Z ostatnim dniem miesiąca przychodzę z podsumowaniem mojego czerwcowego czytelnictwa. Przyznam się, że jestem nawet dumna, bo mimo iż przeczytałam 7 książek, to łącznie dały aż 2714 stron. Czyli przeczytałam dokładnie o 496 stron więcej niż w maju! Jest to już jakiś konkretny wzrost i oby lipiec prezentował się równie dobrze, a może i lepiej! :)

Co czytałam?
Różnie. Od thrillerów psychologicznych, poprzez literaturę faktu, science-fiction, fantasy, komedię romantyczną, aż po literaturę młodzieżową. Było naprawdę różnorodnie, ale wyłącznie w przypadku gatunków. Jeśli chodzi o liczbowe oceny, wszystkie pozycje czerwcowe trzymały świetny poziom!

Tym razem na zdjęciu niczego nie zabrakło (chyba pierwszy raz w historii Pomistrzowsku. :P)

Przedstawię tytuły zgodnie z kolejnością ich czytania:

→ pierwszy był debiut Edgara Hryniewickiego Czarne Koty (recenzja tutaj) - wypadł nawet nieźle, szczególnie opisy świata zewnętrznego
→ potem Artur Ligęska zaskoczył mnie swoim Pamiętnikiem więziennym (recenzja tutaj) - swego rodzaju dopełnienie Innej miłości szejka (recenzja tutaj) czytanej w kwietniu
Podróż nieślubna Christiny Lauren była idealna na ciepły, letni czas (recenzja tutaj)
QualityLandia Marca-Uwe Klinga zadziwiła i dała do myślenia (recenzja tutaj)
→ początek cyklu o Zibie MacKenzie Krew za krew Victorii Selman (recenzja tutaj) to świetna historia o profilerce kryminalnej 
→ wspomniana wcześniej młodzieżówka detektywistyczna Nieodgadniony Maureen Johnson (recenzja tutaj) - najlepsza książka czerwca
oraz
→ kolejny thriller psychologiczny Zmyślenie Jess Ryder, którego recenzja ukaże się niebawem.

Ponadto na Pomistrzowsku ukazała się VI odsłona Serii Dyskusyjnej, czyli Trochę o fantastyce (klik). Chętnych zapraszam do wyrażania swoich opinii, bo pamiętajcie, że nigdy nie jest za późno. :) Mignęła też jedna zapowiedź. Nie ukazał się za to żaden post z cyklu Wydawnictwa na czynniki pierwsze, ale zamierzam się poprawić. :)

Poza tym w czerwcu troszkę się działo. Przede wszystkim zmieniłam robotę, a co za tym idzie - lekki stres przed nowością. Ale nie taki straszny, bardziej określiłabym go mianem napędzającego do działania. Trzymajcie kciuki, o tyle proszę. :) Przyszedł też urlop, co powinno zaowocować większą ilością przeczytanych książek. Nic bardziej mylnego! Przez większość wolnego wyjeżdżałam i wracałam, co wcale, a wcale nie sprzyjało czytaniu. W lipcu postaram się być bardziej, lepiej i więcej!

Do następnego postu, Pomistrzowianie! 


Kto chce zostać kompletnie wciągnięty w szereg zaskakujących wydarzeń okraszonych mnóstwem nierozwiązanych zagadek oraz mrocznych tajemnic? Myślę, że większość, dlatego przychodzę z propozycją nie do odrzucenia. Pierwsza część trylogii Maureen Johnson Nieodgadniony to typowy must read i to nie tylko dla młodzieży!

Akademia Ellinghama jest szkołą elitarną dla jednostek wybitnych, powstałą we wczesnych latach XX w., będącą ziszczeniem marzeń założyciela, czyli Albera Ellinghama - człowieka bogatego, błyskotliwego, wirtuoza łamigłówek traktującego naukę jako zabawę. Postanowił on zebrać najbardziej inteligentną grupę dzieciaków i całkowicie za darmo dać im rozwijać najróżniejsze pasje. Los zwykle płata figle, przynosząc nieszczęście w najradośniejszym okresie życia, dlatego tuż po otwarciu szkoły, w 1936 roku, dochodzi do porwania żony i córeczki Ellinghama. W grę wchodzą żądania okupów, przedziwne zdarzenia, a przede wszystkim zagadkowy list od porywacza, od tytułowego Nieodgadnionego.

Jakby tego było mało, nagle ginie dziewczynka, uczennica Dolores Epstein, która najprawdopodobniej znalazła się w złym miejscu o złej porze.

Wiele lat później szkoła nadal funkcjonuje. Zgodnie z pierwotnym założeniem zbiera ambitne dzieci, które według nikomu nieznanych, określonych kryteriów idealnie wpasowują się w Akademię Ellinghama. Tak też do szkoły trafia Stevie Bell - pasjonatka wszelkich możliwych kryminałów, niewyjaśnionych zbrodni czy podcastów o seryjnych mordercach, nasza główna bohaterka. Stevie zostaje zakwaterowana w domu Minerwy wraz z nowymi przyjaciółmi i znajomymi, których charakter i zachowanie można określić dwoma słowami: istna feeria. Mamy pisarza bez natchnienia, konstruktorkę maszyn, geeka komputerowego, przyszłą gwiazdę Hollywood oraz artystkę rodem z komuny. Jak w takim burzliwym gronie Stevie poradzi sobie z rozwiązaniem sprawy zaginionej Alice Ellingham, córki Alberta? Sprawy, dla której postanowiła zapisać się do Akademii?

A kiedy niespodziewanie dochodzi do kolejnej zbrodni, już nie wiadomo, komu ufać. Wszystko wskazuje na samobójstwo, dlaczego więc Stevie zaczyna drążyć i zadawać niewygodne pytania? Niby parę szczegółów nie pasuje, ale czy są dobrym powodem rozgrzebywania przeszłości? Co z Nieodgadnionym, który... znów się pojawia?

Stwierdzenie, że książka wciąga to ogromne niedopowiedzenie. Nieodgadniony pochłania; zjada i połyka w całości, nie pozostawiając nawet kosteczki! Splot wydarzeń, w jakie zostaje wrzucony czytelnik, jest tak zawiły, że nie da rady się z niego wyplątać, dopóty nie skończy się czytać. Książkę pochłoniecie na raz, to mogę obiecać. Bez wytchnienia, bez przerwy na ludzkie potrzeby fizjologiczne będziecie zagłębiać się w kolejne wątki, a nowe dowody i poszlaki jedynie dołożą oliwy do ognia. 

Fabuła została dopięta na ostatni guzik. Każdy bohater gra określoną rolę, a drugie dna są poukrywane dosłownie wszędzie: między ścianami, w tunelach, tajemnych przejściach. 

Wiecie, co jest najlepsze? To, że próbuje się rozwikłać nie jedną czy dwie zagadki, a kilka, i że te zagadki są ze sobą jakoś połączone i mimo że czytelnik stara dowiedzieć się na własną rękę, nic z tego nie wychodzi! Ja osobiście na nic konkretnego nie wpadłam... Plączemy się w zeznaniach, gubimy wśród mnogości podejrzanych, przekopujemy przez tony dowodów, a w łamigłówce staramy się odnaleźć ukryty szyfr. 

Nieodgadnionego polecam z całego serca, bo to lektura idealna na każdą pogodę, humor i dzień! Podczas czytania zatopicie się w detektywistyczno-kryminalnej przygodzie pełnej zwrotów akcji i nietuzinkowych zdarzeń splecionych nierozerwalnym węzłem tajemniczości. Radzę mieć w podorędziu drugą część, bo to, co zafundowała autorka w finale, to majstersztyk.

9,5/10

Nieodgadniony
Maureen Johnson
Wydawnictwo Poradnia K
Warszawa 2018
Stron: 448

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu



Kto ma ochotę na świeżutką propozycję od Wydawnictwa Czarna Owca? Na thriller psychologiczny, który wciąga od pierwszej strony? Jeśli zamierzacie spędzić z nim parę chwil, to ostrzegam, że przerodzą się one w długie godziny, a koniec nastąpi szybciej niżbyście sobie życzyli. Intrygujące, prawda? :)

Krew za krew Victorii Selman jest pierwszą książką otwierającą cykl o Zibie MacKenzie, czyli niesamowicie uzdolnionej profilerce kryminalnej. Główną bohaterkę poznajemy w trakcie kryzysu emocjonalnego spowodowanego tragiczną śmiercią męża. Nie potrafi się pozbierać, ciągle żyjąc przeszłością.

Co więc powoduje, że Ziba nagle powraca do zawodu i dzielnie mierzy z ciężarem rzeczywistości? Co staje się lekarstwem na tragedię? Ano kolejne tragiczne wydarzenia. Ziba uczestniczy w wykolejeniu pociągu, podczas którego śmierć ponosi wiele niewinnych. Jedną z nich staje się zagorzała katoliczka, której ostatnie słowa przewracają świat Ziby o sto osiemdziesiąt stopni i które przynoszą więcej pytań, niż odpowiedzi. On to zrobił. Musisz komuś powiedzieć - może oznaczać tak naprawdę cokolwiek. 

W międzyczasie do Ziby zgłasza się główny inspektor Scotland Yardu, Falcon. Prosi o pomoc w stworzeniu profilu seryjnego mordercy, Kastratora z Londynu, który po ponad dwudziestu latach znowu zaatakował. Kastrator na celownik bierze starszych mężczyzn, homoseksualistów. Zadaje im ciosy nożem w szyję, obcina genitalia, masakruje twarz i wylewa na denata oliwę z oliwek. Zawsze. Poza jednym przypadkiem, gdy jego ofiarą został młody chłopak, Aiden Lynch. 

Co sprawiło, że morderca powrócił do zabijania? Dlaczego zmienił miejsce zbrodni i czemu stał się brutalniejszy?

MacKenzie, chcąc czy nie, wpada w szereg przeróżnych wydarzeń. Dołącza do brutalnej, morderczej gry, której śledzenie przynosi wiele emocji, szczególnie z punktu widzenia czytelnika. Historia z niesamowicie wciągającą intrygą oraz z rozbudowanymi charakterami bohaterów. Doskonale bawiłam się podczas tworzenia profilu sprawcy, przeprowadzania dedukcji i wysnuwania racjonalnych (bądź nieco mniej racjonalnych) wniosków. 

Przyznam, że jestem pod wrażeniem zgrabnego sposobu, w jak autorka poprowadziła narrację. Czytało się szybko, bo w stylu dominowały raczej niezłożone zdania, co z początku nieco irytowało, ale w trakcie dynamicznych zwrotów akcji pasowało idealnie. Efektem było całkowite zatopienie się w sprawie, wciągnięcie i próbowanie na własną rękę rozwiązać zagadkę oraz wykreować profil mordercy.

Co mogę więcej dodać? Krew za krew to książka, która czyta się sama. Ziby MacKenzie nie da się nie lubić, a każdego innego bohatera podejrzewa się o najgorsze. Tu nic nie jest pewne... No, może jedno: wkroczymy w świat pełen symbolów, religii i psychopatów. Ukryte znaczenia czy kluczenia między tajemnicami staną się chlebem powszednim.

Polecam i gwarantuję świetną przygodę. Bo książka Victorii Selman jest jak kieliszek wódki: pochłania się ją na raz. A temu towarzyszą przeróżne uczucia: od skrzywienia się, poprzez poczucie gorzkiego smaku, aż dochodzi się do finału, czyli do przyjemnego, ciepłego uczucia rozlewającego się po ciele. To właśnie wtedy wiemy, że nic nie wiemy. :)


8/10

Krew za krew
Victoria Selman
Wydawnictwo Czarna Owca
Warszawa 2020
Stron: 432


Za możliwość przeczytania dziękuję


Dla osób uwielbiających połączenie romansu z nutką erotyzmu, walkami, potem i siłą mam książkę idealną! Zwieńczenie serii Bezlitosna siła, Mars. Zainteresowani? Łapcie opis poniżej!

Są jak ogień i woda. I przyciągają się z siłą żywiołów.
Życiem Darka rządzą nienawiść i szaleństwo. Kiedy na ringu staje się niepokonanym Marsem, oddaje się im całkowicie. I właściwie niczego by nie zmieniał, gdyby nie psycholożka Liwia.
Dla tej kobiety Mars mógłby zrobić cholernie wiele.
Ale powiedzmy sobie jasno: doktor Liwia gra w innej lidze.
Przed Darkiem zaś poważne zadanie i nic nie powinno go rozpraszać. A już zwłaszcza nie zjawiskowa pani psycholog i jej tajemnicza, bolesna przeszłość.
Kiedy jednak w grę wchodzi prawdziwa miłość, Mars i Liwia będą musieli się zastanowić nad swoimi wyborami. Czy odważą się postawić wszystko na jedną kartę?

PREMIERA 01.07.2020

No, i co? Nieźle brzmi, prawda? Czytaliście poprzednie części? Skusicie się na ostatnią? :)

Istnieje wiele szkół dotyczących końca świata. Jedni mówią o biblijnej apokalipsie, inni o wybuchu atomówek i zniwelowaniu całej Ziemi, a kolejni o efekcie cieplarnianym jako bezpośredniej przyczynie. Ja w ten piękny, słoneczny dzień pragnę poruszyć motyw robotów, czyli superinteligencji przejmującej najpierw władzę nad ludźmi, a potem nad całą planetą. 

Skąd taki pomysł? Ano stąd, że niedawno miałam przyjemność przeczytać powieść Marca-Uwe Klinga QualityLandia, w której to algorytmy rządzą ludźmi i to one dokonują wszelakich możliwych wyborów. Chcesz znaleźć miłość? Wystarczy, że zalogujesz się w aplikacji QualityPartner, a komputer odnajdzie dla ciebie dosłownie drugą połówkę. Masz ochotę na smakołyk ze sklepu? Nie musisz nawet wychodzić z domu, bo super drony przywiozą ci jedzenie prosto ze sklepu. Nawet nie trzeba się zastanawiać, na co konkretnie masz ochotę, bo drony to wiedzą! TheShop - najbardziej popularny sklep w QualityLandii dostarczy zamówienie, nim w ogóle zdążysz o nim pomyśleć.

Przerażające, prawda?

W takim oto przedziwnym świecie żyje główny bohater, Piotr Bezrobotny, który wbrew nazwisku, wcale nie jest bezrobotny. Pracuje w odziedziczonym po dziadku zakładzie złomującym, gdzie niszczy maszyny niezdolne do użytku. Niszczy, bo jakakolwiek naprawa czy ingerencja w roboty, drony czy cokolwiek posiadającego sztuczną inteligencję, jest surowo zabronione i prawnie karalne. Zapewne Piotr niczego by w życiu nie zmieniał, gdyby dwie irytujące rzeczy nie zbiegły się w czasie. Gdyby nie rzuciła go dziewczyna, która według najnowszych prognoz bardziej pasowała do innego partnera, przez co Piotr spadł level niżej, automatycznie stając się Bezużytecznym. I gdyby pomyłkowo nie otrzymał produktu z TheShopu, który według algorytmów jest mu niezbędny do życia, a którego według własnego uznania kompletnie nie potrzebuje. Piotr więc robi to, co zrobiłby każdy człowiek: składa reklamacje i zamierza dokonać zwrotu. Tylko jak to zrobić, żeby nie wyszło na jaw, że bezbłędne algorytmy jednak popełniają błędy?

Drugim bardzo ważnym wątkiem QualityLandii są wybory prezydenckie. Do walki o władzę przystępuje dwóch kandydatów z opozycyjnych partii: Sojuszu Jakości oraz Partii Postępu, czyli kolejno: Konrad Kucharz i John of Us. I jak ten pierwszy to zwykły, choć popularny człowiek z telewizji kulinarnej, tak na widok drugiego wyborcy wpadają w panikę. Patria Postępu na kandydata wystawia superinteligentnego robota. 

W książce najbardziej mnie urzekła - i lekko przeraziła - rozbudowana zależność między sztuczną inteligencją i technologią a człowiekiem. Autor pokazuje, do czego dąży świat, i że za ileś tam set lat ludzie tak uzależnią się od maszyn, że nie będą w stanie wykonać podstawowych czynności. Problem polega na tym, że jeśli robot zrobi coś źle, uczy się na błędach i więcej go nie powtarza. A człowiek? Popełni gafę raz, drugi, dziesiąty i nadal będzie ją powielał. W QualityLandii poruszany też jest bardzo interesujący temat dotyczący zbierania danych każdej jednostki, czyli tzw. uzupełnianie profilu. Summa summarum algorytmy wiedzą więcej o nas niż my sami.

Co mogę powiedzieć więcej? Niesamowita tematyka, bohaterowie z krwi i kości (lub blachy i oleju), a przede wszystkim dość mocno i dobrze rozbudowany świat. Wsiąkłam w historię, nie mogąc się oderwać, szczególnie jeśli mowa była o nowinkach technologicznych, które aktualnie działają, choć nie wydają się aż tak rozbudowane. Podobał mi się też motyw wcześniej wspomnianych leveli, od których zależało, cóż... wszystko. To, jak cię traktuje inny człowiek, ile masz pieniędzy, co wolno oraz co można zrobić więcej niż zwyczajna jednostka.

Dużo smaczku dodawały przerywniki między rozdziałami w postaci artykułów, komentarzy użytkowników czy osobistego przewodnika turystycznego po QualityLandii. 

Na minus będzie końcówka historii, w której zabrakło mi emocji i dokładnego dopowiedzenia. W zasadzie rozwinięcie kompletnie nie miało wpływu na zakończenie. Gdyby Piotr postanowił nie udawać się do działu reklamacyjnego, myślę, że historia i tak zakończyłaby się identycznie. Ale nie będę bardziej spojlerować. Trochę irytował mnie również delikatny chaos, to przeskakiwanie od wątku Piotra do wątku wyborczego.

Podsumowując, QualityLandię jak najbardziej polecam, bo mimo tych dwóch mankamentów jest historią wartą poznania. Wbrew lekkości, z jaką została opowiedziana, kryje się w niej drugie dno, bardziej złożone i wymagające wielu przemyśleń, które mogą poprowadzić do interesujących wniosków. Świetnie się bawiłam podczas czytania, choć momentami czułam dziwny strach przed tym, że ludzkość rzeczywiście zbliża się do takiego... finału.

7/10

QualityLandia
Marc-Uwe Kling
Wydawnictwo NieZwykłe
Oświęcim 2020
Stron: 360

Za możliwość przeczytania dziękuję


PREMIERA 17.06.2020


Czy kiedykolwiek zastanawialiście się, czy w podróż poślubną można pojechać, nie wychodząc za mąż lub nie żeniąc się? Pomyślałam, że przyjdę do Was z idealną propozycją wyjaśniającą ten dylemat; świeżynką spod pióra duetu przyjaciółek: Christiny Hobbs oraz Lauren Billings, o wdzięcznym tytule Podróż nieślubna i jakże pięknej, kolorowej okładce. 

Zaintrygowani? To zapraszam! :)

Książkę napisano z perspektywy Olive, czyli tej pechowej, nieradzącej sobie w życiu bliźniaczki. Jej siostra, Ami, to szalona, dominująca kobieta, o niemożliwych wręcz pokładach szczęścia, spełniona i  - mogłoby się wydawać - ta lepsza bliźniaczka.

Dziewczyny poznajemy w trakcie przygotowań do ślubu Ami. Już sam początek historii obfituje w wiele śmiesznych sytuacji, choćby motyw koloru sukni druhny, w której Olive przypomina jabłkowego tic taca. W każdym razie na weselu dochodzi do okropnej sytuacji zatrucia wirusem i niemal wszyscy goście, łącznie z parą młodą, zamiast bawić się i tańczyć do rana, lądują w pokojach, a dokładniej – w pokojowych łazienkach. Jedynymi osobami, którym się poszczęściło, jest – ku wielkiemu zdziwieniu – Olive oraz znienawidzony przez nią brat pana młodego, Ethan. Wskutek kolejnych wydarzeń Olive i Ethan wyruszają razem w podróż poślubną na Maui, podszywając się pod rodzeństwo i udając małżeństwo! 

Na wyspie dochodzi do przeróżnych, komicznych akcji. Udaje nam się również poznać nieco przeszłości z życia Olive i Ethana, co jest bardzo smacznym dodatkiem. Parokrotnie zagłębiamy się w uczucia bohaterów, choć to nie one dominują w książce.  

Podróż nieślubna to najwyższych lotów komedia romantyczna, którą pochłoniecie w jeden, góra dwa dni. Nie mówię tu wyłącznie o lekkości piórka, z jaką piszą autorki, czy o niewymagającym, aczkolwiek przyjemnym stylu. Chodzi mi o wciągającą historię, ale przede wszystkim o charakternych bohaterów, których pokochacie od pierwszej strony. Dawno tak świetnie nie bawiłam się podczas czytania, czemu towarzyszył ciągły, szeroki uśmiech. Wielokrotnie udało mi się parsknąć śmiechem i, cóż... no, po prostu ta historia to perełka.

Co do wad, kilka wątków było trochę naciąganych i dość nierealnych. Przede wszystkim, jakie istnieje prawdopodobieństwo spotkania przyszłego szefa w tym samym hotelu na Maui? Albo stanięcia twarzą w twarz z byłą prawienarzeczoną, również na Maui? Rozumiem jednak, że wspomniane sytuacji miały jedynie dostarczyć czytelnikowi rozrywkę, co zdecydowanie zostało spełnione. I to z nawiązką.

Nie znajdziecie tu wydumanych fragmentów skłaniających do głębszych refleksji ani rozbudowanych charakterów bohaterów, zmieniających się wewnętrznie, dojrzewających z kolejnymi rozdziałami. Książka Christiny i Lauren ma poprawić humor, co udaje się wyśmienicie. Podróż nieślubna pokazuje, że miłość jest tak naprawdę na wyciągnięcie ręki, a coś takiego jak pech/szczęście nie istnieją, jeśli samemu decyduje się o własnym losie.

Podróż nieślubną polecam, szczególnie po ciężkim dniu w pracy czy w domu, aby złapać chwilę oddechu, rozluźnić się i najzwyczajniej dobrze bawić. To idealna książka na lato!


8/10*

Podróż nieślubna
Christina Lauren
Wydawnictwo Poradnia K
Warszawa 2020
Stron: 336

Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu


*jeśli książkę oceniałabym przez pryzmat komedii romantycznej, dostałaby 10/10

Większość z Was już zapewne trochę mnie zna. A przynajmniej  na tyle, by wiedzieć, że fantastyka to mój świat i moje książki, po które sięgam częściej i z większą przyjemnością niż po książki z innych gatunków. Strasznie boli mnie jednak fakt, że fantastyka wydaje się najmniej popularna - całkowicie nie rozumiem czemu.

A jak najlepiej poznać, jak inni zaopatrują się w danym temacie? Tak, dobrze! Pięć punktów dla Gryffindoru! - stworzyć post i powiedzieć...

VI ODSŁONĘ SERII DYSKUSYJNEJ, CZYLI
TROCHĘ O FANTASTYCE


Fantastyka to temat szeroki i głęboki, dlatego została podzielona na trzy podgatunki: science-fiction, fantasy oraz horror (tak, dobrze czytacie, horror wlicza się do fantastyki). Osobiście prowadzi u mnie fantasy - jakoś bliżej mi do smoków, elfów i krasnali niż do statków kosmicznych czy robotów.

Z fantastyką po raz pierwszy zetknęłam się przy (to będzie szok) Harrym Potterze, w wieku siedmiu, może ośmiu lat. Nie potrafiłam pojąć, jak można wymyślić coś tak nierealnego i przecudownego. Świat, w którym magia, latanie, potwory, różdżki i czarodzieje to rzeczy jak najbardziej normalne. Potem przyszedł czas na wampiry (Akademia wampirów, seria Nocnych Łowców, nawet Zmierzch), a później to już w ogóle... Czarne Kamienie, Władca Pierścieni, Igrzyska Śmierci i milion innych, co sprawiło, że przepadłam na zawsze. 

Boli mnie więc strasznie, że aktualnie wiele osób stroni od fantastyki. Nie jestem w stanie pojąć, czego można tu nie lubić? Zatapiania w baśnie, w marzenia? Walk rycerzy? Może czarnoksiężników? Albo magicznych artefaktów i zwykle walki między dobrem a złem? Co ze słodkimi robotami nierozumiejącymi życia?

Rozbudzam tę dyskusję głównie pod siebie - musicie mi to wybaczyć. Chciałabym się po prostu dowiedzieć, co Wami kieruje. Dlaczego odrzucacie książki z gatunku fantastyki? Dlaczego sięgacie po zwyczajne, często nieco nudnawe codzienne życie, które macie... no, cóż, na co dzień? A może wręcz przeciwnie i tak jak ja jesteście psychofanami nadnaturalnych mocy? Która książka wpłynęła na Wasze zamiłowanie? Od czego zaczęliście swoją przygodę?

Zapraszam do dyskusji! 




Niedawno, bo 3 czerwca, premierę miała kolejna książka Artura Ligęski, mężczyzny, w którym zakochał się szejk i który przez nieodwzajemnioną miłość trafił na rok do emirackiego więzienia. 

W kwietniu przeczytałam Inną miłość szejka (recenzja) - swego rodzaju reportaż/wywiad przeprowadzony z Ligęską, dotyczący nie tylko stricte wydarzeń ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, lecz również omawiający całe jego życie. Czegoś jednak brakowało w tamtej historii, a sam pobyt w więzieniu zdawał się nieco okrojony - dzięki Pamiętnikowi więziennemu uzupełnimy braki.

Tytuł naprowadza, że w książce mamy do czynienia z pamiętnikiem niesłusznie osadzonego. Artur Ligęska, jak pisze we wstępie, wskutek próśb od czytelników uzupełnia treści związane bezpośrednio z pobytem w więzieniu. Najpierw jednak otrzymujemy krótkie wprowadzenie, przytoczenie wydarzeń sprzed odsiadki, bardziej w ramach przypomnienia lub rozjaśnienia sytuacji osobom, które nie zdążyły jeszcze sięgnąć po Inną miłość szejka. Wprowadzenie trwa zaledwie kilkanaście stron, a po nich dostajemy to, na co czekamy od samego początku: wpisy z kolejnych dni pobytu na początku w więzieniu Dubaju, a później w izolatce As-Sadr.

To, czy wpis jest długi, krótki, wesoły, smutny, zależy od konkretnego dnia. Dokładnie widzimy całą kakofonię uczuć i emocji targających autorem. Nieraz przez parę stron Artur Ligęska opisuje kolejne czynności: śniadanie, pacierz, prysznic, ćwiczenia, modlitwa, czytanie, obiad... Nieraz wpisy są przepełnione żalem, niedowierzaniem, próbami pocieszenia się, czyli typowymi tekstami motywacyjnymi. Stawiane są też pytania bez odpowiedzi. Głównie jednak w oczy rzuca się wiara autora. Jesteśmy świadkami ogromnego zaufania Bogu, zawierzenia Mu własnego życia, ogromu próśb, modlitw, a nawet podziękowań! I to wydawało mi się najpiękniejsze i najbardziej urzekające - Artur Ligęska potrafił dziękować za drobnostki, mimo że ugrzązł w gównie aż po szyje. 

Książka, mimo prostego stylu, do łatwych zdecydowanie nie należy. Ciężko patrzeć na cierpienie człowieka, który został skazany tak naprawdę za nic. Boli serce, gdy czytamy o wyrządzonych krzywdach, a przede wszystkim o pogwałceniu wszelkich praw wolnego człowieka. Szczególnie gdy Ligęska trafił na prawie sto dni do izolatki - pokoju dwa na dwa, bez łóżka, jedynie z rozwalonym kiblem i ciągle kapiącą wodą. Z mrówkami, jaszczurką i zapleśniałymi ścianami. 

W książce trochę zaskoczył mnie nagły brak wpisów: 16 listopada 2018 roku mamy jeden, a następny jest już z 17 grudnia. Co się działo przez miesiąc siedzenia w izolatce? W kolejnych dniach nic nie zostało wyjaśnione, dlaczego autor wtedy nie pisał. Czy miał kryzys? Był chory? Zabrakło mu papieru? A może do druku wdarł się błąd? 

Pamiętnik więzienny to niezwykle emocjonująca przeprawa przez ogrom negatywnych wydarzeń. Widzimy tu, że człowiek potrafi przejść przez piekło zwycięsko, z podniesioną głową i mądrzejszy o wiele doświadczeń. Polecam, bo naprawdę warto poznać tę przygnębiającą, ciężką, ale jakże piękną historię o dążeniu do bycia wolnym. Dodam jeszcze, że Pamiętnik więzienny jest świetnym uzupełnieniem Innej miłości szejka. Jako oddzielnej książki bym tego nie potraktowała. 

8/10

Pamiętnik więzienny
Artur Ligęska
Wydawnictwo Burda Książki
Warszawa 2020
Stron: 240

← Inna miłość szejka


Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu:

Wyznam szczerze, że sięgając po debiut Edgara Hryniewickiego, spodziewałam się zupełnie czegoś innego. Jeśli chcecie wiedzieć, czy się zawiodłam, czy wręcz przeciwnie - bardzo mile zaskoczyłam, zapraszam do przeczytania całości. 

Czarne koty są pierwszą częścią, choć niedokładnie wiem, czy dłuższej serii, trylogii, a może dylogii? Nie zostało określone, a przynajmniej ja podobnej informacji nie znalazłam. W książce wkraczamy w całkowicie nowy, w zupełności wykreowany przez autora świat. Zaznaczę we wstępie, że do powieści dołączone zostały mapy, w tym właśnie całego świata, jak i poszczególnych królestw czy miasta, w którym głównie toczy się opowieść. Według mnie mapy są świetne, bo pozwalają czytelnikowi lepiej poznać nowe miejsca, lepiej je sobie wyobrazić. I przede wszystkim ułatwiają zapamiętanie nieraz ciężkich do wypowiedzenia nazw. 

Wracając do meritum. Czarne koty opowiadają historię Minsa, nastoletniego chłopaka z biednej rodziny szkutniczej, mieszkającego wraz z ojcem i ciotką, oraz próbującego odnaleźć własne przeznaczenie. Mins osiągnął już taki wiek, w jakim młodzi ludzie wybierają profesję, w której zamierzają się trudnić. Problem polega na tym, że Mins nie zamierza być taki, jak ojciec. Nie zamierza pracować za parę srebrnych ortugów i żyć od jednej dwunastogodzinnej zmiany do drugiej. Mins pędzony nastoletnimi marzeniami chce być jak szlachta: zarabiać w tysiącach, a przy okazji przysłużyć się dla swojego miasta, Thornis, oraz całego kraju, Księstwa Bergarnii. Czysty przypadek chce, że wraz z kamratem Joimem pakują się w dziwną robotę, odrobinę nielegalną, bo z nowopoznanym Blindem zamierzają okraść kupca, który zaprzedał się wrogom, Południowcom. Po zakończonej akcji, która nie do końca poszła po ich myśli, Mins i Joim otrzymują propozycję zasilenia tajnej, patriotycznej organizacji. 

I wtedy też rozpoczyna się cała przygoda. Chłopcy zostają wciągnięci w szereg najróżniejszych wydarzeń, a ciągle nowym zadaniom o odmiennej skali trudności nie widać końca. Mins poznaje gorzki smak życia, przyjaźnie się zacieśniają, kiełkuje nastoletnia, pierwsza miłość - mogłoby się wydawać nierozerwalna i jedyna. A wszystko to otoczone tłem zbliżającej się wojny między Południowcami, między sojuszem Krotosu i Protosu a całą resztą wysp należących do Księstw Siergwazji lub Bergarnii. 

Moją pierwszą myślą dotyczącą Czarnych kotów tuż po przeczytaniu było: dużo się działo. Choć to i tak mało powiedziane. Przez prawie pięćset stron otrzymałam wielowątkową historię pełną różnorodnych emocji. Nie wspomnę nawet o ilości nazw miejsc czy imion, które się przewinęły. Najbardziej z całości urzekły mnie opisy. Były niesamowicie rozbudowane, dokładne, a użyte słownictwo bogate, za co w przypadku debiutującego autora należą się ogromne brawa. Świat został wykreowany niezwykle zmyślnie, a każdy, choćby najmniejszy element, idealnie pasował do większej układanki, tworząc spójną całość.

Największym mankamentem książki są bohaterowie; relacje między nimi, dialogi, a już w szczególności ich sfera emocjonalna/duchowa. Przez około sto pięćdziesiąt stron nie mogłam się wczuć w opowieść. Rozmowy między Minsem a jego kamratami, zależności między nim a przełożonymi organizacji były najzwyczajniej sztuczne. Główny bohater mnie irytował, bo kto bez uprzedniego, dokładnego poznania nawet samej nazwy organizacji, do której zamierza wstąpić, ufa liderom bezgranicznie i robi wszystko, co mu każą? Rozumiem, że w Minsie obudziły się patriotyczne zapędy, ale po jego wcześniejszych przemyśleniach wywnioskowałam, że chłopak jakiś tam rozum posiada. No, właśnie. Przemyślenia. Nie wiem, jak inni, ale ja po prostu nie lubię, kiedy w trzecioosobowej narracji pojawiają się fragmenty dosłownych myśli bohaterów. To jest zabieg należący do narracji pierwszoosobowej.

Po jednej czwartej książki zaczęło się poprawiać, aż wreszcie fabuła wciągnęła mnie do tego stopnia, że nie baczyłam na resztę. 

Czarne koty jak na powieść fantastyczną są typową średniawką; jak na debiut - świetna książka, a w autorze drzemie ogromny potencjał! Przyznam szczerze, że jestem ciekawa dalszych losów bohaterów, szczególnie że pierwsza część skończyła się dość zaskakująco. 

Czy polecam? Tak. Fani rozbudowanej fantastyki znajdą w Czarnych kotach wiele, tak jak ja będą zafascynowani rozbudowanym światem pełnym smacznych detali. Laicy, którzy rzadko kiedy sięgają po gatunek, mogą się trochę męczyć podczas czytania, bo książka jest naprawdę, przeraźliwie wręcz, rozbudowana. 

6/10

Czarne koty
Edgar Hryniewicki
Wydawnictwo Novae Res
Gdynia 2020
Stron: 505

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu


Sugerując się tytułem, ta książka doprawdy jest Jedyną w swoim rodzaju. Bez porównania najlepsza część serii Selekcja, jaką do tego czasu przeczytałam. Bardzo cieszy mnie tendencja wzrostowa, ponieważ może ona sugerować, że następny tom będzie jeszcze lepszy, a ostatni - najlepszy.

No, ale bez niepotrzebnego gdybania, skupmy się teraz na tu i teraz.

Tak jak America, główna bohaterka, skupia się na połączeniu zadania, z którym mierzy się na co dzień od przybycia do pałacu, z kotłującymi się w głowie wieloma myślami oraz rosnącym brakiem zaufania do aktualnie panującego króla Illei, Clarksona. Jako jedna z czwórki wybranych dziewcząt nadal walczy o serce księcia Maxona, choć Eliminacje zdają się dobiegać ku końcowi. Książę ewidentnie posiada swoją faworytkę (lub dwie), która niebawem zasiądzie na tronie u jego boku jako królowa i żona. 

Co więc przeszkadza Maxonowi w podjęciu decyzji?

Z jednej strony na pewno niezdecydowanie Americi. Choć odkryła prawdę o sile uczucia, jakim darzy księcia, nie jest przekonana do reszty aspektów towarzyszących władzy nad społeczeństwem. Nurtuje ją sporo kwestii. Przede wszystkim czy poradzi sobie z osądzaniem winnych i karaniem niewinnych? Albo czy uda jej się wykonywać polecenia bez zadawania zbędnych pytań, bez drążenia tematu? W Jedynej znajdziemy odpowiedzi na te pytania, ba, dostaniemy o wiele więcej! 

Drugim powodem niepozwalającym księciu zakończyć Eliminacji jest ciągle przewijający się w tle ojciec, niezgadzający się z decyzjami syna, nie potrafiący mu zaufać. Poznajemy tutaj odmienne oblicze króla-ojca, a nie władcy Illei - wiecznie opanowanego mężczyznę, wiedzącego, co powiedzieć, aby dobrze wypaść w świetle reflektorów. 

Jakby Wam jeszcze było mało, dodam trzeci punkt. Rebelia. Tak, to chyba jeden z najlepszych wątków całej serii, na którego rozwinięcie czekałam aż od Rywalek (tom I; recenzja tutaj). Każdą akcję czytałam z zapartym tchem, a kartki przewracały się same - tak bardzo nie potrafiłam doczekać się wyjaśnienia motywów oraz rozwinięcia ataków. Wiecie, co jest najlepsze? Autorka idealnie dawkuje każdą informację, tym samym wprawiając czytelnika w chwile pełne zadumy, a rozwiązania nie otrzymujemy na przysłowiowej tacy. Tu wszyscy bohaterowie pełną specjalną rolę, której poznanie dosłownie wbija w ziemię!

Jedynym minusem historii był tytuł naprowadzający na zakończenie. Nie przepadam za podobnymi zabiegami, które totalnie niszczą zaskoczenie i tę nutkę tajemnicy. 

Cóż napisać więcej? Naprawdę świetna książka. Podczas czytania uciekłam od szarej rzeczywistości za oknem, od niby-lata czy kłócących się za ścianami sąsiadów i wpadłam wprost do pałacu pełnego spisków, walk, sukien i wrogów będących przyjaciółmi oraz przyjaciół stających się wrogami. Dynamiczna, wartka akcja, wiele fragmentów wywołujących uśmiech i jeszcze więcej  przynoszących wzruszenie. A przede wszystkim niepewność akompaniująca niemal przez ponad 300 stron. 

8/10

Jedyna
Kiera Cass
Wydawnictwo Jaguar
Warszawa 2014
Stron: 334

Elita ↔ Następczyni


Jak co miesiąc, tak i dzisiaj zapraszam na podsumowanie mojego majowego czytelnictwa. Przyznam, że pod względem jakości, fabuły i merytorycznego odbioru książek był to naprawdę udany miesiąc. Nie trafiłam na żaden chłam marnujący czas. Oby w czerwcu przypisało mi równie duże szczęście. :)

Według przeprowadzonych obliczeń w maju przeczytałam 7 książek (jednej brakuje na zdjęciu, bo czytałam w postaci e-booka). Dało to łącznie 2218 stron - trochę mniej niż w kwietniu, ale dalej powyżej 2 tys., więc trzymam poziom. 

Co czytałam?
Cofnąć czas Samanthy Young (recenzja) było moim pierwszym spotkaniem z autorką i z pewnością nie ostatnim;
Powódź Pawła Fleszara (recenzja) - jedyna książka w maju przeczytana w formie e-booka, stąd też brak na zbiorczym zdjęciu;
→ otrzymane od Poradni K: Złodziejaszki Katherine Rundell (recenzja) to świetna dziecięca młodzieżówka (o ile można tak napisać) oraz Unorthodox. Jak porzuciłam świat ortodoksyjnych Żydów (recenzja) - niesamowita historia na faktach i chyba najlepsza książka maja (a przynajmniej w moim zestawieniu);
→ spotkałam się ze Stefanem Dardą i jego Czarnym Wygonem. Słoneczna Dolina (recenzja);
→ miałam okazję przeczytać pierwszy tom Kłamcy Jakuba Ćwieka (recenzja) - Loki oczarował mnie do tego stopnia, że niebawem sięgnę po kolejne części;
a także
Blaze Richarda Bachmana (czy raczej Stephena Kinga, jeśli ktoś nie wie; co jest zabawne, na okładce widnieje pod prawdziwym nazwiskiem, choć w rzeczywistości podpisał się pseudonimem) - w każdym razie tutaj zamierzam stworzyć coś więcej niż pojedynczą recenzję. :)

Oczywiście, w maju również mieliśmy okazję porozmawiać w V odsłonie Serii Dyskusyjnej Trochę o Bookstagramie, oraz dowiedzieliśmy się co nieco więcej o Wydawnictwie Białe Pióro w cyklu Wydawnictwa na Czynniki Pierwsze. W tym miejscu pragnę Wam najserdeczniej podziękować za ogromny odzew pod postami i za czynny udział! 

Kto przegapił to zapraszam:
Trochę o Bookstagramie
Wydawnictwa na Czynniki Pierwsze: Białe Pióro

Swoją drogą, jeśli macie ciekawe pomysły na tematy dyskusji, to śmiało piszcie propozycje! Obgadamy wszystko, to mogę obiecać! 

W ogóle zdałam sobie również sprawę, że w podsumowaniu kwietnia zapomniałam wspomnieć o nowo założonym (teraz już lekko starym) INSTAGRAMIE - chętnych zapraszam tutaj i zachęcam do obserwowania. :)

Do zobaczenia, moi najdrożsi Pomistrzowianie!