznego świata. Była to niezwykle interesująca i mocno oryginalna podróż.

Jak pisałam w recenzji Szamańskiego bluesa, Witkacy jest bohaterem idealnym. Stworzono go głównie z wad, tony pecha, ale także niezwykłego humoru, dzięki czemu wydaje się jedynym w swoim rodzaju. Wyznawane przez Witkacego wartości, jego podejście do życia oraz strach przed ojcostwem to urocza mieszanka zapewniająca cudowną zabawę. Oczywiście, Sęp, Kurczaczek, Konstancja, Katja oraz inni drugoplanowi bohaterowie również zasłużyli na uwagę - każdy ma bowiem coś szczególnego do zaoferowania.

Zakończenie totalnie wbiło mnie w siedzenie, a ostatnie sto stron czytałam z ogromnym zaangażowaniem. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak szybko wertowałam kartki, a ostatnie słowa sprawiły, że z wytęsknieniem czekam na 31-ego października, czyli na premierę Szamańskiego twista - trzeciego tomu.

Zabrakło mi wyjaśnienia niektórych wątków. Dłuższe przebywanie w Zaświatach również mnie chwilami męczyło, dlatego uważam pierwszy tom za odrobinę lepszy.

Szamańskie tango to zabawna, wciągająca i pełna zwrotów akcji książka idealnie nadająca się na chwilę relaksu pod kocem z kubkiem herbaty (lub grzańca) w ręku. Po mistrzowsku stworzeni bohaterowie sprawiają, że ciężko się z nimi rozstać. Podobnie jak z interesującymi wątkami, zagadkami, z poznawaniem nowych miejsc oraz wspomnień z dalekiej, dalekiej przeszłości bóstw. Szamańskie tango polecam, ale po uprzednim poznaniu wydarzeń z Szamańskiego bluesa

7/10

Szamańskie tango
Aneta Jadowska
Wydawnictwo SQN
Kraków 2021
Stron: 435

Szamański blues ↔ Szamański twist


Za możliwość przeczytania dziękuję