PREMIERA 13.07.2022

Mimo że na karku prawie trzydziestka, nadal czuję pewnego rodzaju ekscytację podczas czytania książek, gdzie głównym motywem jest wątek romantyczny z księciem/księżniczką. Zresztą,. od dziecka uwielbiałam bajki o księżniczkach, dlatego niech nikogo nie zdziwi mój wybór. Następca tronu to pierwsza część serii Royalteen autorstwa norweskich pisarek: Anne Gunn Halvorsen oraz Randi Fuglehaug. 

Historia kręci się wokół siedemnastoletniej Leny, która wraz z rodzicami przeprowadza się do Oslo. Dziewczyna pragnie uciec od starych przyjaciół, dawnej siebie i od... tajemnicy, o jakiej nikt nie może się dowiedzieć. W elitarnym liceum Elisenberg Lena poznaje jednak nowych znajomych, w tym bliźnięta z rodziny królewskiej, Kallego oraz Margrethe. 

Między Leną a Kallem pojawia się jednak specyficzna więź. Czy może przerodzić się w uczucie? A co z sekretem Leny, który za żadne skarby nie może wyjść na światło dzienne?

Następca tronu to sympatyczna historia o nastolatkach dla nastolatków. Niech więc nikogo nie zdziwi fakt, że w książce znajdzie się dużo fragmentów imprezowych oraz pojawią się w niej problemu wieku dojrzewania. Co nie zmienia faktu, że nie zabraknie tutaj również całej gamy emocji i uczuć. Czytelnicy zetkną się ze strachem, współczuciem, żalem, szczęściem, nadzieją, aż wreszcie miłością oraz przyjaźnią. 

Na duży plus zasługują poruszane wątki dotyczące prywatności, która w tych czasach jest raczej złudzeniem, poprzez łatwy dostęp do social mediów, a przede wszystkim krzywd, jakie mogą wyrządzić szkolne plotki. SPOJLER! Zaskoczył mnie przede wszystkim motyw młodej matki; Lena zaciążyła w wieku piętnastu lat, a autorki doskonale oddały problemy, z jakimi musiała się zmagać. Pokazały, że automatycznie taką dziewczynę ludzie postrzegają raczej jako laskę, która zaciążyła w wieku nastu lat, a nie jak wcześniej jako koleżankę czy przyjaciółkę z klasy. 

Jedną z wad Następcy tronu była relacja między Leną a księciem. Moim zdaniem zbyt szybko ze zwykłego koleżeństwa przeszli do zakochania, ale w sumie to nastolatki, więc kto ich tam wie? :) Zakończenie sprawiło, że ochota na sięgnięcie po drugi tom wzrosła trzykrotnie.

Podsumowując, Następca tronu to naprawdę ciekawa, momentami zaskakująca i bardzo dobrze poprowadzona powieść dla młodzieży. Wątek royal dodaje smaczku, a problemy oraz sekrety, z jakimi musi zmagać się Lena dodają pikanterii. Anne Gunn Halvorsen i Randi Fuglehaug napisały uroczą historię pełną zabawnych wstawek, którą jak najbardziej polecam. 

6,5/10

Następca tronu
Anne Gunn Halvorsen, Randi Fuglehaug
Wydawnictwo Jaguar
Warszawa 2022
Stron: 285


→ Książę z bajki

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu

Parę słów o + co wydają

Wydawnictwo Amaltea skupia się na wydawaniu literatury czeskiej oraz rumuńskiej. Powstało w 2014 roku, siedzibę ma we Wrocławiu. 

Z tego, co widziałam w ofercie, tytułów nie ma zbyt wiele, ale zostały wydane z naprawdę wielką pasją. 

Nowości

Na adekwatnej podstronie znalazłam wiele interesujących nowości książkowych. Jeśli jesteście ciekawi, kliknijcie w zdjęcie okładki, wówczas przeniesiecie się na stronę ze szczegółami. 

  
  

Co więcej? 

Zauważyłam, że poza czeskimi i rumuńskimi autorami Wydawnictwo wydaje również książki polskich autorów. Niemniej, tematycznie muszą się chyba łączyć z motywami wybranych państw. :)



Czytaliście jakiś tytuł, który wyszedł nakładem Amaltei? Zerkniecie na ich ofertę? Dawajcie znać w komentarzach!

PREMIERA 12.07.2022

Zemsta manitou to drugi tom sześciotomowego cyklu o indiańskich duchach żądnych zemsty, autorstwa Grahama Mastertona. Manitou, czyli pierwszą część, przeczytałam kilka dni temu (kliknij, żeby przejść do recenzji) i choć nie była horrorem wybitnym, to i tak wywołała u mnie specyficzny niepokój. 

Po przeczytaniu zdradzę, że jakbym powiedziała: mile się zaskoczyłam, to byłoby to jawnym niedopowiedzeniem. Zacznijmy jednak od początku. :)

W Zemście manitou poznajemy rodzinę Fennerów, czyli Neila, Susan i ich ośmioletniego syna, Toby'ego. Sęk w tym, że Toby pewnej nocy zaczyna krzyczeć i płakać, ponieważ widzi w szafie człowieka z drewna. Nikt mu jednak nie wierzy. Dopiero kiedy zupełnym przypadkiem wychodzi na jaw, że cała klasa zaczyna śnić podobne koszmary, coś zaczyna nie grać, coś, co sprawia, że Neil Fenner jako jedyny daje wiarę tej nadnaturalnej sprawie.

Magia, koszmary, gwałty, duchy i dawne wojny to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Neil powoli wariuje, a przynajmniej tak myślą o nim sąsiedzi i znajomi. Wreszcie nie wytrzymuje. Kontaktuje się ze znanym z pierwszego tomu Harrym Erskinem. 

Czy uda się powstrzymać nadchodzącą zagładę? Kim okażą się prowodyrzy? A co z Micquamacusem, najpotężniejszym szamańskim Indianinem wszech czasów? Czy powróci?

Zemsta manitou według mnie wypada o niebo lepiej od pierwszego tomu. Graham Masterton ponownie stawia na wartką akcję, ale dodatkowo wplata w fabułę o wiele bardziej interesujące wątki. Motyw dzieci dzielących koszmary oraz wprowadzenie zupełnie nowych bohaterów okazał się strzałem w dziesiątkę.

W drugiej części pojawia się więcej brutalnych scen, np. gwałty czy morderstwa z zimną krwią, dlatego książka zdecydowanie nie jest dla każdego (zwłaszcza osoby o słabych nerwach mogą mieć problem z przebrnięciem przez lekturę). Nie zmienia to faktu, że w Zemście manitou królują tony przeróżnych emocji. Autor bezbłędnie prowadzi fabułę, z początku snując tajemniczą opowieść pełną dreszczyku, by na koniec postawić na jazdę bez trzymanki. Akcja, akcja i jeszcze raz akcja - ostatnie strony czytałam takim tempem, jakbym wystrzeliwała z karabinu całe serie.

Oczywiście, w książce pojawiło się kilka minusów. Przede wszystkim Neil zbyt szybko i łatwo uwierzył w działanie zjawisk nadprzyrodzonych. Nie oszukujmy się, ale zwykle dopiero kiedy logika zawiedzie, człowiek daje wiarę magii. A tutaj Neil od razu zaakceptował ten fakt. Ba! Wykłócał się z mieszkańcami miasteczka, próbując przekonać ich do swoich racji za wszelką cenę, przez co większość uważała go za wariata. I słusznie.

W kilku słowach podsumowania zaznaczę, że Zemstę manitou polecam. To była wciągająca historia ze świetnie poprowadzonymi wątkami. Przepełniała ją specyficzna, napięta atmosfera, a tajemnica towarzyszyła na każdym kroku. 

7/10

Zemsta manitou
Graham Masterton
Dom Wydawniczy REBIS
Poznań 2022
Stron: 246


Manitou ↔ Noc skorpiona

PREMIERA 15.06.2022

Holly Black jest znana głównie osobom lubującym się w fantasy dla dzieci i młodzieży. Autorka zdobyła wiele nagród, a jej książki przez wiele miesięcy nie schodziły z topu list bestsellerów. Moja przygoda z Holly Black zaczęła się dość niefortunnie, ponieważ sięgnęłam po dodatek do serii o Okrutnym księciu, której - tak swoją drogą - nie czytałam (kliknij, żeby przejść do recenzji Dlaczego Król Elfów nie znosił baśni?). Postanowiłam jednak dać autorce szansę i poznać jej Klątwiarzy (recenzja tutaj), którzy z kolei totalnie zaczarowali mnie magiczno-mrocznym klimatem. 

Około miesiąc temu premierę miała książka Księga Nocy, po którą nawet nie wahałam się sięgnąć. Dlaczego? Bo fabuła kręci się wokół złodziejki Charlie Hall niegdyś pracującej dla umbromantów (magów operujących cieniami), a aktualnie przebywającej na swego rodzaju urlopie od chachmętów. Brudny świat zdaje się jednak upominać o Charlie, ponieważ dziewczyna przez przypadek jest świadkiem dziwnego zachowania... człowieka-cienia?

W międzyczasie siostra Charlie, trudniąca się jako profesjonalna wróżbitka ds. tarota, próbuje ziścić marzenie posiadania własnego żywego cienia, a jej chłopak, Vincent, nagle... znika bez śladu. 

Czy Charlie uda się odnaleźć Vincenta żywego, pomóc siostrze oraz uciec od drepczących za nią umbromantów? Czy jest bezpieczna, zwłaszcza kiedy do głosu dochodzą cienie potrafiące przechodzić przez każde drzwi i zabijające we śnie?

Księga Nocy Holly Black oferuje swoim czytelnikom mroczny, tajemniczy klimat oraz świetną i sprytną główną bohaterkę-złodziejkę, której nie da rady nie polubić. Do tego wciągająca fabuła i oryginalny pomysł ze stworzeniem cieni - istot karmionych krwią, ożywających i mordujących na zawołanie - sprawiają, że od książki nie da rady się oderwać (przeczytałam ją w dwa dni; zaznaczę, że ma pięćset dwadzieścia stron). 

Kolejnym plusem historii jest jej multiwątkowość. Autorka poruszyła wiele dodatkowych kwestii, które poprowadziła w sposób bardzo zmyślny. Tu porwanie, tam powrót do przeszłości, tu walka w barze, a tam nauka Charlie na złodziejkę - to zaledwie kilka przykładów. Ponadto czytelnicy otrzymają tony zwrotów akcji, a zakończenie sprawia, że wręcz marzy się o poznaniu drugiego tomu.

Oczywiście, Księga Nocy nie była bez wad. Według mnie postaciom drugoplanowym nie poświęcono aż takiej uwagi, na jaką zasługiwali. Chętnie dowiedziałabym się więcej o siostrze Charlie, Posey, ponieważ poznałam jej największe marzenie oraz zawód; zabrakło mi swoistej kropki nad i. Na początku lektury miałam też lekki problem ze zrozumieniem motywu cieni: jak działały, kim był struposz, kim umbromanta (myliły mi się pojęcia).

Podsumowując, Holly Black napisała niesamowicie klimatyczną książkę pełną mroku, przestępstw, ale także nadziei, marzeń i miłości. Księga Nocy to tytuł godny polecenia i to nie tylko miłośnikom gatunku. Historia spodoba się każdemu, kto ma ochotę wsiąknąć w nietuzinkową, magiczną fabułę ze zwrotami akcji oraz inteligentnymi bohaterami z krwi i kości.

7,5/10

Księga Nocy
Holly Black
Wydawnictwo Jaguar
Warszawa 2022
Stron: 528


→ drugi tom?

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu

PREMIERA 29.06.2022

Swoją przygodę z komisarzem Igorem Brudnym rozpoczęłam dwa lata temu, kiedy postanowiłam sięgnąć po Piętno (recenzja tutaj). Nie spodziewałam się, że niegłupi bohaterowie oraz brutalne morderstwa aż tak przypadną mi do gustu, że zapragnę poznać również kontynuację. Po Sforze (recenzja tutaj) jednak przyszedł i czas na Cheruba (recenzja tutaj) i Zarazę (recenzja tutaj), ponieważ nadal ogromnie podobało mi się ten obrzydliwie wykreowany świat. Kiedy na półki w księgarni trafiło Bagno, nawet nie wahałam się sięgnąć. 

I wiecie co? Okazało się, że Bagno jest najlepszą częścią zaraz po mojej ulubionej Sforze! Zapraszam do dalszej recenzji, jeśli pragniecie dowiedzieć się dlaczego. 

W Bagnie do głosu dochodzi Sędzia, czyli kat porywający i rozgrzeszający przed ludem osoby siedzące na wysokich stołkach. Ksiądz nagminnie wtrącający się w politykę oraz gwałcący małych chłopców; sędzia, która obłowiła się na nielegalnych wysiedleniach mieszkańców, co z kolei doprowadziło do wielu samobójstw; minister brutalnie gwałcący oraz wyżywający się na młodocianych prostytutkach to zaledwie garstka władzy zasługującej na wymierzenie sprawiedliwości.

Igor Brudny, oczywiście, za namową zostaje włączony do śledztwa. Rozpoczyna poszukiwania Sędziego, ale widząc dowody zbrodni jego ofiar chyba zaczyna je nieco przeciągać... Do tego wszystkiego wplątuje się w politykę, gdzie knowania i brudne sekreciki są na porządku dziennym. Wszystko to sprawia, że zaczyna nurzać się w bagnie.

Piąta część cyklu o Igorze Brudnym to mocny kryminał nie dla słabeuszy. Fabuła bogata w liczne zwroty akcji sprawia, że ciężko się od niej oderwać, zwłaszcza że śledztwo oraz tajemnice sprzed lat oferują multum emocji. 

W Bagnie pojawia się naprawdę intrygujący wątek Sędziego, czyli mordercy zabijającego innych złoczyńców (zaleciało mi to Dexterem, czego nie traktuję jako wadę). Ciężka tematyka samosądu poruszana przez Piotrowskiego sprawiła, że podczas czytania czułam dziwną, dziką satysfakcję, a w głowie pojawiały mi się myśli, że i w Polsce przydałby się taki Sędzia. Osoba, która dorwałaby się do dupy politykom czy księżom-pedofilom, wyjawiła ich okropieństwa i wymierzyła karę. I ten fakt odrobinę mnie przeraził, bo jak trzeba być wściekłym, jak poirytowanym aktualną władzą oraz tym, co się dzieje w Polsce, że Sędzia jawi się jako dobry pomysł...

W Bagnie dochodzą do głosu nowi bohaterowie, a czytelnicy dodatkowo poznają kilkanaście wydarzeń z przeszłości wychowanków sierocińca sióstr hieronimek. Z kolei nie uświadczycie tutaj obecności Romualda Czarneckiego, ale jakoś kompletnie mi go nie brakowało. 

Przemysław Piotrowski stworzył kolejną świetną część cyklu, której fabuła dodatkowo skłania czytelników do refleksji nad otaczających ich brudnym światem władzy oraz faktu, że osoby na stołkach są w rzeczywistości nietykalne. Książka uświadomiła mi również moją ogromną irytację i niechęć do aktualnie rządzących, co było zgoła oczyszczające. Bagno to obrzydliwa, bestialska opowieść przepełniona przemocą, wulgaryzmami, którą zdecydowanie polecam. 

8,5/10

Bagno
Przemysław Piotrowski
Wydawnictwo Czarna Owca
Warszawa 2022
Stron: 448


Zaraza ←

Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję



W podsumowaniu maja obiecałam, że przyjdę ze specjalnym postem, w którym opiszę mój ślub. Trochę to trwało, przyznam, ale wreszcie jestem! 

Postanowiłam przedstawić Wam po kolei wszystko, co się działo przed i w trakcie, co byście zrozumieli, że zawsze coś może pójść nie tak, jak sobie zakładaliście, a i tak ten dzień okaże się najpiękniejszym w życiu. :)

Zacznijmy może od początku.

Ślub odbył się w sobotę 21-ego maja 2022 roku, lecz zanim do niego doszło w czwartek zaczęły pojawiać się pierwsze problemy. Wyszło na jaw, że kobietki, które odpowiadały za zamówienie ciasta zapomniały potwierdzić zamówienie online, przez co w piątek z rana moja cudowna mama biegała po mieście, szukając blach. Udało się!

Następie w piątek, kiedy pojechałam z narzeczonym do hurtowni po kwiaty, okazało się, że... uwaga! panie z hurtowni zapomniały złożyć zamówienie, choć dzwoniłam do nich z dwutygodniowym wyprzedzeniem. Ale jak to? - pytałam zbaraniała. Gdzie mój cudowny, wymarzony ruskus? Nie wyjdę, dopóki nie dostanę tych przeklętych badyli! Na szczęście Paniom udało się zwędzić po kilka paczek z różnych zamówień, a ja mój ruskus otrzymałam. :)

W piątek o 12 w południe mieliśmy się również udać do ostatniej spowiedzi do Kościoła, w którym spowiedź była zawsze. Od zawsze. I co się okazało? Wyjątkowo duża msza pogrzebowa - nie wpuścili nas. Po 15 pojechaliśmy więc do innego Kościoła, gdzie zawsze i od zawsze była spowiedź. I co? Akurat nie było. Zestresowani krążyliśmy po mieście, szukając spowiedzi. Udało się znaleźć w Kościele przy dworcu. Uff!

W międzyczasie (też piątek), czyli w trakcie zawożenia na salę napojów, elementów dekoracji, alkoholu oraz krążeniem po kościołach, zadzwonił świadek i oznajmił, że ma covida. Jest chory i z narzeczoną nie przyjadą. Poziom stresu wzrósł do maksymalnego, papieros poszedł w ruch. Na szczęście Oliwier szybko znalazł zastępstwo, które - swoją drogą - okazało się świetne!   

Oczywiście, w piątek stroiliśmy też salę oraz kościół na ślub, więc poza zupą nie pamiętam, czy coś jeszcze zjadłam. Wymęczona padłam.

A w sobotę czułam totalny spokój. Chyba zbyt dużo emocji towarzyszyło mi dnia poprzedniego, dlatego jadąc na fryzurę oraz potem na makijaż poza lekkim niedowierzaniem, że to już, że za chwilę będę miała męża, że zmienię nazwisko, czułam się dobrze. Nawet pochmurna pogoda, a później deszcz zupełnie nie zmienił mojego nastroju. :)

Ślub odbył się w kameralnym kościółku, gdzie idealnie zmieściło się 50 zaproszonych gości. Myślałam, że się będę mega denerwować, czując podniosłość momentu, ale w rzeczywistości... nic. Zero stresu. Jakby to było idealne miejsce, w jakim powinnam się znaleźć. Tata prowadził mnie do ołtarza, a potem nim się obejrzałam już wychodziliśmy z kościoła jako mąż i żona. 

Po życzeniach goście pojechali na salę autokarem, a my ze świadkami śmignęliśmy autkiem. Wspomnę, że cały czas lało. Ale co z tego! 

Wesele odbyło się w stodole, czyli w ogóle cały styl wesela był iście rustykalny. Gdy podjechaliśmy na miejsce, zostaliśmy przywitani chlebem i wódką (stłukliśmy kieliszki na szczęście), ale zaaferowani i zestresowani (jedyny stres w ciągu dnia) nadchodzącym wielkimi krokami pierwszym tańcem, zapomnieliśmy, że przecież Pan Młody powinien przenieść Pannę Młodą przez próg. :) 

Po obiedzie nadszedł czas na pierwszy taniec. Układ wymyśliliśmy sami i był to swego rodzaju mix. Najpierw powoli, romantycznie sunęliśmy do dźwięków Elvisa Presleya i jego Cant't help falling in love, by pod koniec kompletnie zmienić nastrój na Ricka Astleya. Never gonna give you up było szybkie, a my zmałpowaliśmy po nim ruchy. Powiem tyle: udało nam się zaskoczyć gości! 

Wtedy też nadszedł moment na prędką sesję ślubną. I to był jedyny czas, kiedy akurat w ciągu dnia wyszło słońce. Serio. Nie żartuję. Jakby specjalnie dla nas. Co nie zmienia faktu, że na dworze okropnie wiało, a ja w swojej sukience myślałam, że zamarznę. Poszło szybko i efektywnie, za co ukłony należą się do najlepszego fotografa świata. :)

Reszta wesela poszła z górki. Tańce, picie, śmiechy, zabawy, rozmowy, jedzenie i jeszcze więcej tańców. DJ dał z siebie wszystko, a i goście nie siedzieli ciągle przy stołach, a bawili się na parkiecie. Powiem wam, że wesele uważam za ogromnie udane, mimo że w trakcie oczepin nagle... zgasło światło. Muzyka przestała grać. Okazało się, że nieopodal była burza i wyłączyło nam prąd! Dobrze, że na stołach w ramach dekoracji poustawiałam dużo świeczek, co dało specyficzny klimat. A goście myśleli, że to zaplanowane! Zwłaszcza że narzeczony świadkowej wstał i zaczął śpiewać przyśpiewki.

Poszłam szybko do właścicielki sali z pytaniem Co się dzieje? Okazało się, że przez cały dzień mieli awarię prądu, a gotowali po szkołach i piekarniach, żeby się wyrobić. Nie chcieli nam mówić, żeby niepotrzebnie nas nie stresować (za co byłam okropnie wdzięczna, bo już tego chyba bym nie przeżyła). 

Nim przyśpiewka dobrnęła do końca, wrócił prąd. Zabawa została wznowiona. Potem znów tańce, zabawy, śpiewy, jedzenie, aż przyszedł tort. Był pyszny. Serio. :) 

Wesele trwało do 3-4 w nocy. Myślałam, że nogi mi z tyłka wyjdą, a ze zmęczenia i nadmiaru wrażeń nie mogłam zasnąć. Było pięknie. Najpiękniej.

Następnego dnia poprawiny odbyły się już w moim rodzinnym domu, ale powiedzieć, że należały do spokojnych, to kłamstwo. Też tańczyliśmy, też jedliśmy po sam kurek, a do tego alkohol lał się strumieniami. 

Na zakończenie, o ile ktoś tutaj dobrnął, powiem, że mimo naprawdę wielu przeszkód udało nam się przeżyć najcudowniejsze chwile. Dlaczego? Bo z najbliższymi ludźmi. Bo mieliśmy siebie nawzajem, choć była nerwówka jak ja cię nie mogę. Cudownie było słyszeć, że goście świetnie się bawili i że nikt nie wrócił do domu głodny! Ani trzeźwy. :) Poza tym kościół, sala oraz ludzie zaangażowani w pomoc przy organizacji spisali się na medal.

I niczego, ale serio niczego bym nie zmieniała. <3

*wszystkie zdjęcia: Michał Markowski 

 

Zapraszam Was do czynnego udziału w Autorskich 10 minutach! 

Ewelina Stefańska zgodziła się wziąć udział w zabawie i w tym poście to właśnie do Niej kierujecie swoje pytania. 

Pamiętajcie, żeby pasowało do danej rundy; istnieją dwie, czyli...


Osoby, które nie pamiętają zasad, zapraszam tutaj ⇾ GŁÓWNE ZASADY. A jeśli coś tam Wam w głowie świta, to świetnie. :)

Przypomnę tylko, że runda 1 to typowa wyliczanka, czyli mamy tu pytania typu: "dwie ulubione książki, trzy najczęściej odwiedzane strony internetowe związane z książkami albo jeden gatunek literacki czytany najrzadziej". 

W rundzie 2 chodzi o wybór, np. "W książce byłabyś czarnym czy białym charakterem?" albo "Twoja przyjaciółka jest początkującą pisarką. Przeczytałaś jej książkę i uważasz, że jest okropna. Powiesz jej prawdę czy skłamiesz?". Wszystko, oczywiście, zależy od Waszej wyobraźni.

To co, gotowi? To do dzieła! Piszcie pytania w komentarzach!



Wiecie, że już na dniach szykuje się literacka uczta w postaci pleneru literackiego? Oczywiście, poza świeżym, morskim powietrzem (wcale niezajeżdżającym rybami i olejem ze smażalni :P) możecie spotkać tam autorów swoich ulubionych książek, odwiedzić stoiska przeróżnych wydawców, na których z pewnością uda się wyczaić niejedną promocję! Odbędą się również spotkania z pisarzami oraz ludźmi kultury, więc z pewnością się nie wynudzicie!

Impreza dla nerdów książkowych odbędzie się w Gdyni na Bulwarze Nadmorskim w dniach 15-17 lipca (wstęp bezpłatny). 

Zainteresowanych odeślę do:
Listy wystawców
oraz
Programu 
z nadzieją, że się tam spotkamy!

Ktoś planuje szybki, weekendowy wypad do Trójmiasta? :)

PREMIERA 29.06.2022

Dłoń Króla Słońca autorstwa J. T. Greathouse'a to pierwszy tom cyklu Kroniki Olchy. Książka dzieli się na pięć części, w których opisywane są kolejne losy chłopaka, tytułowego Olchy (albo Głupiego Kundla, jak kto woli). Historia zaczyna się od najmłodszych lat, kiedy Olcha mieszkał z rodzicami i babką, uczył się do egzaminów na Dłoń cesarza, a w ukryciu i najczęściej nocami chodził na schadzki z babcią, która pokazywała mu zabronioną magię oraz opowiadała o ich dziedzictwie. Olcha bowiem był półkrwi Nayeńczykiem, ludem tępionym, pogańskim... ale też pragnącym uciec spod jarzma cesarstwa i aktualnie toczącym regularną partyzantkę.

Zagubiony Olcha przez swoje podwójne więzy krwi nie potrafił zdecydować, kim był. Pragnął jedynie uczyć się magii. Wskutek wielu wypadków Olcha postanowił podążać drogą niczym rasowy Sienieńczyk, czyli aspirował na stanowisko Dłoni cesarza. Chłopak nie spodziewał się jednak, że obrany kierunek może okazać się tak... zaskakujący, a zdobyta wiedza oraz doświadczenie tak tajemnicze.

Czy podążanie ramię w ramię z cesarstwem było w rzeczywistości rozsądną decyzją? A może Olcha powinien wybrać dołączenie się do nayeńskiego ruchu oporu?

Dłoń Króla Słońca J. T. Greathouse'a to oryginalna opowieść przedstawiająca, mogłoby się wydawać, ciekawą historię życia Olchy. Sęk w tym, że książka okropnie mnie wynudziła, szczególnie na początku, a w fabułę wciągnęłam się dopiero gdzieś po trzysta pięćdziesiątej stronie, czyli około sto stron przez końcem. 

Kompletnie nie mogłam zrozumieć postępowania głównego bohatera, którego rozchwianie emocjonalne, brak zdecydowania, a nawet błądzenie po omacku okropnie mnie irytowały. Czasami miałam ochotę postawić go do pionu, by wreszcie podjął decyzję, ponieważ jego zagubione myśli, narzekania czy lamenty nad dokonaniem prawidłowego wyboru (być Sienieńczykiem czy Nayeńczykiem) sprawiały, że miałam ochotę rzucić książką i sobie darować dalsze czytanie. 

Najbardziej ubolewam nad faktem, że pomysł na fabułę był naprawdę dobry. Chłopak z pomieszanej rodziny szuka własnej ścieżki, zastanawia się, kim zostać, kiedy dorośnie i czy podążać za tradycjami rodzinnymi. Wykonanie jednak całkiem zgasiło ogień, ponieważ zamiast interesującej, dynamicznej fabuły dostałam coś a la Cierpienia młodego Wertera (oczywiście, trochę przesadzam, ale pragnę nakreślić wam mój punkt widzenia). 

W Dłoni Króla Słońca znalazło się jednak kilka plusów. Przede wszystkim przepiękne wydanie, które zachwyca oczy. Zintegrowana okładka, ilustracje Pawła Zięby i cudowne, pomalowane kartki z przodu to raj dla okładkowych srok. W książce pojawiło się również kilka interesujących zwrotów akcji, a niektóre postacie poboczne zyskały moją sympatię (zwłaszcza Wilga). Gdyby nie tajemnicze, wręcz elektryzujące zakończenie, na pewno nie sięgnęłabym po kontynuację. A tak, pragnę jednak się dowiedzieć, czy Głupi Kundel w rzeczywistości będzie głupim kundlem, czy w drugim tomie przybędzie mu trochę rozumu. :)

To, czy sięgnięcie po Dłoń Króla Słońca, czy nie, zależy całkowicie od was. Ja oficjalnie polecać nie zamierzam, szczególnie że przez 3/4 książki bardzo się wynudziłam, a zachowanie głównego bohatera wywoływało u mnie notoryczny ból głowy. Najlepiej sami zdecydujcie, pamiętając, że jednak planuję przynajmniej zerknąć na drugi tom, ponieważ zakończenie totalnie mnie kupiło. 

5/10

Dłoń Króla Słońca
J. T. Greathouse
Wydawnictwo Fabryka Słów
Warszawa-Lublin 2022
Stron: 484


→ The Garden Of Empire 


Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu


Cześć!

W czerwcu udało mi się nadrobić kilka książek po leniwym maju, a po podliczeniu okazało się, że przeczytałam ich 8! Znalazło się parę chudych oraz parę potężnych grubasków, dzięki czemu wyszło 3467 stron. 

Co przeczytałam?

Płoń dla mnie Ilony Andrews (recenzja tutaj)

Więcej niż zło Eweliny Stefańskiej (recenzja tutaj)

Drapieżne bestie Ayany Gray (recenzja tutaj)

Wzór na miłość Christiny Lauren (recenzja tutaj)

Pustynną włócznie, księgę II Petera V. Bretta (recenzja tutaj)

Cesarstwo piasku Tashy Suri (recenzja tutaj)

Royal Sylwi Zandler (recenzja wkrótce)

Manitou Grahama Mastertona (recenzja tutaj)

W czerwcu przypomniałam wam o serii dyskusyjnej Trochę o... Post poniżej, a jak klikniecie w grafikę, to zostaniecie tam bezpośrednio przekierowani. 


A jak wam minął czerwiec? 


PREMIERA 21.06.2022

Manitou to debiut Grahama Mastertona wydany po raz pierwszy w 1976 roku, który do dnia dzisiejszego widnieje jako klasyka horroru. To krótka książka (liczy raptem dwieście dwadzieścia stron) rozpoczynająca sześciotomowy cykl o tejże nazwie. 

Pewnego dnia Karen Tandy zgładza się do doktora Hughes z nietypową naroślą na karku. Z początku lekarze podejrzewają guza nowotworowego, jednak po oględzinach i wstępnym wywiadzie medycznym od razu odrzucają tę hipotezę. Dlaczego? Bo guz rośnie w zadziwiająco szybkim tempie oraz pod wpływem dotyku zaczyna się... ruszać. 

Nie ma co zwlekać, trzeba operować! Przed operacją jednak Karen udaje się do jasnowidza, Niesamowitego Erskine'a, któremu opowiada o dziwnych snach nawiedzających ją od czasu, gdy pojawiła się ta dziwna narośl. 

Czym okaże się ten nienaturalny guz? W jakie niebezpieczeństwo wplącze się Erskine i Hughes? I co z tym wszystkim wspólnego mają Indianie?

Manitou Grahama Mastertona to interesująca opowieść momentami potrafiąca wywołać dreszczyk emocji. Czytelnicy nie znajdą tutaj zbytecznych opisów ani typowego lania wody. Autor brnie przez historię szybko, trzymając się głównego wątku, kompletnie ignorując te poboczne. Skupia się na wydarzeniach bezpośrednio związanych z naroślą, przez co w oka mgnieniu odkrywa wszystkie karty.

Rozumiem, dlaczego książka zdobyła taką dużą popularność i uznanie w tamtych czasach, lecz patrząc przez pryzmat aktualnych horrorów, to Manitou wypada dość cienko. Nie wystraszyłam się ani razu, chociaż czasami czułam pewien dyskomfort psychiczny, a kiedy czytałam o guzie, coś swędziało mnie na karku. Brakowało mi wprowadzenia w historię, bo tak naprawdę dostałam wyłącznie dialogi i akcję z guzem. Nie znalazłam żadnych emocji. Nie poznałam też przeszłości bohaterów, więc nawet nie zdołałam ich polubić.

Nie zmienia to jednak faktu, że dobrze mi się czytało i z chęcią sięgnę po kontynuację, czyli po Zemstę Manitou. Z początku myślałam, że narośl ma więcej wspólnego z demonicznymi klimatami, a tutaj zostałam miło zaskoczona. Ogromnie podobał mi się motyw szamańsko-indiański, ponieważ pierwszy raz spotkałam się z nim w horrorze. 

Czy polecam Manitou? Dla osób interesujących się klasykami horroru - owszem, gdyż warto poznać wcześniejsze schematy pisania powieści grozy i to, jak autorzy prowadzili narrację, jak wprowadzali straszne, przerażające wręcz elementy. Jak się okazuje, nie trzeba obcinać głów, gwałcić, wywoływać demonów czy lać krew hektolitrami, by stworzyć ciekawy horror, podczas czytania którego ciągle czuje się nietypowy niepokój. 

5/10

Manitou
Graham Masterton
Dom Wydawniczy Rebis
Poznań 2022
Stron: 220


→ Zemsta Manitou



Lipiec zbliża się już wielkimi krokami, a wraz z nim cudowne premiery książek, które mogą okazać się doskonałym powodem na uszczuplenie portfela. Oczywiście, tak jak co miesiąc, teraz również przytoczone tytuły są moim subiektywnym wyborem. :)


PREMIERA 08.07.2022

Po raz pierwszy Rezkin zostawił za plecami żyjących wrogów. Była to pomyłka, ale musiał ją popełnić, jeśli zamierzał zachować honor przyjaciół. I ich szacunek. 
Uchodźcy z Ashai znaleźli schronienie na wyspie Cael. Rezkinowi nie zależy jednak na chwilowym bezpieczeństwie, ale tym, by postąpić jak król i zapewnić swoim ludziom prawdziwy dom. By to osiągnąć musi wziąć udział w rozgrywce pomiędzy skonfliktowanymi królestwami i zapobiec wojnie, chociaż właśnie zagarnia ich ziemie. 
Zadanie powierzone mu przez jednego z władców wydaje się niewykonalne. Właśnie dlatego jest uczciwą ceną za stworzenie nowego królestwa. 
Jeśli mu się uda, podaruje swoim ludziom dom. Jeśli nie, nikt nie będzie śpiewał o nim pieśni.


PREMIERA 27.07.2022

Muzyka to język miłości, ale czy może istnieć uczucie bez dotyku? 
Rosie nie może uwierzyć, że będzie mogła przeprowadzić wywiad z grupą Scarlet Luck dla swojej internetowej audycji radiowej. Nie tylko śledzi od lat działalność zespołu, ich piosenki towarzyszyły jej również w najtrudniejszych momentach życia. Fascynuje ją szczególnie Adam, perkusista, w dużym stopniu dlatego, że wiadomo o nim jedynie, że od lat nie toleruje bycia dotykanym – przez nikogo. 
W końcu zespół pojawia się w małym studiu Rosie – a  wszystko kończy się jedną wielką klapą. Wywiad musi zostać przerwany, a w sieci zalewa Rosie fala hejtu. Kiedy dochodzi nawet do tego, że zostaje zaatakowana na ulicy przez fanki zespołu, Scarlet Luck zapraszają ją na swój koncert, jako znak, że chcą zostawić całą tę sprawę za sobą. I nagle Rosie stoi powtórnie przed Adamem. Adamem, w którego oczach dostrzega niewyobrażalny ból – i do którego nie wolno jej się zbliżyć, nie wolno go dotknąć ani przytulić…


PREMIERA 12.07.2022

Niepokonany Misquamacus powraca, by dokonać krwawej zemsty. 
Graham Masterton urodził się w 1946 roku w Edynburgu. Pracował jako reporter i redaktor w czasopismach „Mayfair” i „Penthouse”. W roku 1976 debiutował horrorem Manitou, który stał się światowym bestsellerem. Od tego czasu napisał ponad 100 książek, które przełożono na 18 języków i wydano w 27 milionach egzemplarzy. Jego powieści otrzymały wiele międzynarodowych nagród, m.in. Edgar Allan Poe Award, Prix Julia Verlanger i Srebrny Medal West Coast Review. Oprócz horrorów Masterton pisze thrillery, powieści historyczne i romanse. Od lat zajmuje się również seksuologią.


PREMIERA 13.07.2022

Niesamowita opowieść pełna napięcia przekazana z mistrzostwem właściwym Barkerowi. 
Po stracie rodziców młody Jack Thatch widzi na cmentarzu Stellę – tajemniczą ośmioletnią dziewczynkę o ciemnych włosach i jeszcze ciemniejszych oczach, siedzącą samotnie na ławce, ściskającą ulubioną książkę. To krótkie spotkanie wywołuje obsesję. Jack myśli o niej bezustannie, aż w końcu odnajduje ją ponownie dokładnie rok później, siedzącą na tej samej ławce, tylko po to, by wkrótce zniknąć. 
W zaułku zostają znalezione zwłoki mężczyzny. Całe jego ciało jest spalone, ale ubranie zupełnie nietknięte. Detektyw Faustino Brier widzi to nie po raz pierwszy i wie, że nie ostatni. Za rok od dzisiaj znajdzie kogoś podobnego. Dokładnie 9 sierpnia. 
Odizolowany od świata w zacienionym laboratorium, mały chłopiec znany tylko jako Obiekt „D” czeka, rośnie, uczy się. Nie wolno mu z nikim rozmawiać. Nigdy nie zaznał czyjegoś dotyku. Jego moc jest tak przerażająca, że ci, którzy go kontrolują, nigdy nie pozwolą mu opuścić tych murów. Losy ich wszystkich łączą się w niewyobrażalny sposób.


PREMIERA 13.07.2022

Zakochać się w księciu to nie takie proste, zwłaszcza gdy ukrywasz sekret, o którym nikt nie może się dowiedzieć. 
Siedemnastoletnia Lena przeprowadza się z rodzicami do Oslo, by zacząć wszystko od nowa. Nauka w liceum Elisenberg okazuje się sporym wyzwaniem. Na najsłynniejszym w całym kraju szkolnym dziedzińcu rządzą bliźnięta z rodziny królewskiej, Kalle i jego siostra Magrethe. Lena nawiązuje nowe przyjaźnie w kręgu ich znajomych, ale musi też mierzyć się z niechęcią ze strony Margrethe. No i oczywiście zakochuje się w księciu po uszy – z wzajemnością – ale boi się, że jej przeszłość może wszystko zniweczyć. Lena skrywa bowiem pewne tajemnice i nie chce, by dowiedzieli się o nich jej nowi znajomi. Jednak, pod wpływem przełomowego wydarzenia, jakim jest zawał serca jej mamy, zdobywa się na odwagę i wyznaje światu prawdę… Następca tronu to współczesna historia o miłości, o ponoszeniu konsekwencji za popełnione błędy, o przezwyciężaniu strachu – oraz o tym, jak to jest rządzić w mediach społecznościowych.


A wy na jakie książki lipca najbardziej czekacie?