PREMIERA 17.11.2023

Oleandrowy miecz to drugi tom cyklu Płonące królestwa, autorstwa Tashy Suri - brytyjskiej, wielokrotnie nagradzanej (m.in. zdobyła nagrodę imienia Sydneya J. Boundsa dla najlepszej debiutantki przyznawaną przez British Fantasy Society) pisarki, aktualnie zajmującej się nauką pisarstwa, bywającej czasami bibliotekarką i posiadającej kota. 

Po epickim zakończeniu pierwszej części, tj. Jaśminowego tronu, Malini razem z własnym wojskiem idzie po swoje. Idzie do stolicy, by raz na zawsze rozliczyć się z najstarszym bratem, Ćandrą, i przejąć władzę nad Paridźatdwipą. Po drodze doświadcza wielu niebezpieczeństw i przykrości, zwłaszcza kiedy jej ludzie wydają się być oddani bardziej jej bratu Aditji niż samej Malini. Brud, śmierć, nieposłuszeństwo, głód i przede wszystkim strach przed nadchodzącą bitwą, poniekąd z góry skazaną na przegraną, towarzyszą Malini niemal co krok.

Postanawia więc wezwać posiłki w postaci oddanej Priji - świątynnej starszej oraz władczyni Ahiranji - z którą kiedyś połączył ją niezobowiązujący romans. Sęk w tym, że ów romans z biegiem czasu zaczyna przeradzać się w szczere i silne uczucie... 

Światu nadal grozi butwienie (ludzie dosłownie stają się roślinami), a do Ahiranji przybywają jakszowie, czczeni od lat bogowie, który okazują się zupełnie nie takimi osobistościami, jakich się spodziewano. Są niebezpieczni, niezwykle potężni i nie powstrzymają się przed naporem żadnego miecza. 

Czy Malini uda się pokonać brata i zdobyć upragnioną władzę nad krajem? Czy Prija okiełzna swoje nowo nabyte moce? Kim w rzeczywistości okażą się bezwzględni jakszowie? I kto tak naprawdę stanie się prawdziwym zagrożeniem dla świata?

Oleandrowy miecz to epicka fantasy, w której walka o władzę splata się z wierzeniami bohaterów. Tasha Suri w drugim tomie Płonących królestw skupia się bardziej na pokazaniu stworzonego świata oraz rządzących nim prawami niż na rzeczywistym pchaniu akcji do przodu. Nie twierdzę jednak, że fabuła stoi w miejscu. Cały czas wolno maszeruje do celu, identycznie jak Malini wraz ze swoim wojskiem. 

W Oleandrowym mieczu pojawia się naprawdę, naprawdę wiele przeróżnych motywów, dzięki którym oderwanie od książki graniczy z cudem. Choć nie od razu, ponieważ z początku ciężko było mi się wkręcić w fabułę oraz przypomnieć sobie, co się w ogóle działo w poprzednim tomie, kto jest kim i czego chce. Na szczęście autorka pomału przytaczała poprzednie wydarzenia, dzięki czemu po kilku rozdziałach udało mi się połapać i wszystko zrozumieć.

Na największą uwagę wg mnie zasługuje motyw religii, w której wyznawczynie muszą dobrowolnie spłonąć na stosie, by zadowolić Matki Płomienia. Jest to brutalne, mocne, ale i świetne ukazanie tego, ile ludzie są w stanie poświęcić we własnej wierze. Dodatkowo ów religia mocno przeplata się z mitologicznymi bytami. Na świecie pojawiają się bóstwa, do jakich od lat się modlono i jakim oddawano cześć. Sęk w tym, że pojawiają się oni pod dość zaskakującą postacią i zupełnie, ale to zupełnie nie są tacy, jak się pierwotnie spodziewano. 

Tasha Suri dosadnie porusza wątek kobiet stojących niżej w społecznej hierarchii z mężczyznami. Malini musi się podwójnie starać, by zyskać władzę, w porównaniu do jej starszych braci. I robi to. Za każdym razem udowadnia, że kobiety wcale nie istnieją po to, by płodzić mężom dzieci, by stać gdzieś w kącie i w odpowiednim momencie, gdy zażyczy sobie tego władca, spłonąć na stosie w imię pseudowiary. 

W Oleandrowym mieczu czytelnicy spotkają się również z miłosną historią dwóch kobiet żyjących po dwóch stronach barykady. Pojawi się wiele wątków politycznych i strategicznych, przeplatanych gdzieniegdzie krwawymi, brutalnymi walkami. Magia ziemi rozkwitnie w palcach jakszów oraz ich świątynnych wyznawczyń, a przeklęta choroba zwana butwieniem nadal w pędzie będzie opanowywać świat. Innymi słowy: z pewnością nie ma czasu na nudę.

Podsumowując, Tasha Suri napisała naprawdę dobrą kontynuację przepełnioną niecodziennymi wydarzeniami, magią, wiarą oraz zakazaną miłością. Oleandrowy miecz miejscami porywa, wzrusza, czasem bawi, a przede wszystkim wciąga do granic możliwości. Choć nie jest idealny, ponieważ miejscami Malini bywała mocno irytująca, często wykorzystując bezwarunkowe oddanie Priji. Odniosłam również wrażenie, że wątek miłosny czasami stawał się zbyt wyciągnięty przed szereg. Mimo tych kilku mankamentów książkę zdecydowanie polecę, zwłaszcza miłośnikom epic fantasy, a sama będę z niecierpliwością wyczekiwać tomu trzeciego.

8/10

Oleandrowy miecz
Tasha Suri
Wydawnictwo Fabryka Słów
Lublin-Warszawa 2023
Stron: 616

Jaśminowy tron ↔ tom 3

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu


PRMIERA 28.06.2023

Kiedy Varren znika bez śladu, Isobel nie jest w stanie normalnie funkcjonować. Zwłaszcza po poznaniu prawdy o sekretnym, innym wymiarze, w którym sny Egdara Allana Poe przekształcają się w rzeczywistość. Tam właśnie przepadł jej ukochany i tam właśnie planuje wyruszyć, by odzyskać go z łap demonicznej kobiety i pazurów innych krwiożerczych potworów. 

Aby przenieść się do drugiego wymiaru, potrzebuje odnaleźć przejście, w czym pomóc jej może wyłącznie Reynolds. Ten tajemniczy mężczyzna co roku odwiedza grób Edgara Allana Poe w rocznicę śmierci pisarza, więc Isobel nie ma wyjścia. Razem z przyjaciółką układają przewrotny plan, by w w ten szczególny dzień znaleźć się na cmentarzu w Baltimore.

Czy Isobel uda się przejść "na drugą stronę" i odnaleźć Varrena? Kim w rzeczywistości okaże się tajemniczy Reynolds? A co z samym Varrenem: czy chłopak nie zatracił się aż za bardzo w koszmarach sennych gnanych własną nienawiścią?

Cienie to drugi tom trylogii Nevermore autorstwa Kelly Creagh. Podobnie, jak pierwsza część (Kruk - odsyłam do recenzji) teraz też zanurzycie się w mrocznej opowieści okraszonej gotycko-cmentarnym klimatem. Motyw połączenia snów (a raczej koszmarów) z realnym światem to strzał w dziesiątkę, ponieważ nagminnie będziecie czuli towarzyszący czytaniu niepokój, myśl, że nigdy i nigdzie tak naprawdę nie jesteście bezpieczni. 

Tajemniczość i sekrety nadal się pojawiają, lecz im dalej w las, tym ogólny zarys fabuły staje się bardziej przejrzysty. Autorka powoli zaczyna objaśniać zasady działania wykreowanego przez nią świata, a także rzuca kilka ochłapów dotyczących przeszłości Edgara Allana Poe - przyznam, że po te ochłapy rzuciłam się, jakby były największym skarbem. 

Zakończenie Cieni to jeden wielki zwrot akcji. Kelly Creagh napisała je w sposób niezwykle dynamiczny, przez co momentami miałam wrażenie, jakbym dostawała zadyszki. Tak szybko mój wzrok wędrował po tekście. 

Ogromnie podobały mi się również poruszane emocje pomiędzy dwójką głównych bohaterów. W Nevermore czytelnicy nie dostają romantycznej miłości rodem z harlequinów. Nie. Miłość Isobel i Varrena, mimo że młodzieńcza, jest ciężka i trudna. Czasem przeradza się w nienawiść, czasem w strach i zupełnie nie jest piękna. Chociaż wydaje się wspaniała i bardzo prawdziwa.

Nevermore. Cienie to doskonała kontynuacja, która ani trochę nie odstaje poziomem od pierwszego tomu. Sięgając po książkę, spodziewajcie się mrocznego, gęstego klimatu rodem z najstraszniejszych powieści Poe. Wyczekujcie potworów, demonów oraz ciągłego, towarzyszącego wam uczucia zagrożenia. Wędrujcie po cmentarzach, odwiedzajcie groby i nigdy, ale to nigdy nie pozwólcie sobie na sen, bo wtedy możecie się już nie obudzić żywi. Polecam. :)

8/10

Nevermore. Cienie
Kelly Creagh
Wydawnictwo Jaguar
Warszawa 2023
Stron: 432

Kruk ↔ Otchłań

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu

PREMIERA 22.11.2023

Po wydarzeniach z poprzedniej części (W szponach mrozu - recenzję znajdziecie tutaj) Rose powoli wraca do rzeczywistości, choć niezwykle ciężko jej się pozbierać po śmierci kumpla, Masona. Doskonale zdaje sobie jednak sprawę, że musi być silna dla Lissy, którą ma się opiekować po zakończeniu szkoły, wszak zawsze i niezmiennie Oni są ważniejsi. Kłopoty zaczynają się zaogniać w momencie, kiedy przed Rose staje duch Masona...

Rose nadal zmaga się z trudną i zakazaną miłością do swego mentora, Dymitra, będącego jednocześnie jednym z najlepszych dampirów-ochroniarzy. Coraz ciężej jej wytrzymać bez jego obecności, o pocałunkach nawet nie wspominając. Na szczęście Rose ma czym zająć głowę, ponieważ w Akademii zaczynają się właśnie ćwiczenia polowe, podczas których młode dampiry dostają w przydziale moroja, jakiego przez następne tygodnie mają chronić przed zaaranżowanymi napadami. 

Czy Rose naprawdę wariuje? Czy widzenie duchów oraz noszenie piętna, jakim jest pocałunek cienia, nie sprzyjają przypadkiem pogłębieniu psychozy? Co z Dymitrem: uda im się czy ich związek spłonie nim jeszcze zdąży zapłonąć?

Odkąd pierwszy raz przeczytałam serię Akademię wampirów, Pocałunek cienia od zawsze był moim faworytem. Po wieloletniej przerwie nadal utwierdzam się w tym przekonaniu. Trzecia część zaczarowała, a emocje niemal wylewały się ze stron. Kolejne wydarzenia spijałam łapczywiej niż moroj krew... Gdybym trafiła na karty powieści, w oka mgnieniu stałabym się strzygą. :)

W Pocałunku cienia dokładniej widać, jakie zmiany zaszły w Rose Hathaway pod wpływem tragicznych wydarzeń. Najpierw z pierwszego tomu, gdzie musiała ratować Lissę przed torturami ze strony jej wuja, a następnie z drugiego tomu, gdzie z zimną krwią zamordowała dwie strzygi i jednocześnie była świadkiem śmierci jej kumpla. Rose (na szczęście) nadal nie straciła umiejętności posługiwania się ciętym językiem, jednak teraz stała się o bardziej rozważna. Rozsądna. Mniej skora do głupich, nastoletnich przepychanek czy zachowań. A tym samym jej problemy koegzystencjalne wskoczyły na wyższy poziom. Wszak wybór między powinnością a miłością nigdy nie należał do najprostszych.

W książce ponownie dochodzi do głosu poznany W szponach mrozu Adrian Iwaszkow - skomplikowany moroj z duszą imprezowicza, nałogowiec i jednocześnie bratanek królowej. Razem z Lissą praktykuje on działanie mocy ducha, którą oboje władają, więc jeżeli kogoś bardziej interesuje wątek nieznanej, tajemniczej siły, z pewnością nie będzie zawiedziony.

Ostatnie rozdziały to jedna wielka akcja, od której nie da rady oderwać się nawet na sekundkę. To, co swoim czytelnikom zaoferowała Richelle Mead, zasługuje na Nobla. Zasadzka, atak, walka... porwanie i śmierć? 

Podsumowując, Pocałunek cienia Richelle Mead to niezwykła i wyjątkowa historia, którą będę polecała zawsze i każdemu bez względu na wiek, płeć czy zainteresowania. Gwarantuję, że jeśli nie jesteś zwolennikiem powieści o wampirach, to właśnie ta seria sprawi, że się w nich zakochasz. Jeżeli jesteś młody, perypetie Rose, Lissy i wątek zakazanej miłości przyprawią cię o zawrót głowy. A jeśli jesteś nieco starszy to zwroty akcji, wydarzenia pełne walk i mrocznych myśli kołatających się w głowie Rose będą tym, co nie pozwoli ci przestać czytać. Gorąco polecam!

10/10*

Pocałunek cienia
Richelle Mead
 Wydawnictwo Poradnia K
Warszawa 2023
Stron: 400

W szponach mrozu ↔ Przysięga krwi

Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu


*niezmiennie "Akademia wampirów" to moje 10/10 :)
 
PREMIERA 08.09.2023

Kiedy po raz pierwszy usłyszałam, że główną bohaterką najnowszej powieści Julie Kagawy pt. Cień Kitsune, jest pół-człowiek, pół-lisicia, od razu wiedziałam, że nie przejdę obok tej historii obojętnie. Yumeko, bo to o niej mowa, od dziecka wychowuje się w świątyni, ucząc się, jak być dobrym człowiekiem i jak dosadnie usunąć w cień swoją drugą, zwierzęcą połowę. Czasami posuwa się do niewinnych kłamstewek, czasami zrobi komuś bzdurny kawał... Z pewnością nie jest złym, krwiożerczym demonem, za którego większość mnichów ją uważa.

Niespodziewanie świątynia zostaje napadnięta. W ostatniej chwili do Yumeko trafia niezwykle ważny i potężny zwój magiczny, który dziewczyna ma za wszelką cenę chronić. A najlepiej zanieść ją do innej, położonej niewiadomo gdzie świątyni, gdzie znajduje się również druga część zwoju.

Yumeko nie dałaby rady sama przeprawić się przez kraj pełen złodziei, morderców czy demonów. Na szczęście spotyka Tatsumiego - niebezpiecznego shinobiego władającego mieczem, na samo wspomnienie którego połowa świata drży ze strachu. Ma on za zadanie odnaleźć zwój. Yumeko skłamała, że znajduje się on w ów świątyni, do której podąża. Tak rodzi się koalicja.

Po drodze bohaterowie spotykają wiele przeszkód, a także nowych towarzyszy. Czy Yumeko uda się aż do końca ukrywać prawdę? A co jeśli w pewnej chwili towarzysze poznają jej prawdziwą twarz? Co jeśli nagle to Kitsune dojdzie do głosu?

Nie zamierzam ukrywać, że podczas czytania podziałała na mnie magia Cienia Kitsune. Z początku ciężko mi było się wkręcić w fabułę, ale po kilku rozdziałach nastąpił zwrot o sto osiemdziesiąt stopni, efektem czego nie mogłam się już oderwać od książki. Pożerałam każdą stronę niczym wygłodniały demon i nic (ani nikt) nie mógł mi stanąć na drodze. Inaczej zagryzłabym do kości.

W książce pojawia się motyw drogi, który osobiście w fantasy uwielbiam. Zwłaszcza jeśli ma się do czynienia z tak różnorodnymi bohaterami z zupełnie innych światów. Chłopka pół-lisica, przerażający shinobi, którego ludzie boją się na samo wspomnienie, ronin - dawny samuraj bez honoru, oraz szermierz-mistrz - arystokrata i kuzyn w bliskiej linii od cesarza. I cała ta brygada przemierza szlaki kraju, by odnaleźć mnicha i wypytać go o drogę do ukrytej, tajemnej świątyni.

Skoro już przy ukrywaniu jesteśmy, to świetnym wątkiem było zatajanie prawdy przez Yumeko o swojej prawdziwej tożsamości. Ukrywała, że w jej żyłach płynie krew Kitsune oraz, że zwój trzyma ciągle u pasa. Było to najbardziej pomysłowe, ironiczne i zabawne rozwiązanie, o jakim słyszałam. Tym bardziej że oszukała Tatsumiego, sławnego shinobiego, który podążał z nią wyłącznie po to, by ów zwój odnaleźć. Dużo humoru oraz radości do powieści dodał też niehonorowy ronin, Okame. 

W Cieniu Kitsune pojawia się również kilka pobocznych tematów. Jednym z moich ulubionych był wątek przeklętej wioski. Zauroczył mnie pomysł, klimat oraz ultraciekawy przebieg. 

Podsumowując, pewnie nikogo nie zdziwi, że z całego serca polecę wam Cień Kitsune. To wspaniała, niebanalna i przede wszystkim ekscytująca opowieść, którą autorka dopełniła charakternymi bohaterami oraz wyjątkową, czasami ciężką, a czasami lekką jak piórko, atmosferą. Historia bawiła i wzruszała, a fabuła zaskakiwała niemal na każdym kroku. O końcówce będącej jedną wielką walką (co swoją drogą uwielbiam), nawet nie zamierzam wspominać. :) Po prostu powiem, że już wypatruję kontynuacji!

9,5/10

Cień Kitsune
Julie Kagawa
Wydawnictwo Fabryka Słów
Warszawa-Lublin 2023
Stron: 497

→ tom 2

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu

 
PREMIERA 24.11.2023

Święta to niezwykły, magiczny i przede wszystkim rodzinny czas, podczas którego najbliżsi celebrują wspólnie spędzone chwile. Dzielą się jedzeniem, radością oraz prezentami - to ostatnie upodobnili sobie szczególnie młodsi członkowie. J. R. R. Tolkien, autor, jakiego nikomu nie trzeba przedstawiać, postanowił stworzyć jeszcze jeden, nietuzinkowy i jakże cudowny, zwyczaj świąteczny. Wcielił się w postać starego, grubego i czerwonego Świętego Mikołaja, by co roku pisać listy do swoich dzieci wprost z Bieguna Północnego.

Listy Świętego Mikołaja to zbiór właśnie takich listów oraz rysunków (wszystkie wyszły spod ręki Tolkiena), pisanych w latach 1920-1943. Najpierw są krótkie, kierowane do najstarszego Johna, potem coraz dłuższe i uwzględniające kolejne dzieci: Michaela, Christophera oraz najmłodszą, Priscillę. W listach Tolkien opowiada o śnieżnych przygodach Mikołaja oraz jego najwierniejszego i najbardziej upartego przyjaciela, Niedźwiedzia Polarnego. Opisywane wydarzenia często są bez granic zabawne, zawsze zwariowane, a momentami również smutne i zaskakujące, zawsze mające wpływ na jakość (i ilość) prezentów znajdowanych w skarpetach. 

Z każdym kolejnym rokiem w listach pojawiają się nowe postacie, takie jak elfy, gnomy czy gobliny, a akcja zdaje się nabierać tempa. 


Listy Świętego Mikołaja to naprawdę niezwykła, po części wzruszająca książka, ponieważ z jej stron aż wylewa się miłość ojca do swych dzieci. Co roku oprócz niesamowitej przygody z Bieguna Północnego pojawiał się też albo rysunek dotyczący minionych wydarzeń, albo intrygującą zagadkę w postaci rozszyfrowania pisma wymyślonego przez Niedźwiedzia Polarnego. 

Na każdy z wysłanych listów Tolkien dostawał odpowiedzi, w których dzieci naprawdopodobniej dziękowały za prezenty albo życzyły powodzenia w kolejnych, szalonych przeprawach. Niestety, nie zostały one dołączone do zbioru, co uważam za minus, ponieważ chętnie poznałabym reakcję najmłodszych na opisywane przygody Mikołaja.


Najbardziej w całej tej historii urzekło mnie to, jak mocno Tolkien starał się odgrywać rolę bohaterów z Bieguna. Najpierw rzadko, później częściej w listach wcielał się w np. Niedźwiedzia Polarnego albo Ilberetha (elfiego sekretarza Świętego Mikołaja) i uwierzcie, że za każdym razem zmieniał charakter pisma, by jeszcze bardziej urzeczywistnić opowieść. Było to ekscytująco urocze.

Listy Świętego Mikołaja to prześlicznie wydana książka, dopracowana pod każdym calem, którą polecę dwóm kategoriom osób. Przede wszystkim dzieciom, ponieważ w listach pojawia się tyle intrygujących, zabawnych i magicznych przygód, że z pewnościom najmłodsi czytelnicy będą zachwyceni. A po drugie fanom twórczości Tolkiena - ten niezwykły dodatek będzie ukoronowaniem całej serii dzieł autora, trzymanych na regałach, a dodatkowo po raz kolejny pozwoli na posłuchanie fantastycznej gawędy. P.S. Książka idealnie sprawdzi się na prezent pod choinką. :)

Listy Świętego Mikołaja
J.R.R. Tolkien
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Warszawa 2023
Stron: 192

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu