PREMIERA 05.06.2024

Jaga Moder jest znana w internecie jako Legendystka, a od początku czerwca jako autorka Sądnego dnia. Fantasy mającej naprawdę wiele do zaoferowania. Książka zabiera czytelnika w polskie rejony, najpierw do Łodzi, ale zajdzie się również podróż do Krakowa, Warszawy, na tereny kaszub albo Gór Sowich. Każda wędrówka ma swój cel bezpośrednio związany z... legendami? 

Ale może zacznijmy od początku. :) 

Blanka Dunin, studentka z Krakowa, odwiedza rodziców w Łodzi, ponieważ od kilku dni nie ma kontaktu z bratem Teodorem. Chłopak razem z kolegami po napisaniu matury wyjechał do Osówki, by wędrować po górach i czerpać z życia, ile się w tym młodym wieku da. Sęk w tym, że brak jakiegokolwiek odzewu ze strony Teo nie należy do rzeczy zwyczajnych, dlatego Blanka się martwi. Dzwoni na policję, ale to niewiele daje. Postanawia więc pod wpływem chwili wstawić post gdzieś na forum w odmętach Internetu. Ku zdziwieniu, dostaje odpowiedź. Dziwną, całkowicie niespodziewaną i burzącą normalny świat dziewczyny.

Blanka postanawia spotkać się z autorem postu, który przedstawia się jako Sambor Fogiel i który ma dla niej dość nieciekawe informacje o bracie. I o rzeczywistości, ponieważ okazuje się, że świat legend pewnego dnia po prostu ożył, więc aktualnie można spotkać smoki, bazyliszki, wiedźmy, wąpierze, diabły czy anioły... 

Czy Blance uda się odnaleźć w tym szaleństwie? Czy pomoże bratu? Kim naprawdę jest Sambor i czy jest godny zaufania? 


Sądny dzień to naprawdę intrygująca historia. Książka dzieli się na pięć części, w których każda (mimo ciągłości fabularnej) dotyczy różnych spraw oraz coraz głębiej wchodzi w świat legend i klechd. I choć jedne części są ciekawsze od drugich, tak ostatecznie odbiór całości oceniam pozytywnie, mimo kilku mankamentów, ale o nich potem. Wróćmy do najważniejszej kwestii, czyli legend. Od samego początku widać, jak doskonale autorka zna się na temacie i widać, że siedzi w nim od lat. Każda przytoczona klechda zawierała wiele szczegółów, których zwyczajny laik po prostu nie zna (no, chyba że zrobi wybitny research), a co za tym idzie - czytanie o nich to był istny powiew świeżości na rynku wydawniczym.

Sambor Fogiel zasługuje na oddzielny akapit w mojej opinii, ponieważ to postać wyjątkowa. Tajemniczna, niezrozumiana, raczej nieprzyjacielska i stroniąca od innych, a jednak doskonale znająca się na swojej robocie, czyli na poszukiwaniu żywych legend i ich niszczeniu. Każdy fragment, który Jaga Moder mu poświęciła, czytałam z wielkim zaangażowaniem i gdyby nie występująca w nich często Blanka, z pewnością nie oderwałabym się od książki aż po ostatnią stronę.

Blanka z kolei to bohaterka działająca na mnie jak płachta na byka. Od początku irytowała mnie swoim zachowaniem, brakiem jakiejkolwiek pozytywnej cechy. Głównie chowała się za Samborem jak przestraszona owieczka, nie wykazując przy tym żadnej inicjatywny. Dopiero pod koniec, w ostatniej części, nie sprawiła, że miałam ochotę rzucić książkę gdzieś w kąt i zacząć krzyczeć z bezsilności. 

Styl autorki mocno przypominał mi styl Jakuba Ćwieka, podobnie jak prowadzenie dialogów czy wprowadzenie zabawnych lub nieco mrocznych postaci. Czasami miałam wrażenie, jakbym trzymała Kłamcę w rękach, co oceniam na plus, bo bardzo lubię tamtą serię. Ale wróćmy do meritum. W Sądnym dniu poza motywem czysto fantastycznym (ożywione klechdy) pojawia się też inne wątki, takie jak sprawa kryminalna czy powrót do przeszłości (jako takiej).

Na wspomnienie zasługuje również przepiękne wydanie, jakim obdarzyła czytelników nieoceniona Fabryka Słów. W Sądnym dniu pojawia się wiele ilustracji autorstwa Przemysława Truścińskiego, które podsycają klimat, a okładka jest zintegrowana i błyszcząca.


W kilku słowach podsumowania. Jaga Moder napisała dobre urban fantasy, ukazując tym samym ogromny potencjał. Powieść momentami jest mocno wciągająca, a przytaczane legendy niezwykle interesujące i doskonale angażujące. Nie do końca podobała mi się kreacja głównej bohaterki, a niektóre części były nudne (zwłaszcza pierwsza). Miałam też lekki problem z zaakceptowaniem tego, w jaki sposób (i jak szybko) Blanka dała się przekonać zupełnie obcemu facetowi w coś kompletnie irracjonalnego (w fakt, że legendy ożyły) i ruszyła z nim w podróż do Osówki. A jednak mimo wszystko czekam na kolejny tom. :)

6,5/10

Sądny dzień
Jaga Moder
Wydawnictwo Fabryka Słów
Warszawa 2024
Stron: 550


→ tom drugi

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu

 
PREMIERA 04.06.2024

To, ile czekałam na kontynuację Żelaznego wilka (kliknij, żeby przejść do recenzji), wiem tylko ja. Może nie chodzi o sam czas, bo każdy czekał identycznie, chodzi o towarzyszącą temu niecierpliwość. Wielokrotnie przez dwa lata smętnie spoglądałam na regał i zastanawiałam się "kiedy", tak mocno pragnęłam poznać dalsze losy Juvy, wykrwawiaczki, czyli osoby polującej i zabijającej chorych na wilkowatość. Choroba przypomina zaawansowaną wściekliznę i można się nią zarazić, spożywając narkotyczne perełki krwi.

Juva razem z przyjaciółmi wykonuje swoją pracę, jednocześnie coraz bardziej wściekając się na Radę Naklavu z powodu bezczynności. Po zakończeniu Żelaznego wilka Juva (jak i całe miasto) liczą na poprawę sytuacji, na zanik wilkowatych, jednak zamiast spadku zarażonych choroba zaczyna przybierać na sile: ilość chorych wzrasta. Jaka jest tego przyczyna? Czy Juvie uda się odkryć prawdę?

W międzyczasie do Naklavu przybywa kapłan, który wśród ludności szerzy swój fanatyzm. Pokazuje święte obrazki przedstawiające podobizny "złych osób", dołącza do niego coraz więcej wyznawców, a ci najbliżsi muszą nosić na gardle gwóźdź...

Czy Juva powstrzyma wilkowatych? A może serce dziewczyny będzie skupiało się na czymś innym? A raczej na kimś innym? Na Grifie, który ją zdradził, okaleczył i zniknął?

Srebrne gardło to bardzo dobra kontynuacja cyklu Vardari. Historia wciąga od pierwszej strony i trzyma w napięciu aż do ostatniej, z czego zakończenie to istny rollercoaster emocji. Ostatnie rozdziały sprawiają, że mam powtórkę z rozrywki, to znaczy, że tak jak w przypadku Żelaznego wilka, tak i teraz będę z niecierpliwością wyczekiwać trzeciego tomu. 

Juva w tej części bardzo mocno się mota, jest niezdecydowana, przepełniona negatywnymi emocjami oraz zdaje się błądzić. Często znajduje się na rozdrożu, gdzie podjęcie właściwej decyzji niemal graniczy z cudem. Dzięki temu bohaterka wydaje się bardziej rzeczywista i jednocześnie bardziej irytująca - a przynajmniej ja odniosłam takie wrażenie. Jak w pierwszym tomie niemal od razu zapałałam do niej sympatią, tak teraz mój entuzjazm nieco ostygł. Dopiero pod koniec, kiedy większość wątków się wyjaśniła, powróciły pozytywne odczucia. 

Strasznie w tej części brakowało mi Grifa, postaci tragicznej i tajemniczej, o której Siri Pettersen na razie niewiele zdradziła, a która już wkupiła się w serce czytelników. W ogóle całość jest niezwykle emocjonująca, a akcja wartka od pierwszych stron. Tu nie ma czasu na złapanie oddechu, tu pędzi się na łeb na szyję. 

Srebrne gardło to fantasy nie dla każdego, ponieważ jest brutalna oraz wyjątkowo krwawa. W książce pojawiają się motywy takie jak: mordercza choroba, fanatyzm religijny, tortury, przetrzymywanie wbrew własnej woli oraz śmierć. Fabularnie nie jest lekko. Ale kiedy już sięgnięcie po tę historię, to gwarantuję, że nie oderwiecie się aż do samego końca. Zostaniecie emocjonalnie stłamszeniu i rozbici, ale wierzcie mi - warto się poświęcić. :)

8/10

Srebrne gardło
Siri Pettersen
Dom Wydawniczy REBIS
Poznań 2024
Stron: 437

Żelazny wilk ↔ tom 3



Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu


 
PREMIERA 04.06.2024

Dalszy ciąg mojej fascynacji Bridgertonami uważam za niezwykle udany. Tym razem padło na Inną pannę Bridgerton, czyli trzeci tom serii o Rodzinie Rokesby, prequelu Bridgertonów. Historia kręci się wokół niezwykle wygadanej oraz ogromnie ciekawskiej panny Poppy Bridgerton, która pewnego pięknego poranka zostawia przyzwoitkę w miasteczku, a sama postanawia udać się na spacer wzdłuż brzegu morza. Zupełnym przypadkiem odnajduje jaskinię, a w niej ukrytą skrzynię. Zanim jednak Poppy uda się dowiedzieć, jakie skarby się tam kryją, dwóch morskich kamratów związuje ją i wrzuca do worka.

Poppy budzi się na statku, zamknięta w kajucie kapitana, którym okazuje się Andrew James. I który postanawia porwać dziewczynę. A raczej nie wypuścić jej na ląd dopóki, dopóty nie przybije na brzeg Portugalii, nie załatwi ważnych spraw i nie wróci, co może zająć - przy dobrych wiatrach - przynajmniej dwa tygodnie. 

Poppy czeka więc niezwykle dziwna i - mogłoby się wydawać - dość nudna podróż wśród nieznajomych mężczyzn i kapitana, który nawet przez moment nie zamierza jej wypuścić z kajuty... Jakie przygody czekają na dziewczynę, kiedy za oknem zamiast lądu będzie widać tylko niebieskie fale i błękit nieba?

Inna panna Bridgerton to niezwykle przyjemna, zabawna i lekka lektura. Historia porywa już od początku, dzięki barwnym, charakternym bohaterom, a ciekawość rośnie z każdą przeczytaną stroną. Autorka doskonale prowadzi narracje, sprawiając, że każdy leniwy moment przepleciony jest albo zwrotem akcji, albo wyjątkowo zabawnym fragmentem, dzięki czemu ani przez chwilę nie pragnęłam odłożyć książki gdzieś na bok.

Julia Quinn po raz kolejny wykreowała intrygujących, zawadiackich bohaterów. Poppy to postać, której nie da rady nie polubić, a kapitan Andrew ma w sobie coś takiego, co wywołuje rumieńce na policzkach. Ich relacja została poprowadzona w sposób niezwykle umiejętny. Nie znajduje się tutaj miłości od pierwszego wejrzenia, ale delikatną, najpierw dość skomplikowaną oraz przepełnioną nieufnością (wszak kapitan przetrzymuje Poppy wbrew jej woli) relację, która z biegiem czasu przeradza się w coś cieplejszego. I mnie to kompletnie kupiło. 

Na wspomnienie zasługuje dynamiczne zakończenie, od którego na kilometr biją groza i niebezpieczeństwo. Ostatnie strony czyta się w porywającym tempie, przewracając jedną stronę po drugiej w sekundę. Serio. Nie potrafiłam się oderwać od książki, a słowa dosłownie pożerałam wzrokiem.

Z minusów to przede wszystkim brak oryginalności. Historia jakich wiele, która wyróżnia się jedynie interesującymi bohaterami oraz czasem, w którym dzieją się wydarzenia (wiek XVIII). Sięgając po Inną pannę Bridgerton, nie powinno oczekiwać się fajerwerków czy motyli w brzuchu. Ot, przyjemna historia powstała w celu urozmaicenia oraz uprzyjemnienia dnia.

W kilku słowach podsumowania, Inna panna Bridgerton Julii Quinn to bardzo dobra książka, pełna lekkości, zabawnych momentów, kilku dynamicznych fragmentów i paru zwrotów akcji. Intrygujący bohaterowie zabierają czytelnika w morską podróż ku przygodzie, ku brzegom Portugalii. A podróż urozmaicają miłosnymi zagrywkami, od których uśmiech nie schodzi z twarzy. Ja polecam, ale czy sięgniecie? To zależy wyłącznie od was. :)

P.S. Zapomniałam wspomnieć, że mimo iż książka to trzeci tom serii, nie należy się przejmować kolejnością. Inna historia, inni bohaterowie, jedynie czasy oraz postacie drugoplanowe takie same.

7,5/10

Inna panna Bridgerton
Julia Quinn
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Poznań 2024
Stron: 392

Małżeństwo ze snu ↔ tom 4

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu





PREMIERA 08.01.2021

Gdyby ktoś dwa lata temu powiedział mi, że sięgnę po książkę łączącą historię z romansem, kazałabym mu się puknąć w głowę i zmienić dostawcę leków. Dlaczego? Bo ja i powieści historyczne to dwa zupełnie odrębne światy. A przynajmniej tak mi się wydawało, dopóki nie wsiąknęłam w świat Bridgertonów. 

Zaczęło się dość banalnie, czyli ktoś polecił mi serial na Netflixie. Chociaż słowo "polecił" nie jest tu do końca adekwatne, raczej mimochodem wspomniał coś przy rozmowie z inną osobą, a jedyne, co słyszałam, to tony zachwytów. Z początku trochę się podśmiewywałam, że to nie dla mnie, ale pewnego dnia z braku chęci do jakichkolwiek innych zajęć włączyłam serial. No, i po pierwszym odcinku przepadłam, a po dwóch dniach miałam już obejrzane dwa i pół sezonu. W oczekiwaniu na kolejne odcinki, postanowiłam sięgnąć po książki, by porównać ekranizację z oryginałem. 

Zanim jednak przejdę do konkretów, tym, którzy nie są w temacie, szybko przybliżę fabułę Mojego księcia, czyli pierwszego tomu serii o Bridgertonach autorstwa Julii Quinn. 

Historia kręci się wokół Daphne Bridgerton, której jedynym aktualnym zadaniem jest znalezienie sobie dobrego męża. Chadza więc po balach, podczas jakich matka zmusza ją do rozmów z wieloma kawalerami, co dziewczynie niezbyt się podoba. Nie lubi być w centrum uwagi. Jest jednak inteligentna i urocza, ale jakoś nie potrafi zwrócić uwagi panów (a przynajmniej nie tych, których uwagi by pragnęła).

Do czasu.

Do Londynu przyjeżdża książkę Hastings, co staje się największym wydarzeniem wśród socjety. Zwłaszcza że jest kawalerem. Sęk w tym, że Simon Hastings nigdy w życiu nie zamierza się żenić, o czym niestety żadna panna na wydaniu nie zamierza pamiętać. 

Wskutek zbiegu okoliczności książę i Daphne po cichu zawierają niezwykle intratną umowę. Simon ma udawać jej adoratora, dzięki czemu upieką dwie pieczenie na jednym ogniu. On będzie miał spokój od niezwykle irytujących i nachalnych panien (oraz ich matek), a Daphne zyska w oczach innych mężczyzn. W końcu wzbudziła zainteresowanie w samym księciu, a to już coś. 

Jak potoczą się losy tej niezwykłej pary? Czy uda im się doprowadzić plan do końca? A co jeśli prawda wyjdzie na jaw?


Mój książę to lekka książka, napisana przyjemnym stylem, przez którą dosłownie się płynie. Historia jest wciągająca, bohaterowie sympatyczni (nie tylko dla oka), a do tego pojawia się wiele naprawdę zabawnych momentów czy rozmów, dzięki którym uśmiech sam ciśnie się na usta. Te prawie pięćset stron pochłonęłam w trzy dni (byłoby szybciej, gdyby nie noworodek w domu) i ani razu nie miałam ochoty odłożyć książki. Ba, bywały momenty, w jakich bezwiednie zastanawiałam się, co dalej poczną bohaterowie.

Podobała mi się relacja między Simonem a Daphne, ponieważ jej pierwszym fundamentem była przyjaźń. Owszem, pojawiło się też skrywane, często racjonalnie odganiane pożądanie, a jednak tę dwójkę połączyły głównie śmiech i szczerość. Przynajmniej na początku, bo im dalej w las, tym autorka zapewniła im cały rollercoaster emocji oraz mnóstwo kłód pod nogi. W Moim księciu wyróżnia się również relacja między Daphne a jej starszymi braćmi, którzy zrobią wszystko, byleby chronić siostrę. Uważam to za nadzywczaj urocze.

Książka nie była jednak całkowicie idealna. W porównaniu do serialu zabrakło mi tutaj pobocznych wątków. Historia w stu procentach skupiła się na Daphne i księciu, inne sprawy pozostawiając gdzieś hen, hen w tle. A czasami miałam ochotę na pewną nutkę dynamizmu, wręcz dramatyzmu, z zupełnie innej strony. Jak to w życiu bywa, kilka fragmentów zostało przeinaczonych albo całkowicie pominiętych w serialu, ale to zaledwie drobnostki. Mogę z ręką na sercu stwierdzić, że ekranizację oddano naprawdę wiernie.

Nie mogę jeszcze nie wspomnieć o jednym aspekcie. A mianowicie największym zaskoczeniem (mowa o fabule) był dla mnie brak świadomości seksualnej u młodych kobiet. Dopóki nie zostały wydane za mąż, ich wiedza była - oględnie mówiąc - mikroskopijna. Chociaż po zamążpójściu też mogły niewiele rozumieć; wszystko zależało od tego, co im przekazały matki w przeddzień ślubu. Szczerze mówiąc, dla mnie to byłoby kompletnie nie do pojęcia i jeśli w tamtych czasach rzeczywiście tak było, to ogromnie współczuję kobietom. Zwłaszcza jeśli zawierały ślub z rozsądku, a nie z miłości. Wtedy podczas nocy poślubnej mogłyby się co najmniej... zdziwić. 

Podsumowując, Mój książę to przyjemna, lekka i zabawna historia romantyczna, którą polecę każdemu, kto ma ochotę na ucieczkę do pięknych, przepełnionych nadzieją krain. Powieść jest raczej jednowątkowa (skupia się na relacji między dwójką głównych bohaterów), przez co w żaden sposób nie jest skomplikowana, jest idealna na rozluźnienie i odprężenie, zwłaszcza jeśli w głowie kotłuje się zbyt wiele myśli. Opowiada o silnych więzach rodzinnych, prawdziwej miłości oraz o honorze, który często bywa zgubny i może prowadzić nawet do śmierci. To jak? Czujecie się już przekonani? :)

7/10

Mój książę
Julia Quinn
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Poznań 2021
Stron: 488

→ Ktoś mnie pokochał


Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu

 
PREMIERA 13.03.2024

Mona Kasten to niemiecka pisarka, z którą pierwszy kontakt miałam prawie dwa lata temu podczas czytania dylogii o Scarlet Luck - Lonely Heart i Fragile Heart (recenzje kolejno tutaj i tutaj) tak mocno mnie poruszyły, że postanowiłam nadrobić inne książki autorki. Na szczęście nie musiałam długo czekać, ponieważ niedawno premierę miał Fallen princess - tom pierwszy cyklu Everfall Academy i zarazem najnowsza powieść Mony Kasten. 

Największym zaskoczeniem był dla mnie fakt, że autorka, która słynie z powieści obyczajowo-romantycznych i dramatów, postanowiła napisać fantasy z motywem magic academy. Czy mogłabym wyobrazić sobie lepsze połączenie? Zdecydowanie nie. :) Ale przejdźmy do konkretów, a mianowicie do fabuły.

Fallen princess opowiada historię siedemnastoletniej Zoey King, która od dziecka czeka na ten jeden moment: na dzień, w którym ujawnią się jej moce. Pobiera nawet stosowne nauki, przygotowując się na otrzymanie daru uzdrawiania (jak jej matka) albo daru bogini piękności i miłości. Cały plan jednak idzie w łeb w chwili, kiedy podczas szkolnego balu przewiduje śmierć kolegi. Okazuje się, że Zoey wcale nie odziedziczyła "dobrego" daru, tylko nosi w sobie magię śmierci. Stała się banshee.

Poukładane i spokojne życie Zoey raptownie zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni. Zmienia akademik, zamiast wygodnego, jednoosobowego pokoju umeblowanego dzięki pieniądzom matki, teraz dostaje niewielką klitkę ze współlokatorką. Dawni przyjaciele ewidentnie się od niej odsuwają, podobnie jak starzy znajomi. Zaczynają się plotki oraz obgadywanie po kątach. Nowe przedmioty, poranne wstawanie i korepetycje. A do tego obarczenie nagłą śmiercią kolegi i moce, których nie chce. Wszystko to sprawia, że Zoey naprawdę ciężko poradzić sobie z nową rzeczywistością. I wcale nie pomaga jej w tym nowa znajomość w postaci ponurego, mrocznego i przerażającego Dylana, Kosiarza...

Czy śmierć kolegi naprawdę była tylko przypadkowa? Dlaczego połowa szkoły skrywa dziwne tajemnice? Czy Zoey uda się odnaleźć w nowej skórze i poskromi swoje moce?

Fallen princess to ten rodzaj literatury, który uwielbiam i który pochłaniam w każdej wolnej chwili. Lekkie, przyjemne, angażujące i mocno wciągające fantasy z motywem magicznej szkoły. Historia łącząca wątek nieznanych, nadnaturalnych mocy, nowego życia oraz tajemniczej śmierci. A do tego pojawienie się mrocznych bohaterów. Wszystko to sprawia, że od książki nie da rady się oderwać, a każdy kolejny rozdział czyta się z wypiekami na twarzy. Nie mówię, że było idealnie. Z początku trochę ciężko było mi się wkręcić, ale wystarczyło kilka zwrotów akcji i zabawnych dialogów, by kompletnie kupić moją uwagę. 

Największym atutem książki był wątek zagadkowej śmierci kolegi oraz wiążące się z tym nieoficjalne śledztwo. Zoey powoli i skrupulatnie, po nitce do kłębka, znajdowała kolejne poszlaki i rozwiązywała niewiadome, trafiając przy tym na wiele niebezpiecznych oraz ogromnie angażujących czytelniczo sytuacji. Podczas dążenia do prawdy autorka rzucała bohaterce wiele kłód pod nogi, dzięki którym Zoey z początku książki była zupełnie niepodobna z charakteru do tej z końca. Widać było drogę, jaką dziewczyna przeszła i jak się zmieniła, co osobiście uwielbiam w tego typu historiach.



Rzadko kiedy o tym wspominam, wszak książki nie winno oceniać się po okładce, ale obok tej konkretnej nie mogę przejść obojętnie i milczeć. Wydanie zasługuje na uwagę, ponieważ jest prześliczne. Twarda oprawa i barwione brzegi zdecydowanie dają efekt wow i przepięknie wyglądają na półce.

Fallen princess nie było jednak idealnie. Osoby, które planują sięgnąć po książkę, niech nie spodziewają się niczego odkrywczego. Wszystkie wątki gdzieś tam przewinęły się w innych powieściach, a zakończenie należało do tych przewidywalnych. Motyw "dobrej" dziewczyny znajdującej bezpieczną przystać w ramionach gburowatego, owianego tajemnicą, "złego" chłopaka. Motyw magicznych mocy. Motyw porzucania starych przyjaźni na poczet nowych (lepszych). Motyw magicznej szkoły. Jak widać, Mona Kasten postawiła na sprawdzone i znane elementy młodzieżówki z aspektem fantasy.

A jednak mimo wszystko popłynęłam. Niesamowicie dobrze czytało mi się tę książkę i zupełnie nie żałuję. Ba, czekam z niecierpliwością na kontynuację! I polecam, bo warto dla lekkiego klimatu, dla zabawnych momentów, dla ciekawej bohaterki, tajemniczej śmierci i Dylana. Oraz dla emocji, które nieprzerwanie towarzyszyły czytaniu i to w sposób, w jaki tylko Mona Kasten umie nimi dryblować. :)

8/10

Fallen princess
Mona Kasten
Wydawnictwo Jaguar
Warszawa 2024
Stron: 464

→ tom 2

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu

 
PREMIERA 19.04.2024

Dusza Miecza to drugi tom trylogii Cień Kitsune autorstwa amerykańskiej pisarki Julie Kagawy. Pierwsza część niemal od samego początku porwała mnie w wir niebezpiecznych przygód półlisicy (recenzję znajdziecie tutaj - klik), w których tajemnice, dynamiczna akcja pełna punktów zwrotnych oraz wyjątkowi bohaterowie trzymali mnie w napięciu aż do samego końca. Pamiętam, że po lekturze byłam podekscytowana i zła jednocześnie, że muszę czekać na kolejny tom. Nikogo więc nie zdziwi, że po Duszę Miecza sięgnęłam tuż po premierze. 

Fabularnie akcja toczy się w miejscu, w jakim urwała w Cieniu Kitsune. Yumeko razem z przyjaciółmi przemierza szlaki, aby oddać część smoczego zwoju do ukrytej, legendarnej świątyni. Wszystko po to, by ratować kraj przed nieograniczoną mocą smoczego życzenia - zwój w nieodpowiednich rękach mógłby doprowadzić nawet do zniszczenia świata. 

Sęk w tym, że zanim Yumeko w ogóle wyruszy w drogę będzie zmuszona do odwiedzenia terytorium Klanu Cienia. Wbrew zdrowemu rozsądkowi dziewczyna zawiera tam pakt z przywódczynią. Obiecuje uratować opętanego Tatsumiego z rąk demonicznego Hakaimono... Innymi słowy porywa się na coś, co jeszcze nikomu się nie udało.

Czy Yumeko uda się uwolnić Tatsumiego? Czy znajdzie tajemniczą świątynię? A co z Hakaimono - demonem pragnącym uciec z niewoli, by siać spustoszenie?

Dusza Miecza to książka będąca idealną kontynuacją. Fabuła nieprzerwanie brnie do przodu, momentami spokojnie i lekko pozwala wczuć się w historię oraz emocje bohaterów, by innym razem raptownie przyspieszyć i gnać na łeb, na szyję, i nie pozwalać czytelnikowi na odejście na choćby minutę. Ja już od pierwszych stron byłam kupiona. Wiedziałam, że nie poczuję spokoju, dopóki nie poznam zakończenia. Ba, po poznaniu zakończenia też nie poczułam żadnego spokoju, ponieważ aktualnie marzę jedynie o kolejnym tomie.

W tej części autorka bardziej skupia się na magicznych umiejętnościach Yumeko. Dziewczyna z każdym krokiem lepiej poznaje swoją drugą połowę, kiedyś skrzętnie ukrytą, a teraz wyrywającą się na wolność. Z wielkim zaangażowaniem śledziłam jej próby i walkę z samą sobą, by zrozumieć nowe umiejętności. A przez to, że skupiały się one na iście lisich zdolnościach, często było zaskakująco zabawnie. I często na twarzy cisnął mi się mimowolny uśmiech.

Świetnie, że Julie Kagawa nie zapomniała o drugoplanowych bohaterach. Reika - dziewica świątynna, samuraj Daisuke, ronin Okame i mistrz Jiro to nierozłączni towarzysze Yumeko, a jednocześnie niezwykle barwne postaci. Każdy cechował się indywidualnym charakterem, dzięki czemu w dialogach często dochodziło do sprzeczek lub niedopowiedzeń, a to z kolei dodawało sporo humoru treści. Ogromnie podobało mi się, że między bohaterami wraz z biegiem wydarzeń urodziła się nierozerwalna więź, a każde ich czyny podyktowane były dobrem innych. Takiej kolorowej bandy nie widziałam już dawno. :)

W drugim tomie niezwykle podobał mi się motyw opętanego Tatsumiego, który pod wpływem demona zamknął się gdzieś we wnętrzu. Nie mógł poruszać własnym ciałem, nie mógł decydować. Był jedynie biernym obserwatorem kolejnych morderstw demona oraz jego przerażających, krwawych decyzji. Dodało to książce sporo grozy, zwłaszcza w ostatnich rozdziałach.

Podsumowując, Dusza Miecza jak i Cień Kitsune to książki, które każdy szanujący się fan fantasy powinien poznać. Zwłaszcza jeśli lubi się powieści z klimatem azjatyckich wierzeń, z motywem demonów, zaklętych zwojów, pradawnych smoków i magicznych umiejętności. Julie Kagawa stworzyła historię zdecydowanie wartą poznania, od której nie da rady się oderwać. Każde kolejne wydarzenie sprawia, że ma się ochotę brnąć dalej i dalej w opowieść bez chwili wytchnienia. Ja już czekam z niecierpliwością na trzeci tom, a wam zdecydowanie polecam poznać pierwsze dwa. Gwarantuję, że mi za to podziękujecie. :)

9,5/10

Dusza Miecza
Julie Kagawa
Wydawnictwo Fabryka Słów
Warszawa 2024
Stron: 505

Cień Kitsune ↔ Noc Smoka

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu

 
PREMIERA 27.03.2024

Miasto Gwiezdnego Pyłu to debiut autorstwa brytyjskiej pisarki, Georgii Summers. Po książkę sięgnęłam z dwóch powodów. Po pierwsze jest to fantastyka, której główna fabuła kręci się wokół tajemniczej klątwy, a po drugie: w grę wchodzi magiczny świat powiązany z gwiazdami. Jak widzicie, nie mogłam przejść obok tej historii obojętnie, z napięciem wyczekując nieoczekiwanego. :)

Miasto Gwiezdnego Pyłu opowiada o perypetiach Violet Everly. Czytelnik poznaje ją już jako małą dziewczynkę, którą wychowują wujowie, Ambrose oraz Gabriel, i której matka, Marianna, tajemniczo zniknęła. Niby wyruszyła w poszukiwaniu przygód, niby w celu odkrycia prawdy, niby z zamiarem przełamania klątwy od lat dotykającej rodzinę Everly. Problem pojawia się w chwili, kiedy matka Violet powinna już wrócić, bo nadszedł jej czas, a jednak ślad po niej zaginął. 

Do domostwa Everlych przybywa Penelopa domagająca się spełnienia obietnicy, jednak po dłużej rozmowie dochodzi do kolejnej wymiany. Violet zostaje "sprzedana". Dziewczyna za równo dziesięć lat zostanie zabrana przez Penelopę, by się poświęcić. By umrzeć.

Lata lecą, nikt nadal nie wie, jak odczynić klątwę. Ba, wujowie nawet nie chcą wytłumaczyć Violet, na czym owa klątwa w ogóle polega. W międzyczasie Violet poznaje Aleksandra, przystojnego asystenta Penelopy, z którym nawiązuje swego rodzaju więź. Poza tym nadal ze wszystkich stron stara się poznać prawdę i odnaleźć zaginioną przed laty matkę.

Czy Violet uda się odczynić klątwę? Na czym ona właściwie polega? Kim jest Penelopa? Czy można ufać Aleksandrowi? I najważniejsze: jaki z tym wszystkim związek mają Gwiazdy?

Miasto Gwiezdnego Pyłu to książka, do której niestety nie jestem stuprocentowo przekonana. Już od pierwszych stron czułam swego rodzaju konsternację, ponieważ nie miałam zupełnie pojęcia, o co chodzi. Plątały mi się wydarzenia, bohaterowie wszystko gmatwali, pojawiało się pełno tajemniczych motywów, z których żaden nie był choć w minimalnym stopniu wyjaśniony. Za dużo, zbyt niepewnie. Miałam jednak nadzieję, że im dalej w las, tym kolejne puzzle historii wskoczą na swoje miejsce i coś zacznie się przejaśniać. Niestety, ciągle coś mi nie grało, a zakończenie - mimo że ostatecznie odpowiedziało na wszystkie moje pytania - kompletnie mnie nie usatysfakcjonowało. 

W książce zabrakło mi lepszego poprowadzenia postaci. Przez ponad trzysta pięćdziesiąt stron nie udało mi się zżyć z żadnym bohaterem. Żadnego nie polubiłam czy nie znienawidziłam - wszyscy byli mi obojętni. Największy problem miałam jednak z Violet, która mimo że ciągle powtarzała, że musi poznać prawdę, przez prawie dziesięć lat nie porozmawiała szczerze z wujami, nie zrobiła nic, by choć odrobinę zbliżyć się do rozwiązania. Wiedziała, że jest okłamywana, że jej dni są policzone, a jednak biernie trwała. Miałam wrażenie, jakby autorka specjalnie wydłużała czas, by ostatecznie pisać o dorosłej Violet. Z jednej strony rozumiem zabieg, ale z drugiej cały ten wątek można było jakoś inaczej wytłumaczyć, bo ostatecznie stał się mocno naciągany.

Miałam nadzieję, że w Mieście Gwiezdnego Pyłu zagra przynajmniej system magiczny, ale szczerze? Nie zachwycił mnie. Pomysł stworzenia odrębnego świata, do którego przechodzi się wyłącznie dzięki specjalnym kluczom wykonanym z wyjątkowego, gwiezdnego materiału, brzmiał jak strzał w dziesiątkę. Jednak okazał się strzałem w kolano. Za mało magii, za dużo kręcenia się za własnym ogonem i lamentowania nad tajemniczą klątwą. Niewykorzystany potencjał.

Książka miała jednak kilka plusów. Podobała mi się relacja między Violet a Aleksandrem. Nie była oczywista. Zachowanie chłopaka oraz jego wybory życiowe potrafiły sporo namieszać, dzięki czemu historia od razu nabrała smaczku. Georgia Summers nie postawiła też na miłość od pierwszego wejrzenia; czytelnik śledził powolne, sympatyczne pogłębianie więzi między tą dwójką, budowanie zaufania, wzloty i upadki, co od razu dodało powieści realności. 

Ciekawym rozwiązaniem było również wprowadzenie motywu Gwiazd jako zwyczajnych ludzi (no, powiedzmy, że zwyczajnych). Świetnym wątkiem okazał się ten poświęcony Jurijowi oraz jego uzależnieniu od reweritu, czyli gwiezdnego minerału. Nie zamierzam zbyt wiele w tej kwestii mówić, by nie spojlerować, ale uważam, że Jurij to największy atut całej powieści - szkoda, że to tylko drugoplanowa postać.

W kilku słowach podsumowania: Miasto Gwiezdnego Pyłu to książka z niewykorzystanym potencjałem. Zapowiadała się naprawdę wspaniale, a jednak ostatecznie trochę mnie zwiodła. Nie zżyłam się z bohaterami, nie potrafiłam się do końca odnaleźć w aż nazbyt pokomplikowanej fabule, a momentami było zbyt wiele pytań i za mało odpowiedzi. Ciągle czegoś mi brakowało, a mimo to przeczytałam do ostatniej strony ciekawa zakończenia. Nie będę pisać, czy polecam, czy nie. Najlepiej sami zdecydujcie, czy Miasto Gwiezdnego Pyłu to książka dla was.

5,5/10

Miasto Gwiezdnego Pyłu
Georgia Summers
Wydawnictwo Jaguar
Warszawa 2024
Stron: 366

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu
Przedstawiam Wam największego fana Enoli Holmes :)

PREMIERA 13.03.2024

Enola Holmes to wyjątkowa bohaterka. Nie tylko ze względu na przynależność do znanej, szanowanej i nieco ekscentrycznej rodziny Holmesów, ale przez fakt tego, co w ciągu tych dziewięciu tomów osiągnęła. Enola towarzyszy mi już czwarty rok (pierwsza część wpadła w moje ręce pod koniec 2020 roku) i od tamtego czasu nieprzerwanie uczestniczę w jej kolejnych sprawach, patrzę, jak z pokracznego źrebaka wyrasta młoda, twardo stąpająca po ziemi kobieta. Podziwiam za brawurę, odwagę i wykraczającą poza normalną skalę zdolność logicznego myślenia oraz rozwiązywania łamigłówek. I aż łezka się w oku kręci, kiedy przychodzi czas na ostatnią przygodę.

Sprawa znaku mangusty rozpoczyna się od poznania przez czytelnika rodzeństwa Balestierów, Wolcotta i Caroline, młodych Amerykanów, którzy przybyli do Londynu w związku ze świetnie układającą się współpracą z Rudyardem Kiplingiem. Sęk w tym, że w trakcie pobytu niespodziewanie znika Wolcott. Mężczyzna pewnego wieczora wychodzi na spacer i nie wraca...

Tym tajemniczym zniknięciem, oczywiście, niechybnie interesuje się Enola, która jako predytorystka na co dzień zajmuje się odnajdowaniem przedmiotów i osób zaginionych. Do jej biura, a raczej biura doktora Ragostina, pod którego się podszywa, jak burza wkracza Kipling i żąda odnalezienia jego przyjaciela. Gdy mężczyzna poznaje prawdę, że to w rzeczywistości Enola jest Ragostinem, wyzywa ją od "strusiowatych wypłoszów z gębą poganiacza mułów" i opuszcza lokum.

Enola wie, że najodpowiedniejszą zemstą za chamskie zachowanie będzie ustalenie pobytu jego przyjaciela - udowodnienie, że kobieta w niczym nie urąga mężczyźnie. I w ten sposób rozpoczyna się zawiłe, niebezpieczne śledztwo, w którym często towarzyszy spostrzegawcze oko Sherlocka Holmesa.


Sprawa znaku mangusty była nie tylko doskonałą, wciągającą przygodą z paroma świetnymi zwrotami akcji, ale przede wszystkim idealnym zwieńczeniem cyklu. Dlaczego? Ponieważ w rzeczywistości żadna kropka nie została postawiona, a Nancy Springer zostawiła sobie furtkę, gdyby za kilka lat chciała powrócić do świata Enoli Holmes. Nie wpływa to jednak na całokształt, gdyż wszystko zostało świetnie wyjaśnione i dopięte na ostatni guzik - czytelnik nie pozostał w swego rodzaju zawieszeniu z milionem pytań kotłujących się w głowie. 

Największym atutem książki, jak i całej serii zresztą, jest kreacja Enoli. Każdy, kto śledzi poczynania dziewczyny od samego początku, doskonale widzi drogę, jaką przeszła. Jak wyrosła, jak dojrzała i - co może się wydać zaskakujące - spoważniała. Oczywiście, w głowie Enoli nadal pojawiają się szalone pomysły obfitujące często w brawurowe akcje, ale psychicznie zdaje się być poukładana, wie, czego pragnie od życia i nie boi się po to sięgać. Odniosłam również wrażenie, że Nancy Springer w każdym kolejnym tomie rzuca pod nogi Enoli coraz cięższe i większe kłody; sprawy stają się coraz bardziej niebezpieczne i zawiłe.

W Sprawie znaku mangusty doskonale czuć klimat XIX-wiecznego Londynu. Autorka idealnie oddała tamte czasy. Zachowanie ludzi, obowiązującą modę czy problemy dotykające ówczesne społeczeństwo. Krocząc między brudnymi, śmierdzącymi uliczkami w portowych dzielnicach albo zwiedzając wielkie dworki, miało się wrażenie, jakby rzeczywiście się tam było.

Nancy Springer w ostatniej części porusza wątek wścieklizny, znanej w tamtych czasach jako wodowstręt. Zostaje pokazany świat przed odkryciem szczepionki przeciw tej morderczej chorobie, a także sposób myślenia ludzi oraz działania w przypadku, gdy ktoś został pogryziony przez wściekłe zwierze. Dodało to sporo mroku do fabuły.

Sprawa znaku mangusty przeplata również wydarzenia rzeczywiste z fikcyjnymi. Autorka wplotła w historię postacie istniejące naprawdę, nakreśliła ich życie oraz puściła wodzę fantazji w związku ze zbudowaniem ich charakterów (choć w niektórych przypadkach starała się jak najlepiej oddać prawdę). Dzięki temu zabiegowi książka zdaje się być jeszcze bardziej prawdziwa.

Po powyższym pewnie nikogo nie zdziwi, że z całego serca polecę wam cykl o Enoli Holmes. Sprawa znaku mangusty idealnie domyka całość, a przy tym intrygująca i tajemnicza fabuła doskonale wypełni nudną, szarą rzeczywistość. Brudny Londyn, rodzina Holmesów, zagadkowe zaginięcie, zwroty akcji, wątek wścieklizny, Enola niedbająca o opinię innych tylko podążająca za własnymi pragnieniami - wszystko to sprawi, że nie dacie rady odłożyć książki nawet na sekundę. Polecam!

8,5/10

Enola Holmes i Sprawa znaku mangusty
Nancy Springer
Wydawnictwo Poradnia K
Warszawa 2024
Stron: 292


Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu

 

Cześć!
Trochę mniej się tutaj odzywam i trochę zaniedbałam bloga, ale miałam ważny powód! Dokładnie 8. kwietnia premierę miał mój debiut, Klątwa Pierwszych - pierwszy tom Trylogii Rasy Przeklętych. I po prostu byłam bardzo zajęta i skupiona raczej na social mediach niż na pisaniu nowych recenzji i wstawianiu ewentualnych postów tutaj. Kajam się. :)

Dodatkowo za 9 dni mam termin porodu. :D Wszystko więc mi się zdublowało, dlatego blog musiał pójść nieco na dalszy plan. I na razie, niestety, tak będzie. Oczywiście, będę się starała w wolnej chwili wpadać do was i nadrabiać wasze recenzje, ale wiecie jak jest... Życie zmienia mi się o 180 stopni, zwłaszcza jak niedługo na świecie pojawi się mini wersja męża i mnie. ;)

W każdym razie!

Przyszłam nie tylko pogadać, ale też zaprosić Was do sięgnięcia po mój debiut! Klątwa Pierwszych to dark fantasy, w którym znajdziecie takie motywy jak:

→ magia voodoo inspirowana prawdziwymi wierzeniami rodem z Haiti
→ podążanie za przeznaczeniem
→ motyw drogi
→ nieznana klątwa
→ poszukiwanie rodziny
→ rytuały i... zombi?

Zainteresowani?

Książka jest już dostępna w takich księgarniach jak Empik, TaniaKsiążka czy Matras i Gildia. Można także nabyć ją w wersji elektronicznej: dostępna w abonamencie na Legimi czy EmpikGo.


Kiedy w grę wchodzi magia voodoo, z góry powinieneś wiedzieć, że jesteś na straconej pozycji. 
Nyselle od dziecka posiada wyjątkowy dar uzdrawiania, jednak w dzień swoich osiemnastych urodzin mocno się nadwyręża. Ląduje w Lecznicy, gdzie przypadkowo poznaje prawdę o własnych korzeniach: wyrodnej matce oraz bracie bliźniaku, aktualnie mieszkającym na drugim krańcu kraju. Nyselle wyrusza więc w długą podróż pełną niebezpieczeństw. 
Nate to chłopak z wieloma problemami. Dziwnym trafem wszystkie wiążą się z jego nienaturalną, przerażającą umiejętnością. Na szczęście narkotyki pomagają w ucieczce od rzeczywistości. 
Czy Nyselle uda się odnaleźć brata? Czym okaże się tytułowa Klątwa Pierwszych? I kim, na loa, jest Blake Maddox – tajemniczy nieznajomy, który od wieków podąża za swoim przeznaczeniem: za dziewczyną o szarych oczach? 
Rytuały voodoo, klątwy, bogowie, duchy i… zombi? Zbierz w sobie odwagę, nim wkroczysz w te przeklęte krainy!


To jak? Dacie Klątwie szansę? Czy to raczej nie wasze klimaty? :)

 
PREMIERA 15.03.2024

Ten, który zatopił świat to drugi i zarazem ostatni tom dylogii Świetlisty cesarz, australijskiej autorki azjatyckiego pochodzenia, Shelley Parker-Chan. Pierwsza część (Ta, która stała się słońcem - kliknij, żeby przejść do recenzji) wywarła na mnie spore wrażenie, więc bez wahania sięgnęłam po kontynuację. Powiedzieć, że fabuła książki mnie opętała, to jak nie powiedzieć nic. Podczas czytania czułam każdą emocję bohaterów, każdą zadaną im ranę, każdy ból, wylaną łzę czy iskrę nadziei. 

Ale od początku. 

Fabularnie czytelnicy przenoszą się do momentu, w którym zakończono pierwszy tom. Zhu Yuanzhang zbiera siły, by zaatakować cesarza i przejąć tron. Mimo że posiada grono zaufanych i oddanych ludzi, jest to zaledwie garstka, z którą nie uda jej się zbyt wiele. Dlatego szuka sojuszników, dzięki jakim choć trochę namiesza oraz zbuduje silną armię. Co, niestety, nie zapowiada się zbyt kolorowo...

Generał Ouyang ciągle próbuje pozbierać się po śmierci Esena. Cierpi, jego serce krwawi, a jedyne, co może przynieść ukojenie, to ból. I zemsta. Jedynie chęć zamordowania Zhu oraz aktualnie panującego cesarza trzyma go przy życiu.

W stolicy z kolei z gierkami politycznymi, knowaniami oraz ciągłym ośmieszaniem mierzy się nowy książę Henanu, Wang Baoxiang. Młodszy brat zabitego Esena. Baoxiang trafia do ministerstwa finansów, gdzie pod okiem ministra zajmuje się rachunkami. A przy okazji widzi ducha swojego zmarłego brata, jest nagminnie wyszydzany i wzgardzany. 

Co łączy tę trójkę z pozoru kompletnie różnych ludzi?

Ten, który zatopił świat to książka, która poza epicką przygodą pełną bitew, wszechobecnego cierpienia czy intryg pałacowych łączy w sobie również wiele ważnych wartości. Autorka dokładnie ilustruje, że każdy ma prawo zasiąść na tronie, bez względu na wiek, płeć czy powiązania rodzinne. Każdy ma jednakową szansę, najważniejsze, by żył w zgodzie ze sobą, tak, jak pragnie, a nie tak, jak widzą go inni. W historii przewija się naprawdę sporo wątków dotyczących odrzucenia przez społeczeństwo, a także osobistych problemów z samoakceptacją, co wielokrotnie wywołuje ból i nienawiść napędzaną niezrozumieniem oraz strachem. Wszystko to sprawia, że książka staje się naprawdę wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju.

Największy problem z Tym, który zatopił świat miałam na samym początku. Po ponad rocznej przerwie od czytania pierwszego tomu nie do końca potrafiłam przypomnieć sobie kto jest kim, co się działo, a nawet jak nazywali się główni bohaterowie. Dopiero wraz z biegiem fabuły trybiki w głowie powoli zaczynały ustawiać się na swoje miejsce, aż wreszcie po prawie stu stronach zadziałały. Całość się poukładała, fabuła rozjaśniła, a bohaterowie znów zaczęli wzbudzać we mnie przeróżne emocje. I od tego czasu aż do samego końca dosłownie pożarłam książkę. Zwłaszcza ostatnie trzy rozdziały, które czytałam z wypiekami na policzkach, siedząc w łóżku w ciemnościach, w podorędziu trzymając jedynie niewielką lampkę. 

Nie zamierzam ukrywać, że drugi tom podobał mi się o wiele bardziej od pierwszego. W Tym, który zatopił świat działo się więcej. Czytelnik otrzymał mnóstwo, ale to naprawdę mnóstwo zwrotów akcji, które niejednokrotnie prawie wyrwały mi serce z piersi. Zdarzały się momenty, w których chciałam krzyczeć z irytacji albo płakać z niemożliwości wpłynięcia choć w minimalnym stopniu na konkretne wydarzenie. 

Największym atutem powieści nie jest intrygujący, ogarnięty wojną świat. Nie są pałacowe realia, w których każdy spiskuje z każdym. Ani też wyjątkowo obrazowe opisy z miejsc walk i bitew. Największym atutem są szarzy moralnie bohaterowie. Autorka wyzbyła się dokładnego podziału między dobrem a złem. Cała dylogia Świetlistego cesarza prowadzona jest w odcieniach szarości, dzięki czemu cykl zyskuje na autentyczności i aż tak dosadnie wpływa na emocje czytelnika. 

Podsumowując, Ten, który zatopił świat oraz pierwszy tom, czyli Ta, która stała się słońcem, to niezwykłe opowieści fantasy, które bez wahania polecam. Ale nie każdemu. To nie jest literatura, która spodoba się wszystkim czytelnikom. Nie. Historia jest zawiła, bohaterowie niejednorodni i szarzy moralnie, a wiele wątków łączy się z szeroko pojętą brutalnością, cierpieniem oraz brakiem akceptacji zarówno u siebie jak i u innych ludzi. Opowieść jest ciężka, momentami mroczna i pełno w niej bólu. A jednak trafiają się momenty okupione nadzieją, co ostatecznie maluje się w przepiękny obraz zagubionego człowieka. 

8,5/10

Ten, który zatopił świat
Shelley Parker-Chan
Wydawnictwo Fabryka Słów
Warszawa 2024
Stron: 659


Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu


PREMIERA 28.02.2024

Cykl Lockwood & Spółka pokochałam już od pierwszego tomu, od Krzyczących schodów (link do recenzji - tutaj). Od początku urzekł mnie ciężki i duszny klimat powieści oraz pełne niebezpiecznych duchów londyńskie uliczki, którymi nocami kroczy troje odważnych, niezwykle utalentowanych przyjaciół. Sięgając po kolejne części, jedyne, co czułam, to mocniejsze przywiązanie do ulubionych postaci, a także coraz wyraźniejsze wkręcenie w fabułę. Z niesamowitą radością wkraczałam z Lockwoodem, Lucy i George'em do nawiedzonych domów, na cmentarze albo do... centrum handlowego? Żadnym więc zaskoczeniem nie był fakt, że po czwarty tom złapałam od razu po premierze. :)

W Poławiaczu dusz czytelnik przeskakuje kilka miesięcy do przodu od wydarzeń z Mrocznego sobowtóra (link do recenzji - tutaj). Lucy odłączyła się od agencji Lockwooda i pracuje teraz jako freelancerka. Odzywają się do niej inne firmy, z którymi wspólnie wykonuje kolejne misje. Radzi sobie dobrze, więcej zarabia, stać ją na własne cztery kąty... i z wszystkich sił stara się nie myśleć o przyjaciołach.

Do czasu, oczywiście. Pewnego dnia przed drzwiami mieszkania Lucy pojawia się Lockwood z niebanalną propozycją współpracy. Chodzi o pokonanie sławnego, niebezpiecznego Kanibala z Ealing - ducha, którego bardziej słychać niż widać, stąd umiejętności Lucy stają się w tym przypadku niezbędne. 

Czy dziewczyna zgodzi się na propozycje dawnego przyjaciela? Czy wróci do agencji Lockwood & Spółka? I co z nawiedzoną wioską, którą nocami odwiedzają dosłownie hordy duchów?

Poławiacz dusz to kolejna, wspaniała kontynuacja cyklu. Jest zaskakująco, tajemniczo, mrocznie. Czasami zabawnie, zwłaszcza kiedy bohaterowie wymieniają między sobą wyjątkowe uwagi, a niekiedy smutno. W historię wsiąkłam już od pierwszej strony, tak mocno nie mogłam doczekać się ponownego wejścia w ten magiczny, upiorny świat duchów. Każda zagadka, każde zadanie, którego podejmowała się Lucy oraz załoga Lockwood & Spółka była doskonale wymyślona, logiczna i momentami wywoływała dreszcze niepokoju. 

Największą zaletą powieści byli zdecydowanie wielobarwni bohaterowie. Każdy posiadał inny asortyment cech, dzięki czemu tak dobrze się uzupełniali. Nie tylko podczas walki, ale również podczas wykonywania codziennych obowiązków. Odwaga i brawura Lockwooda, spryt George'a, wybitne, paranormalne umiejętności Lucy oraz lekki pedantyzm Holly - tę unikatową mieszankę doceniła nawet Penelope Fittes, właścicielka najbardziej prestiżowej i najstarszej agencji paranormalnej. Swoją drogą, również niebanalna postać, która sporo namiesza. :)

Po czterech częściach jestem w stanie powiedzieć, że Jonathan Stroud potrafi w zakończenia. W każdym tomie było ono niezwykle dynamiczne oraz pełne zwrotów akcji czy niebezpiecznych momentów. W Poławiaczu dusz ostatnie kilkadziesiąt stron również czytałam z wybałuszonymi oczami i wywalonym na wierzch językiem - a przynajmniej tak to by wyglądało, gdyby uzewnętrznić targające mą wtedy emocje. 

Podsumowując, Poławiacz dusz, jak i poprzednie części, to książka zdecydowanie warta i polecenia, i przeczytania. Historia z elementami grozy wprawi niejednego czytelnika w zaskoczenie, wywoła dreszcze niepokoju oraz z umiejętnościami godnymi Lucy wciągnie w swój paranormalny świat. Genialny duszny klimat londyńskich, nawiedzonych ulic oraz charakterni bohaterowie, gadająca czaszka w słoiku czy tajemnicze sprawy morderstw sprzed lat - jak widać, tutaj nie ma innej opcji niż sięgać i czytać. :)

9/10

Poławiacz dusz
Jonathan Stroud
Wydawnictwo Poradnia K
Warszawa 2024
Stron: 430


Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu



 
PREMIERA 26.03.2024

Wiele jest ludzi na świecie, którzy słysząc pierwsze grzmoty albo widząc pioruny rozjaśniające niebo, bezpiecznie zamykają się w swoich czterech ścianach, włączają muzykę bądź telewizor, by zagłuszyć hałasy z zewnątrz, albo przytulają się do najbliższej osoby w celu poczucia choćby namiastki bezpieczeństwa. Boją się nieprzyjemnych dźwięków, przeraża ich widok czystej energii nad głowami. A ja zupełnie się im nie dziwię, zwłaszcza jeśli burza choć w minimalnym stopniu przypomina Burzę...

Sunya Mara to amerykańska pisarka, która postawiła na sprawdzoną metodę pisania fantasy. Postanowiła odrobinę przeinaczyć znane już wszystkim zjawisko, dodać do tego potwory oraz pozwolić magii działać, co ostatecznie stworzyło niesamowicie wciągającą, wielowątkową opowieść, od jakiej nie da rady się oderwać. Burza to książka, którą bez dwóch zdań polecę każdemu fanowi fantastyki, a także osobie, która dopiero rozpoczyna przygodę z tym pięknym, acz wymagającym gatunkiem. Historia magicznie zaczarowuje, wręcz wsysa czytelnika w swoje momentami zawiłe, chwilami zabawne, często wzruszające i zdecydowanie bezlitosne łapska. 

W Burzy do głosu dochodzi młoda Vesper - dziewczyna mieszka z ojcem w piątym kręgu, w przytułku Ammy dla Przeklętych, czyli dla osób dotkniętych Burzą. Osoby te w jakiś sposób miały dosłowny kontakt z niebezpiecznym zjawiskiem pogodowym, nawiedzającym nocą świat od dawien dawna. Burza to monstrualne zjawisko, które pożera na swojej drodze niemal wszystko i które niesie w sobie potwory oraz dziwną, zaklętą mgłę. Nikt, kto wszedł do środka Burzy, nigdy z niej nie wyszedł... 

W wyniku zbiegu okoliczności Vesper poznaje Dalcę, syna Regii, czyli aktualnie panującej władczyni i jedynej osoby posiadającej moc potrafiącą powstrzymać Burzę. Dalca należy do Wardana - strażników chroniących miasto za pomocą ikonomancji. Spotkanie to przybiera dziwny charakter, zwłaszcza kiedy po kilku dniach ojciec Vesper zostaje aresztowany i zamknięty w więzieniu jako były rebeliant. 

A Vesper zrobi wszystko, by uwolnić ojca. Nawet przeobrazi się w zupełnie inną osobę, wkradnie w łaski Dalci i pozna tajniki pilnie strzeżonej wiedzy o ikonomancji. A przy tym postanowi wejść w Burzę?

Burza to bez dwóch zdań wyśmienita fantastyka. Autorka wykreowała zawiły, magiczny i bardzo logiczny świat, stworzyła bohaterów z krwi i kości, a na dodatek opisała ich historię w zjawiskowy sposób, który porwał mnie bez reszty. Już od pierwszego rozdziału wiedziałam, że książka okaże się wspaniałym sposobem na oderwanie od burej rzeczywistości.  

Na wspomnienie zasługuje świetna kreacja Vesper: jej mocny charakter, motywy nią kierujące, a także powoli budująca się relacja między nią a Dalcą. Wraz z kolejnymi wydarzeniami decyzje podejmowane przez główną bohaterkę miały sens, a co za tym idzie - ani trochę nie raziły. Wydawały się przemyślane albo wręcz spontaniczne, jednak ów spontaniczność znajdowała logiczne wyjaśnienie. Nic nie było naciągane czy tworzone na siłę. Autorka idealnie weszła w głowę Vesper, co od razu widać.

Bardzo podobał mi się wątek ikonomancji, czyli tworzenia ikon pozwalających choć przez chwilę poczuć złudne bezpieczeństwo przed Burzą oraz jej bestiami. W historii pojawił się też motyw rebeliancki, który osobiście uwielbiam, szczególnie jeśli jest on dobrze poprowadzony. 

W kilku słowach podsumowania, bo trochę się rozpisałam, uważam, że Burza to naprawdę wspaniały kawał historii. Od książki ciężko się oderwać, ponieważ jej fabuła, bohaterowie oraz wykreowany, magiczny świat w pewnym momencie wręcz spajają się z rzeczywistością. Czytelnik w jednej chwili czyta na fotelu, by w kolejnej wpaść w wir niebezpiecznych sytuacji, mrocznych tajemnic, starć bogów oraz niespodziewanych przewrotów. Dawno żadna opowieść aż tak mnie nie porwała i nie zauroczyła. Z niecierpliwością czekam na kontynuację i mam nadzieję, że dacie się namówić i że sięgnięcie po Burzę! :)

10/10

Burza
Sunya Mara
Dom Wydawniczy Rebis
Poznań 2024
Stron: 448

→ tom 2

Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu

 
PREMIERA 15.02.2024

Colorado Kid to książka Stephena Kinga, która po raz pierwszy została wydana w 2005 roku, a w Polsce w 2006. Po ponad 18 latach fani autora otrzymali odświeżone wznowienie historii przenoszącej na wyspę Moose-Lookit w stanie Maine, gdzie na jednej z plaż wiele, wiele lat temu znaleziono zwłoki mężczyzny oznaczonego pierwotnie jako NN. W trakcie śledztwa udało ustalić się, że pochodzi on z Kolorado, stąd przewrotna nazwa trupa: Colorado Kid. 

Fabularnie czytelnicy poznają dwoje starszych, wyjątkowych dziennikarzy prowadzących wyspową gazetę oraz ich najmłodszy narybek: młodą stażystkę, Stephanie. Na stronach kartek mężczyźni snują leniwą, ale jakże intrygującą opowieść o śledztwie sprzed lat. O zaniedbaniach, o zbiegach okoliczności i o niewyjaśnionych i zakrawających o niemożliwe postępowaniach zamordowanego przed śmiercią. A im dalej posuwają się we wspomnieniach, tym cała tajemnica Colorado Kida staje się bardziej... tajemnicza.

Co tak naprawdę stało się wiele lat temu? Kim był NN? Kto go zamordował i dlaczego?

Colorado Kid to krótka - licząca zaledwie sto pięćdziesiąt stron - i treściwa książka. Historia jest dość inna od tych zwykle wychodzących spod pióra Stephena Kinga, co nie znaczy, że gorsza. Pełno w niej niedopowiedzeń, czytelnik prawie co stronę stawia kolejne pytania, na które zdaje się brakuje odpowiedzi, a jednak mocno wciąga. 

Nowe wydanie posiada dość sporej wielkości czcionkę, a i akapity nie są ściśnięte, przez co przez książkę dosłownie się płynie. Mi starczyły dwa dni spokojnego snucia się przez historię, by dotrzeć do końca, ale wydaje mi się całkowicie możliwym zakończyć czytanie po jednym dniu. Choć nie oczekujcie cudu, ponieważ mnie akurat końcówka mocno zawiodła.

W Colorado Kidzie pojawia się wiele intrygujących motywów. Elementy kryminalistyczne zgrabnie nachodzą i łączą się z tymi psychologicznymi. Bohaterowie ze strony na stronę coraz lepiej próbują wgłębić się w myśli zamordowanego, próbują zrozumieć jego poczynania, a także motywy zbrodni oraz ustalić dokładny przebieg ostatnich dni jego życia. Buduje to dość specyficzny, owiany niewiadomą klimat powieści. 

Czy książka jest warta przeczytania? Moim zdaniem tak, chociaż z jej lektury bardziej ucieszą się fani autora niż osoby, które po raz pierwszy zamierzają zetknąć się z twórczością Stephena Kinga. Colorado Kid to interesująca opowieść, leniwie snuta przez starszych mieszkańców wyspy. Historia żyje swoim własnym życiem, łączy w sobie zagadkę i śmierć, co idealnie nadaje się do pobudzenia wyobraźni. Mi się podobało, choć oczekiwałam więcej.

6,5/10

Colorado Kid
Stephen King
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Warszawa 2024
Stron: 150

Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu




PREMIERA 21.02.2024

Po zaskakujących i brutalnych wydarzeniach z tomu pierwszego, Alex Aster zabiera czytelnika na jeszcze większy, jeszcze szybszy rollercoaster. W Nightbane fabuła niemal gna na łeb na szyję, momentami w ogóle nie pozwalając odetchnąć i nagminnie rzucając Isli Crow, głównej bohaterce, kłody pod nogi. W kontynuacji Lightlarku miłość przeplata się z nienawiścią, moc rośnie, a mrzonki o nadchodzącej wojnie okazują się prawdą...

Isla jest dzielna. Odkąd poznała prawdziwe oblicze Grima, władcy Mrocznych, a także fakt, że została perfidnie oszukana i zdradzona przez najbliższych, nie potrafi się do końca pozbierać. A jednak codziennie wstaje z podniesioną głową, by choć w minimalnym stopniu ogarnąć powstały wskutek złamania klątw chaos. Nigdy nie czuła się dobrze w skórze władczyni, a teraz poza Dzikimi musi także sprawować pieczę nad garstką Gwiezdnych, co okazuje się niezwykle trudnym zadaniem. Do tego dochodzi praca nad kontrolowaniem nowo poznanych mocy oraz ciężkie próby przywrócenia sobie wymazanej pamięci.

Na szczęście towarzyszy jej Oro, król Lightlarku, którego dobre uczynki, oddanie i przyjaźń są niczym miód na jej skołatane serce. Jest on ogromną podporą Isli, zwłaszcza w chwilach zwątpienia czy bezradności.

Czy dziewczynie uda się odzyskać pamięć? Jak skończy się wojna z Mrocznymi? Czy Isla odnajdzie się w roli dobrej władczyni dwóch królestw? A co z buntownikami pragnącymi obalić monarchię?

Nightbane to bardzo dobra kontynuacja, a jednak nieidealna. Historia mocno wciąga w swój namiętny, magiczny i mroczny świat, a jednak po przeczytaniu połowy książki czułam się kompletnie wyczerpana. Fabuła tak pędziła, że ledwo nadążałam z ogarnianiem mających tam miejsce wydarzeń. Czasami w rozdziale, który zajmował parę stron, zdarzyło się więcej niż w pięciu rozdziałach innej książki. Trochę brakowało mi fragmentów spokojnych, odprężających i takich, by się bardziej wczuć. A przynajmniej takie odczucia trafiły mnie z początku, bo końcówka dosłownie mnie sponiewierała, więc nie mam absolutnie na co w niej narzekać. W drugiej połowie zdarzały się chwile, gdy bezwiednie otwierałam buzie w szoku albo wydawałam z siebie bliżej nieokreślone dźwięki typu: "o, aww, cooo?" i wiele, wiele innych. :)

Alex Aster bez dwóch zdań potrafi budować napięcie i zdecydowanie po mistrzowsku umie bawić się emocjami (nie tylko bohaterów, ale również czytelników). Punkty zwrotne w fabule to chleb powszedni, a są na tyle dobrze wplecione w fabułę, że się ich nie spodziewa. 

W Lightlarku największy problem miałam z kreacją Isli Crown, osoby jawiącej się ponad miarę. W tej części autorka również nie zrezygnowała z takiego zabiegu, dając dziewczynie większą władzę, niemal niepokonane moce i umiejętności, a także sprawiając, że dla świata Isla jaśniała niczym słońce - tak mocno była potrzebna wszystkim ludziom. 

Nightbane to magiczna opowieść, którą - mimo kilku wad - polecę bez wahania. Dynamiczna historia, niebanalni bohaterowie oraz motyw przeklętych królestw z pewnością znajdą wielu zwolenników. Podobnie jak stworzony przez Alex Aster wyjątkowy, namiętny trójkąt miłosny między Dziką, Słonecznym a Mrocznym. Ogromnie podobał mi się również wątek utraty pamięci przez Islę i trudne próby towarzyszące jej odzyskaniu - wspomnienia nawiedzające bohaterkę były napisane niemal idealnie i znajdował się w nich Grim! :) 

W ogólnym podsumowaniu: świetne romantasy, od którego ciężko się oderwać i którego zakończenie sprawi, że jedyne, o czym będziecie marzyć, to trzeci tom. U mnie to właśnie ono podbija ocenę w górę! 

8/10

Nightbane
Alex Aster
Wydawnictwo Jaguar
Warszawa 2024
Stron: 480

Lightlark ↔ 3 tom

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu