PREMIERA 29.04.2025

Od przeczytania trzeciej części Bridgertonów minęło raptem kilka dni, a ja już jestem po lekturze czwartego tomu, czyli Miłosnych tajemnic. Powiem wam szczerze, że ten romans historyczny naprawdę mocno mi się wkręcił. Bardzo ciężko oderwać mi się od tych bohaterów, ich relacji między sobą, humoru i tego podniosłego, specyficznego klimatu XIX-wiecznego Londynu. 

Miłosne tajemnice opowiadają o relacji między Colinem Bridgertonem a Penelopą Featherington. A raczej o sekretnym wzdychaniu Penelopy do Colina przez ponad dekadę. Dziewczyna uważana jest przez towarzystwo za cichą, szarą myszkę podpierającą ściany na balach, chowającą się za plecami silniejszych. Za nieszczególnie ładną, wyglądającą jak cytryna starą pannę. Wszak Penelopa skończyła już dwadzieścia osiem lat, a jedyne, co osiągnęła do tej pory, to zmiana garderoby - żółte, pomarańczowe i czerwone kreacje wybierane przez matkę zamieniła na seledyny i błękity, co dodało jej uroku, lecz nie zmieniło sposobu spojrzenia innych.

Chyba że mowa o Colinie Bridgertonie, który jako ogromny wielbiciel podróży wrócił do Londynu i wskutek kilku zrządzeń losu popatrzył na Penelopę inaczej niż na przyjaciółkę jego młodszej siostry. Kiedy pewnego dnia Penelopa przypadkiem odkryła tajemnicę Colina, on już wiedział, że nic nie będzie takie same... 

Czy dwie zupełnie różne osobowości połączy prawdziwe uczucie? Czy tajemnice, które skrywają, okażą się zbyt ciężkie na ich barki? Co jeśli prawdziwy Colin okaże się zupełnie inny od Colina wypełniającego marzenia Penelopy?

Miłosne tajemnice są powiewem świeżości, jeśli chodzi o poprzednie tomy serii. We wszystkich innych częściach bohaterowie spotykali się po raz pierwszy i wskutek kilku sytuacji zakochiwali się w sobie. Tutaj jest inaczej, ponieważ Colin znał się z Penelopą niemal od dziecka. Penelopa jako przyjaciółka Eloise często pojawiała się w rezydencji Bridgertonów na herbatkę bądź ploteczki, a co za tym idzie - autorka miała niezwykle trudne zadanie, by z tej z pozoru wyłącznie platonicznej relacji zbudować prawdziwe uczucie. I wydaję mi się, że poradziła sobie bardzo dobrze. :)

Penelopa jest postacią trochę tragiczną, ponieważ wśród towarzystwa od zawsze traktowana była jako ta gorsza, jak brzydkie kaczątko. I za każdym razem, kiedy o tym wspominała lub przytaczała konkretne sytuacje, wzbudzała niemałe emocje. Uważam, że autorka świetnie wykreowała tę bohaterkę, ponieważ zrobiła z Penelopy taką cichą wodę. Dziewczyna nie raz i nie dwa zaskoczy, co wprawi w zakłopotanie każdego, a już zwłaszcza Colina Bridgertona, o czym czytanie przyniosło mi ogromną satysfakcję. Cudowne było przeżywanie wraz z nimi ich emocji.

Jedynym mankamentem było dla mnie zachowanie Colina. Momentami zachowywał się jak kilkuletni chłopiec, co ogromnie mnie irytowało. Próbował rządzić Penelopą, wręcz decydować za nią, a to coś, czego nie cierpię w ludziach. 

Miłosne tajemnice to lektura idealna na leniwe popołudnie. Nie dość, że przeczytacie kawał świetnej historii z niesamowitym wątkiem romantycznym, to jeszcze wsiąkniecie w bale, spotkania socjety i XIX-wieczny Londyn. Julia Quinn niejednokrotnie wywoła uśmiech na waszej twarzy i sprawi, że serce zabije mocniej. Gorąco polecam, zwłaszcza jeśli lubicie podobne klimaty. A jeśli nie lubicie, to też polecam, bo ta książka jest tak bardzo comfy, że gwarantuję, że ją pokochacie. :)

8,5/10

Miłosne tajemnice
Julia Quinn
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Warszawa 2025
Stron: 464

Propozycja dżentelmena ↔ Oświadczyny

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu
 
PREMIERA 26.03.2025

Czy istnieje coś piękniejszego dla książkoholika niż wznowienie po ponad dekadzie jego ulubionej serii z dzieciństwa? Chyba nie muszę odpowiadać na to pytanie, bo wiadomo, że nie. :) Akademia wampirów to seria, którą po raz pierwszy poznałam w około 2007/2008 roku i od tamtego czasu kompletnie przepadłam w historii dampirzycy Rose. Całą heksalogię przeczytałam kilka razy i mimo że znam książki na pamięć, nie mogłam się powtrzymać, by po latach ponownie nie wrócić do ulubionych wampirów.

Pod koniec marca tego roku na salony trafił już czwarty tom, czyli Przysięga krwi. Fabularnie akcja toczy się tuż po wydarzeniach z końcówki trzeciej części. Rose jest w Rosji. Opuściła mury Akademii, zostawiła Lisę, a wszystko po to, by włóczyć się po obcym kraju w celu odnalezienia ukochanego Dymitra. Odnalezienia i wrażenia mu sztyletu prosto w serce...

Dymitr bowiem stał się strzygą, a przysięga, którą sobie kiedyś nieoficjalnie złożyli, nadal przecież obowiązuje. A przynajmniej w mniemaniu Rose. Dampirzyca szuka ukochanego, a w międzyczasie poznaje tajemniczą kastę Alchemików z Sydney na czele. Dziewczyna pomaga Rose w poszukiwaniach, co okazuje się niezwykle ciężkim zadaniem. Jednocześnie podczas snów Rose nawiedza Adrian Iwaszkow, wyjątkowy wampir i bratanek królowej.

Czy Rose odnajdzie Dymitra? Czy uda jej się zabić ukochanego? Kim są Alchemicy i czym się zajmują? I co najważniejsze: czy Lisa będzie bezpieczna bez swojej opiekunki?

Przysięga krwi wciąga od pierwszej strony. Richelle Mead ma to do siebie, że każdą książkę rozpoczyna albo zwrotem akcji, albo wyjątkowo dynamicznym wydarzeniem. Uwielbiam ten zabieg. Podobnie jak to, że autorka w początkowych rozdziałach sprytnie wplata omówienie fabuły z poprzednich tomów, co ułatwia wejście w serię, jeśli od przeczytania poprzedniej części minęły lata lub miesiące.

Ta część mimo że z pozoru wydaje się spokojniejszą, w rzeczywistości obfita jest w wydarzenia. Często zaskakujące i zdecydowanie spędzające sen z powiek. W Przysiędze krwi pojawia się motyw drogi. Poznajemy poniekąd nowy świat, wszak autorka przeprowadza swoich czytelników przez wampirze terytoria Rosji. Bardzo podobał mi się wątek związany z psychologią postaci. Rose przez całą podróż biła się z myślami, bo z jednej strony chciała dotrzymać obietnicę, zaś z drugiej wiedziała, że jej dotrzymanie będzie najcięższą rzeczą, jaką zrobi w życiu. Kto by się zdobył na zabicie ukochanej osoby?

Świeżym powiewem historii było pojawienie się nowej kasy Alchemików. To grupa, której istnienie zrobi niejeden przewrót. Poza tym Sydney jest świetną bohaterką, choć dopiero będzie dane jej zalśnienie, ale jak coś to nie wiecie tego ode mnie. :) 

Zakończenie to wisienka na torcie. Czytałam je z wypiekami na twarzy, serio. Uwielbiam je. Zresztą, Richelle Mead niejednokrotnie udowodniła, że potrafi w zakończenia.

W kilku słowach podsumowania. Przysięga krwi jest kolejną, cudowną częścią, w której nastoletnia Rose przeistacza się w dorosłą dampirzycę. Przestała patrzeć na świat jako na byt albo czarny, albo biały. Zrozumiała, że życiem żądzą odcienie szarości i nie wszystko jest takie, jakie się wydaje. W historii doskonale nakreślono wątek romantyczny między uczennicą a trenerem. Autorka nie zrobiła z tego pustej relacji opartej na pożądaniu. Dodała dużo więcej, dzięki czemu bywa uroczo, zabawnie, słodko, ale też gorzką, przykro i tragicznie. Bardzo, bardzo polecam!

10/10*

Przysięga krwi
Richelle Mead
Wydawnictwo Poradnia K
Warszawa 2025
Stron: 448
 
Pocałunek cienia ↔ W mocy ducha

Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu


*niezmiennie, cała seria to dla mnie seria idealna :)
 
PREMIERA 08.04.2025

Czy każdy zna historię Kopciuszka? Jeśli nie, szybko przypomnę. Kopciuszek to młoda dziewczyna, sierota, którą wychowuje macocha z dwoma wrednymi córkami. Dziewczyna, mimo porządnego urodzenia, zamienia się w służąca. Aż pewnego dnia postanawia wybrać się na bal, oczywiście, bez wiedzy macochy, gdzie poznaje księcia. Zakochują się w sobie, ale zanim bajka dojdzie do momentu żyli długo i szczęśliwie, los spłata im niejednego figla. 

Zapytacie, dlaczego o tym mówię. Ano dlatego, że Propozycja dżentelmena, trzeci tom sławetnej serii o Bridgertonach, zadziwiająco mocno przypominał mi historię Kopciuszka. Julia Quinn postanowiła w tej części stworzyć bohaterkę biedną, ale bogatą w doświadczenia. Dziewczynę, która pomimo wielu przeciwności losu, mimo złego początku, robi wszystko, by stać się wolna. 

Sophia Maria Beckett jest bękartem. Choć wie o tym ona, jej ojciec czy nawet jego służący, nikt o tym głośno nie mówi. Ojciec nigdy jej nie uznał, jedynie wziął pod swoją pieczę jako opiekun, dał dach nad głową, jedzenie oraz zapewnił nauczycielki. Kiedy jednak poślubił hrabinę Aramintę i tym samym przygarnął jej dwie córki, Rosamundę i Posy, a potem umarł, życie Sophie zmieniło się nie do poznania.

Dziewczyna z dnia na dzień stała się praczką, pomywaczką i kucharką, czyli służącą w pełnej krasie - chociaż ona mówiła o sobie jak o niewolnicy, wszak służącym płaci się za wykonaną pracę... Pewnego wieczoru dzięki pomocy ochmistrzyni udaje się Sophie wymknąć z domu i trafić wprost w sam środek balu maskowego u Bridgertonów. A tam jej niezwykła, srebrna kreacja przyciąga wzrok wielu mężczyzn, zwłaszcza samego Benedicta Bridgertona. Co się stało, że zaraz po balu Sophie opuszcza Londyn?

Mija kilka lat, podczas których Sophie stara się przetrwać życie w miarę normalnych warunkach. Benedict zaś z wszelkich sił stara się odnaleźć tajemniczą nieznajomą w srebrnej sukni, która zrobiła na nim piorunujące wrażenie. Nie wie jednak, że los wkrótce się do niego uśmiechnie... On i Sophie staną na swojej drodze. Pytanie brzmi: czy świat to przetrwa?


Propozycja dżentelmena to niezwykle wciągająca opowieść, zresztą jak każda powieść Julii Quinn, którą do tej pory przeczytałam. Autorka niezwykle umiejętnie lawiruje słowem pisanym, a do tego tak świetnie buduje wykreowane postacie, że wystarczy kilka rozdziałów, by się do nich przywiązać i pokochać całym sercem

Przyznam szczerze, że ta część serii podobała mi się najbardziej. Może dlatego, że bardzo lubię bajkę o Kopciuszku i ten motyw dosłownie powalił mnie na łopatki. Ogarnęła mnie nostalgia, a dodatkowo w Propozycji dżentelmena pojawiły się wątki takie jak miłość nieznająca podziałów społecznych, bal maskowy czy szukanie tajemniczej nieznajomej, które osobiście uwielbiam. A może dlatego, że ta część nie została jeszcze zekranizowana przez Netflixa, więc nie wiedziałam, czego się dokładnie spodziewać? Nieważne, co to było, ważne, że dosłownie przepadłam w historii miłości Benedicta i Sophie.

Żeby nie było za idealnie, książka ma swoje wady. Czasami była zbyt naiwna (Benedict powinien szybciej zorientować się, że nieznajomą z balu jest Sophie) i miałam też momentami problem z zachowaniem Sophie. Plątała się w zeznaniach; mimo że mówiła jedno, to robiła drugie, była niekonsekwentna, ale to tłumaczę jej zauroczeniem.

Benedict to zdecydowanie mój faworyt, jeśli chodzi o rodzeństwo Bridgertonów. Ma w sobie chłopięcy urok, a poza tym ma świetny kontakt z rodziną (taki swobodny i zupełnie różny od Anthony'ego), dużo żartuje, co niejednokrotnie wywoływało uśmiech również na mojej twarzy. 

Zanim skończę, muszę jeszcze wspomnieć o wspaniałym, przepięknym, nowym wydaniu. Cała seria jest w twardej oprawie z subtelną wyklejką z kwiatami. Dodatkowo barwione brzegi tworzą klimatyczny krajobraz, a grzbiety układają się w wyjątkowy wzór. 

Podsumowując, Propozycja dżentelmena to świetna przygoda zarówno dla fanów historii romantycznych jak i dla miłośników książek historycznych. Książka jest urocza i ma swój wyjątkowy klimat XIX-wiecznej Anglii, który zachwyci niejednego sceptyka. Wspaniale wykreowani bohaterowie, dużo zabawnych momentów, chwytający za serce wątek romantyczny i inspiracja Kopciuszkiem. Bardzo polecam i czekam na kolejną część tej słodkiej, otulającej niczym kołderka w zimowe wieczory, serii. :)

8,5/10

Propozycja dżentelmena
Julia Quinn
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Warszawa 2025
Stron: 460

Ktoś mnie pokochał ↔ Miłosne tajemnice


Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu
 
PREMIERA 01.04.2025

Jak często opisy książek wprowadzają was w błąd? Bo mnie, niestety, Faking with benefits autorstwa brytyjskiej pisarki Lily Gold trochę oszukało. Nastawiałam się na pikantno-romantyczno-śmieszną komedie romantyczną, a dostałam mało śmieszny erotyk ze średnio wykreowanymi bohaterami. Co mocno mnie zawiodło.

Według opisu powinnam spodziewać się historii prawie trzydziestoletniej Layli, która żyje według listy. Stworzyła ją dawno temu i kolejno odhaczała w niej pozycje takie jak: założyć firmę, uzyskać ileś sprzedaży rocznie czy znaleźć męża. I jak z tymi pierwszymi punktami dotyczącymi pracy Layla poradziła sobie śpiewająco (otworzyła sklep bieliźniany, który odnosi spore sukcesy), tak w sferze miłosnej ponosi same porażki. Bo jak inaczej nazwać randkę, podczas której jej nowo poznany towarzysz ucieka oknem w łazience?

Świadkiem tej brawurowej akcji jest sąsiad Layli, wysportowany, przystojny Zack - jeden z jej sąsiadów. Zack mieszka naprzeciwko wraz z Joshem oraz Lukiem i prowadzą oni podcast Trzech Singli, w którym radzą na temat związków, seksu czy odpowiadają na prywatne pytania słuchaczy. Wskutek zrządzenia losu powstaje nowy projekt dotyczący Layli - cała trójka zostaje jej udawanymi chłopakami; uczą ją jak np. seksemesować, flirtować czy zachowywać się na randkach z mężczyznami. 

Co z tego wyniknie? Coś, czego się nie spodziewałam...

Faking with benefits w rzeczywistości okazało się książką, w której ponad pięćdziesiąt procent tekstu kręci się wokół seksu (bądź tematów powiązanych) oraz związku poligamicznego. Oczekiwałam dużo śmiechu, zabawnych sytuacji i romantycznej miłości na koniec, a otrzymałam pikantny erotyk. Nie zrozumcie mnie źle, nie mam nic przeciwko związkom poligamicznym, choć to niezupełnie moje klimaty, jednak uważam, że w opisie książki powinno zostać to zaznaczone (zwłaszcza że to nie jest spojler, ponieważ cała czwórka zaczyna ze sobą "kręcić" dość szybko). 

Mam wrażenie, że gdyby fabuła została lepiej poprowadzona, a bohaterowie bardziej rozwinięci (chodzi mi o ich zdolności percepcji oraz psychologię postaci), książka zdecydowanie zyskałaby w moich oczach. Nie mogę powiedzieć, że była bardzo słaba czy wręcz zła. Nie. Historia momentami była interesująca (zwłaszcza wątek z przeszłością Layli), lecz głównie skupiała się na relacjach łóżkowych. Zabrakło mi pogłębiającego się, szczerego uczucia między bohaterami. Nawet nie zdążyłam zauważyć, kiedy i jak to się stało, że bohaterowie ze zwykłej fascynacji przeszli do głębszego uczucia - autorka to po prostu określiła, i tyle. Nie poczułam ich miłości na własnej skórze, nie doświadczyłam rodzących się w ich wnętrzu zmian. I to według mnie była największa wada powieści.

Ostatecznie książkę oceniam jako średnią, bo jeśli nie nastawicie się tak jak ja, na sympatyczną, zabawną i bardzo romantyczną komedię z przystojniakami w tle, to może aż tak się nie zwiedziecie. Sama historia nie była zła i mimo kilku mankamentów mogłaby się podobać. Pojawiło się też parę dość zabawnych sytuacji, które uprzyjemniły mi czytanie. Poza tym postawienie na związek poligamiczny ponad monogamiczny jest też swego rodzaju powiewem świeżości w literaturze. Podobało mi się to, że autorka była otwarta na różne sytuacje, które zostały przedstawione przyjemnie, a nie sztywno, zachowawczo czy sztucznie. Lily Gold ma talent do scen łóżkowych, tyle powiem. :)

Czy polecam? Gdyby nie moje nastawienie i zbyt wysokie wymagania, książka wypadłaby w moich oczach lepiej, ale mimo to nie uważam, żeby Faking with benefits było aż tak świetne, żeby z czystym sercem wam je polecić. Gdybym wiedziała, o czym jest książka, raczej bym nie sięgnęła. I raczej bym tego nie żałowała. Jeśli jednak lubicie pikantne powieści z przystojniakami (i to kilkoma na raz!), to śmiało czytajcie. :)

5/10


Faking with benefits. Gra pozorów z bonusami
Lily Gold
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Warszawa 2025
Stron: 512


Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu