Trochę o współpracy z wydawnictwami


Dawno nie pojawiła się żadna osłona serii dyskusyjnej, za co przepraszam, ale szczerze mówiąc, kompletnie wyleciało mi to z głowy. Zajęłam się innymi inicjatywami, np. Autorskimi 10 minutami, stąd to chwilowe opóźnienie. 

Ale, no more! Wracamy do dyskusji, kochani! :)

Od jakiegoś czasu na polskich bookstagramach pojawia się wiele postów, story i komentarzy dotyczących współpracy z wydawnictwami. Mowa o zaletach, wadach i ogólnych założeniach tej wymiany medialnej. Stwierdziłam, że chętnie podejmę temat i zobaczę, jak wy się zaopatrujecie na tę sprawę. Dlatego...

zaprasza na

VIII ODSŁONĘ SERII DYSKUSYJNEJ, CZYLI
TROCHĘ O WSPÓŁPRACY Z WYDAWNICTWAMI


Zacznę od banałów, ponieważ - jak wiadomo - taka współpraca jest bardzo korzystna zarówno dla wydawców jak i dla blogerów/bookstagramerów/booktuberów/ogólnie osób "siedzących w książkach", których będę dla uproszczenia nazywać twórcami. Każdy coś zyskuje. Wydawca dostaje promocje tytułów oraz swego rodzaju szum medialny, ponosząc przy tym niewielkie koszty. Twórca z kolei może poznać nowości często przedpremierowo albo świeżo po premierze, czym zachęca wielu potencjalnych czytelników do dłuższego pozostania na prowadzonej stronie. 

Problem w tym, że momentami wspomniana współpraca nie przebiega gładko i miło. Wydawcy mają zbyt dużo wymagań, których spełnienie często zabiera twórcom dużo czasu: napisanie recenzji, dodanie postów na social media lub też - w zależności od umowy - wrzucenie ich na portale książkowe czy strony księgarni internetowych. Dodatkowo porobienie zdjęć, nagranie story i inne pierdoły tego typu, na które poświęca się często wiele, wiele godzin. W zamian więc twórcy oczekują wynagrodzenia (czy to w postaci wymiany barterowej, czy odpowiedniej zapłaty w przypadku współpracy komercyjnej - wszystko zależy od pierwotnych ustaleń). I wtedy zaczynają się schody...

Ze swojego doświadczenia powiem, że jest różnie. Niektóre wydawnictwa są naprawdę cudowne. Nie mają żadnych problemów, chętnie odpowiadają na pytania i odpisują na maile, traktując twórcę jak równego sobie. Ale niektóre... cóż, powiedzmy, że powinny się jeszcze trochę nauczyć. :) Nie mówię tutaj tylko o głupim podziękowaniu za napisanie recenzji czy zwyczajnym odpisaniu na maila (parę razy zdarzyło się, że wysyłając zapytanie o egzemplarz albo listę linków z recenzjami otrzymanych książek, nie dostałam żadnej odpowiedzi. Nie wiem, jak Wy, ale dla mnie to nieprofesjonalne zachowanie). Największym policzkiem jest - w przypadku współpracy barterowej - otrzymywanie egzemplarzy bezpłatnych przed ostateczną korektą, czyli egzemplarzy niepełnych. Jako osobie, która poświęca sporo czasu na promowanie książki, miło by było dostać finalny produkt, czyli taki, jaki się teoretycznie reklamuje, czyż nie? I taki, na który się pierwotnie umawiało. Przecież reklamując sukienkę, nie dostaje się takiej nie do końca uszytej albo samego materiału, prawda?

Oczywiście, należy wówczas napisać z prośbą o wysłanie egzemplarza finalnego, ale otrzymana odpowiedź nie zawsze jest zadowalająca.

Na bookstagramie spotkałam się z opiniami, że niektóre wydawnictwa wręcz każą pisać same przychylne recenzje, inaczej nie dostanie się "w nagrodę" książki. Nigdy osobiście się z czymś takim nie spotkałam (chyba że miałam farta do wydawnictw, z którymi rozpoczęłam współpracę :P). Kompletnie też nie rozumiem twórców, którzy się na to godzą lub (już nawet pomijając fakt nacisku ze strony wydawcy) sami decydują się wychwalać kompletny chłam, bojąc się, że zła recenzja zakończy ich współpracę. Szczerze mówiąc, takie zachowanie urąga pozostałej grupie twórców, szczerych i skrupulatnych, i uważam, że taka praktyka powinna się zdecydowanie zakończyć. Może właśnie dlatego niektórzy wydawcy traktują twórców jak bezmózgie istoty, jakim można wcisnąć wszystko?

Na zakończenie pragnę zaznaczyć, że post nie powstał po to, by obrazić wydawców czy twórców, ale by pokazać, że nie zawsze jest ładnie i kolorowo. Każda współpraca zawsze ma dwa końce jak kij i wyłącznie od nas samych zależy, na jakie warunki się zgodzimy. Jeśli nie macie problemów z otrzymywaniem niefinalnych egzemplarzy, niech będzie, wasza sprawa. Jeśli uważacie inaczej, to również wasza opinia, do której macie prawo. 

Czasami jednak trzeba usiąść i się zastanowić, czy to, co robię, ile poświęcam czasu i nerwów, rzeczywiście jest warte produktu próbnego i ani jednego "dziękuję". :)


Chętnie poznam, co sądzicie i jak zaopatrujecie się w tym temacie. Napiszcie mi wszystko, co wam leży na duszy! Do następnego!

42 komentarze:

  1. Pierwszy jestem w dyskusji - zacznę od tego, że w czasie istnienia pierwszego mojego bloga - Imperium Lektur ( I) i bodajże Kocham Historię na Bloxie jeszcze - miałem fazę na współpracę. Przebiegała pomyślnie. Teraz recenzuję jedynie książki biblioteczne, zakupione e - booki i kupione w księgarni lub osiedlowym kiosku. Ale wstrzymuję się od współpracy. Podsumowawszy - ja miałem pozytywne doświadczenia, ale w pewnym momencie zacząłem odmawiać - znasz mojego bloga - różna tematyka się pojawia. Poza tym - staram się papierowych nie kupować - ani nie zamawiać - jedynie podręczniki historyczne do aktualizacji wiedzy. Pozdrawiam serdecznie. Jestem padnięty. 45 minut na zewnątrz, trzy wejścia i zejścia na czwarte piętro, ogarnianie laptopa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem, po prostu wolałeś sam wybierać sobie książki i czytać bez pośpiechu, własnym tempem, nie bacząc na terminy. :) Poza tym faktycznie czytasz książki w dość niepopularnej tematyce - wszak nie znam żadnego wydawnictwa/strony, która wydaje wyłącznie pozycje historyczne. :)

      Usuń
  2. Pamiętam emocje związane z pierwszą współpracą :) Po latach patrzę na to wszystko bardziej na chłodno, ale niezmiennie cenię sobie takie propozycje i rozmowy, w których obie strony traktują się poważnie.

    Miałam chyba też tyle szczęścia, że nie uświadczyłam jakichś wielkich nieprzyjemności - ot, jakieś wydawnictwo nie zaproponowało kolejnej książki po mało entuzjastycznej opinii; dla przeciwwagi inne, kiedy książkę naprawdę solidnie skrytykowałam, podeszło do tego bardzo profesjonalnie i współpraca trwała dalej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, tak, racja. Pierwsza współpraca to była radość nie do opisania - przynajmniej u mnie. Czułam się doceniona i taka ważna. I pamiętam, że książka mi się kompletnie nie spodobała (dałam jej chyba 3 lub 2 na 10). Teraz zdecydowanie lepiej dobieram sobie książki. Nie czytam wszystkiego jak jeden mąż, tylko rzeczywiście sięgam po tytuły, które mnie interesują. I pewnie dlatego ostatnio aż tyle dobrych ocen się pojawia. :P

      Usuń
    2. Coś w tym jest, że z czasem człowiek potrafi lepiej dobierać sobie lektury i tych mniej udanych trafia się mniej :)

      Usuń
    3. Jakie piękne byłoby życie, gdyby trafiały się same dobre. :)

      Usuń
  3. Szeroki temat. Osobiście, odkąd zauważyłam, że najczęściej używany na moim blogu tag to "egzemplarz recenzencki", staram się ograniczać liczbę recenzowanych książek. Kiedy coś ciekawego pojawi się na Lubimy Czytać, zgłaszam się, ale to musi być naprawdę perełka (dla mnie). Nie miałam, na szczęście, problemów z autorami czy wydawnictwami. Czasem tylko czuję rozdrażnienie, kiedy zależy mi na danej książce, a wydawnictwo ewidentnie idzie w zasięgi, nie w jakość. Innymi słowy, wybiera tych, co mają en obserwatorów, a nie małego żuczka, który może jedynie obiecać, że przyłoży się do zadania.

    "Może właśnie dlatego niektórzy wydawcy traktują twórców jak bezmózgie istoty, jakim można wcisnąć wszystko?" W ten sposób traktują blogerów również czytelnicy*. Nie zliczę, ile razy czytałam kpiny z recenzji przedpremierowych (czyli pisanych przez blogerów). Bo za darmo dostali, to wychwalają. Niektórzy faktycznie tak robią, psując innym opinię.

    * Nie chodzi mi o czytelników blogów, tylko klientów księgarń. Wiele razy wypowiadali się, że poczekają na wiarygodne opinie, bo w okolicach premiery w sieci nie znajdą nic, tylko peany.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie spotkałam się, szczerze mówiąc, z traktowaniem bloggerów jak bezmózgich istot przez czytelników (klientów księgarń). Ale może rzeczywiście coś w tym jest? Niezliczenie wiele osób robi wszystko, by dalej dostawać książki z friko, czyli recenzują pochlebnie. Czasami nawet aż nazbyt wychwalając książkę, co od razu rzuca się w oczy. Okej, wiadomo, może się zdarzyć, że książka otrzymana od wydawnictwa rzeczywiście spodoba się tej osobie wyjątkowo mocno (różne są gusta), a od innych zbierze raczej średnie oceny. Ale jaka jest szansa, że wszystkie recenzje dodawane z rzędu otrzymują 10/10 czy tam 6/6? Od razu widać, że coś tu śmierdzi, a recenzent ewidentnie łże. Ja tam takiemu z góry nie ufam i po prostu nawet tych opinii nie czytam.

      Poruszyłaś też ciekawy wątek z tym, że wydawnictwa idą w zasięgi. Oczywiście, nie wszystkie, nie można wrzucić ich do jednego worka, ale niektórzy ewidentnie nie mają skrupułów, wybierając osobę, która ma dużą liczbę obserwatorów ponad osobę, która rzetelnie podchodzi do recenzji. No, ale nie oszukujmy się, taka polityka opłaca im się zdecydowanie bardziej - im więcej ludzi zobaczy, tym większa szansa, że kupi.

      Usuń
  4. Ja mam to szczęście, że moja współpraca z wydawnictwami układa się satysfakcjonująco dla obu stron.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie tylko pozazdrościć, że trafiasz na same dobre, rzetelne wydawnictwa. :)

      Usuń
  5. Pamiętam, że z pierwszej współpracy cieszyłam się jak dziecko. Później przychodziły nowe wydawnictwa, ale często niepochlebna recenzja kończyła współpracę. Teraz jestem w kontakcie w zasadzie z dwoma firmami i jestem z tego zadowolona.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi na szczęście zdarzyło się tylko raz, że napisałam złą opinię i nawet nie dostałam odpowiedzi na wysłany do recenzji link. :) Ale kompletnie tego nie żałuję, bo książki wydawane przez to wydawnictwo... hm, cóż, powiedzmy, że nie są dla mnie. :)

      Usuń
  6. ja podziwiam osoby piszące recenzje książek:) ile to pracy ile czasu pochłania samo przeczytanie danej pozycji a co dopiero ładne, sensowne napisanie recenzji. Dlatego uważam że blogerom książkowym za każdą recenzję powinna należeć się zapłata!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polać jej, dobrze gada. :P A tak na serio, cóż, w zasadzie masz rację. Samo przeczytanie książki to często ciężki orzech, a do tego recenzja, ewentualne zdjęcia, storki, etc. Osoby, które nie przepadają za czytaniem, miałyby cięzko. Na szczeście większość takich bloggerów robi to z miłości do czytania. :)

      Usuń
  7. Niektóre wydawnictwa są świetne i bardzo cenię z nimi współpracę, innym zdarzają się zachowania, które nie są fair, ale jeśli do czegoś takiego dochodzi, to przestaję interesować się recenzowaniem dla nich książek. Myślę, że szkoda czasu i właśnie nerwów. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wychodzę z identycznego założenia. Nie ma co psuć sobie nerwów jakąś głupotą i po prostu warto wtedy zrezygnować. Nie na jednej współpracy kończy się życie - czy jakoś tak. :P

      Usuń
  8. Post napisany w samą porę, bo właśnie się zastanawiałam jak to wygląda z taką współpracą z wydawnictwem. Domyślałam się, że nie jest to tak kolorowe jak się wydaje. Na razie nie planuje się w coś takiego angażować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W większości przypadków taka współpraca naprawdę się opłaca, można też poznać wiele ludzi uwielbiających książki, no i pogadać. Ale też trzeba trochę z siebie dać, podejmując współpracę. Terminy, rzetelność i odpowiedzialność, a także duzo poświęconego czasu. :)

      Usuń
  9. Ja nie mam przykrych historii w związku z współpracami. Chyba mam po prostu szczęście. Drażni mnie trochę używanie argumentu, że przedpremierowe czytanie książki to jest jakieś wyróżnienie. Im więcej się go używa tym więcej ludzi w niego wierzy. Ja raczej się nie zgłaszam do takiej współpracy, bo nie lubię prosić egzemplarz finalny, a tzw. recenzenckie często rozlatują się po pierwszym czytaniu, a to nawet na zdjęciu wygląda tragicznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie masz ogromne szczęście. :) A co do egzemplarzy przedpremierowych to uważam, że fajnie jest poznać historię przed oficjalną premierą. Ja się czuję wtedy taka trochę... wyróżniona? Ale czasami czytanie książki przed ostateczną korektą rzeczywiście bywa trochę uciążliwe, więc otrzymanie finalnego egzemplarza po premierze powinno być automatyczne i oczywiste. A niestety nie każde wydawnictwo tak robi.

      Usuń
  10. Oj tak te niepełne egzemplarze do recenzji np. przed korektą też mnie denerwują i miło by było chociażby później dostać egzemplarz finalny. Co do pisania mało przychylnych opinii to też miałam szczęście, bo czasem pisałam naprawdę nieprzychylną opinię o książce i nie miałam problemów. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, są bardzo denerwujące. Z już w postaci ebooków to w ogóle, zwłaszcza jeśli tekst nie jest przynajmniej trochę sformatowany - wtedy to już przebrnięcie przez taką książkę to ciężki orzech. I moim zdaniem taki odbiór tekstu bardzo wpływa na ostateczną ocenę, a przynajmniej u mnie.

      Usuń
  11. Zrecenzowałam już trochę książek dla wydawnictw, i moje odczucia były zawsze pozytywne. Zdaję sobie jednak sprawę, że po drugiej stronie też zawsze jest człowiek, i na różne osoby można trafić, więc różne sytuacje mogą się zdarzyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiadomo, każdy może mieć zły dzień, ale wyżywanie się na innych osobach jest bardzo nieprofesjonalne. Niby zrozumiałe, a jednak psuje cały humor i nastawienie do całego Wydawnictwa. U mnie na szczęście nie zdarzyło się aż tyle nieciekawych sytuacji, ale czasami czułam się olewana i traktowana jak persona non grata. I cała radość czytania i blogowania automatycznie na chwilę wyparowywała. Ale cóż, nikt nie powiedział, że podejmując współpracę, będzie łatwo i kolorowo. :)

      Usuń
  12. Ja akurat mam współpracę z wydawnictwami, które zachowują się profesjonalnie ale w przeszłości zdarzyło mi się jedno takie, z którym szybko zakończyłam współpracę :) Mam nadzieję, że kiedyś powstanie w Polsce zawód recenzenta a na razie cieszę się z każdej przeczytanej książki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, teoretycznie recenzent to zawód, zwłaszcza jeśli współpracujesz komercyjnie. Poza tym można przypisać recenzenta do ewentualnego krytyka. :) Takie nieciekawe współpracę trzeba od razu zakańczać i się nawet nie zastanawiać.

      Usuń
  13. Miałam kilka współprac i właściwie wszystkie wspominam pozytywnie lub... Wcale. Jeśli komunikacja się nie układała (pamiętam 2 takie sytuacje) to po prostu ja się rozliczałam, a potem więcej do siebie nie pisaliśmy. Bez żalu. ;)
    Muszę powiedzieć, że na szczęście u mnie pisanie negatywnych opinii nie zakończyło ani jednej współpracy. Ba, mam wrażenie, że nie zostało to nigdy źle przyjęte, ani razu nie było też na ten temat dyskusji. Miałam jednak propozycję współpracy z sugestią pozytywnej opinii (młode wydawnictwo, które chciało się wypromować) i po prostu podziękowałam mówiąc, że nie jestem zainteresowana.

    Teraz współpracuję z wydawnictwami, portalami i księgarniami, które lubię, a poza tym mam spory własny zbiór i świetnie zaopatrzone biblioteki, więc mam pewność, że lektur mi nie zabraknie. ;)

    Zupełnie inaczej wygląda sytuacja z autorami, tutaj było kilka przebojów, ale to już inna para kaloszy... Raz trafiają się wspaniali ludzie, a raz... No cóż. ;)

    Ale muszę dodać też łyżeczkę dziegciu - nie dość, że zgadzam się, że przez recenzencką nieszczerość spada na nas metka "bloger zniesie wszystko" to posunę się dalej pisząc, że również przez nierzetelność bywamy grupowo traktowani nie po partnersku. Nie dziwi mnie, że wydawnictwo traci cierpliwość kiedy przez pół roku nie udaje się książki zrecenzować, a na blogu "towarzyskie życie kwitnie". Tak samo jeśli wydawnictwo prosi, że zależy mu aby recenzja pojawiła się PRZED premierą, bloger się na to zgadza, a potem cyk, miesiąc po premierze sobie o tym przypomina...

    Na egzemplarze niefinalne jestem uczulona. Tak samo jak na nieprzygotowane recenzenckie ebooki. Uważam to za niepoważne. Ja na przykład oceniam jakość językową, bo ma to realny wpływ na moją satysfakcję z lektury. Z tego punktu widzenia egzemplarz przed redakcją jest dla mnie kompletną pomyłką. Jakby tego było mało nic z nim nie mogę zrobić, bo takiego egzemplarza nie mogę ani oddać do biblioteki, ani do żadnego innego miejsca, nie podaruję przyjaciołom ani żadnej fundacji. Pozostaje mi taki stos papieru wyrzucić do śmieci? Nieprzygotowane recenzenckie ebooki to kolejny kryminał - różne czcionki, barwy tekstu, wielkie przypadkowe spacje, brak polskich znaków, wielki ciemnoszary znak wodny na środku strony... Takie czytanie to bardziej męczarnia niż przyjemność. Ja wiem, że istnieją historie o recenzencie, który wrzucił swojego recenzenckiego ebooka na chomika itd., ale na miłość boską - jest tyle sposobów żeby zaznaczyć to w inny, mniej inwazyjny sposób...

    Rozpisałam się, ale co zrobić, przepadam za tą serią Twoich postów. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo nie ma co żałować, jeśli współpraca przebiega w bólach i nerwach. Sama też zostałam kilkakrotnie... hm? wystawiona do wiatru? olana? potraktowana naprawdę słabo? - w każdym razie podziękowałam i teraz przynajmniej współpracuję z samymi naprawdę świetnymi wydawnictwami. :)

      Jeśli chodzi o negatywne opinie, to u mnie dwukrotnie się tak zdarzyło, że więcej książek od tych dwóch wydawnictw nie recenzowałam. Ale na szczęście żadnej wyraźnej sugestii napisania pozytywnej opinii nie otrzymałam - posłałabym ich od razu na szczaw.

      Z autorami, faktycznie, czasami zdarzają się przeboje. :) Kilka razy zostałam wyzwana, stwierdzono, że brak mi profesjonalizmu, kazano (już nawet nie proszono) usunąć mi recenzję i raz odezwali się "anonimowi" obrońcy książki. Raz mi się też dostało za to, że nie oznaczyłam autorki na instagramie (nie mogłam znaleźć jej konta, tak swoją drogą), więc stwierdzono, że odstawiam manianę. :)

      Cóż, i tutaj jest właśnie pies pogrzebany. Skoro blogerzy nie wywiązują się z umów, wiadomo, że wydawnictwa faktycznie traktują ich nieprofesjonalnie. Ja zawsze staram się dotrzymywać umówionego terminu, chyba że rzeczywiście nie dam fizycznie rady się wyrobić, to wtedy po prostu nie biorę książki.

      Co do nieprzygotowanych ebookow czy egzemplarzy recenzenckich to temat rzeka. One zdecydowanie utrudniają czytanie, a jeśli ocenia się dodatkowo język, jakoś tekstu i poprawność, to od razu książka idzie na odstrzał. Mnie też męczy to czytanie, a jeśli historia nie porywa, to już w ogóle dramat. Ja te egzemplarze (oczywiście, gdy sama książka nie spodoba mi się jakoś mocno albo wiem, że nigdy do niej nie wrócę) oddaję za friko. Oczywiście, zaznaczam, że to wersja przed ostateczną korektą i nie na sprzedaż, ale dlaczego ja mam ją trzymać, blokować miejsce na inną książkę albo wyrzucać? Poza tym skoro wydawnictwo decyduje się posłać taki egzemplarz mi, to dlaczego ja nie mogę go oddać dalej? To nie wstyd dla mnie, tylko dla wydawnictwa, że w ogóle coś takiego produkują. :)

      I cudownie! Bo właśnie dla takich komentarzy istnieje ta seria! :)

      Usuń
  14. Bardzo przydatne informacje. Też uważam, że nie powinno się dostarczać egzemplarzy niepełnych książek w zamian za recenzję i inne działania promujące.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To taki trochę brak poszanowania dla recenzenta, który poświęcił swój czas i włożył dużo pracy w napisanie recenzji/zrobienie zdjęć, etc.

      Usuń
  15. I ja dodam swoje 3 grosze. Od niedawna dopiero się tym zajmuję i są WYDAWNICTWA- które traktują sprawę poważnie, można z nimi normalnie korespondować, indywidualnie się umawiać a są i "wydafnictwa" zapominają o wysyłce książki z terminie, a czas na recenzję już leci, tracą zainteresowanie, gdy recenzja nie jest WOW a o nieodpisywaniu na maile to już nie wspomnę. Trochę mnie to zraziło, ale "jadę" dalej. Szkoda mi stracić możliwości dorywania się do książek.
    Teraz współpracuję z kilkoma rzetelnymi wydawnictwami i tak jak wcześniej napisała Ken.G czekam na ciekawe propozycje na LubimyCzytac

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja miałam taką sytuację, że wydawnictwo powiedziało, że wyśle mi egzemplarz książki, więc czekam. Tydzień, drugi, trzeci, czwarty. W końcu napisałam z zapytaniem, kiedy się mogę tej książki spodziewać. Nie dostałam odpowiedzi, więc olałam temat. Nie zamierzam się narzucać. Po dwóch tygodniach napisała do mnie kobieta z wydawcnitwa z pytaniem, czy dostałam książkę. Odpisałam (załączając swój wcześniejszy mail), że no nie. Napisała, że mi wyśle. Od tamtego czasu minęły dwa miesiące, z czego po dwóch tygodniach znów do nich napisałam, że książki nie otrzymałam - odpowiedzi brak. Olałam temat. Nie zamierzam się tutaj ani przejmować, ani denerwować. :)
      Na LubimyCzytać widziałam kilka ciekawych propozycji i wzięłam nawet udział w kilku.

      Usuń
  16. Fakt, bywa rożnie z tym kontaktem z wydawnictwami, nawet w obrębie tego samego rożni pracownicy zachowują się odmiennie - ale chyba każdy musi znaleźć swoją niszę i już :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba masz rację. Po prostu trzeba znaleźć te wydawnictwa i ludzi tam pracujących, z którymi współpraca to będzie rzecz przyjemna. Na szczęście aktualnie współpacuję wyłącznie z normalnymi, profesjonalnymi wydawnictwami. I oby tak dalej! :)

      Usuń
  17. Dobry wpis blogowy. Myślę, że wielu autorów poszukuje takich podpowiedzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po to są te posty. Żeby dyskutować i żaden temat nie jest tabu. :)

      Usuń
  18. To też bardzo rozwija warsztat pisarski u blogera :D

    OdpowiedzUsuń
  19. Jeszcze nigdy nie miałam okazji współpracować z żadnym wydawnictwem, ale właśnie słyszałam na ten temat różne opinie. Nie popieram pisania przychylnych recenzji, kiedy uważa się książkę za beznadziejną. Trochę rozumiem ten strach, że współpraca może zostać zerwana, ale czy koniec końców pisząc, że dana pozycyjna jest beznadziejna i tak nie robimy wobec niej rozgłosu? Ja sama łapię się na tym, że czasami kiedy ktoś pisze, że ta książka to były totalnie nie jego klimaty i że jej nie poleca, to sama mam ochotę się o tym przekonać na własnej skórze. Ludzie często lubią robić na przekór. Zresztą może się znaleźć osoba, która będzie miała odmienne zdanie na temat danej książki, z czego z kolei może wywiązać się dyskusja, więc też plusy. No ale to moje zdanie.
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najważniejsze, żeby pisać szczere recenzje, a nie jakieś dyrdymały urwane z choinki. No, i jeśli już wystawiamy negatywną ocenę, to warto wyjaśnić dlaczego. W ogóle w opiniach powinno się wyjaśniać każde swoje stanowisko, nawet te pozytywne. Ale coś w tym jest, że ludzie chętniej czytają mocno negatywne recenzje niż te, w których książka wychwalana jest pod niebiosa - widzę to po statystyce postów. :) I zazwyczaj są tacy ludzie, co chętniej sięgną po niby okropną książkę, żeby przekonać się na własnej skórze.

      Usuń
  20. Czasem otrzymam jakiegoś emaila z pytaniami o recenzje, ale wybieram tylko tematykę bądź gatunek który mnie interesuje bądź wiem, że dam radę wywiązać się ze współpracy. W tym roku były to bodajże cztery takie książki, z reszty propozycji rezygnuję, bo wolę poświęcić czas na te które mnie zaciekawią bądź będą pasować na moją półkę :) Pamiętam w tamtym roku dostałam fajną propozycję książki, ale miała ona ponad 600 stron i bałam się, że w ciągu miesiąca nie dam rady przeczytać, a miałam wtedy ciężki, stresujący czas i zrezygnowałam.. Jest też jedno wydawnictwo, które od czasu do czasu mi wysyła książki nawet nic o tym nie pisząc :D Przychodzą na stary adres i stare nazwisko do rodziców i mam niespodziankę, miłe to :D

    OdpowiedzUsuń
  21. "Na bookstagramie spotkałam się z opiniami, że niektóre wydawnictwa wręcz każą pisać same przychylne recenzje, inaczej nie dostanie się "w nagrodę" książki." - ja to bym chciała w końcu spotkać takie wydawnictwo, bo mam wrażenie, że to jak z potworem z Loch Ness - wszyscy mówią, nikt nie widział.

    Sama nie mam negatywnych doświadczeń z wydawnictwami, raz tylko kontakt się dziwnie urwał i nie wiem dlaczego, jest też pewne wydawnictwo chrześcijańskie, które cały czas pisze do mnie z propozycją, mimo że za każdym razem odpowiadam, że w ogóle nie ma szans, by książki tego typu pojawiły się u mnie gdziekolwiek. Z autorami bywa trochę inaczej, ale w większości przypadków też bardzo w porządku. Trzeba jednak wziąć poprawkę na to, że nie jestem szczególnie reprezentatywnym przypadkiem - we współpracę wchodzę rzadko, najintensywniejszy pod tym względem czas miałam jeszcze na studiach, a od tego czasu trochę wody upłynęło.

    OdpowiedzUsuń