Na zdjęciu brakuje jednego tytułu; Odruch poszedł zdobywać serca nowych czytelników :)

I kolejny miesiąc 2021 roku za nami. :) Szczerze mówiąc, prywatnie kompletnie nic się u mnie nie działo, dlatego przejdę od razu do podsumowania statystycznego. W lutym wróciłam do normy, jeśli chodzi o ilość przeczytanych książek. Zgodnie z obliczeniami wyszło ich 7, co łącznie dało 2762 strony, czyli aż o 1142 strony mniej niż w styczniu.

Chyba w marcu muszę spiąć poślady, żeby dobić do wymarzonej setki przeczytanych książek w przeciągu roku. :)


Jakie książki przeczytałam?

Naprawdę różne.


➝ Luty zaczęłam od doskonałego thrilleru psychologicznego Ashley Audrian Odruch (recenzja tutaj), który postawił wysoką poprzeczkę;

➝ potem zaprzyjaźniłam się z Tamsin i Rhys - bohaterami debiutu Kathinki Engel, czyli Znajdź mnie. Teraz (recenzja tutaj);

➝ znalazłam się też w postapokaliptycznym świecie stworzonym przez Meg Elison i przedstawiony w Księdze bezimiennej akuszerki (recenzja tutaj) oraz w jej bezpośredniej kontynuacji, czyli Księdze Etty (recenzja wkrótce);

➝ kolejna była wizyta we wsi Tyczyn, o której przepięknie opowiadała Kasia Bulicz-Kasprzak w swojej pierwszej części Sagi Wiejskiej, czyli w Skrawku pola (recenzja tutaj); 

➝ poznałam słodko-gorzką opowieść o życiu spisaną przez Piotra Pietrzaka w Nic więcej (recenzja tutaj)

oraz

➝ dorwałam kolejny świetny thriller Jess Ryder, czyli Wszystkie moje kłamstwa (recenzja tutaj).


W lutym pojawiła się również kolejna odsłona Autorskich 10 minut, w której główne skrzypce grał Tomasz Kamiński. Kto jeszcze nie widział, tego zapraszam, bo udzielone odpowiedzi były cudne, miodowe i orzechowe. :)

Klikając, przejdziesz do postu

Poza tym na Pomistrzowsku opublikowana została 100 recenzja, czego świadomość lekko zbiła mnie z nóg. Jakoś nie przeczuwałam, że tak szybko nadejdzie ta trzycyfrowa liczba. :)

Jak co miesiąc dziękuję Wam za aktywne udzielanie się i komentowanie, oraz serdecznie i gorąco zapraszam na facebooka i instagrama. Śledźcie też uważnie kolejne posty, bo niedługo ukaże się post-niespodzianka! ♡

A teraz oddaję głos. Jak Wam minął luty? Ile książek przeczytaliście? A może - wręcz przeciwnie - zamiast czytać woleliście oglądać filmy/seriale? :)


 

Wszystkie moje kłamstwa to druga powieść Jess Ryder, którą przeczytałam (pierwszą było Zmyślenie - recenzja tutaj), i z pewnością nie ostatnia. Autorka posiada wyjątkowy dryg do pisania, dzięki czemu jej thrillery potrafią z łatwością przeniknąć do codzienności. Nie da się myśleć o niczym innym tylko o fabule, a książkę czyta się na jednym wdechu. 

A przynajmniej tak wyglądała sytuacja w Zmyśleniu. Ciekawi, czy Wszystkie moje kłamstwa również osiągnęły ten wysoki poziom? Jeśli tak, to zapraszam do dalszej recenzji. :)

Wszystkie moje kłamstwa są historią dwóch różnych bohaterek, matki i córki. Erin to kobieta spełniona: dwójka dzieci, kochający mąż, dobrze prosperujące przedszkole, które prowadzi, nominacja do nagrody Kobieta Roku i oddane przyjaciółki. Erin na każdym polu wydaje się błyszczeć. Problem w tym, że ze wszystkich sił próbuje ukryć swoją przeszłość... Złe decyzje oraz towarzystwo sprawiły, że jako czternastolatka zaszła w ciążę, a dziecko tuż po porodzie oddała do adopcji. 

Kiedy więc na czterdzieste urodziny Erin dostaje kartkę z życzeniami od porzuconej córki, modli się tylko, żeby prawda nie wyszła na jaw. Skąd więc to rodzące się silne uczucie i dziwne przyciąganie na myśl o Jade?

Wcześniej wspomnianą drugą bohaterką jest, oczywiście, Jade - wolontariuszka pracująca przy zbieraniu i segregowaniu odzieży dla potrzebujących. To oficjalnie, ponieważ zakulisowo pomaga przyjaciółce Amy w prowadzeniu sklepu online, gdzie odpowiada za pozyskiwanie ubrań vintage. Innymi słowy Jade podbiera zdobycze z wolontariatu, którą sprzedaje na lewo. Pytanie brzmi, co sprawia, że po ponad dwudziestu latach nagle zapragnie poznać biologiczną matkę? I czy owo pragnienie bardzo zburzy sielankę w życiu rodzinnym Erin?

Nowy thriller Jess Ryder to książka, która tak naprawdę czyta się sama. Pochłonęłam ją dosłownie w parę godzin, nie mogąc oderwać się ani na sekundę. Przez fabułę się płynie, a autorka idealnie dozuje poziom napięcia: raz odnosi się wrażenie, jakby wpadło się w cudowny, sielankowy obrazek, by po chwili poczuć spięcie wszystkich mięśni i tysiące szalejących po głowie myśli. 

Świetnym zabiegiem było prowadzenie narracji w dwóch perspektywach i to, że jedna strona nie dopowiadała za drugą. Czytelnik w rzeczywistości poznawał całkiem różne historie, które w pewnym momencie zaczynały się przenikać. Pozwalało to jeszcze lepiej poczuć specyficzny klimat powieści. Troszkę irytowało mnie przeskakiwanie między typem narracji: Erin mówiła w pierwszej osobie, zaś Jade - w trzeciej. Chwilami burzyło to spójność wypowiedzi, ale na szczęście dało radę szybko się przyzwyczaić. 

Wszystkie moje kłamstwa mogą szczycić się też bezbłędnie wykreowanymi bohaterami, w których autorka tchnęła duże pokłady życia. Czytając, ani razu nie odniosłam wrażenia, że były to osoby wymyślone. Każdy miał swoje wady, zalety, przeszłość, marzenia, nawyki, a także wiele za uszami. Zakończenia kompletnie się nie spodziewałam, za co należy się ogromny plus.

Nawiązując do wstępu, bez szemrania powiem, że Wszystkie moje kłamstwa to książka na wysokim poziomie i idealny thriller psychologiczny. Serdecznie polecam wszystkim i każdemu z osobna. Dlaczego? Bo to historia wzbudzająca emocje, utrzymująca poziom napięcia na idealnym poziomie oraz posiadająca szczególny dla gatunku klimat. Bo wciąga, a bohaterowie są wielowymiarowymi postaciami z własnym rozumem i charakterem. Aż wreszcie bo mogę i wiem, że sięgając, na pewno się nie zwiedziecie. :)

8/10

Wszystkie moje kłamstwa
Jess Ryder
Wydawnictwo Burda Książki
Warszawa 2021
Stron: 416




Piotr Pietrzak z wykształcenia jest producentem filmowym oraz telewizyjnym, a Nic więcej to jego debiut literacki. Do lektury mocno zachęcił mnie opis znajdujący się na tylnej okładce, ponieważ otrzymałam obietnicę poczucia ton emocji, zajrzenia do własnego wnętrza, snucia rozmyślań, a wszystko to w otoczce zainspirowanej prawdziwymi wydarzeniami historii. 

Zainteresowani?

Nic więcej w całości poświęcone jest Piotrowi Lorenzowi, studentowi ASP, któremu życie postanowiło bardzo ułatwić start kariery. Wskutek dziwnego zrządzenia losu na drodze Piotra staje Małgorzata, żona Jerzego Boruckiego, jednego z najbogatszych mecenasów sztuki. Od słowa do słowa między bohaterami dochodzi do pełnowymiarowego romansu, który otwiera oczy Piotra na całkiem nowy świat: świat luksusu, drogich restauracji oraz sztuki.

Romans jak szybko się zaczyna, tak szybko kończy, ponieważ Piotr poznaje Agnieszkę, studentkę dziennikarstwa. Dziewczyna szybko zawraca chłopakowi w głowie. Oczywiście, z wzajemnością. Między Piotrem a Agnieszką rodzi się głębokie uczucie, którego oboje się kompletnie nie spodziewali. 

Życie potrafi jednak bardzo celnie rzucać kłody pod nogi, a zwłaszcza w chwilach przepełnionych szczęściem i powodzeniem. Czy bohaterom uda się powrócić do stanu euforycznej wręcz radości? Co ze spełnianiem marzeń oraz stawieniem ich ponad dobro ukochanego? W książce tylko jedno jest pewne: sztuka bywa pochłaniająca do granic możliwości.

Szczerze mówiąc, po książce spodziewałam się naprawdę wiele: chciałam dumać, czuć z podwójną mocą i zachwycać się pięknem ulotnych chwil. A jedyne, co otrzymałam, to Nic więcej tylko zwyczajny romans, których aktualnie na rynku wydawniczym widnieje na pęczki. Kompletnie nie poczułam sympatii do żadnego z bohaterów, ponieważ przez prawie 3/4 książki czytałam o wręcz niemożebnie idealnym związku Piotra i Agnieszki, o ogromnej miłości i nieco dziwnych sytuacjach mających miejsce w ich związku (niektóre kobiece zachowania wydawały mi się irracjonalne, np. obrażanie za błahostki czy nieuzasadnioną zazdrość - czy kobiety rzeczywiście tak robią?). 

Trochę naciągane było to, że bohaterom pięcie się po szczeblach kariery przychodziło zbyt łatwo. Z własnego doświadczenia wiem, jak ciężko po studiach załapać pracę w zawodzie, zwłaszcza osobom po ASP lub dziennikarstwie. Zarówno Piotr, jak i Agnieszka, z wyjątkową łatwością nie dość, że byli najlepsi na swoich kierunkach, to dodatkowo złapali pracę niemal bez żadnego wysiłku. Ba, Piotr dodatkowo poznał Jerzego, który wyjątkowo zainteresował się młodym, nieznanym nazwiskiem (zaznaczę, że to bogaty mecenas sztuki posiadający kilkanaście galerii sztuk, nie tylko w Polsce), i bez jakichkolwiek umotywowanych czynów po prostu chciał wystawić jego prace. Jaka jest szansa na coś takiego?

Jeśli chodzi o plusy Nic więcej, to wygrywa zdecydowanie zakończenie. Było wciągające, mocno nie śmierdziało schematem i spodziewałam się go zaledwie odrobinę. Podobały mi się również postacie drugoplanowe (Babcia, Daro) i bardzo żałuję, że ich historie nie zostały bardziej rozwinięte.

W kilku słowach podsumowania powiem, że debiut Pietrzaka nie wypadł źle. Historia momentami wydawała się interesująca, a całość przeczytałam zaledwie w parę dni - stylistycznie płynęło się po tekście, a nie każdy debiutant posiada taką swobodność wypowiedzi. Fabularnie książka nieco kulała, ponieważ spodziewałam się większej ilości refleksji oraz emocji, a także przynajmniej kilku zwrotów akcji (dostałam jeden na końcu). Nic więcej wypada średnio, ale najlepiej będzie jeśli przekonacie się o tym sami na własnej skórze. Nie jest to kolejny schematyczny romans o mafii czy erotyk bez fabuły, za co ogromne dzięki. To historia o Niczym więcej, jak o słodko-gorzkim życiu. 

5/10

Nic więcej
Piotr Pietrzak
Wydawnictwo Videograf
Chorzów 2020
Stron: 448


⟶ Post scriptum



 

Zawsze myślałam, że sagi rodzinne czytają tylko starsi, znudzeni życiem ludzie. Bo co może być tam ciekawego? Ot, zwyczajni bohaterowie zmagający się z problemami codzienności - nie dziękuję, mam to na co dzień. Postanowiłam sobie jednak, że w 2021 roku będę sięgać po inne gatunki (wszak nie tylko fantastyką i młodzieżówkami człowiek żyje), stąd wybór padł na Skrawek pola Kasi Bulicz-Kasprzak - pierwszy tom Sagi Wiejskiej. I wiecie co? Niezmiernie się cieszę, że dałam książce szansę!

Fabuła kręci się wokół mieszkańców Tyczyna i zaczyna dokładnie w kwietniu 1904 roku, kiedy to młoda Anielka Połaj podgląda tańce w domu Domańskich i jest świadkiem osobistej tragedii siostry, Marianny - dziewczyna ma szpetną twarz do tego stopnia, że znalezienie kawalera wydaje się kompletnie niemożliwe. A wiadomo, że w tamtych czasach to dobre zamążpójście i wygodne życie liczyło się najbardziej, zwłaszcza że rodzina Połajów była jedną z najbiedniejszych we wsi, więc liczono na magiczną odmianę losu...

W książce poza Połajami do głosu dochodzą również pozostałe rodziny mieszkające w Tyczynie: Lipczewscy, Hubowie, Pomiechowscy oraz Adamczuki, dzięki czemu czytelnicy poznają dokładnie ich sytuacje finansowe czy koligacje z innymi sąsiadami. 

W Skrawku pola mamy do czynienia z plotkami, które mogą popsuć nawet najzgodniejsze, najbardziej udane małżeństwo, ze starymi pannami robiącymi wszystko, byle dobrze wyjść za mąż, z zalotami, gospodarzeniem i pierwszymi miłostkami. Pojawiają się również niespodziewane wyjazdy do Ameryki w celu lepszego zarobku, zdrady, zabójstwa, a wszystko to w atmosferze zbliżającej się wielkimi krokami I wojny światowej. 

Jak wspomniałam we wstępie, nie spodziewałam się, że saga rodzinna może mi się tak spodobać. Skrawek pola to przyjemna, lekka lektura ze świetnie wykreowanymi bohaterami. Tutaj każda postać otrzymuje unikatowy pakiet charakteru i rozumu, dzięki czemu cała książka wypada logicznie i realistycznie. Fabuła jest różnorodna; nie znalazłam ani jednego nudnego momentu. Nawet opisy obrządków na gospodarstwie, pór roku, zbiorów i prac na polu autorka poprowadziła niezwykle interesująco. Niesamowicie podobały mi się wtrącenia występujące na początku każdego rozdziału, które dotyczyły albo wyjaśnienia celu używania niektórych przedmiotów, albo podawane zostawały przepisy kulinarne na popularne niegdyś na wsi dania.

Obcowanie z bohaterami stworzonymi przez autorkę to była czysta przyjemność, choć wiadomo, że znalazło się paru cudaków, z którymi się nie polubiliśmy. Miałam też wielu faworytów, a każde problemy, rozmowy i kłótnie śledziłam z wielkim zaangażowaniem. Każdy rozdział poświęcony został różnym osobom, często innej rodzinie, więc można było śledzić fabułę z naprawdę wielu perspektyw. 

Cieszę się również, że autorka tak dobrze poradziła sobie z linią czasu - często przeskoki między rozdziałami obejmowały miesiące, ale dzięki temu nie trafiały się nużące fragmenty. Bo ile może się dziać w przeciągu tygodnia? A tak, dostawaliśmy wiarygodną historię oraz widzieliśmy, jak poznane na początku dzieciaki dorastały, mogąc się jeszcze mocniej z nimi zżyć. 

Podsumowując, Skrawek pola jest naprawdę godną polecenia historią i już teraz wiem, że sięgnę po kontynuację, czyli po Gościniec. Kasia Bulicz-Kasprzak świetnie operuje językiem, bez zarzutu radząc sobie z gwarą wiejską i tym samym nadając specyficznego charakteru powieści. Książka wzrusza, bawi, a przede wszystkim sprawia, że nie można się oderwać od czytania, a każde zdanie śledzi z ogromnym zainteresowaniem. Skrawek pola to idealna propozycja na chwilę relaksu z gorącą herbatą w zimowe poranki, kiedy cały dom śpi jeszcze głębokim snem, a Ty masz tę parę minut dla siebie. :)

8/10

Skrawek pola
Kasia Bulicz-Kasprzak
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Warszawa 2021
Stron: 448


➝ Gościniec


Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu



Na Pomistrzowsku wybiła właśnie setna recenzja! Może z tego względu niebawem przygotuję specjalne rozdanie? Stay tuned! :)


Witajcie w trzeciej odsłonie Autorskich 10 minut! 

Zanim przejdę do interesującego Was wątku, czyli do przedstawienia autora i pokazania, jak sprawnie wybrnął z niektórych ciężkich pytań, chciałabym przypomnieć o możliwości zadawania pytań autorom. Wszystkie główne założenia cyklu, przykładowe pytania i poprzednie odsłony możecie znaleźć tutaj ⟶ KLIK, KLIK.

No, a teraz, żeby specjalnie nie przedłużać, zapraszam:


Tomasz Kamiński nie od zawsze marzył o tym, by zostać pisarzem. Odkąd jednak pomysł ten zakiełkował w jego głowie, konsekwentnie trwa przy tym postanowieniu i sumiennie pracuje nad swoim warsztatem. Powieść Polowanie jest jego debiutem na drodze do spełnienia marzeń.* 

Chętnych zapraszam do odwiedzania autora na portalach społecznościowych:


Zobaczcie, jak sobie poradził z odpowiedziami na pytania!




1) Pierwsza zakupiona książka 

Szczerze nie pamiętam, ale wydaje mi się to był Cujo Kinga 

2) Dwóch autorów, których książki lubisz, ale wstydzisz się przyznać 

Nie mam takich autorów. Zawsze szczerze i chętnie opowiadam o tym, czyje książki czytam i czemu są dla mnie ważne. Nie potrafię znaleźć w głowie żadnego nazwiska, które mógłbym określić jako "wstydliwe". 

3) Trzy sytuacje, w których zapomniałeś spodni (lub prawie zapomniałeś) 

Na całe szczęście nigdy mnie nic takiego nie spotkało...i życzę sobie, aby tak zostało.


 

1) Kadrian czy Zenkeld? 

 Zankeld ze względu na konflikt wewnętrzny - to, co wnosi do historii, a także to, jak pod wpływem "impulsów z zewnętrz" się zmienia. To pytanie jest przewrotne i ta odpowiedz to moja interpretacja, bo w Polowaniu - Kadrian i Zankeld kończą w innych miejscach w swojej głowie niż zaczynali. 

2) Czy znając przyszłość, zdecydowałbyś się na wydanie Polowania w identycznej formie, czy chciałbyś coś zmienić? 

Tak, zmieniłbym. Przepisałbym utwór tak, aby w ostatecznej formie rozdział pt. "Serce Ukryte w Skale" się w nim zmieściło. Plus rozwinąłbym też wątek Tagolt - pozostałości po nich, a także to, czemu w zasadzie jeszcze powrócą (spoileralert!)

 3) Wolałbyś spełnić wszystkie marzenia, ale umrzeć śmiercią tragiczną, czy żyć bez marzeń, ale umierać spokojnie i bezboleśnie? 

Zdecydowanie życzę sobie spełniania wszystkich marzeń. Życie w tej perspektywie wydaje się bardziej sensowne bez względu na koniec. Z drugiej strony... jak to mówią, ostrożnie z marzeniami, bo mogą się spełnić. 


Co sądzicie o odpowiedziach i pytaniach? Jak wy byście sobie z nimi poradzili i czy - najważniejsze - czy Tomaszowi Kamińskiemu się udało? :) Zaznaczę, że parę pytań pochodzi od Was, za co szczerze dziękuję!

Autorowi bardzo dziękuję za udział i do następnej odsłony!

Kliknij, żeby przejść do recenzji Polowania


*Opis pochodzi z okładki Polowania, wyd. I, rok 2020.

 

Rzadko kiedy czytam postapokaliptyczne książki, ponieważ bardzo ciężko przedstawić na tyle realistyczną koncepcję końca świata, by czytana fabuła wydawała się logiczna i rzeczywiście możliwa do spełnienia. Decydując się na sięgnięcie, oczekuję dużo - czasami może za dużo, ale kto mi zabroni? :) Księga bezimiennej akuszerki okazała się na szczęście zupełnie spełniać moje wygórowane wymagania, a Meg Elison stała się automatycznie jedną z najlepszych autorek powieści postapo. Chcecie wiedzieć więcej? Zapraszam do dalszej recenzji. 

Historia rozpoczyna się krótkim przedstawieniem zawodu głównej bohaterki (akuszerka = położna, jakby ktoś nie wiedział) oraz przytoczeniem wydarzeń poprzedzających opanowanie świata przez nieznaną chorobę/wirusa. Bohaterka bardzo obrazowo przedstawia porody, w których ginie płód, dziecko rodzi się martwe albo żyje przez parę minut, a później trawione gorączką, umiera. To samo dosięga przyszłe matki, a później resztę kobiet, a nawet mężczyzn. Najgorzej,  że nie wiadomo, co jest przyczyną infekcji ani jak choroba się przenosi - nie można więc stworzyć żadnego leku. A ludzie ciągle umierają...

Niespodziewanie główna bohaterka zaczyna odczuwać objawy zakażenia, po czym zapada w śpiączkę. Gdy się budzi, prawie cała populacja wymarła, nie działa prąd i ogrzewanie gazowe, brakuje jedzenia, a na ulicach panoszą się gangi. Dodatkowo akuszerka nie wie, gdzie przebywa jej ukochany Jack. Wraca więc do domu zmęczona, lecz nagle dopada ją nieznany gość i zamierza zgwałcić. Dziewczyna robi to, co uważa za najrozsądniejsze, czyli ucieka. Tylko dokąd, skoro nie posiada najbliższej rodziny, a mijani na ulicy mężczyźni próbują ją posiąść, przykuć kajdankami i traktować gorzej niż zwierzę? 

Poza tym akuszerka ma jeszcze jeden problem. Jeśli już ją dopadną i zostanie zgwałcona, może zajść w ciąże, co w tych czasach jest wręcz niedopuszczalne. Dlaczego? Bo podczas porodu ponad dziewięćdziesiąt dziewięć procent matek umiera.... Bohaterka zaczyna samotną wędrówkę przez wymarły kraj, próbując odnaleźć cel w życiu i bezpieczne schronienie. Szkoda tylko, że w ciele kobiety...

Meg Elison w swojej Księdze bezimiennej akuszerki porusza wiele istotnych i ciężkich tematów, a także doskonale pokazuje, że każdy człowiek jest inny i inaczej radzi sobie z traumą oraz tragicznymi przeżyciami - albo zostaje gejem, albo tworzy tzw. rój, czyli grupę mężczyzn chroniących, z którymi kreuje się coś na kształt związku, albo traci chęć walki i popełnia samobójstwo, albo zostaje drapieżnikiem, a resztę ludzi traktuje gorzej niż zwierzęta. W książce otrzymujemy też mroczną wizję traktowania kobiet jako maszyn rozpłodowych czy przedmiotów służących wyłącznie do wkładania i wyjmowania

Doskonały klimat powieści oddaje sposób prowadzenia narracji. Autorka postanowiła przemieszać typowy pamiętnik z narracją trzecioosobową, co brzmi dziwnie, niemal nienaturalnie, ale w tym wypadku był to strzał w dziesiątkę. Nic tak nie budowało napięcia i wpływało na emocje, jak różne perspektywy zniszczenia świata. Wspomnę też, że pierwszy raz spotkałam się z używaniem skrótów myślowych typu = bądź / albo zamienianie całego zdania na jedno słowo - niby nic, a jednak jako forma pamiętnika pasuje idealnie. Wbrew pozorom owe zabiegi ani przez chwilę nie przeszkadzały w czytaniu, choć z początku trzeba było się przyzwyczaić. 

Dodam, że przez całą książkę nie poznajemy prawdziwego imienia tytułowej akuszerki. Śledzimy jej losy, utożsamiając się z aktualnie graną przez nią postacią. 

Księga bezimiennej akuszerki to nie tylko pierwszy tom trylogii Droga donikąd, ale także wspaniała, idealnie przemyślana koncepcja historii postapo, którą naprawdę polecam. Książka cały czas budzi nadzieje, dosłownie czuje się jej moc przez papier. I mimo że - zgodnie z przysłowiem - nadzieja jest matką głupich, to życie bez niej sprawia, że ludzie zamieniają się w potwory. Meg Elison cudownie lawiruje między wątkami, dodatkowo wzbogacając interesującą fabułę w wiele wartościowych przemyśleń. Gorąco polecam każdemu. Tu nie ma wyjątków.

8,5/10

Księga bezimiennej akuszerki
Meg Elison
Wydawnictwo Rebis
Poznań 2019
Stron: 344


⟶ Księga Etty


Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu


Z debiutami tak to bywa, że muszą być naprawdę dobre, żeby czytelnikowi zapadło w pamięć nazwisko autora i by w przyszłości nie wykluczał sięgnięcia po kolejne książki. Jeśli debiut jest zły bądź nijaki, wówczas na kolejne powieści patrzy się z przymrużeniem oka, a zainteresowanie diametralnie spada. Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że Znajdź mnie. Teraz nie tylko otwiera trylogię Znajdź mnie, ale dodatkowo jest pierwszą książką Kathinki Engel.

Dodam jeszcze, że książka na portalu LubimyCzytać została przypisana do kategorii literatura piękna, co trochę mnie zdziwiło, ponieważ ja bezapelacyjnie określiłabym ją mianem romansu. I tak właśnie zamierzam ją traktować w dalszej recenzji. :)

Tamsin i Rhys to dwójka głównych bohaterów - zaznaczę, że z kompletnie różnych światów. Tamsin jest młodą kobietą mieszkającą z rodzicami w domu w małym miasteczku, z ogromnym zamiłowaniem do literatury. Czuje się jak na uwięzi, ponieważ matka planuje całe jej życie, a jedynymi chwilami ucieczki są godziny spędzone z ukochanym dziadkiem, przy którym wreszcie może być sobą. Do czasu. W dniu, w którym umiera dziadek, Tamsin postanawia uciec do większego miasta na studia. To właśnie tam, w obskurnym mieszkaniu w dość nieciekawej dzielnicy, dziewczyna zaczyna rozumieć, co oznacza powiedzonko żyć pełnią życia.

Rhysa z kolei nazwałabym przypadkiem beznadziejnym. Mężczyzna po pobycie w więzieniu za coś, czego niby nie zrobił, wreszcie wychodzi na wolność. Nie potrafi się jednak całkowicie odnaleźć i gdyby nie Amy, opiekunka społeczna, byłoby krucho. Rhys bierze udział w specjalnym projekcie, dlatego od razu po wyjściu na wolność ma pracę w kawiarni i zagwarantowany pokój w mieszkaniu. Mężczyzna nie potrafi jednak niczego doceniać, widząc życie w ponurych barwach, a nie popełniając samobójstwa wyłącznie ze względu na plan odnalezienia rodziny. 

Czy radość i kolory zawitają w życiu Rhysa, kiedy pozna zawsze uśmiechniętą oraz uprzejmą Tamsin? Czy będzie potrafił otworzyć się na miłość, dopuszczając do siebie kogoś bliżej i nie bojąc się dotyku drugiej osoby? Wszak więzienie nie słynie z miłego kontaktu międzyludzkiego... 

Co mogę powiedzieć po przeczytaniu Znajdź mnie. Teraz? Przede wszystkim jest to typowy romans z nieco utartymi schematami, dobrze wykreowanymi bohaterami i niegłupią, ciekawą fabułą. Historia skupia się przede wszystkim na relacji między Tamsin a Rhysem, pokazując, że choć na pierwszy rzut oka mogą wydawać się zupełnie różni, w rzeczywistości są niezwykle dobraną parą. Podobało mi się przedstawienie aż rażących kontrastów występujących w ich życiu (jedno pochodzi z bogatej rodziny, ma wszystko, czego można pragnąć poza wolnością osobistą, a drugie - wreszcie otrzymało wolność, której nie potrafi ani docenić, ani zdzierżyć). 

W książce Kathinki Engel nie znajdziecie wielu suspensów fabularnych ani akcji pędzącej na łeb na szyję. To spokojna, często wprawiająca w leniwy nastrój lektura, której głównym zadaniem jest wywołanie jak największej ilości uczuć. Przyznam, że wielokrotnie parsknęłam śmiechem, parę razy zaróżowiły mi się policzki podczas czytania nieco pikantniejszych scen, a rozmowy Tamsin i Rhysa chwilami wpływały na moje emocje.

Podobało mi się prowadzenie narracji dwutorowo, czyli co jeden rozdział głos dostawał inny bohater. Dzięki temu czytelnik mógł poznać kolejne wydarzenia z dwóch perspektyw, przez co w pewnych momentach dosłownie wiedział wszystko. Nie wiem, jak wy, ale ja lubię dużo wiedzieć, więc to lekkie pójście na łatwiznę, wcale mi nie przeszkadzało. :)

Największym minusem książki jest jej mała oryginalność. Autorka ładnie wykreowała bohaterów: poza ulepieniem ich z gliny, wsunęła w nich dozę życia, ale podczas czytania miałam wrażenie, że niczym mnie nie zaskoczą. To wszystko, co się działo, gdzieś już czytałam lub oglądałam. Zabrakło mi czegoś, co sprawiłoby, że historia będzie wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju, a dzięki temu - zapamiętana na zawsze.

Znajdź mnie. Teraz należy do przemiłych, słodko-gorzkich książek, którą polecam. Miło spędzi się czas podczas czytania, bohaterowie zachwycą, rozkochają i rozśmieszą. Z wielką chęcią sięgnę po kontynuację, by poznać dalsze losy, bo - co jak co - ale troszkę się z Tamsin i Rhysem zżyłam. Znajdź mnie. Teraz to idealna propozycja dla romantycznych dusz, niedbających o niewielką oryginalność oraz uwielbiających otaczać się tuzinem emocji.

6/10

Znajdź mnie. Teraz
Kathinka Engel
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Warszawa 2021
Stron: 384


⟶ Czekaj na mnie. Tutaj


Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu


Nawet nie wiecie, jak ciężko było utrzymać te książki do zdjęcia :P

Pierwszy miesiąc nowego roku za nami - nawet nie wiem, kiedy zleciało te trzydzieści jeden dni. Mam wrażenie, jakbym zapadła w sen zimowy tuż po Sylwestrze i obudziła się dopiero dzisiaj z myślą: cholera, trzeba dodać podsumowanie!

No, więc oto jestem. :)

W styczniu przeczytałam aż 10 książek, ale to pewnie dlatego, że miałam tydzień urlopu, w ciągu którego sporo udało mi się nadgonić zalegajek. W przeliczeniu na strony wyszło 3904, czyli o 1511 stron więcej niż w grudniu. Jest progres, bardzo się z tego powodu cieszę. 


Co czytałam?

→ Rok zaczęłam od cudownej młodzieżówki urban fantasy Veronici Roth, czyli Wybrańców (recenzja pojawiła się przedpremierowo i jest dostępna tutaj)

→ dorwałam też oryginalną, niesamowicie wciągającą i zabawną trylogię o Donie Tillmanie (Projekt Rosie, Efekt Rosie i Finał Rosie - klikając na tytuł, przeniesiesz się do recenzji) 

→ nieco zaspojlerowałam sobie przygody Cardiana, ponieważ bez znajomości głównej trylogii Okrutnego księcia Holly Black, sięgnęłam po dodatek Dlaczego Król Elfów nie znosił baśni (recenzja)

→ zanurzyłam się w historii, poznając kulisy powstania Bogatyni, przedstawione przez Wojciecha Kulawskiego oraz Elżbietę Plewicką-Mrygoń w ich Przegranych losach (recenzja wkrótce)

→ dowiedziałam się, że dama może palić, pić i przeklinać, dzięki biografii Beaty Tyszkiewcz. Portret damy napisanej przez Annę Augustyn-Protas (recenzja)

→ skończyłam po wielu, ale to naprawdę wielu miesiącach prób, romans obyczajowy Anny Ficner-Ogonowskiej Jeśli zatęsknię (wiem, że nie zatęsknię, a recenzja ukaże się niebawem)

→ zetknęłam się z pierwszą próbą pisania Agnieszki Baron, sięgając po jej debiut W sieci kłamstw (recenzja tu)

a także

→ do granic możliwości zakochałam się w romansie Samanthy Young Twoja wina (recenzja tutaj).


Niesamowicie ważnym wydarzeniem mającym miejsce w styczniu, były pierwsze urodziny Pomistrzowsku. Pojawił się specjalny post, w którym przedstawiłam parę statystyk oraz po krótce opowiedziałam, co się działo w ciągu tych 365 dni. Jeśli chcecie zobaczyć, to serdecznie zapraszam poniżej ↓

Klik, klik, klik


Ponadto po nieco dłuższej przerwie opublikowałam kolejną odsłonę cyklu Wydawnictw na czynniki pierwsze, tym razem odcinek poświęcając Wydawnictwu Pauza. Jeśli z jakichś powodów pominęliście post, łapcie łącze. :)

Kliknijcie w banner, żeby poznać lepiej Wydawnictwo Pauza


Z innych spraw, to uruchomiłam fanpejdża Pomistrzowsku, na który zapraszam w wolnej chwili (pamiętajcie o zostawieniu lajka lub zaobserwowaniu strony!)



A teraz opowiedzcie mi, jak minął Wasz styczeń? Ile książek przeczytaliście? Postanowienia noworoczne nadal still in progress? Co porabialiście? :)



Odruchem nazywa się reakcję organizmu na bodźce środowiska zewnętrznego lub wewnętrznego, a także uczucie bądź stan wywołany nieświadomie i bezwiednie. Kiedy rodzi się dziecko, matka z automatu pragnie je chronić - na takie zachowanie wpływa instynkt macierzyński będący jednocześnie odruchem bezwarunkowym. A co, jeśli reakcja organizmu okaże się zgoła inna i matka, zamiast kochać, zacznie nienawidzić lub... się bać?

Ashley Audrain w swoim Odruchu opowiada smutną historię pełną lęków i bólu. Blythe Connor wychowana przez surową, nagminnie ignorującą jej potrzeby i uczucia matkę, wydaje się nieco zagubiona, kiedy dowiaduje się o ciąży. Na szczęście otrzymuje ogromne wsparcie od męża, Foxa, który na każdym kroku powtarza, że Blythe będzie cudowną matką, a ich córeczka wychowa się w kochającej rodzinie. Gdy przychodzi do rozwiązania, okazuje się, że nic nie jest tak piękne, jak piszą w magazynach czy książkach dla przyszłych rodziców. Wszyscy myślą, że Blythe dopada depresja, jednak ona jedyna zdaje się znać prawdę. Jej córeczka, Violet, jest... dziwna.

Blythe nie potrafi poradzić sobie z ciężarem wychowania niechcianego dziecka. Fox znacząco oddala się od żony, nie mogąc zaakceptować chłodu, z jakim traktuje córkę. A Violet z miesiąca na miesiąc wydaje się coraz mocniej nienawidzić matkę, wyciągając pazurki i przysłowiowe rogi w najbardziej niespodziewanych momentach.

Kiedy związek Blythe i Foxa dopada poważny kryzys, okazuje się, że Blythe jest w drugiej ciąży. Tym razem z chłopcem. Na świat przychodzi Sam, w którym kobieta od razu się zakochuje, a jej instynkty macierzyńskie zdają się działać prawidłowo. Wszystko zaczyna się układać. Nawet Violet nie przeraża swoim zachowaniem. Oczywiście, do czasu. Wystarczy jedna chwila nieuwagi, by przekreślić piękne, radosne życie...

Na okładce książki widnieją słowa: mistrzowski thriller psychologiczny - muszę się z nimi w stu procentach zgodzić. Ashley Audrian idealnie poprowadziła fabułę, która dosłownie wciągnęła mnie od pierwszej strony. Przez całą powieść czułam ogromną niepewność i kompletną bezradność, czyli uczucia, jakie w thrillerach są na wagę złota. W Odruchu tempo akcji było wyważone, a cała historia doskonale przemyślana. Nie znalazłam ani jednego uszczerbku, braku czy nierozwiązanego wątku. 

Świetnym zabiegiem literackim było wymieszanie narracji drugo- z pierwszoosobową. Opowieść została przedstawiona oczami Blythe, ale zwracała się ona bezpośrednio do Foxa, skutkiem czego chwilami odnosiłam wrażenie, że mówiła do mnie. Czułam się wtedy jak bohaterka książki, jakbym wsiąkła do ich toksycznego, zamkniętego świata, przez co wszystkie chwile pełne grozy, smutku czy radości przeżywałam z podwójnie zwiększoną mocą. 

Sięgając po Odruch, musicie wiedzieć, że kiedy zaczniecie czytać, nie wyplączecie się tak łatwo z fabuły. W drodze do pracy, podczas ogarniania obowiązków domowych czy miliona innych ludzkich spraw głową ciągle będziecie z bohaterami książki. Fabuła momentami bywa tak dołująca, że przez połowę dnia chodziłam przybita lub wściekła.

Podobało mi się wplątanie między główną fabułę fragmentów z przeszłości dotyczących dzieciństwa Cecillii, matki Blythe, oraz jej babki, Etty. Dowiedziałam się wówczas wielu interesujących spostrzeżeń dotyczących macierzyństwa i dziedziczenia niepożądanych genów.

Zapewne po przeczytaniu powyższych słów, nie będziecie zdziwieni, gdy powiem, że zdecydowanie polecam sięgnięcie po Odruch. Pozwólcie sobie wpaść w ciężką fabułę, poczuć napięcie i bezsilność, irytację, złość i złudne bezpieczeństwo podszyte nutką nadziei. W książce Audrain poznacie mroczne oblicze instynktu macierzyńskiego, który ingeruje i burzy spokój, a przede wszystkim każe odczuwać emocje często sprzeczne z rozumem. Dajcie szansę historii matki niekochającej córki.

9/10

Odruch
Ashley Audrain
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Warszawa 2021
Stron: 368


Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu



 

Mawia się, że od nienawiści do miłości wystarczy krok. A czy wspomniane przysłowie działa też w drugą stronę? Czy zakochani w sobie do granic możliwości ludzie potrafią się nagle... znienawidzić? Zapewne identyczne pytanie postawiła sobie Samantha Young, szkocka autorka wielu powieści romantycznych i erotycznych, kiedy zajmowała się pisaniem trzeciego tomu należącego do cyklu Play On - Twoja wina. Dodam, że pozostałe dwie części nijak nie są powiązane i Twoją winę można czytać bez ich znajomości. 

Historię poznajemy z dwóch perspektyw, a także w dwóch różnych czasach: w przeszłości i teraźniejszości. Główną bohaterką jest Jane Doe (tak określa się w USA osoby o nieznanej tożsamości; w Polsce odpowiednikiem jest n/n), która od dziecka tuła się po rodzinach zastępczych. Kiedy w wieku trzynastu lat trafia do takiej rodziny w Los Angeles, do mieszkania obok wprowadza się trójka rodzeństwa. Jane szybko zaprzyjaźnia się z najmłodszą, Lorną, a Skye, najstarszą i oficjalną opiekunkę, traktuje jak starszą siostrę. Jane poznaje również Jamie'ego, introwertyka z aspiracjami na pisarza, który okazuje się drugim głównym bohaterem. 

Potrzeba paru lat i wielu afer, by między Jane a Jamiem zaczęło rodzić się głębokie uczucie. Muszą jednak ukrywać się przed zaborczą Lorną, tworząc ze swojego związku ogromną tajemnicę. Jak się pewnie domyślanie, prawda wreszcie wychodzi na jaw, czego skutki rodzą tony nieprzyjemnych i smutnych sytuacji. Miłość wydaje się jednak skutecznie rozwiązywać wszelkie problemy. Do czasu...

Nagle w życiu Jamie'ego i Jane pojawia się człowiek, który niszczy sielankę i przerywa łączącą ich nić porozumienia. Od tego momentu wszystko zaczyna iść po złej myśli, a owo gorące uczucie przeradza się w głęboką nienawiść. Każdy postanowi szukać własnej drogi, dzięki której uda się przejść przez życie bez większych szkód. Problem w tym, że ani jeden, ani drugi nie potrafią o zapomnieć o romantycznych aspektach przeszłości. Ale przecież w teraźniejszości nie ma miejsca na przeszłość. Czy jest?

W życiu przeczytałam dużo romansów, ale na palcach jednej ręki mogę zliczyć te, które rzeczywiście wywarły na mnie spore wrażenie i które serdecznie polecam. Jednym z nich jest właśnie Twoja wina. Dlaczego? Bo to przepiękna opowieść o wielkiej miłości, która mimo wielu przeciwności losu, ciągle rośnie i rośnie, aż wreszcie osiąga niemal niemożliwe rozmiary. Bo wzrusza, bawi oraz daje nadzieje, co osobiście uwielbiam w tego typu książkach. A przede wszystkim dlatego, że Twoją winę czyta się na jednym oddechu, wykreowanych przez Samanthę Young bohaterów uwielbia z marszu - nawet nie potrzeba specjalnych wprowadzeń, a każdy fragment przepełniają emocje towarzyszące nieprzerwanie aż do samego zakończenia. Dlatego.

Dobry romans nie tworzy ani oryginalna fabuła, ani akcja, ani nawet zmyślnie stworzeni bohaterowie. Najważniejsza jest realna relacja między główną parą, która pozwoli autentycznie poczuć, że to, co przewija się między stronami, ma sens i prawo bytu. Twoja wina idealnie oddaje te słowa, ponieważ ani przez chwilę nie odniosłam wrażenia, że coś tu nie gra, że coś wydaje się mało prawdziwe. Więź, jaka połączyła Jane i Jamie'ego, nie tylko więc romantycznie urzeka, ale też zaciera granicę między fikcją a rzeczywistością.

Autorka prowadziła narrację z dwóch perspektyw, co pozwoliło lepiej zajrzeć do głów głównych bohaterów. Był to udany zabieg i pierwszy raz nie przeszkadzał mi on w lekturze (zwykle bywa tak, że jeśli jedna perspektywa czegoś nie dopowie, robi to druga. Tutaj, na szczęście, tak nie było, a braki czy nieścisłości wyjaśniała ta sama osoba, lecz dopiero w chwili, kiedy sama do tego doszła). 

Twoją winę, jak wspomniałam powyżej, gorąco polecam. Czytelników chętnie sięgających po romanse, zauroczy, a tych nieco stroniących od gatunku, omami. Obie te grupy będą zachwycone lekturą, to mogę zagwarantować. Pozwólcie sobie wpaść w tę niesamowitą historię pełną smaczków, uczuć i emocji, tylko ostrożnie! Bo kiedy już zaczniecie czytać, będziecie żyć fabułą aż do końca, a dni zaczną wam przeciekać między palcami. 

9,5/10*

Twoja wina
Samantha Young
Wydawnictwo Burda Książki
Warszawa 2020
Stron: 408




*To drugi romans w moim życiu, który dostał tak wysoką ocenę. Nie pozwólcie, aby ta wiekopomna chwila nie odniosła efektów, i naprawdę przeczytajcie książkę. :)


Niedawno premierę miał debiut Mariusza Kaniosa o chwytliwym tytule Uczynkiem i zaniedbaniem. Pierwsze, co przychodzi na myśl, to mocny kryminał pełen przemocy oraz żałowanie za popełnione grzechy. Zainteresowanych zapraszam do dalszej recenzji, w której zdradzę, czy powyższe założenia zostały spełnione, a także, czy warto wpaść w wir szalonych, zaskakujących wydarzeń prezentowanych przez autora.

Już sam początek historii rozpoczyna się tajemnicą przepełnioną brutalnością. Ksiądz Piotr Ostrowski prowadzi aktualnie dyżur przy spowiedniku, słuchając i rozgrzeszając wiernych, którzy podług własnego sumienia popełniły grzechy. Jedną z osób czekających w kolejce jest nieznajomy mężczyzna, którego ksiądz nie kojarzy ani z twarzy, ani tym bardziej z imienia i nazwiska. Kiedy dochodzi do apogeum spowiedzi, mężczyzna zdradza, że popełnił morderstwo, i co najważniejsze - nie żałuje. Tak naprawdę przyszedł do księdza Piotra wyłącznie, by podrasować próżność oraz podbudować ego; tajemnica spowiedzi świętej zakazuje duszpasterzom zdradzania usłyszanych grzechów. 

W momencie gdy ksiądz walczy z sumieniem, czyli chęcią opowiedzenia policji o zasłyszanej sprawie a popełnieniem największej możliwej zdrady wśród kapłanów, ze sierocińca pod Sandomierzem zostaje uprowadzony chłopiec, Szymon Gawroński. W śledztwo wplątuje się aspirant Zuzanna Nawrocka z Warszawy, która wraz z policjantami z tamtejszej komendy próbuje odnaleźć dziecko. Najlepiej całe i zdrowe, choć po głowach chodzą również pomysły odnalezienia zwłok biedaka.

Ksiądz zostaje nagle skazany za coś, czego nie zrobił. Policjanci kręcą się w kółko jak pies za ogonem. Chłopiec nadal traktowany jest za zaginionego, a brudy z przeszłości powoli wyłaniają się na powierzchnie. Ile w stanie zrobić jest skrzywdzony w dzieciństwie człowiek? Czy krzywda, jakiej doświadczył duszpasterz, odbije się na jego wierze? I najważniejsze: czy Szymon znalazł się w rękach totalnego świra? Na te i wiele innych pytań odpowiedzi znajdziecie jedynie podczas lektury książki.

W Uczynkiem i zaniedbaniem nic nie jest takie, jakim się wydaje, a autor zwinnie lawiruje między losami bohaterów a zmyleniem czytelników. Połowy wydarzeń zawartych w książce kompletnie się nie spodziewałam, co świadczy o jakości kryminału. Owszem, znalazło się trochę utartych schematów, jednak ich ostateczne rozwinięcie przywołuje powiew świeżości.

Mariusz Kanios bardzo ładnie poprowadził wątki fabularne, skrupulatnie wyjaśniając zarówno te poboczne jak i główne. Akcja powieści przebiega dynamicznie, nie ma nawet sekundy na chwilę znudzenia, przez co całość czyta się dosłownie na jednym oddechu. Powieść wciąga i zasługuje na miano naprawdę dobrego kryminału. 

Warci wspomnienia są również bohaterowie książki. Wykreowano ich bardzo zmyślnie, nadając indywidualne charaktery. Widać, że autor położył duży nacisk na wydobycie z nich realności, dodając niektórym np. szczególny, wyróżniający sposób mowy. Był to udany zabieg, chociaż momentami zabrakło mi głębszego wejścia w psychologię postaci. Niektóre zdarzenia z przeszłości zostały zaledwie wspomniane, a towarzyszące im uczucia lekko pominięte. Chciałabym przeczytać kilka trafnych oraz zaskakujących wniosków dotyczących przykładowo pojmowania skrzywdzonej osoby na życie rodzinne. 

Wspomnę, że w książce pojawia się parę obrzydliwych scen z torturowania bądź wspomnienia z aktów pedofilskich (ale bez przesady). Nie jest to prosta lektura i z pewnością nie dla każdego, a raczej skomplikowana powieść z bezlitosnym wydźwiękiem. 

Uczynkiem i zaniedbaniem to udany debiut, który serdecznie polecam. Przyszłych czytelników czeka warta akcja, nietuzinkowa fabuła, a przede wszystkim interesujące zwroty fabularne. Zakończenia kompletnie się nie spodziewałam, co skutecznie dodało powieści jeszcze większej wartości. Uczynkiem i zaniedbaniem jest książką idealną na zimowy wieczór, gdy człowiek chce się przenieść w świat brudu oraz zła, a jednak z nieopuszczającym go delikatnym uczuciem nadziei tlącym się gdzieś z tyłu głowy. 

7/10

Uczynkiem i zaniedbaniem
Mariusz Kanios
Wydawnictwo Górna Półka
2020
Stron: 264


Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję

AUTOROWI


Jeśli chcesz nabyć książkę, to zapraszam tutaj ⟶ KLIK


☆☆☆

Kawałek tylnej okładki zdobi dodatkowo moja rekomendacja!

 

Gorąco zachęcam do wzięcia udziału w spotkaniu live na facebooku z Kathinką Engel, autorką popularnej na cały świat trylogii Znajdź mnie. Jeśli ktoś nie kojarzy autorki, poniżej wklejam krótki opis z LubimyCzytać.pl:

Kathinka Engel urodziła się w Monachium, obecnie mieszka w Londynie. Jest wielką pasjonatką książek. Studiowała literaturę, pracowała dla czasopisma literackiego i agencji literackiej, a także jako tłumaczka i redaktorka. Tom "Znajdź mnie. Teraz" rozpoczął jej pierwszą trylogię romantyczną, z którą trafiła natychmiast na szczyt listy bestsellerów. Kiedy nie pisze ani nie czyta, można spotkać ją na stadionie piłkarskim albo z plecakiem w poszukiwaniu kolejnej przygody.

Wraz z Wydawnictwem Prószyński i S-ska zapraszam na specjalne wydarzenie na facebooku, do którego link znajdziecie poniżej.

Spotkanie odbędzie się już dzisiaj (02.02.2021) o godzinie 20! 

Kliknij, żeby przejść do wydarzenia ➡️ https://www.facebook.com/events/439503360420605


Więcej informacji znajdziecie na stronie Wydawnictwa:





Są jacyś zainteresowani? Kto weźmie udział? Czytaliście już pierwszy tom trylogii? :)