Pod jedną z ostatnich recenzji miałam możliwość poznać nowe pojęcie dzięki dziewczynom: Aleksandrze (
Szara Kawiarenka - klik)
i Ken G. (
Kotek książkowy - klik). Dotyczyło ono wydawnictw typu vanity. Zainteresowana postanowiłam rozwinąć temat, nieco poczytać, a później stwierdziłam, że najlepiej wciągnąć Was w dyskusję - wtedy wnioski przychodzą same wraz z Waszymi odpowiedziami. :)
W ramach wyjaśnienia vanity publishing to forma wydania własnej książki, w której firmy drukarskie zapewniają skład techniczny, projekt graficzny wnętrza książki oraz okładki, druk, nadanie numeru ISBN oraz wysyłkę egzemplarzy obowiązkowych do Biblioteki Narodowej. W tym sposobie samopublikowania to autor pokrywa wszystkie koszty.*
Skoro już mniej-więcej wiecie, o co chodzi, bez przedłużania...
VII ODSŁONĘ SERII DYSKUSYJNEJ,
CZYLI TROCHĘ O WYDAWNICTWACH TYPU VANITY
Istnienie tego typu wydawnictw jest w Polsce strasznie krytykowane, co zarazem jestem w stanie zrozumieć i co mnie trochę burzy. Nie oszukujmy się: wydanie książki to czynność często wręcz niemożliwa bez znajomości, popularnego nazwiska czy właśnie pieniędzy. Ilość propozycji, które otrzymują wydawnictwa, jest tak duża, że przekopanie się i wyłowienie tych najlepszych zajmuje często ogrom czasu, a i wybierane są te nieporównywalne, oryginalne oraz przez tematykę/styl/pomysł pozwalające wydawnictwu zarobić. A jak wiadomo, zawsze znajdzie się ktoś lepszy: książka będzie miała ciekawszą fabułę czy nawet bardziej prawdziwych bohaterów.
Z tego względu autorzy decydują się na publikację swoich wypocin u wydawnictw, które jedyne, czego od nich chcą, to pieniądze. Załatwią wszystko: od okładki, przez wydruk egzemplarzy, po korektę (często po łebkach, ale zawsze korektę). Może nawet coś popromują, jak zapłaci się więcej? I wcale się nie dziwię, że autorzy wolą zapłacić i mieć spokój. Chcą uniknąć stresu związanego z oczekiwaniem, brakiem odpowiedzi czy często z odrzuceniem propozycji. Tutaj mają pewność, mogą zabłysnąć w świecie autorów z własną książką.
I wtedy zaczynają się tworzyć problemy. Zauważyłam, że ludzie często podchodzą bardzo negatywnie do takich książek, nie czytają ich z założenia, bo nie zamierzają przykładać się do dania zarobić wydawnictwu. Trzeba jednak pamiętać, że wydawnictwo już na książce zarobiło, a my, decydując się na nieczytanie, przeszkadzamy jedynie autorowi. A może historia jest naprawdę interesująca? A może ten autor pisze rewelacyjnie i warto go zauważyć, i dać szansę? Tu musicie sami się zastanowić, czy życie uprzedzeniami to dobry wybór. Wszak nie kupując książek od wydawnictw typu vanity, nie sprawimy, że przestanie ono funkcjonować. :)
Gorzej, jeśli książka autora okaże się totalną chałą, a my wydaliśmy tylko niepotrzebnie pieniądze. Wtedy rozumiem, że można się zirytować, choć to mało powiedziane, bo poza zmarnowaną forsą straciło się też czas...
Tyle w temacie, jeśli chodzi o moje przemyślenia, ale to jeszcze nie koniec odcinka!
W dzisiejszej odsłonie mam dla Was niespodziankę w postaci głębszego rozwinięcia tematu. Skontaktowała się ze mną osoba bezpośrednio współpracująca z wydawnictwem typu vanity, która postanowiła podzielić się własnymi przeżyciami związanymi z publikacją w takim wydawnictwie. Przez wiążącą umowę osoba ta musi pozostać anonimową, dlatego nazwijmy ją Autorem. :)
Autor bardzo dokładnie przedstawił, jak wygląda współpraca z wydawnictwem typu vanity, najbardziej jednak zaskoczyły mnie kwestie związane z pozyskiwaniem autorów.
Zaczyna się od tego, że wysyłają maila z pozytywną odpowiedzią na zgłoszenie książki, piszą, że książka jest intrygująca/ciekawa/oryginalna i że chętnie ją wydadzą, ale ze względu na trudną sytuację na rynku książki, zwłaszcza w przypadku debiutujących i nieznanych autorów potrzebne jest dofinansowanie ze strony autora. To nawet nie są oryginalne maile, ale szablony, w które wpisuje się kolejne tytuły i nazwiska, ewentualnie dorzucając 2-3 zdania, tłumaczące dlaczego książka im się spodobała - wiem o tym, ponieważ dwóch moich znajomych także do nich pisało i dostali praktycznie identyczne odpowiedzi - pokrywały się w 90 % z tym, co dostałem ja.
Spodziewaliście się takiego obrotu sprawy? Bo ja nie. Myślałam, że wydawnictwa przynajmniej na początku stwarzają swego rodzaju pozory, dyskutując z domniemanym autorem, a nie lecą po bandzie. Jak już uda im się przekabacić autora na swoją stronę, jak już umowa zostanie podpisana, wtedy nadchodzi czas na redakcję i korektę.
Tutaj, z tego, co pisze Autor, wypadło całkiem nieźle. Dotyczy to jednak konkretnego wydawnictwa, w którym wydawał książkę - inne mogą podchodzić do redakcji nieco gorzej.
[...] w kwestiach redakcji i samego wydania sprawa wygląda nieco lepiej. Z redakcji w ogóle jestem dość zadowolony, ponieważ pan, z którym współpracowałem był rzeczowym i miłym profesjonalistą i szło to całkiem dobrze - na kilka kwestii zwrócił mi uwagę, zasugerował parę rozwiązań i poprawek - niektóre były lepsze od moich pomysłów, więc chętnie na nie przystałem. Każda sugestia i wersja redakcji (było ich chyba 8) były do mnie przesyłana i wszystko było ze mną konsultowane - nic nie mogło się odbyć bez mojego zatwierdzenia, więc pod tym względem jestem raczej zadowolony.
W trakcie pracy nad książką kontakt z wydawcą był bardzo dobry, żeby nie powiedzieć, że świetny. Odpisywali na każdego maila, odbierali telefony, etc.
Kontakt urwał się w dzień premiery. Autor spodziewał się przynajmniej paru wzmianek, a tutaj cisza jak makiem zasiał. Kiedy dzwonił i dopytywał, to zbywano go, że tak powinno być... A przecież na etapie pozyskiwania autora składano tyle obietnic...
Wydawca chwali się, że współpracuje z kilkuset blogerami i recenzentami, że korzysta z najlepszych hurtowni i dystrybutorów, że książka będzie dostępna w Empikach i innych znanych księgarniach, że promuje wydane przez siebie książki w mainstreamowych mediach - wszystko to jest kompletna ściema. A raczej bardzo umiejętne niedopowiedzenie - owszem, współpracują z kilkuset blogerami, ale książkę wyślą do 6-7, z których nie wiadomo, czy ktokolwiek ją ostatecznie zrecenzuje
Brak reakcji ze strony możliwych czytelników podkopuje podwaliny wiary w siebie autorów, szczególnie tych debiutujących. Boją się, że książka okazała się klapą, bo to wręcz niemożliwe, by po ponad pół roku nie było żadnego odzewu. Promocja więc wygląda tak, jak bardzo autorowi będzie zależeć i jak mocno będzie próbował dogadać się z recenzentami na własną rękę.
Najbardziej zaskoczył mnie jeden wniosek Autora:
I teraz dochodzę do istoty oszustwa - wydawnictwa typu vanity nie są drukarniami [...] to nawet coś jeszcze gorszego - to jest pośrednik pomiędzy autorem a drukarnią. Bo jeśli dokona Pani obliczeń, szybko się okaże, że gdyby sama Pani zatrudniła redaktora, korektora, zaprojektowała swoją okładkę i zleciła wydrukowanie 300-400 egzemplarzy jakieś drukarni, zapewne zapłaciłaby Pani o połowę mniej, niż wyszło to Pani za pośrednictwem wydawnictwa. Ich ceny zależą od ilości stron - w przypadku książek o średniej objętości (350-400 stron) zapewne jest to ok. 7-8 tysięcy złotych.
A po nim dość mocne słowa:
[...] gdybym miał dzisiejszą wiedzą, raczej nie wydałbym tej książki u nich [wydawnictwo typu vanity]. I wątpię, abym kiedykolwiek się jeszcze na taki układ zdecydował - wolę już nie wydać książki wcale lub puścić ją za darmo w internecie, niż tracić nerwy i zdrowie na szarpaninę z ludźmi, którzy nie grają ze mną w otwarte karty, ale zamiast tego ściemniają i mają mnie wiadomo gdzie.
[...] z tego co wiem, 90 % przypadków wygląda tak jak mój i zdecydowana większość autorów, którzy decydują się na współpracę z vanitami jest finalnie rozczarowana - pakują w wydanie swojej książki mniejsze, lub większe pieniądze, mamieni obietnicą profesjonalnej promocji i pomocy w zaistnieniu na rynku, a zamiast tego zostają zostawieni na lodzie i jeśli sami czegoś nie zrobią, pieniądze okażą się wyrzucone w błoto.
Co sądzicie o takich wydawnictwach? A o autorach decydujących się na publikowanie książki za kasę? Sięgacie po egzemplarze powstałe drogą vanity publishing? Zaskoczyły Was słowa Autora?
Pióra w dłoń (a raczej klawiatury), piszcie śmiało, dzielcie się, rozmyślajcie i pamiętajcie o regulaminowych trzech zdaniach! :)
*Wikipedia