PREMIERA 25.09.2024

W recenzji poprzedniej księgi Ukrytej królowej pisałam, że po księdze II oczekuję nieoczekiwanego. Że mam nadzieję na lekturę, która wyrwie mnie z kapci. Która mnie przeora i sprawi, że nie prześpię nocy, bo będę czytać, a potem nie zasnę aż do rana, bo będę rozmyślać o tym, co przeczytałam. I wiecie co? Sprawdziło się prawie wszystko. Prawie, ponieważ po przeczytaniu zasnęłam od razu od nadmiaru wrażeń i dlatego, że prawie świtało. 

Po przeczytaniu księgi II mogę jedynie powiedzieć, że nie rozumiem do końca, czemu Ukryta królowa została podzielona. Niby okej, miałaby wtedy prawie 1000 stron i ciężko byłoby je upchać w całość, ale przez ten podział pierwszej części zabrakło tego czegoś, co w nadmiarze otrzymaliśmy w drugiej. I obawiam się, że przez ten zabieg dużo osób po poznaniu księgi I będzie odwlekało w nieskończoność sięgnięcie po kontynuację, co będzie ogromnym błędem.

Ale po kolei.

W księdze II Ukrytej królowej Olive wyrusza do jaskini Alagai Ka, czyli władcy demonów. Zbiera wojsko, by odbić ojca oraz zabić nową królową demonów, zanim ta zdąży złożyć jaja, co może prowadzić do powtórki z Cyklu Demonicznego, kiedy to demony bezczelnie, bez ograniczeń łaziły po świecie. 

Z drugiej strony mamy Darina obdarzonego wyjątkowymi umiejętnościami, jego narzeczoną Rojvah i jej brata, Aricka, oraz Selen. Czworo przyjaciół chyłkiem wymyka się z Zakątka w celu uratowania Leeshy, matki Darina, Renny, oraz kilku innych osób, które zostały schwytane i uwięzione przez demony. 

Czy te dwie wyprawy skończą się pomyślnie? Co się stanie po dotarciu do leży demonów? W jakim stanie bohaterowie znajdą ojca Olive, Leeshę oraz Rennę? Czy oni w ogóle żyją?


Ukryta królowa, księga II to jazda bez trzymanki. Już dawno żadna historia nie pochłonęła mnie tak mocno, że dosłownie poświęciłam na nią noc i sen, który - od kiedy mam dziecko - wzrósł do rangi bezcennego. To, co się działo w tej książce, to jedna wielka akcja. Dosłownie. Nie było ani chwili na wytchnienie, na złapanie oddechu. Autor bez pardonu dowalał swoim bohaterom, wrzucając ich na miny albo podkładając im pod nogi kłody w postaci hord demonów, dziwnych, trujących grzybów czy krwiożerczych owadów. Było cudownie. 

O wiele lepiej udało mi się tutaj zżyć z bohaterami, zwłaszcza z Darinem, który podczas wydarzeń mających miejsce w księdze II, wyrósł na prawdziwego mężczyznę. Nie bał się wszystkiego, jak wcześniej. Nie mdlał od nadmiaru wrażeń czy od zbyt głośnych rozmów, czy tłumów. Znalazł w sobie siłę, wspiął się na wyżyny odwagi i poszedł za śladem swoich odważnych rodziców. Ogromnie podobała mi się też relacja Darina z Rojvah, jego przyrzeczoną. Było słodko, romantycznie i ani przez chwile mdło. 

Mimo tych kilku miłosnych przerywników Ukryta królowa obfituje w wątki pełne przemocy, brutalności, rozlewu krwi. Honor, przyjaźń i walka o władzę. Sekrety, knowania oraz odkrywanie swojej tożsamości. Jedno jest pewne - nie ma czasu na nudę. :)

Zakończenie wręcz woła o sięgnięcie po trzecią część Cyklu Zmroku i mam nadzieję, że nastąpi to naprawdę szybko. Lekturę urozmaica niesamowity klimat, a ilustracje Dominika Brońka jedynie go potęgują. W książce znajdziecie też świetne dodatki w postaci mapy świata oraz schematu miasta Fort Krasja, drzewa genealogicznego, słowniczka czy grymuaru runów i demonów.

Ja mega polecam, bo to historia życia. Już teraz wiem, że jak tylko wyjdą wszystkie części będę robić jeden reread po drugim aż do końca życia. To taki Harry Potter dla dorosłych, tylko zamiast magicznej szkoły znajdziecie tu leże demonów, runy, mocarne artefakty i ludzi, którzy wolą umrzeć podczas walki niż gdziekolwiek indziej. 

9/10

Ukryta królowa, księga II
Peter V. Brett
Wydawnictwo Fabryka Słów
Warszawa 2024
Stron: 480

Ukryta królowa, księga I ↔ ???

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu

 
PREMIERA 17.05.2015

Dziecko Odyna rozpoczyna trylogię Kruczych pierścieni autorstwa Siri Pettersen. Książka niedawno została wznowiona, co pozwoliło mi zapoznać się z tą historią szybciej (inaczej na pewno odkładałabym to w nieskończoność). Całą przygodę z uniwersum zaczęłam od cyklu Vardari, czyli swoistego prequelu. Zakochałam się w Żelaznym wilku i jego kontynuacji, Srebrnym gardle (linki do recenzji kolejno tutaj i tutaj), dlatego decyzja o przeczytaniu zapadła niemal od razu. 

Fabuła kręci się wokół nastoletniej Hirki, która wraz z ojcem mieszka w Złej Chacie (potocznie nazywanej tak przez mieszkańców Elveroi). Na co dzień zajmuje się zbieraniem ziół w lasach oraz przygotowywaniem ich do sprzedaży bądź leczenia. Niebawem zbliża się Rytuał, podczas którego wybierani są najsilniejsi, najlepiej czerpiący i czujący Evnę. Sęk w tym, że Hirka nie potrafi czerpać... Aha, i nie posiada ogona, bo jak się okazuje - jest zginilizną.

W międzyczasie do Elveroi wraca dawny kolega Hirki, Rime An-Elderin, arystokrata, który wyrzekł się dziedzictwa, a wśród Rady rządzących dochodzi do podziału. Jeden z jej członków wręcz desperacko namawia do wszczęcia wojny.

Czy Hirce uda się ukryć własne pochodzenie? Czy ucieczka z Elveroi do Kruczego Dworu jej w tym pomoże? A co z Rimem i jego planem na przyszłość? 

Dziecko Odyna to niesamowita, porażająca fantastyka. Misterna, obszerna i bogata w wydarzenia. Choć z początku nie jest lekko. Najpierw trzeba się wciągnąć i zrozumieć otaczający świat - na szczęście nie czeka się zbyt długo i już po kilku rozdziałach niemal na bezdechu śledzi się losy Hirki, Rimego oraz Urda. 

Jak widzicie, autorka stworzyła troje głównych bohaterów i to właśnie z ich perspektywy poznaje się kolejne wydarzenia. Ciekawym zabiegiem literackim było to, że jedna z nich należy do antagonisty, dzięki czemu czytelnikowi nic nie umyka i może lepiej zrozumieć "drugą stronę". W ogóle Siri Pettersen wspieła się na wyżyny kunsztu pisarskiego, ponieważ szarzy moralnie bohaterowie wręcz rozsadzają tę historię. Są charakterni, wyjątkowi i nie da rady się z nimi nudzić. Aż ciężko uwierzyć, że Dziecko Odyna to w rzeczywistości debiut.

Na wspomnienie zasługuje genialnie poprowadzony nordycki klimat, który aż bije ze stron po oczach. To oraz mnóstwo zwrotów akcji sprawia, że historia mocno uderza do głowy i w pewnej chwili czytelnik nie wie, czy się śmiać, czy płakać. W książce pojawiło się wiele niespodziewanych sytuacji, przez które siedziałam kilka minut i gapiłam się w strony jak sroka w gnat. Zresztą, cała opowieść została poprowadzona w taki sposób, że nie jest się w stanie przewidzieć jej zakończenie, przez co Dziecko Odyna jest na maksa wciągające i angażujące emocjonalnie. 

Podsumujmy. Siri Pettersen stworzyła niebanalną, intrygującą opowieść ze światem nordyckich wierzeń w tle. Historia porywa od początku, jest nieprzewidywalna, a bohaterowie bardzo zmyślnie wykreowani. Nie mam się do czego przyczepić, co naprawdę bardzo rzadko się zdarza. Nie daję maksymalnej oceny z dwóch powodów: trzeba się z początku skupić, by zrozumieć uniwersum (ale jak się je zrozumie, to powala na kolana), oraz zostawiam sobie okienko na kontynuację. :)

9/10

Dziecko Odyna
Siri Pettersen
Dom Wydawniczy REBIS
Poznań 2024
Stron: 648


→ Zgnilizna


Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu
 
PREMIERA 22.10.2024

A gdyby tak pewnego dnia ktoś zaoferował wam bilety na premierę wyjątkowej sztuki, posadził w pierwszym rzędzie i zaprosił do świata pełnego brutalności, tajemniczego morderstwa, zbrodni wojennych sprzed lat, których rozwiązania nie znamy do dzisiaj, oraz niezwykle pikantnych romansów? Zgodzilibyście się? Ja nie dość, że się zgodziłam, to obsypałam reżysera toną kwiatów za rollercoaster emocji, wiele zwrotów akcji i porywającą fabułę, od której nawet na sekundę nie potrafiłam się oderwać.

Wspominaną sztuką jest Piąty akt, a jej reżyserem Wojciech Wójcik. Autor wielu kryminałów (m.in. Nie ufaj nikomu, Garść popiołu, Miałeś tam nie wracać czy Jęk zamykanych bram), mieszkaniec Warszawy, dawny dziennikarz sportowy, a aktualnie urzędnik w administracji rządowej. 

Przejdźmy jednak do krótkiego opisu fabuły:

Historia toczy się dwutorowo. W teraźniejszej Warszawie, gdzie na deskach teatru pod czujnym okiem profesor Joanny Burzyńskiej odbywa się prapremiera sztuki dyplomowej. Dotyczy ona życia znanej i szanowanej aktorki, Niny Seneki - dokładnie pokazuje, jak Seneka w trakcie wojny zabiła swojego ukochanego i zarazem konfidenta, który wydał na śmierć Żydówkę, Reginę Blum. I wszystko byłoby w porządku, a widzowie zachwyceni kunsztem niektórych studentów, gdyby pod koniec sztuki wściekła Nina Seneka nie opuściła widowni. Aha, i gdyby po spektaklu nie odnaleziono Joanny Burzyńskiej w wannie. Martwej.

Teraźniejszość w Piątym akcie przeplata się ze wspomnieniami z roku 1943, czyli z wydarzeniami mającymi miejsce w trakcie wojny, kiedy to Seneka i Leopold Koładko (lwowski aktor) próbowali wieść w miarę normalne, spokojne życie. Oczywiście, na tyle, na ile pozwalali im na to niemieccy okupanci. Sęk w tym, że ich żydowska przyjaciółka jakimś cudem trafiła do getta, a o jej wydanie posądzono Koładkę. Od tego czasu już nic nie było takie samo...

Czy studentom uda się wznowić sztukę, której grania kategorycznie zabroniła im sama Seneka? Czy policja znajdzie zabójce Burzyńskiej? A co z Leopoldem Koładką? Czy rzeczywiście był tak winny, jak podają wszelkie dokumenty?


Piąty akt to kryminał posiadający niezwykłą umiejętność chwytania uwagi czytelnika i niewypuszczania jej aż do ostatniej strony. Z ogromnym zaangażowaniem śledzi się przytaczane treści, zwłaszcza kiedy następuje swego rodzaju zwrot, a następnie akcja przeskakuje o kilkadziesiąt lat w tył. Czuje się wtedy ogromny niedosyt, który na szczęście po kolejnym rozdziale - albo dwóch - zostaje kompletnie zaspokojony. Oczywiście, do czasu. :)

Tak, jak wspomniałam wcześniej, narracja w książce prowadzona jest w dwóch płaszczyznach czasowych: teraźniejszej oraz przeszłej, wojennej. Autor idealnie rozegrał te skoki w czasie, ponieważ nie dość, że przyspieszały akcję, to dodatkowo wywoływały swego rodzaju zamęt. A w kryminałach taki lekki, kontrolowany chaos to idealny zabieg, bo dzięki niemu nie da rady przewidzieć zakończenia.

Największą zaletą powieści (oprócz samego głównego wątku dotyczącego tajemniczej śmierci Burzyńskiej i dziwnego zachowania Niny Seneki) są różnorodni, szarzy moralnie bohaterowie. Na początku lepiej poznaje się zaledwie kilku, a pozostałych dopiero wraz z biegiem fabuły, dzięki czemu sami możemy pozwolić sobie na ewentualne domniemanie niewinności bądź skazanie jednostki na więzienie. Autor świetnie poprowadził życiorys Leopolda Koładki, Niny Seneki oraz jej siostry, Jadwigi, a także tajemniczego Krzysztofa - bohaterów żyjących w czasie drugiej wojny światowej. Ich wybory lub podejmowane decyzje, złe czy dobre, mocno uderzały w wyobraźnie. Bardzo ciężko było postawić się w ich sytuacji, przez co książka automatycznie zyskiwała na emocjonalności.

Piąty akt to wyjątkowy kryminał, ponieważ poza głównym wątkiem śmierci Burzyńskiej czytelnik ma do czynienia z innymi wątkami, niektórymi równie rozbudowanymi. Momentami odnosi się wrażenie, jakby czytało się dwie (albo i nawet trzy) książki na raz, które pod koniec dziwnym trafem zdają się łączyć w całość. Może to brzmieć odrobinę chaotycznie, ale uwierzcie mi, że ten kontrolowany zamęt sprawia, że po skończonej lekturze pomyślicie sobie: "wow, już dawno nie czytał*m tak pokręconego i dobrego kryminału". 

Podsumowując, Wojciech Wójcik stworzył niebanalną historię, która porusza, zachwyca, smuci i irytuje, a dodatkowo intrygujący wątek śmierci sprawi, że nie oderwiecie się od książki aż do końca. Gwarantuję. Piąty akt to pierwszy kryminał, który postanowiłam objąć patronatem, więc sami sobie dopowiedzcie, czy warto sięgnąć. Ja polecam bardzo, zwłaszcza jeśli lubicie czytać o wydarzeniach w czasach wojennych albo wręcz przeciwnie - jeśli to niezupełnie wasza ulubiona tematyka. Sposób poprowadzenia tej opowieści sprawi, że odkryjecie sympatię do czegoś, co niekoniecznie wydawało się iść w parze z waszymi zainteresowaniami. Tak jak ja. Polecam!

10/10

Piąty akt
Wojciech Wójcik
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Warszawa 2024
Stron: 584

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu

PREMIERA 12.12.2018

Od pierwszego do ostatniego dnia października na moich social mediach, a konkretnie na Instagramie, trwa Maraton Grozy, czyli maraton, podczas którego uczestniczy czytają książki Stephena Kinga, a także oglądają adaptacje jego powieści. Uwielbiam opowieści tego autora, zwłaszcza jesienią, ponieważ idealnie wprowadzają mnie w ponury, ciężki klimat należący do tej pory roku oraz idealnie współgrający z nadchodzącym Halloween.

Nocna zmiana to zbiór dwudziestu opowiadań i jednocześnie pierwsza książka, którą udało mi się przeczytać w ramach wspomnianego wyżej maratonu. Każde z opowiadań ma swój unikatowy klimat, traktuje o czymś innym, ale ma za zadnie poruszyć w ciele czytelnika strunę odpowiadającą za poczucie strachu. Nie twierdzę, że wszystkie jednakowo mi się spodobały. Nie, to byłoby niemożliwe. Znalazło się kilka lepszych i kilka słabszych, ale niezmiennie wyczuwałam atmosferę grozy, która była - nie zamierzam kłamać - cudowna. :)

Jeśli jesteście chętni sięgnąć po Nocną zmianę, to czekają na was takie historie jak: Dola Jerusalem opowiadająca o Charlesie Boone, mężczyźnie, który odziedziczył po kuzynie stary dom gdzieś na wsi. Cmentarna szychta dla miłośników piwnic i szczurów; Magiel, gdzie bohaterowie zmagają się z nawiedzoną maszyną; albo sławne już Dzieci Kukurydzy, które sprawią, że mijając po drodze pole kukurydzy, twoja noga automatycznie przyciśnie gaz do dechy.

Te oraz wiele innych historii to zdecydowanie mocny kawał literatury. Opowiadania, jedne krótsze, inne dłuższe, wciągnął, przemielą i wyplują. Niekoniecznie w jednym kawałku. :) 

Nocna zmiana to wyjątkowy zbiór opowiadań poruszający naprawdę wiele zagadnień związanych z morderstwami, wyborami między ciężkim a jeszcze cięższym, nadnaturalnymi zjawiska, wymierzaniem kary albo wiarą czy magią. A łączy je jedno: duszna, cmentarna i miejscami przerażająca atmosfera. Idealna książka na jesienny czas.

8,5/10

Nocna zmiana
Stephen King
Wydawnictwo Albatros
Warszawa 2017
Stron: 426

 
PREMIERA 25.09.2024

W zeszłym tygodniu recenzowałam dla was Skowronkę Hopkę. Nie ma rzeczy niemożliwych (kliknij, żeby przejść do postu), czyli pierwszą część historii o tytułowej Hopce. Pisklaku, który przyszedł na świat bez skrzydełek i ze zbyt krótkimi nóżkami. Mała Skowronka został porzucona przez rodzinę, a mimo to się nie poddała, przeżyła, a dodatkowo uratowała lato. Pomógł jej w tym m.in. Puchuuuch, czyli puchacz wegetarianin.

W drugiej części, czyli Na ratunek zimie, Hopka razem z ptasimi przyjaciółmi doznaje dziwnego uczucia, że w lesie zaczyna być zbyt ciepło. Zwłaszcza że w tym czasie powinna nadejść już zima. Wraz z Puchuuuchem, Tunkiem oraz ślimakiem Błyskawicą, a także nowopoznanym Śnieżkiem, próbują zrozumieć, co takiego się dzieje, że zamiast śniegu i mrozu w powietrzu wyczuwalny jest gorący, duszący dym.

Okazuje się, że może mieć to związek z matecznikiem smoków oraz dziwnym, kolorowym naszyjnikiem zrobionym z plastikowych nakrętek.

Czy Hopce uda się uratować ponownie las? Czy zima wróci? Kim w rzeczywistości jest Śnieżek, mały ptaszek, który posypuje się białym proszkiem?

 

Alex Donovici po raz drugi udowodnił, że pisanie książeczek dla dzieci zdaje się być jego powołaniem. Skowronka Hopka. Na ratunek zimie to przepiękna, słodko-gorzka opowieść o przyjaźni, radzeniu sobie z rzeczami z pozoru graniczącymi z niemożliwymi oraz o tym, że wśród najbliższych osób zawsze można być sobą, że nie trzeba udawać nikogo innego. 

Historia porusza również bardzo ważne tematy związane z ekologią. Autor w sposób niezwykle inteligenty pokazuje dzieciom, co takiego może zrobić człowiek ze zwierzętami i roślinami, jeśli nie będzie dbał o środowisko. Jeśli nie będzie segregował śmieci, tylko palił je w lasach i wyrzucał gdzie popadnie.

Prześliczne, kolorowe ilustracji autorstwa Steli Damaschin-Popy nadają książeczce specyficznego charakteru. Są bardzo klimatyczne i wyjątkowo pobudzają wyobraźnię. 

Skowronka Hopka. Na ratunek zimie to niezwykle wartościowa książka, którą z pewnością przeczytam swojej córce jeszcze nie jeden, nie dwa razy. Będzie idealnym wprowadzeniem do rozszerzenia wiedzy z dziedziny ekologii oraz ochrony środowiska, ponieważ dzięki wciągającej opowieści dzieci będą jednocześnie słuchać i się uczyć. Polecam!

8/10

Skowronka Hopka. Na ratunek zimie
Alex Donovici, Stela Damaschin-Popa
Wydaniwctwo ToTamto
Warszawa 2024
Stron: 128



Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu
 
Cześć!

Jak ja lubię przychodzić do was z takimi wspaniałymi informacjami! Koniecznie zapamiętajcie datę 22. października! Dlaczego? Bo właśnie wtedy premierę ma wyjątkowa książka, obok której zdecydowanie nie wolno przejść obojętnie! Mowa, oczywiście, o Piątym akcie Wojciecha Wójcika - kryminale, w którym odpowiedzi na pytania znajdziecie w dalekiej, wojennej przeszłości... Zaintrygowani? :)

Jeszcze nie? To może zdradzę wam kilka szczegółów:

Łapcie opis:

A tutaj kilka informacji o autorze: 

Urodził się w 1981 roku w Warszawie. Po ukończeniu studiów na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego przez pewien czas zajmował się dziennikarstwem sportowym. Od kilku lat pracuje jako urzędnik w administracji rządowej. Interesuje się sportem – głównie piłką nożną i baseballem – oraz turystyką górską i żeglarstwem. W wolnych chwilach podróżuje rowerem po Podlasiu. Autor książek Nikomu nie ufaj (2016),Garść popiołu (2016),Jezioro pełne łez (2017),Młoda krew (2018),Miałeś tam nie wracać (2019),Himalaistka (2020) i Dziedzictwo von Schindlerów (2020).

Dalej się wahacie? A jeśli powiem Wam, że książka jest na tyle nietuzinkowa i wciągająca, że PoMistrzowsku wzięło ją pod swoje patronackie skrzydła? :) 


No, teraz to już chyba na pewno sięgniecie, prawda? :)

Koniecznie dajcie znać, czy planujecie czytać? A znacie inne książki autora? 

 
PREMIERA 01.10.2024

John Wyndham to angielski mistrz literatury science-fiction, żyjący w latach 1903-1969. W ciągu tych 66 lat napisał wiele powieści uznawanych aktualnie za klasyki SF. Jedną z nich jest książka pt. Kukułcze jaja z Midwich, która doczekała się aż trzech ekranizacji - dwóch filmów oraz serialu telewizyjnego. Ja po raz pierwszy z tą historią zetknęłam się właśnie poprzez film (Wioska przeklętych, 1995) i pamiętam, że mimo słabej gry aktorskiej i miernych efektów, sama fabuła wywarła na mnie ogromne wrażenie. Kiedy więc dowiedziałam się, że Dom Wydawniczy REBIS postanowił dołączyć do swojego cyklu Wehikuł czasu właśnie tę opowieść, od razu wiedziałam, że muszę ją przeczytać.

Kukułcze jaja z Midwich okazały się jedną z najlepszych książek, jakie przeczytałam w tym miesiącu.

Historia opowiada o tytułowej wiosce Midwich położonej gdzieś w Wielkiej Brytanii. Miejscu, w którym nigdy nic się nie działo. Aż do godziny dziesiątej w wieczór dnia 26 września. Wtedy to wszyscy ludzie przebywający w wiosce (oraz kilka mil w obrębie) zapadli w nienaturalny sen. Dosłownie padli tam, gdzie stali. Po krótkim czasie na szczęście wszyscy się wybudzili i poza kilkoma przypadkami śmiertelnymi (zamarznięcie) wszystko zdało się wrócić do normy.

Z naciskiem na słowo "zdało się", ponieważ kilka tygodni później na jaw wyszło, że każda dojrzała kobieta zdolna do reprodukcji jakimś cudem zaszła w ciążę. Nawet dziewica!

Życie w Midwich zostaje wywrócone do góry nogami, zwłaszcza że po dziewięciu miesiącach rodzi się prawie 60 dzieci. Niby normalnych, a jednak kompletnie innych... A te ich złote oczy, aż ciarki przechodzą!

Kukułcze jaja z Midwich to książka porywająca oraz wzbudzająca niepokój. Podczas czytania zainteresowanie dalszymi wydarzeniami wzrasta i wzrasta, a poruszane kwestie niejednokrotnie nakłaniają do głębszych rozmyślań dotyczących m.in. ludzkości, ewolucji oraz reakcji człowieka na kontakt z istotami przewyższającymi go pod każdym względem. Historia porusza, momentami wywołuje uśmiech, ale głównie podsyca ciągle rosnącą niepewność i niewytłumaczalne, towarzyszące uczucie lęku przed nieznanym. 

W powieści występuje wielu różnorodnych bohaterów, dzięki którym autor w bardziej dosadny sposób przedstawił problem. Ich reakcja na zetknięcie ze sprawami graniczące z niemożliwością były zgoła skrajne - wszystko zależało od ich zawodu, wykształcenia oraz pochodzenia z innych środowisk.

Największą zaletą powieści, poza samą główną fabułą, jest klimat. Od pierwszej strony po ostatnią czuło się otaczającą czytelnika tajemniczość, niewiadomą. Niektóre momenty wzbudzały grozę tak mocno, że aż ciarki przechodziły po plecach. Każde słowo spijałam niczym nektar bogów, ponieważ każde zdawało się być w idealnym miejscu. John Wyndham ani razu nie przynudzał, nic nie rozwlekał, ale też nie poczułam, że akcja gna za szybko i że czegoś mi tu zabrakło. Wszystko zostało doskonale wyważone.

Kukułcze jaja z Midwich to przeszywająca, intrygująca historia, którą polecam z czystym sercem. Zarówno osobom uwielbiającym gatunek, jak i tym zaczytującym się w innych. Ta książka wydaje się idealna na początek drogi z science fiction, ponieważ wciąga do granic możliwości, nie jest skomplikowana, a jednak porusza wyjątkowe tematy związane z człowieczeństwem i ewolucją. Duża polecajka!

9/10

Kukułcze jaja z Midwich
John Wyndham
Dom Wydawniczy REBIS
Poznań 2024
Stron: 256

Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu

Źródło: pexels
Możecie być ze mnie dumni. Oto jestem niespóźniona z podsumowaniem czytelniczym września. A przynajmniej nie spóźniona o miesiąc, dwa bądź rok. :) We wrześniu przeczytałam 5 książek o różnej grubości, co łącznie dało mi 1466 stron. Nie jest źle, ale bywało lepiej.

Co przeczytałam?

Pieśni żałobne dla umierających dziewcząt Cherie Dimaline (recenzja tutaj)
Diuna. Powieść graficzna, księga III. Prorok Frank Herbert, Brian Herbert, Kevin J. Anderson (recenzja tutaj
Jeffrey Dahmer. W głąb umysłu kanibala-zabójcy Christopher Berry-Dee (recenzja tutaj)
Czarna Wiedźma Laurie Forest (recenzja tutaj)
Skowronka Hopka. Nie ma rzeczy niemożliwych Alex Donovici (recenzja niebawem)


Jak więc widać, miesiąc był dość udany, ale trzymam kciuki, że październik pod kątem czytelniczym będzie lepszy. Poza tym we wrześniu niewiele się działo, a przynajmniej nic takiego, o czym warto opowiadać. :)

A jak minął wasz wrzesień? Ile książek przeczytaliście? Dajcie znać w komentarzach!

PREMIERA 11.09.2024

John Gwynne to brytyjski autor wielu książek z gatunku high fantasy, a także miłośnik rekonstrukcji historycznych. Cień bogów, pierwszy tom Sagi o Krwiozaprzysiężonych, musi być w takim razie ukochanym dziełem pisarza, ponieważ należy do fantastyki, a jego główna fabuła toczy się w świecie Wikingów.

Perspektywa w fabule należy do trójki wyjątkowych, głównych bohaterów. Orki, matki Breki i żony Thorkela, kobiety-wojowniczki, której lepiej nie wchodzić w drogę. A jeśli ktoś ma plan włamać się do jej domu, zabić męża i porwać syna, niech wie, że życie mu niemiłe, ponieważ Orka w okamgnieniu ruszy za nim w pogoń, by zabić. I ta śmierć wcale nie będzie należała do spokojnych i bezbolesnych.

Elvary, członkini bandy Zwiastunów Śmierci, kobiety, która marzy o walkach oraz o tym, by jej nazwisko zostało zapamiętane przez świat. Więc jeśli masz w planach zrobić z niej żonę siedzącą w domu i usługiwaczkę, to lepiej zastanów się dwukrotnie. 

Oraz Varga, byłego niewolnika szukającego czarownicy, która pomoże mu odprawić specjalne, niezwykle trudne zaklęcie. Sęk w tym, że kiedy znalazł jedną, to należała ona do grupy Krwiozaprzysiężonych, toteż Varg musiał stoczyć bitwę z pewnym Półtrollem, by w ogóle móc z nią porozmawiać...

Każdy z nich jest różny. Każdemu przyświeca inny cel. A jednak zrobią wszystko, by zdobyć to, co sobie postanowili. I nie powstrzyma ich przed tym nic. Nawet dawni, martwi i zapomniani światu bogowie. Chyba?

 

Cień bogów to książka ciężka. Już od samego początku miałam lekki problem z prowadzoną narracją oraz z mocno rozbudowanym i skomplikowanym światem. Nie zrozumcie mnie źle, autor wspiął się na wyżyny kunsztu pisarstwa, by wykreować takie uniwersum, a jednak nie do końca mnie ono kupiło. Trudno było mi się wciągnąć w historię, zwłaszcza w tą prowadzoną z perspektywy Elvary, której nie polubiłam. Orka i Varg kupili mnie od razu. Z przyjemnością śledziłam ich losy i zmagania, dopingowałam i byłam po prostu ciekawa, jak potoczy się akcja. Niestety, ale do czasu. Jak jeszcze opowieść Varga jako-tako potrafiła mnie zainteresować, tak ta Orki od jakiejś połowy książki zaczęła mnie nużyć.

Czytałam jednak dalej z nadzieją, że zakończenie powali mnie na łopatki. Było w porządku, jednak oczekiwałam cudu i się po prostu zawiodłam.

W książce bardzo odczuwalny jest klimat rodem z Wikingów. Widać, że John Gwynne hobbistycznie zajmuje się rekonstrukcjami, ponieważ po przeczytanych treściach mogę z czystym sercem powiedzieć, że jest mistrzem w tej dziedzinie. Zbudowany świat, zwyczajna rzeczywistość, w której żyli bohaterowie, statki, którymi pływali, oręż, którą walczyli, i wyznawane zasady - całokształt wypadł niezwykle realistycznie.

Podsumowując, Cień bogów to dobra książka, która z pewnością znajdzie swoich fanów. Dla mnie, niestety, była zbyt ciężka. Nie potrafiłam zżyć się z bohaterami, choć z początku zapowiadało się odwrotnie. Mimo to ogromnie doceniam wiedzę autora w zakresie wikingów oraz umiejętności w kreacji rozbudowanego, zaawansowanego świata. 

5/10

Cień bogów
John Gwynne
Wydawnictwo Fabryka Słów
Warszawa 2024
Stron: 567

→ Głód bogów

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu

 
PREMIERA 25.09.2024

Od literatury dziecięcej zawsze oczekuje się więcej niż od książek dla dorosłych czytelników. Dlaczego? Ponieważ te dla dzieci poza interesującą opowieścią, która będzie potrafiła na tyle zaciekawić młodych, by po paru stronach nie odłożyły książki w kąt, to dodatkowo powinna nauczać bądź serwować mądrą lub budzącą empatię puentę. 

Skowronka Hopka. Nie ma rzeczy niemożliwych autorstwa rumuńskiego pisarza Alexa Donoviciego to pierwsza książeczka z serii. Historia opowiada o skowronce, która urodziła się bez skrzydeł i z wyjątkowo krótkimi nóżkami. Przerażona odpowiedzialnością i trudem takiego życia matka skowronki zabrała jej rodzeństwo i porzuciła Hopkę na pewną śmierć.

Hopka jednak przypadkiem poznaje pewnego puchacza, który nie dość, że ją przygarnia do siebie, to również uczy, jak radzić sobie w życiu bez skrzydełek. Tym samym udowadnia, że nie ma rzeczy niemożliwych, a słowo "niemożliwy" to w rzeczywistości wyłącznie słowo.

Czy Hopce uda się pokonać przeciwności losu? Czy odnajdzie mamę oraz rodzeństwo?

 

Alex Donovici przedstawił naprawdę wzruszającą opowieść, która dodatkowo uczy. Przekazuje młodszym czytelnikom takie wartości jak tolerancja wobec osób odmiennych, poczucie własnej wartości oraz fakt, że własne potrzeby są równie ważne jak potrzeby innych. Ogromną zaletą Skowronki Hopki jest również fakt, że pomysł stworzenia Hopki został zainspirowany prawdziwą historią dziewczynki, która urodziła się bez rąk i miała wyjątkowo krótkie nogi. Dziewczynka, mimo że porzucona przez biologiczną rodzinę, odnalazła miłość oraz bezpieczeństwo wśród osób, które ją adoptowały. 

Na wspomnienie zasługują przepiękne, klimatyczne ilustracje autorstwa Steli Damaschin-Popy. Są stonowane, wielobarwne, o przyjemnej, idealnie dopasowanej do opowieści kreski.

Skowronka Hopka. Nie ma rzeczy niemożliwych to krótka książeczka dla dzieci, ale bardzo warta polecenia. Historia uczy, bawi oraz wzrusza, a także zachwyca kolorowymi ilustracjami. Jest idealnym wyborem dla młodszych czytelników, dopiero rozpoczynających przygodę z samodzielnym czytaniem albo takich, którym rodzice czytają do snu.

8/10

Skowronka Hopka. Nie ma rzeczy niemożliwych
Alex Donovici, Stela Damaschin-Popa
Wydawnictwo ToTamto
Warszawa 2024
Stron: 96

→ Skowronka Hopka. Na ratunek zimie

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu