Uprowadzona jest drugim tomem znanej na cały świat trylogii Dziewięć żyć Chloe King, której fabuła toczy się bezpośrednio po Upadłej. Autorka wreszcie rzuca nam odrobinę światła na niewyjaśnione wątki i odpowiada na pytania pozostałe po poprzedniej części. Choć po przeczytaniu mam jeszcze większy mętlik w głowie niż wcześniej. 

Dlaczego? Już śpieszę z wyjaśnieniem!

Na samym początku Uprowadzonej Chloe budzi się w nieswoim pokoju, w miejscu pełnym nieznajomych ludzi, w towarzystwie których czuje się nadzwyczaj swobodnie. Wreszcie poznajemy kim lub czym jest Chloe. Dowiadujemy się trochę o przeszłości głównej bohaterki, powoli zaczynamy rozumieć, skąd wzięły się supernaturalne zdolności, w tym posiadanie dziewięciu żyć, a pochłonięci przez nową wiedzę, postanawiamy uciec od świata rzeczywistego (ludzkiego). Chloe nie wraca do matki, nie chodzi też do szkoły, a z Amy i Paulem rozmawia jedynie od czasu do czasu przez telefon. Zostaje pochłonięta przez swoich pobratymców, przez swoją rasę.

Chloe jednak nie potrafi całkowicie odciąć się od rodziny, przyjaciół czy od przeklętej miłości,  od Briana. Parokrotnie ucieka z azylu, co skutkuje odkryciem kart - przynajmniej połowicznie. Na jaw wychodzi przykra prawda. Pobratymcy mogą mieć za pazurami więcej brudu niż po polowaniu na dzikiego jelenia. 

I wtedy rodzi się pytanie zakończone największym znakiem zapytania: co z matką Chloe?

Druga część jest zdecydowanie lepsza od pierwszej. Akcja goni akcję, dostajemy odpowiedzi na wcześniej zadane pytania. Poznajemy wiele nowych bohaterów (nawet takich z uszami i kocimi oczami). A co najważniejsze - nie ma czasu na nudę. Przyznam, że Uprowadzoną przeczytałam w moment, tak pochłonęło mnie fantasy dla młodzieży. Do młodzieży, pragnę zaznaczyć, nie należę. Wniosek narzuca się sam: trylogia o Chloe King i jej dziewięciu życiach jest dla każdego bez wyjątku, o ile zamierza spędzić wieczór z interesującą powieścią pełną zwrotów akcji i oryginalnych, nietuzinkowych wątków.

8/10

Uprowadzona
Liz Braswell
Wydawnictwo Filia
Poznań 2013
Stron: 280

Upadła ↔ Wybrana

 

Romansów na rynku wydawniczym istnieje na pęczki, dlatego bardzo ciężko trafić na te rzetelne i interesujące. Osobiście wychodzę z założenia, że w takiej sytuacji najbardziej opłaca się sięgać po powieści napisane przez znane nazwiska. Tak oto w moje ręce trafiła książka Nory Roberts. Autorki ponad dwustu romansów oraz harleguinów zapewne przedstawiać nie trzeba. Niemniej, dodam, że Amanda jest moim pierwszym kontaktem. Jeśli chcecie wiedzieć, czy udanym, zapraszam do dalszej recenzji. :)

Tytułowa Amanda to jedna z czterech sióstr Calhoun, o których Roberts napisała cały cykl, każdej siostrze poświęcając osobną książkę w celu dokładnego przedstawienia jej miłosnej historii.  Z tego, co wiem, pierwsza część dotyczyła Catherine, a Amanda jest bezpośrednią kontynuacją. Zdradzę jednak, że wcześniejsze wydarzenia prawie nie łączą się z aktualną fabułą, więc czytanie nie po kolei w żadnym stopniu nie wpływa na zrozumienie treści.

Amanda jest kobietą wiedzącą, czego chce od życia. Twardo stąpa po ziemi, a wszystko zawsze skrupulatnie planuje, nie pozwalając spontaniczności dojść do głosu. Nie może się więc doczekać aż koncept przerobienia części rodzinnego domu w elegancki pensjonat się urzeczywistni. Zwłaszcza że jako asystentka kierownika innego hotelu na wyspie, zdobyła nie lada doświadczenie, a praca związana z prowadzeniem przybytku to jedno z marzeń Amandy. Marzeń, które powoli zaczynają się ziszczać. 

Do przebudowy domu potrzeba jednak zdolnego architekta, który będzie potrafił przekształcić rozpadający i zaniedbany budynek w ekskluzywne apartamenty z jednoczesnym pozostawieniem klimatu początku lat XX wieku. Na drodze Amandy staje więc Sloan O'Riley - Teksańczyk, typowy mężczyzna z krwi i kości z kapiącym wszędzie testosteronem, a przede wszystkim kompletne przeciwieństwo dziewczyny. Życie Amandy nagle przestaje być spokojne, a na co dzień opanowana kobieta wydaje się tracić rezon. Już dawno nikt nie irytował jej bardziej niż ten krnąbrny, dziecinny, zawadiacki babiarz. Jak to zwykle bywa, jedne emocje prowadzą do powstania drugich, więc nic dziwnego, kiedy niespodziewanie między tą dwójką pojawiają się iskry.

W międzyczasie Amanda zajęta jest przeszukiwaniem starych pamiętników po prababci w celu odnalezienia bardzo wartościowego naszyjnika z szafirem. Sęk w tym, że znajdzie się paru innych cwaniaków zainteresowanych zdobyciem rodzinnych klejnotów Bianci Calhoun za wszelką cenę. Amandę czeka walka nie tylko o pamiątki przeszłości, ale także o miłość, zaufanie i postawienie wszystko na jedną kartę. Choć czy zazwyczaj opanowana i ułożona dziewczyna będzie potrafiła wprowadzić do swego życia tornado w postaci Sloana?

Seria o siostrach Calhoun w Polsce po raz pierwszy ukazała się w roku 1991. Niedawno wydawnictwo HarperCollins postanowiło stworzyć kolejne wydanie, tym razem z dwóch książek, robiąc cztery. Moim zdaniem lepiej sprawdzała się poprzednia forma, bo sama historia Amandy jest dość krótka. W połączeniu zaś z opowieścią Catherine mogłaby wyjść z tego książka, w jaką dałoby radę mocniej się wciągnąć. Teraz zanim czytelnik wkręci się w fabułę, wita go koniec. 

Amanda nie należy do wymagających lektur, a przedstawiona historia wydaje się totalnie zwyczajna. Wielokrotnie spotykałam się z miłością zrodzoną z uprzedzenia, poprzetykaną najróżniejszymi docinkami oraz brakiem zaufania. Główny wątek więc jest jednym wielkim schematem, a szkoda. Na szczęście w książce znajdujemy również wątki poboczne, które powinny zasłużyć na większą uwagę. Szukanie naszyjnika w starych dokumentach było bardzo ciekawe, ponieważ Nora Roberts pokazała parę wyrwanych stron z pamiętnika Bianci (prababcie Calhoun). Dało się poczuć klimat początku XX wieku. Warto wspomnieć także o motywie złego charakteru, który za wszelką cenę pragnie zdobyć ukryty skarb, albo o zaledwie wtrąconej historii nieudanego związku Suzannah - jednej z sióstr. Na szczęście myślę, że to ostatnie należy traktować jako wstęp do naprawdę dobrej, bogatej w uczucia opowieści.

Co do bohaterów, to byli przeróżni i jak to zwykle bywa, jedni podobają się bardziej niż inni. Główna para, czyli Amanda i Sloan, niekoniecznie mnie sobą zauroczyli, ale na przykład ciotka Coco wypadła świetnie. W książce gra lekko postrzeloną, wierzącą w symbole i znaki z niebios kobietę, dla której najważniejsze jest dobro bratanic i która wierzy w miłość od pierwszego wejrzenia. Wiele śmiesznych dialogów prowadziła właśnie Coco, co stało się ogromnym urozmaiceniem.

Muszę dodać, że końcówka jest kompletnie przewidywalna, ale to ze względu na gatunek, nie konkretną książkę. Wszak czego można oczekiwać po romansie jak nie romansu? :)

W kliku słowach podsumowania: Amanda to niewyróżniający się na tle innych romans, który ani nie powala na kolana i nie wywołuje efektu wow, ani nie sprawia zawodu. Ot, normalna miłostka czytana bez motylków w brzuchu. Polecam na nudne wieczory, kiedy nie wiadomo co zrobić z czasem, bo historia - co jak co - ale wciąga do tego stopnia, że czyta się ją dosłownie na raz. Może inne części serii o siostrach Calhoun okażą się mocniej zaskakujące i mniej schematyczne.

5,5/10

Amanda
Nora Roberts
Wydawnictwo HarperCollins
Warszawa 2020
Stron: 224 


Za możliwość przeczytania dziękuję Portalowi

 

Veronicę Roth pewnie kojarzycie z popularnej serii Niezgodna, która pojawiła się również na wielkich ekranach kin. Kiedy usłyszałam, że wydawnictwo Media Rodzina planuje wydać kolejną książkę autorki, nie mogłam się powstrzymać, by Wam jej nie polecić. 

Pierwszy tom nowej dylogii nosi tytuł Wybrańcy i jest skierowana dla młodych dorosłych (young adult). Łapcie opis:

„Wybrańcy” zaczynają się tym, czym inne powieści się kończą – zwycięstwem bohaterów nad potężnym przeciwnikiem. Bowiem piętnaście lat wcześniej piątka zwykłych nastolatków została wskazana proroctwem do walki z Mrocznym – potężnym bytem niosącym zniszczenie Ameryce. Mroczny zrównał z ziemią całe miasta i zamordował tysiące ludzi. Wybrańcy, bo takie miano zyskała piątka nastolatków, poświęcili wiele, by go pokonać. Po upadku Mrocznego świat wrócił do normalności… dla wszystkich poza nimi. Bo co można zrobić, jeśli jest się celebrytą z magicznym wykształceniem, kiedy nie ma już na nie zapotrzebowania? Ale czy na pewno? 
W sposób niezrównany, nowatorski i niesamowicie wciągający Veronica Roth wraca do swoich korzeni. Korzystając z najlepszych elementów takich gatunków, jak urban thriller, science fiction i fantasy, tworzy silną bohaterkę, Sloane Andrews, która jest gotowa poświęcić wszystko w walce o przyjaźń i… miłość.


PREMIERA 13.01.2021

Myślę, że to będzie wyśmienita uczta zarówno dla emocji jak i wyobraźni. To jak? Sięgniecie? Macie w planach? Czytaliście w ogóle inne serie autorki? :)


Zrobiłam szybki research i zauważyłam, że na stronie EMPIKU można kupić Wybrańców przedpremierowo i to za niecałe 29 zł! Cena detaliczna wynosi prawie 45 zł, więc to naprawdę świetna promocja. :)

⟶ KLIKNIJ TUTAJ, BY PRZEJŚĆ NA STRONĘ EMPIKU

 

Nie zamierzam ukrywać, że Anne Bishop to jedna z moich ulubionych autorek fantasy. Na swoim koncie posiada już wiele serii, w tym kilkanaście popularnych na cały świat tytułów znajdujących się na listach bestsellerów. Przede wszystkim powinniście kojarzyć Bishop z Czarnych Kamieni (recenzowałam Córkę krwawych (recenzja) oraz Dziedziczkę cieni (recenzja)) albo z serii Inni, ale napisała też nieco mniej znane: Efemerę czy właśnie Tir Alainn, dla którego tutaj jestem. Ze względu na mającą niedawno miejsce polską premierę drugiego tomu, postanowiłam przyjść do was z recenzją pierwszego - co by wiedzieć, co w trawie piszczy. Jeśli jesteście ciekawi, jak wpadłam po uszy, zanurzając się w niesamowicie wciągającej, zabawnej i wzruszającej historii, to zapraszam. :) 

Filary świata to wielopoziomowa opowieść, w której główną rolę odgrywają Fae - Dzieci Matki, rody zamieszkujące magiczną krainę Tir Alainn, do której prowadzą jedynie lśniące drogi. Fae czują się wybrani, a wszystko, co nie dotyczy ich bezpośrednio, traci jakiekolwiek znaczenie. Kompletnie nie mieszają się z ludźmi, traktując ich jak zabawki, z jakimi można jedynie współżyć od czasu do czasu. Nie przejmują się dosłownie niczym, a ciężar trudnych zadań wolą zrzucać na inne barki. Wpadają więc w panikę, kiedy okazuje się, że Tir Alainn zaczyna znikać, a kolejne klany po prostu gasną. Dianna, Tropicielka, Pani Księżyca, a jednocześnie jedna z najważniejszych Fae, musi koniecznie poznać prawdę i zniwelować przyczyny zamykania dróg, nim całe Tir Alainn rozpłynie się w nicości.

Zamieszkująca Brightwood Ari, wiedźma żyjąca samotnie w domu należącym do rodziny od pokoleń, stara się udawać normalną. Przypadek chce, że wplątuje się w magiczną klątwę, której odczynienie (bądź zlekceważenie) przyniosłoby wyłącznie kłopoty. Ma podarować duszę i ciało pierwszemu napotkanemu mężczyźnie w czasie Letniego Księżyca i trwać z nim aż do nowiu księżyca. Kiedy na ścieżce spotyka zaledwie konia, czuje się uratowana, bo udało jej się obejść zaklęcie. Jak się okazuje, niezupełnie, bowiem pod prawdziwą postacią zwierzęcia kryje się sam Światły, niebezpieczny Pan Ognia. Czy Fae będzie umiał wyzbyć się uprzedzeń do człowieka? A czy serce Ari otworzy się na nowe doznania i uczucia?

W międzyczasie do Sylvalanu przyjeżdża sam Młot na czarownice, Mistrz Inkwizycji, Adolfo, którego życiowym celem jest wyrżnięcie wszystkich wiedźm. W wolnych chwilach z kolei próbuje naprawić resztę kobiet, nakłaniając ich mężów/braci/ojców do zakładania specjalnego popręgu na twarz, by zamiast pyskatej, narwanej i walczącej stała się potulną niewiastą znającą swoje miejsce. Wszak tylko bolesna śmierć i katowanie sprawią, że żałuje się popełnionych grzechów...

Filary świata to historia przepełniona magią, dosłownie i w przenośni. Czytelnik zostaje porwany w wir wydarzeń, a uwolniony dopiero po dobrnięciu do ostatniej strony. Książkę pochłonęłam w niecałe dwa dni, w ciągu których żyłam jedynie problemami i miłostkami bohaterów. Zakochałam się w ciepłej, niewinnej Ari, rozsądnej Zbieraczce Dusz, Morag, czy opiekuńczym Neallu. Z kolei przedstawiciele Fae doprowadzali mnie do szewskiej pasji, ponieważ zachowywali się jak rozpieszczone dzieciaki niezwracające uwagi na nic, co znajduje się dalej niż ich nosy. 

W książce panuje emocjonalny miszmasz (co można też wywnioskować z moich powyższych słów), bo w zależności, z czyjej perspektywy czytamy, tak właśnie się czujemy. Kiedy śledzimy losy Młota na czarownice, czujemy ból i cierpienie torturowanych wiedźm. I wściekłość, ponieważ w Filarach świata kobiety traktowane są gorzej niż zwierzęta. Obserwując wydarzenia z perspektywy Ari czy Morag, otrzymujemy całą gamę radości, niepewności i powoli kiełkujące zalążki miłości. 

Fabuła została genialnie poprowadzona. Nie znalazłam ani jednego zgrzytu czy niepasującego do całości fragmentu. Autorka wszystko doskonale przemyślała, a kolejne rozdziały nieubłaganie prowadziły do wstrząsającego finału. Chyba właśnie za to uwielbiam Bishop - za zdolność operowania językiem oraz za sposób, w jaki buduje napięcie.

Warto wspomnieć również o szerzeniu nienawiści do kobiet. W książce płeć piękna ma odkrywać jedynie rolę nic nieznaczących ciał stworzonych wyłącznie na potrzeby mężczyzn - oczywiście, w założeniu głównych czarnych charakterów. W rzeczywistości Bishop doskonale pokazuje, jak silne i bezwzględne potrafią być kobiety, kiedy ktoś zagraża im bądź ich rodzinie. W pierwszym tomie Tir Alainn ofiary stają się oprawcą.

Filary świata to idealna książka, którą serdecznie polecam. Dawno nie czytałam tak świetnej propozycji z działu fantastyki. Jestem wręcz przekonana, że spodoba się zarówno fanom, jak i laikom stroniącym od gatunku. Poza nietuzinkową, wciągającą fabułą pełną akcji czytelnicy otrzymają też ogrom satysfakcjonujących rad pozwalających wysunąć wartościowe wnioski. Filary świata naprawdę uczą, zwłaszcza tego, że nie powinno oceniać się drugiego człowieka po tym, jak wygląda i przez pryzmat plotek, a po sposobnie zachowania oraz dobroci serca. Ja jestem zachwycona, myślę, że Wy też będziecie. :)

10/10

Filary świata
Anne Bishop
Wydawnictwo Initium
Kraków 2019
Stron: 528


Światło i Cienie →


Wśród XIX-wiecznego Londynu i wydarzeń dotyczących walk o emancypację kobiet żyje sobie Enola Holmes - dziewczyna u progu dorosłości, która za wszelką cenę nie zamierza zachowywać się jak na prawdziwą damę przystało. Po zniknięciu matki oraz oficjalnym przejęciu opieki przez braci Enola ucieka do stolicy. Tam wplątuje się w szereg przeróżnych akcji, często niebezpiecznych, udając kogo popadnie, tym samym myląc Sherlocka, sławetnego detektywa, podążającego śladem siostry.

Powyższe słowa to zaledwie wstęp do problemów dopadających Enolę. Niedawno miałam przyjemność poznać (i Wam przedstawić) dwa pierwsze tomy serii o siostrze Sherlocka Holmesa. Po Sprawie zaginionego markiza (kliknij, żeby przejść do recenzji) oraz Sprawie leworęcznej lady (kliknij, żeby przejść do recenzji) wreszcie przyszedł czas na część trzecią, czyli Sprawę złowieszczych bukietów. 

Historia rozpoczyna się niejasnym prologiem, w którym dowiadujemy się o sprytnym spisku i wynikłych z jego powodu kłopotach. Pan Kippersalt trafia do szpitala psychiatrycznego, co nie wydawałoby się aż tak zastanawiające, gdyby ze wszelkich sił nie starał się przekonywać personel o zaistniałej pomyłce. Rodzi się więc pytanie, czy mężczyzna zgodnie z założeniem jest chory umysłowo, czy rzeczywiście między papiery wkradł się błąd?

Oczywiście, Enola nie byłaby sobą, gdyby nie zwęszyła sprawy. Sęk w tym, że szybko musi przyjąć nową tożsamość, ponieważ zarówno Siostra Uliczna (zakonnica) jak i Ivy Meshle, czyli postacie używane do tej pory, najprawdopodobniej zostały spalone. Enola boi się, że Sherlock złapał jej trop i jedynie kwestią czasu jest, nim razem z Mycroftem zamkną siostrę w specjalnej szkole dla młodych panien. A nie ma przecież niczego gorszego od uczenia się, jak stać się przykładną żoną. 

W międzyczasie dochodzi do porwania Johna Watsona, a kluczem do wyjaśnienia zagadki dziwnym trafem okazują się przesyłane żonie doktora bukiety. Dokładne znaczenie rodzajów kwiatów to dziedzina, którą żaden mężczyzna nigdy się nie interesował, więc jedyna nadzieja tli się w Enoli. Ale czy bracia Holmes będą potrafili odrzucić uprzedzenia w stosunku do słabszej płci i pozwolić siostrze pozostać sobą? Co z Watsonem? Kim jest pan Kippersalt i przede wszystkim, czy Enoli uda się wreszcie skontaktować z matką?

Nie będę ukrywać, że Sprawa złowieszczych bukietów to do tej pory najlepsza książka serii, bowiem dostaje się tu wszystko, za co uwielbia się Enolę. Tajemniczą sprawę przesiąkniętą nienawiścią oraz zemstą i zakluczoną do tego stopnia, że jedynie błyskotliwy umysł dałby radę podołać. Nieporadność i dziecinność, którymi emanuje bohaterka, ale także powoli rosnącą samoświadomość występującą jedynie u młodych kobiet. Śledzi się również losy Sherlocka i Mycrofta, braci owianych sławą, którzy jak na złość nie potrafią złapać upartej czternastolatki, co zakrawa o mocno ironiczny wątek.

Nancy Springer genialnie wykreowała bohaterów, ich do bólu realistyczne sylwetki umieszczając na brudnych, zakurzonych uliczkach Londynu rodem z XIX wieku. Kiedy czytelnik podąża za Enolą, mijając kolejne alejki, budynki czy targi, może w zupełności zatracić się w klimacie. Prawie czuć smród wydobywający się z Tamizy (albo wychodków). :)

Warto wspomnieć o dynamicznej fabule, której każdy wątek niepostrzeżenie się ze sobą splata: zdanie wypowiedziane parędziesiąt stron wcześniej, odgrywa nagle ogromną rolę w głównej historii. Za to piękne prowadzenie przemyślanej narracji należą się gratulacje autorce. Podobnie jak za umieszczenie nierealnych przygód nastolatki w samym środku walk ludzi o wolność czy lepiej płatną pracę, będące pierwszymi próbami strajkowania. 

W książce mężczyźni mocno irytują - nie wiem, czy zabieg ten został specjalnie naszkicowany, czy to moja wybujała wyobraźnia nieco znów zaszalała. Niemniej, fragmenty pełne drwin mężczyzn z głupoty/irracjonalności/nieużyteczności/ciasnoty fizycznej oraz psychicznej, etc. kobiet, doprowadzały do nerwowego przygryzania paznokci i paru obelg słownych. W ramach pocieszenia dodam, że Enola bardzo skutecznie radzi sobie z braćmi, nie raz, nie dwa, dając im do myślenia, czy słabszą płeć rzeczywiście należy traktować jako tą słabą.  

Sprawa złowieszczych bukietów powinna znaleźć się na liście książek, które trzeba przeczytać, u każdego szanującego się amatora powieści detektywistycznych (podobnie zresztą jak reszta serii). W trzeciej części Enoli Holmes wymyślne tajemnice przeplatają się z wydarzeniami mogącymi mieć miejsce w rzeczywistości, co idealnie podsyca ciekawość podczas lektury i skutecznie buduje napięcie. Sprawa złowieszczych bukietów to gonitwa obrazów, pełna najróżniejszych emocji, skłaniająca do myślenia lektura dla młodzieży i dorosłych. Mogę zagwarantować, że nie zawodzi. Polecam. :)

8,5/10

Sprawa złowieszczych bukietów
Nancy Springer
Wydawnictwo Poradnia K
Warszawa 2020
Stron: 200


Sprawa leworęcznej lady ↔ Sprawa osobliwego wachlarza


Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu



 Niezmiernie miło jest mi Was powitać w drugiej odsłonie Autorskich 10 min!

Poprzedni post przyjęliście bardzo entuzjastycznie, co niesamowicie mnie ucieszyło. Postanowiłam więc już dłużej nie zwlekać i wprosić Was do czynnego brania udziału w zabawie. Pojawił się specjalny post, pod którym w komentarzach to Wy będziecie mogli wymyślać pytania do ogółu autorów lub do tych konkretnych. Po szczegóły zapraszam TUTAJ

ZADAJ PYTANIA AUTROM!


Nie przedłużając, chciałabym przedstawić po krótce autora będącego gwiazdą drugiego odcinka Autorskich 10 minut. Adrian Bednarek to osoba mająca na swoim koncie kilkanaście mrożących krew w żyłach, łapiących za serducho i siadających na banię historii. Urodzony w 1984 roku w Częstochowie, absolwent Akademii Ekonomicznej w Katowicach. Od lat zafascynowany tematyką kryminalną, w szczególności postaciami seryjnych morderców. 


Zobaczcie, jak sobie poradził z odpowiedziami na pytania!



1) Trzech ulubionych bohaterów literackich

 Patrick Bateman, Katniss Everdeen i... Kuba Sobański 😈 Patrick Bateman, bo to pierwszy świr, z którym się zaprzyjaźniłem. Katniss, bo to niezwykle intrygująca dziewczyna i Kuba, ponieważ od niego zaczęła się moja pisarska przygoda

2) Dwie najnudniejsze książki przeczytane w życiu

Mein Kampf i podręcznik do biologii

3) Pierwszy pisarz, jaki przychodzi Panu na myśl

Mario Puzo




1) Oskar w Inspiracji czy Oskar w Obsesji?

Zdecydowanie Oskar z Obsesji, ponieważ to ukształtowany bohater przesiąknięty szaleństwem, dźwigający ciężki bagaż doświadczeń i jednocześnie mający jasno określony cel. Jest przerażający, intrygujący i mnie bardziej się podoba.

2) Seryjny morderca czy komisarz śledczy?

Seryjny morderca. Są ciekawsi, mają szalone motywy, 
zwichniętą psychikę i nigdy nie wiadomo, czego można się po nich spodziewać

3) Wolałby Pan napisać książkę w ulubionym gatunku literackim, 
która by się Panu podobała, choć czytelnicy uważaliby ją za gniot,
czy bestsellerową książkę w znienawidzonym gatunku, której by się Pan wstydził, ale przyniosłaby ogromny zysk?

Gdybym znał przyszłość i miał 100% pewności, że książka z mojego ulubionego gatunku okaże się klapą, a napisana w znienawidzonym ustawi mnie na zawsze, poświęciłbym się ten jeden raz 😅Ale póki co wierzę, że pisanie tego, co lubię, pozwoli mi zdobyć wymarzony bestseller.



I 10 minut minęło. :) Co sądzicie o odpowiedziach Adriana Bednarka? Niesamowicie ciekawe, prawda? Mnie zwłaszcza spodobały się dwie najnudniejsze książki przeczytane w życiu oraz zdecydowanie się na poświęcenie i napisanie książki w znienawidzonym gatunku. :) 

Bardzo dziękuję Adrianowi za ten niezwykły czas, wyczerpujące odpowiedzi i udział w zabawie. Jednocześnie zachęcam Was, moi drodzy, do zadawania pytań autorom pod specjalnym postem (link w menu głównym lub powyżej), a Autorów do zgłaszania chęci w uczestniczeniu w Autorskich 10 minutach!

Do następnego!

 

Dawno, dawno temu J. K. Rowling pomiędzy pisaniem książek o odważnym, magicznym chłopcu z blizną na czole postanowiła na chwilę przenieść się do innego królestwa pełnego potworów, króli i rycerzy. Chwila ta okazała się ulotna, a chłopiec na tyle wymagający, że autorka musiała opuścić szczęśliwą krainę. Dopiero po ponad dekadzie, kiedy Ziemię opanował krwiożerczy wirus, postanowiła dokończyć niemal zapomnianą opowieść, tym samym wydając na świat Ikaboga.

Baśń opowiada o Coniemiarze - pięknej i radosnej krainie rządzonej przez króla Alfreda Arcydzielnego. Kraj utrzymuje się z idealnej jakości wyrobów czterech głównych miast: stolicy, czyli Eklerony, słynącej z najlepszych ciastek i wypieków, Serwaty znanej z wyrobów serowych, Baleronburga, gdzie mieszkańcy jak nikt potrafią przyrządzać pieczenie, kiełbasy i wędzonki, oraz Karafy - miasta, którego ulice płyną najwyborniejszym winem. Jedyną skazą wydają się położone na północy Błota niemające, niestety, niczego do zaoferowania poza starą legendą o ikabogu. 

Ikabog, według wierzeń Błotniaków, a później wszystkich mieszkańców Coniemiary, to potwór pożerający dzieci i owce, czasami też dorosłych. Nikt nie widział go na własne oczy, więc nie wiadomo, jak wygląda, ale podobno zieje ogniem, potrafi naśladować ludzki głos podczas wabienia ofiary, jest nieśmiertelny, a otrzymane rany goją się na nim jak na psie. Ostatecznie stwora traktuje się jako nieprawdziwą historyjkę służącą do straszenia niegrzecznych dzieci.

Do czasu.

Wskutek zbyt wybujałego ego króla dochodzi do śmierci nadwornej szwaczki, a przez nagabywanie ze strony lorda Fujpluja i lorda Oklapa Alfred Arcydzielny porzuca w kąt maniery i słuszne postępowanie. Zaczyna słuchać niekoniecznie dobrych rad, co powoduje, że postanawia wyruszyć wraz z orszakiem na Błota, by tam zabić czyhającą w ukryciu bestię. Wśród bagien i mgły dochodzi do kolejnego śmiertelnego wypadku, lecz sprawcy tej karygodnej zbrodni nie mogą się przecież przyznać do czynu, bo zostaliby skazani na lochy. Pojawia się wówczas pomysł przekształcenia legendy w prawdę.

Kiedy przestraszony król wraca z rycerzami z wyprawy, Ikabog już nie jest historią przekazywaną z ust do ust. Staje się rzeczywistością i złem, przed którym trzeba się bronić. Szczęśliwa i przepiękna Coniemiara zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni, a kolejne kłamstwa wywołują lawinę nieszczęść i przemocy. Ale kto by się tym przejmował, skoro złote monety aż wysypują się z sakiewki?

Ikabog to przepiękna opowieść, która zaskakuje oraz niesamowicie wciąga. Mimo że skierowana jest ku najmłodszym, starsi również mogą zakochać się w lekturze (wiem z doświadczenia). Rowling zdecydowanie podołała zadaniu stworzenia bajki, jaką rodzice czytają swoim pociechom przed snem (taki był pierwotny zamysł publikacji Ikaboga; na specjalnej stronie  internetowej codziennie pojawiały się rozdziały, a dopiero później wirtualny papier zamienił się na prawdziwy). 

Książka zachwyca wielobarwnością postaci i przepięknymi krajobrazami. Każdy bohater otrzymuje indywidualny pakiet charakteru, a do tego - co moim zdaniem było arcytrafnym zabiegiem - adekwatne do zachowania nazwisko. Warto wspomnieć o wykreowaniu Coniemiary jako doskonałego królestwa. Odkrywanie każdego miasta, połaci ziemi czy innych zakamarków pozwalało zadziałać wyobraźni.

Jeśli chodzi dynamikę narracji, to początkowe rozdziały mają raczej za zadanie zasiać ziarnko strachu i wywołać lęk. Dopiero pod koniec bohaterowie znajdują w sobie siłę do działania, przez co ostatnie strony czyta się z zapartym tchem. Gwarantuję jednak, że lektura Ikaboga wywołuje wiele skrajnych emocji, za co należy się ogromny plus.

Ikaboga zdecydowanie polecam, ponieważ poza emocjonującymi wydarzeniami oraz ślicznymi opisami pozwalającymi ćwiczyć wyobraźnie, niesie ze sobą również morał. To bajka o przyjaźni, odwadze, prawdomówności i równości, będąca przepiękną ucztą dla duszy. Najmłodsi zachwycą się przygodami bohaterów i mnóstwem zwrotów akcji, a dorosłych ukontentuje nauka płynąca z treści. Dodam też, że książka została prześlicznie wydana, ponieważ wzbogacono ją ilustracjami wykonanymi przez dzieciaki, więc idealnie nadaje się jako dodatek do świątecznego prezentu. :)

8,5/10

Ikabog
J. K. Rowling
Wydawnictwo Media Rodzina
Poznań 2020
Stron: 320


Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu


 

2020 jest rokiem bogatym w debiuty, choć wśród początkujących pisarzy królują głównie romanse oraz kryminały/thrillery. Tomasz Kamiński stanowi nieliczny wyjątek, ponieważ swoją pierwszą książkę napisał w typowo fantastycznych klimatach. Wybrał jeden z najmniej popularnych gatunków, wykazując się nie lada odwagą, szczególnie że bardzo ciężko napisać fantasy: poza bohaterami, wciągającą fabułą z wieloma twistami, zwykle trzeba także wykreować całkiem nowy świat. Jesteście ciekawi, czy podołał? 

Świat Kamińskiego skupia się przede wszystkim na Bermeld - niewielkiej wiosce otoczonej bagnami, której mieszkańcy zatracili się w starych wierzeniach, często przekładając je nad dobro swoich współtowarzyszy czy nawet samych dzieci. Ludzi nieposłusznych, zbyt ciekawych oraz wykazujących zbyt logiczne podejście do życia karano, wyrzucając z wioski bądź zabijając. Nie patrzono wówczas na wiek, dlatego najczęściej to właśnie niesforne dzieci stawały się ofiarami zabobonnych wierzeń w Czterech Bogów czy w smoka zamieszkującego mokradła. 

Zawsze znajdzie się ktoś, kto w doskonały sposób będzie potrafił przekształcić głupotę i zbyt oddaną wiarę w wór pełen korzyści. Taką osobą został Deroth, który mianował siebie na burmistrza wioski oraz rozpoczął budowę szlaków łączących Bermeld z resztą kraju. Ten niecodzienny pomysł, bowiem tamtejsza ludność od zawsze stroniła od nieznanych części świata, mocno zdziwił Kadriana - wojownika Zakonu Płonącej Wstęgi, posługującego się magicznymi pieczęciami Strażnika, a zarazem dawnego mieszkańca.   

Niespodziewanie w Bermeld pojawia się wielki, włochaty, czarny potwór, który porywa małego chłopca, Gessana. Ten nagły zwrot akcji to niemalże znak wysłany od boga, dlatego Kadrian bez wahania wyrusza w podróż do dawnego domu. Zamierza poznać prawdę dotyczącą Derotha i jego dalekosiężnych planów, a przede wszystkim ocalić chłopca i zabić bestię. Wyrusza na polowanie, na które zabiera ze sobą starego przyjaciela, Zankelda - Łowcę znającego bagna lepiej niż własną kieszeń i potrafiącego porozumiewać się ze zwierzętami.

Bagna to miejsce pełne dziwów i niebezpieczeństw, z jakimi mężczyźni będą musieli się zmierzyć. Polowanie zaobfituje więc w wiele przygód, walk, kłótni czy nienaturalnych, magicznych cudów. Zarówno Kadrian jak i Zenkeld myślą, że już dawno puścili w niepamięć wydarzenia z przeszłości. Nic bardziej mylnego, ponieważ przeszłość nie dała o sobie zapomnieć i powróci w najmniej spodziewanym momencie! Wtedy też całe polowanie przekształci się w zew przetrwania, zwłaszcza kiedy przyjaciele okażą się najgorszymi wrogami. A wszystkiemu towarzyszy potwór kryjący za swoją włochatą posturą więcej niż można przypuszczać.

Przyznam szczerze, że lektura Polowania wywołała u mnie bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony przedstawiona historia i zachowania bohaterów były ciekawe, lecz z drugiej kompletnie nie mogłam się wczuć. Miałam wrażenie, jakbym każdą stronę dosłownie męczyła, co kompletnie nie pasowało mi do przedstawianych, intrygujących treści. Nie miałam kompletnie pojęcia, skąd wzięły się te sprzeczności. Z początku obwiniałam nieco niedopracowany styl autora, lecz im więcej przeczytałam, tym słowa brzmiały na bardziej dopracowane i pisane z większą łatwością. Potem pomyślałam, że może to wina paru oklepanych schematów, jednak w trakcie czytania otrzymałam też wiele nowatorskich pomysłów. Wreszcie doszłam do wniosku, że zostałam po prostu przytłoczona przez brak harmonii w treściach, czego efekt odebrałam osobiście. Bo, co jak co, ale w dwubiegunowych motywach występujących w Polowaniu, można się bardzo pogubić. Która wiara jest lepsza? W Czterech Bogów czy w Boga Świętego Ognia? Który przywódca ma więcej za uszami? Starucha Elkra czy Deroth? Który potwór stanowi większe zagrożenie? Pradawny smok czy kudłaty potwór? Który z bohaterów czyni więcej dobra? Kadrian czy Zenkeld? Zabrało mi obrania konkretnej ścieżki, jakby sam autor nie był pewien, co woli, a to sprawiło, że zawisłam pomiędzy i suma summarum tak właśnie odebrałam całe Polowanie

Poza wspomnianym zawieszeniem książka jest w rzeczywistości dobrze napisana. Autor umiejętnie stworzył świat i pchnął w niego sporo życia, kreując realistycznych bohaterów czy parę nietuzinkowych postaci typowych dla fantastyki. Powstały nowe gatunki, miejsca, zabobony, opowieści przekazywane z pokolenia na pokolenie, a także czary oraz wojny międzyrasowe, co mocno urozmaiciło lekturę. Bardzo podobało mi się też stworzenie Rygoru, czyli swego rodzaju kodeksu zachowań, w który ludzie z Bermeld mocno wierzyli i który zwykle powodował więcej problemów niż pomagał.

Podsumowując, Polowanie Tomasza Kamińskiego nie jest złe, choć niezupełnie do mnie trafiło. Książka mimo wad, posiada także multum zalet, dzięki którym szala ostatecznie przechyliła się w tę lepszą stronę. Bohaterowie z krwi i kości, interesujące wierzenia obejmujące całe Bermeld i bagna wokół, a także wiele wątków pozostawionych bez odpowiedzi, ale podsycających ciekawość, to czynniki, dla których warto sięgnąć po Polowanie. Myślę, że znajdzie się sporo zwolenników powieści. Na pytanie, czy właśnie Wy będziecie należeć do tego grona, najlepiej odpowie przekonanie się osobiście. :)

6/10

Polowanie
Tomasz Kamiński
Wydawnictwo Initium
Kraków 2020
Stron: 512
Za możliwość przeczytania dziękuję Portalowi

 

Wyznam we wstępie, że bardzo ciężko ocenić mi Słońce w mroku Stephenie Meyer. Główną serię przeczytałam jeszcze za czasów gimnazjum (dawno, dawno temu) i jako typowa nastolatka byłam Zmierzchem zachwycona. Powrót do Forks, do ulubionych bohaterów i specyficznego, wampirzego klimatu, w który wplątała się wielowiekowa miłość, były jak powrót do dzieciństwa. 

I tak właśnie zamierzam potraktować książkę: jako słodko-gorzkie wspomnienie. :)

Słońce w mroku to retelling znanej historii, którą czytelnicy otrzymali w Zmierzchu. Z drobnym wyjątkiem, bowiem opowieść przedstawiono z perspektywy Edwarda Cullena. Osobom nieznającym głównej serii szybko wytłumaczę pierwotny zarys historii. Bella Swan przeprowadza się z Phoenix do Forks, niewielkiego miasteczka, gdzie zaczyna uczęszczać do tamtejszego liceum. Właśnie w szkole poznaje dziwną rodzinę Cullenów, a przede wszystkim Edwarda Cullena, który powoli skrada serce dziewczyny. Bella jednak przeczuwa, że Edward skrywa wiele mrocznych tajemnic. Pytanie, czy Bella chce je poznać i stanąć twarzą w twarz z największymi potworami znanymi ludzkości: z wampirami.

Szczerze mówiąc, książka kompletnie nie zaskakuje. Wszystkie wydarzenia oraz rozmowy między głównymi bohaterami były identycznie co w pierwszej części, a jedyne, co się zmieniło, to wejście w głębokie myśli Edwarda. A wierzcie mi, znalazło się ich całkiem sporo. W Słońcu w mroku pojawiło się również parę wspomnień z życia Edwarda przed poznaniem Belli. Dostaliśmy na przykład anegdotę o początkach Edwarda-wampira, zaledwie napomkniętą tragiczną historię Esme i jej syna, czy epizod, w którym Rose przytachała ledwo żywego Emmetta. Oczywiście, nic z tych "dodatków" nie powiało nowością, ponieważ w poprzednich tomach autorka wszystko już opowiedziała. Były to raczej znane fakty przekształcone w dłuższą opowieść.

Gdybym sięgnęła po Słońce w mroku bez znajomości Zmierzchu, chyba bym umarła z nudów. Myśli Edwarda przepełniały strony. Jego próby samokontroli czy wymyślnych sposobów na zabójstwo Belli, momentów pełnych użalania się nad sobą i wychwalania urody oraz dobroci Swanówny było niepoliczenie dużo. Niestety, Meyer nie przedstawiła ich zbytnio ciekawie, przez co chwilami po prostu przejeżdżałam wzrokiem po tekście bez uważnego wczytywania się. 

Najlepiej powyższe słowa zobrazuję, kiedy napiszę tak: Zmierzch miał około 420 stron, a Słońce w mroku blisko 750. Prosta matematyka wyjaśni, że pozostałe 330 stron to same myśli Edwarda. Nieźle, nie?

Niemniej, miło było wrócić na stare śmieci. Cieszyłam się jak dziecko, mogąc znów zagłębić się w historię miłości między człowiekiem a wampirem, poznając ją z innej perspektywy. Nie wiem, czy pamiętacie, ale kiedyś wyciekło parę pierwszych rozdziałów książki, które (wstyd się przyznać) przeczytałam, co tym bardziej podsyciło moją ciekawość. Wciągnęłam się mimo przynudzania Edwarda. Zwłaszcza końcówka zawładnęła moim sercem - fragmenty pogoni za Jamesem oraz wysysania jadu z Belli wypadły rewelacyjnie.

Czy polecam? Chyba tak, ale raczej fanom serii. Nie spodziewajcie się wiele, bo łatwo można się zawieść, ale naprawdę wspaniale powrócić do dzieciństwa. Słońce w mroku będzie pierwszym przypadkiem w historii istnienia Pomistrzowsku, kiedy nie wystawię oceny liczbowej. Gdybym oceniła ją przez pryzmat rzeczywistej jakości, nota byłaby za niska. Z kolei patrząc z perspektywy wspomnień gimnazjalnych - za wysoka. Pogodzę się więc z impasem, pisząc:

Brak oceny

Słońce w mroku
Stephenie Meyer
Wydawnictwo Dolnośląskie
Poznań 2020
Stron: 752

 

Ho, ho, ho!

Z okazji dzisiejszych Mikołajek (wesołych świąt!) oraz faktu, że na Instagramie Pomistrzowsku pojawiło się już ponad 1000 obserwatorów (dziękuję!), postanowiłam zrobić nowe rozdanie! 

Do wygrania przygotowałam zestawy widoczne na zdjęciu - zaznaczę, że to same świeżynki na rynku wydawniczym (wszystkie książki miały premierę między wrześniem a listopadem 2020 roku). Pierwszy zestaw to dwa thrillery: Od nowa (recenzja) oraz Rozmowy z seryjnymi mordercami. Najgorsi na świecie (recenzja). Drugi zestaw prezentuje książki fantasy: Wysłannika (recenzja) i Strażnika Tresaonu (recenzja).

To do zwycięzcy należy wybór zestawu!

A jak zostać takim zwycięzcą? Bardzo łatwo!


Zasady

➜ napisz w komentarzu, że się zgłaszasz

➜ wybierz interesujący Cię zestaw

➜ zaobserwuj bloga i/lub Instagrama Pomistrzowsku 

➜ możesz też umieścić banner rozdania na swojej stronie wraz z linkiem do postu - będzie mi bardzo miło, choć nie jest to warunek konieczny

➜ czekaj na wyniki! :)


Konkurs odbywa się równocześnie na blogu oraz Instagramie i trwa od 6 do 20 grudnia 2020 roku do godziny 24. W przeciągu maksymalnie trzech dni ogłoszę zwycięzcę rozdania. Wysyłka nagrody jedynie na terenie Polski. 

To co? Zapraszam do zgłaszania się i powodzenia!



Wygrała
@_drugiedno_


Serdecznie gratuluję zwyciężczyni, a uczestnikom dziękuję za udział! 

 

Po Piętnie oraz Sforze czytelnicy szybko, bo zaledwie po paru miesiącach, otrzymali zwieńczenie trylogii o Igorze Brudnym. Cherub Przemysława Piotrowskiego kusi nie tylko intrygującą okładką, ale przede wszystkim powrotem do znanych miejsc, ulubionych bohaterów i brudnego, śmierdzącego świata zabójstw, seksu czy skorumpowania. 

Już sam początek Cheruba wprowadza w mroczny, niebezpieczny klimat. W Zielonej Górze dochodzi do biestialskiego morderstwa prokuratora, Brunona Kotelskiego. Zabójca zwabił go do szwalni, gdzie zakneblowanego potraktował pejczem i batem, zdzierając skórę do kości. Pieczę nad śledztwem obejmuje dopiero co awansowany na komisarza Grzegorz Zimny, choć w rzeczywistości rozkazy wydaje prokurator Arleta Winnica. Tym razem inspektor Romuald Czarnecki musi odejść na bok, ponieważ wreszcie przeszedł na emeryturę.

W międzyczasie w Warszawie komisarz Igor Brudny otrzymuje dziwny prezent. Kawałek starego łańcuszka, który wychowankowie Sióstr Hieronimek Zielonogórskich dostawali po zakończeniu osiemnastego roku życia i po opuszczeniu placówki. 

Kwestią czasu jest, nim komisarz Igor Brudny wraz z podkomisarz Julią Zawadzką wróci na stare śmieci. Na miejsce dojedzie idealnie przed kolejnym okrutnym morderstwem. Tym razem na stole w prosektorium wyląduje sam lekarz sądowy, Robert Krzywicki (zarówno w przenośni jak i naprawdę). Wtedy też sprawa przybierze bardziej osobiste wymiary, a w niebezpieczeństwie znajdzie się cała grupa dochodzeniowo-śledcza. 

Dodam, że całość okraszono zepsutym, wyuzdanym seksem, czyli BDSM. Pejcze, lateksy, baty, kneble to zaledwie zalążek tego, co zaoferuje autor. Czytelnicy wpadną wprost do dark netu, zobaczą tzw. "snuff movies", czyli filmy ostatniego tchnienia (spojler: na końcu aktor rzeczywiście umiera), a także odwiedzą kluby, w których zwyczajne porno nikogo nie kręci. Przeszłość nie da Brudnemu o sobie zapomnieć, a na jaw wyjdą sprawy, o których - jeśli chce się spać spokojnie - lepiej nie wiedzieć. 

W książce przedstawiono wyjątkowo brudną, ohydną grę, która znajdzie swoich zwolenników, jak i przeciwników. Trylogia Piotrowskiego zdecydowanie nie jest dla osób o słabych nerwach, ponieważ autor nie bawi się w dobre słówka czy tłumaczenia naokoło. Każdą scenę przedstawiono wyjątkowo obrazowo, często wulgarnie, bez zbędnego patyczkowania się. 

Cherub dosadnie ukazuje prawdziwą twarz Policji oraz tego, że pieniądze potrafią załatwić nawet najtrudniejszy problem. Czytelnik wpada jak mucha w sieci, z których niełatwo się wyplątać, ponieważ dostrzega to, co dla zwykłego człowieka niewidoczne. Czyta o skorumpowaniu, łapówkach przekonujących choćby najbardziej uczciwego gliniarza, któremu do łba uderza poczucie władzy albo zamaskowani osiłkowie wynajęci przez niebezpiecznych, bo wkręconych w politykę, ludzi. Poznaje śmierdzący świat rządzony przez najgorszych, zdegenerowanych, uzależnionych od brutalnego seksu łachudrów, dla których życie idzie w parze ze śmiercią.

I choć dawno nie czytałam równie wciągającego kryminału, uważam, że Cherub to najsłabsza część trylogii. Połowa wydarzeń mających miejsce w książce była przewidywalna - przynajmniej dla mnie. Oczywiście, zdarzyło się kilka twistów fabularnych, a niektóre akcje czytałam z zapartym tchem, nie mogąc się oderwać. Po prostu w kompletnym odbiorze Cherub nie zrobił na mnie wrażenia wow, czyli tego, co poprzednim dwóm tomom udało się z łatwością. Mam wrażenie, że autor trochę na siłę próbował zrobić z książki skupisko pełne przerażających, obrzydliwych ludzkich zachowań, czasami przeciągając strunę. Chciałam czytać o przyczynach morderstwa, wejść zabójcy w głowę, poznać demony przeszłości, a zamiast tego dostałam streszczenie, że ludzie to w rzeczywistości wyuzdane bestie.

Końcówka mnie zawiodła, niestety. Była otwarta, czego nie znoszę w kryminałach. Wolę, kiedy wszystko zostanie wyjaśnione, dopięte na ostatni guzik, a to rażące w oczy niedopowiedzenie w epilogu jedynie mnie rozzłościło. Zastanawiam się też nad innymi, nieco pobocznymi wątkami, których nie doprowadzono do końca. Czy to był specjalny zabieg, czy autor o nich zapomniał?

Cherub to zwieńczenie trylogii o komisarzu Igorze Brudnym, zawierające wiele zalet i parę wad. W ogólnym podsumowaniu polecę jednak tę pozycję, ponieważ fabularnie książka potrafi porwać. Przyjemny, wciągający i dosadny styl autora sprawia, że przez tekst się dosłownie płynie. Cherub skierowany jest raczej do starszego czytelnika o silnych nerwach, bowiem brutalność aż wypływa z przedstawionych treści. Bohaterów nie da się nie lubić, podobnie jak nie można odjąć im profesjonalizmu - wiedzą, co robią. 

7/10

Cherub
Przemysław Piotrowski
Wydawnictwo Czarna Owca
Warszawa 2020
Stron: 440

 Sfora ⇌ Zaraza



 

Przyznam bez bicia, że jestem dumna z mojego czytelniczego listopada. :) Nie pamiętam, kiedy ostatnio się tak zawzięłam. Udało mi się przeczytać aż 10 książek, co na mnie to nie lada wyczyn, które łącznie dały 3851 stron. Według kalkulatora w listopadzie pochłonęłam o 1247 stron więcej niż w październiku.


Co czytałam?

Jednym słowem: różności.

➝ Przeszłam Przez mroczny portal do świata Warcrafta autorstwa Aaron Rosenberg oraz Christie Golden (recenzja)

➝ spróbowałam życia Grace w thrillerze psychologicznym Jean Hanff Korelitz Od nowa (recenzja) - na podstawie książki wyszedł serial na HBO

➝ poznałam króciutki romans miedzy Amandą a Sloanem spisany przez Norę Roberts (recenzja wkrótce)

➝ dowiedziałam się, czym objawia się depresja poporodowa w świetnym thrillerze psychologicznym Kathryn Croft Powrót (recenzja)

➝ Adam Studziński pokazał mi, jaką potęgę mają media, za pomocą książki Czwarta władza szóstej B (recenzja)

➝ popłakałam nad losem zwierzaków ze schroniska w świątecznej komedii romantycznej Na Święta przytul psa Lizzie Shane (recenzja)

➝ wyruszyłam na Polowanie z debiutem Tomasza Kamińskiego (recenzja wkrótce)

➝ towarzyszyłam Enoli Holmes podczas Sprawy leworęcznej lady (recenzja)

➝ odnowiłam pierwszą część Zmierzchu, lecz tym razem widząc ją oczami Edwarda Cullena - Stephenie Meyer po latach postanowiła wrócić do serii, wydając Słońce w mroku (recenzja wkrótce)

oraz

➝ spotkałam się z Igorem Brudnym w Cherubie Przemysława Piotrowskiego, który pokazał, jak skończyła się trylogia (recenzja na dniach).


W listopadzie najważniejszym wydarzeniem na Pomistrzowsku było ruszenie nowego cyklu, czyli Autorskie 10 min. Poza postem wyjaśniającym pojawiła się również pierwsza odsłona - poświęcona Sylwii Bies. Jeśli chcecie zobaczyć, z jakimi pytaniami musiała zmierzyć się autorka dwóch thrillerów psychologicznych, to kliknijcie tu ↓

Kliknijcie w banner, żeby przejść do rozmowy z Sylwią Bies

Ponadto mogliście podyskutować w siódmej części serii dyskusyjnej, czyli Trochę o niedokończonych seriach (kliknijcie tutaj, chcąc wtrącić parę groszy do tematu). 

W ogóle wiecie, że powoli zbliża się rocznica Pomistrzowsku? Jestem tu z Wami już od prawie 10 miesięcy - szybko leci ten czas. 


A jak wygląda sytuacja u Was? Czytelniczy listopad wypadł lepiej od października? Co czytaliście? :)

Kliknijcie w baner, żeby przenieść się na stronę zbiórki
Słuchajcie, moi drodzy Pomistrzowianie.

Dzisiaj nie przychodzę ani z nową recenzją, zapowiedzią czy dodatkiem w postaci postu dyskusyjnego czy Autorskich 10 min. Przychodzę z prośbą i nadzieją, że na świecie krążą jeszcze dobre dusze.

Źródło zdjęcia

Na zdjęciu widzicie Maciusia. Ten mały chłopiec szybko potrzebuje pieniędzy, które pomogą w przeprowadzeniu terapii genowej. Zbiórką zajęła się Femina domi. Oto co pisze na swoim blogu:

Maciuś to mały, niezwykle dzielny chłopiec, którego od szansy na terapię genową dzieli ponad 6 mln! Kwota jest ogromna i o tyle dramatyczna, iż zmieniono kryterium wagowe w Polsce dla dzieci z SMA. Obecnie terapia genowa jest możliwa jedynie dla maluchów, które nie przekroczą 13,5 kg. Maciuś ma już 13. 
Aby dołożyć parę cegiełek do tego wymarzonego dla chłopca celu, już wkrótce ruszą rozdania i licytacje, w których mam nadzieję weźmiecie udział. 
Przy tak ogromnej kwocie liczy się każda złotówka. Możecie - wpłaćcie. *

W zamian za pomoc pieniężną Femina domi organizuje rozdania książkowe we współpracy z wydawnictwami oraz innymi portalami. Pamiętajcie jednak, że chodzi tu o zwyczajną, ludzką pomoc, a nie nagrody.. Akcja powinna zostać bardziej rozgłośniona, ponieważ w przypadku Maciusia czas się kurczy, stąd mój post.

Pomóżcie, ile możecie. Nawet pięć złotych wiele wniesie!

Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej, odsyłam do:

Adekwatnego postu na blogu Femina domi*


Instagrama

oraz najważniejsze

Strony, gdzie można wpłacać pieniądze

To jak? Pomożecie? Nawet głupie wklejenie baneru na Waszą stronę ma znaczenie!


*stamtąd pochodzi przytoczony cytat

 

Niedawno miałam przyjemność recenzować pierwszą część serii o Enoli Holmes, czyli Sprawę zaginionego markiza (kliknij, żeby przejść do postu). Detektywistyczne przygody siostry Sherlocka oraz klimat XIX-wiecznej Wielkiej Brytanii spodobały mi się do tego stopnia, że sięgnięcie po Sprawę leworęcznej lady wydawało się logicznym i oczywistym posunięciem. Ale czy udanym? 

Jeśli chodzi o fabułę książki, to przyznam, że dzieje się naprawdę sporo. Enola nadal przebywa w Londynie, ciągle próbując odnaleźć i odnowić kontakt z matką - kobiety wymieniają się zaszyfrowanymi wiadomościami na tablicach ogłoszeń przeróżnych periodyków, nawiązując do mowy kwiatów. W międzyczasie Enola otworzyła biuro pod szyldem doktora Ragostina, Naukowca Perdytorysty, i jako Ivy Meshle, asystentka doktora, zajmuje się poszukiwaniem osób zaginionych. To za dnia, bo nocami przeistacza się w Siostrę Uliczną przechadzającą się po najbiedniejszych dzielnicach i dobrodusznie pomagającą potrzebującym

Dokładnie w czasie jednego z takich spacerów Enola pod postacią Siostry zakonnej zostaje napadnięta i prawie zabita. Stanięcie oko w oko ze śmiercią potrafi skutecznie wyprowadzić z równowagi, przez co dziewczyna zamyka się w sobie. Na szczęście niesienie pomocy jest dla Enoli wartością ważniejszą niż własne dobre samopoczucie, dlatego kiedy natyka się na sprawę zaginięcia lady Cecily, nie poddaje się. Robi wszystko, by rozwiązać zagadkę.

Sprawie leworęcznej lady towarzyszą rozmaite przygody, podczas których Enola niejednokrotnie przemienia się w kompletnie inną osobę, a także zwinnie wymyka się spod sideł Sherlocka, skutecznie podążającego tropem siostry. Wydarzeniom akompaniują walki o emancypację kobiet oraz podburzanie tłumu robotników do wyjścia na ulicę i protestowania przed niesprawiedliwością pracodawców czy nierównym traktowaniem.

W książce poza głównym wątkiem, czyli sprawą zaginięcia lady Cecily, czytelnicy otrzymają również multum interesujących wątków pobocznych. Nie będzie więc ani chwili, w której powieje nudą. Prowadzona w sposób dynamiczny narracja urozmaici przygody Enoli, pozwalając dosłownie płynąć z fabułą, co w detektywistycznych powieściach jest rzadkością. Zwykle rozmowy, sytuacje czy rozważania przybliżające do rozwiązania zagadki to jedynie fragmenty mające doprowadzić do wyczekiwanego zakończenia. W Enoli nie występuje takie pojęcie, bo najwięcej emocji wzbudza właśnie sama droga do końca sprawy, podczas której zdobywa się poszlaki czy wyjaśnia motywy kierujące bohaterami. 

Właśnie, bohaterowie. Autorka ani trochę nie obniżyła poziomu pierwszej części. W Sprawie leworęcznej lady również poznajemy wielowymiarowych, charakternych bohaterów, którzy dodatkowo zyskują poprzez poznawanie ich przez pryzmat czternastolatki. Zawsze mówiło się, że dzieci lepiej potrafią odczytywać zamiary ludzi, choćby ci nie wiadomo jak bardzo się ukrywali, czego efekt otrzymujemy w książce.

Klimat XIX-wiecznego Londynu wstrząsa i zachwyca, zwłaszcza że Enola skutecznie przemieszcza się między klasami społecznymi. Raz kontaktuje się z baronami, damami i wielkimi panami, żeby innym razem spotkać się z pospólstwem, biedotą i służącymi. Dzięki temu powieść doskonale przedstawia ogromny kontrast między warstwami mieszkańców, co z kolei niesamowicie urozmaica lekturę.

Wartym wspomnienia jest również nagonka, jaką prowadzą na Enolę bracia Holmes. Mycroft ciągle zgrywa gburowatego mężczyznę traktującego kobiety jako słabą płeć, której jedynym zadaniem jest prowadzenie domu, rodzenie dzieci czy nauka języka francuskiego oraz dobrych manier. Sherlock z kolei całkowicie oddał się staraniom odnalezienia siostry, co wprowadza wiele radości do powieści. Patrzenie, jak nieogarnięty i chaotyczny detektyw znany na cały kraj nie potrafi poradzić sobie ze złapaniem czternastoletniej Enoli, wzbudza śmiech.

Zdradzę, że w tej części czytelnikom będzie dane poznać osobiście Watsona, co dla mnie - jako fanki Sherlocka - było ogromnym smaczkiem.

Sprawę leworęcznej lady zdecydowanie polecam fanom zagadek i tajemnic, zarówno młodszym jak i starszym. Druga część przygód Enoli Holmes porywa i zapiera dech w piersi, bawi i uczy, a także przedstawia wiele poważnych kwestii - głównie dotyczących widocznego podziału między społeczeństwem, występującego w tamtych czasach. Sprawa leworęcznej lady to udana kontynuacja, która osobiście spodobała mi się bardziej od poprzedniego tomu. Gwarantuję, że podczas czytania nuda Was nie dosięgnie, a szalone, niebezpieczne przygody Enoli pozwolą zakochać się w całej serii.

8/10

Sprawa leworęcznej lady
Nancy Springer
Wydawnictwo Poradnia K
Warszawa 2019
Stron: 256


Sprawa zaginionego markiza ↔ Sprawa złowieszczych bukietów


Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu


 PREMIERA 24.11.2020

Nie zamierzam ukrywać, że Na Święta przytul psa to mój pierwszy romans świąteczny w życiu. Muszę to zaznaczyć we wstępie, ponieważ nie posiadam żadnego porównania do innych powieści z tego podgatunku, wobec czego ocena może trochę odbiegać od realiów. Choć czy to ważne? Najważniejsze, że w historię Lizzie Shane zupełnie wsiąknęłam, nie zważając na czas, miejsce czy miliony obowiązków piętrzących się wyżej niż stos nieprzeczytanych książek.

Tą świąteczną opowieść poznajemy z dwóch perspektyw. Pierwsza należy do Bena Westa - radnego miasteczka Pine Hollow, opiekuna zastępczego swojej siostrzenicy Astrid, a także mężczyznę, którego mieszkańcy potocznie nazywają Grinchem lub Ebenezerem Scrooge. Ben od zawsze próbował zgrywać samodzielnego człowieka, który każdą propozycję pomocy traktował jako zarzut, że sobie nie radzi. Do tego stopnia pochłonęły go negatywne myśli, że nie potrafił cieszyć się z życia. Właściwie nie ma co oszukiwać, mężczyzna kompletnie się zatracił, bo na piedestał zawsze stawiał dobro Astrid i to, jak postrzegany jest w oczach innych rodziców. Ben pragnął zostać opiekunem idealnym, każdy kłopot wyolbrzymiając i traktując jako problem pokroju co najmniej wojny światowej.

Drugą perspektywę przywłaszczyła sobie Ally Gillmore, która na święta postanowiła przyjechać do dziadków i pomóc im w prowadzeniu schroniska dla zwierząt. Opuściła Nowy Jork, porzuciła zawód uznawanej fotografki, chcąc wrócić do korzeni i po raz pierwszy od śmierci rodziców spędzić typowo rodzinne Boże Narodzenie. Łudzi ogromną nadzieję na wpasowanie się do grupy, bo nie zamierza dłużej czuć się samotna oraz nikomu niepotrzebna.

Oczywiście, jak to w romansach bywa, musi pojawić się punkt zapalny. Coś, co sprawi, że bohaterowie na siebie wpadną i zaczną spędzać ze sobą czas. Wszak uczucia muszą wykiełkować, prawda? Tym ogniwem łączącym Ally i Bena jest wstrzymanie dotacji na schronisko przez radę miasta, a także Astrid, która marzy o posiadaniu pieska. 

Ally i Ben w trakcie walki o adopcję psów wplątują się w wiele przygód, o których powoli zaczyna plotkować całe miasteczko. Krótkie, przelotne rozmowy przeradzają się w długie pełne zwierzeń i emocji. Ale czy bohaterowie nasiąknięci negatywnymi uczuciami i brakiem wiary w siebie będą potrafili otworzyć się na drugą osobę? Czy dadzą szansę własnemu szczęściu? I przede wszystkim czy uda im się odnaleźć domy dla psiaków, których jedynym marzeniem jest znalezienie miłości człowieka?

Gdyby w Na Święta przytul psa nie pojawił się świąteczny klimat, książkę uznałabym co najmniej jako zwyczajny romans. Na szczęście mikołaje, śnieg, topniejące serca, parady i sam fakt zbliżającego się Bożego Narodzenia do tego stopnia mnie zauroczył, że na finiszu popłakałam się ze wzruszenia. Pierwszy raz w życiu beczałam nad książką. Serio. Bezgranicznie wczułam się w historię miłości Bena i Ally - realnych bohaterów z krwi i kości, którym jedyne, czego brakowało w życiu, to poczucia spełnienia. Kto by się spodziewał, że odnajdą je pośród tuzina niesamowitych psiaków, porzuconych przez głupotę ludzką.

Bardzo się cieszę, że historia budowania zaufania i pierwszych uczuć między bohaterami wypadła realistycznie. Nie było tu miłości od pierwszego wejrzenia albo tak popularnych ostatnio w książkach nienawiści, brutalnego seksu ani przemocy, porwań czy mafii. Na Święta przytul psa to romantyczna wersja normalnego spotkania dwóch pokrewnych dusz, które mogłoby zaistnieć w życiu codziennym. Autorka doskonale wykreowała swoich bohaterów, nadając im prawdziwe charaktery i wzbogacając je o duszę. Podobały mi się także przemiany wewnętrze, jakie musiały zajść u Bena i Ally, by chociaż mogli mówić o wspólnym szczęściu.

Jestem typową psiarą (słowo stworzone od kociary), dlatego niesamowicie urzekło mnie stawianie dobra zwierząt ponad własne. Oczywiście, momentami niektóre fragmenty dotyczące adopcji psów wydawały się nieco nierealne (bo jaka jest szansa, że po wklejeniu zdjęć do biuletynu oraz wzięcia udziału w paru paradach, mieszkańcy od razu pokusili się o adopcję dwunastu psów? Schronisko istniało od około dwudziestu lat, więc dlaczego wcześniej tego nie zrobili?). Historia miała chyba jednak na celu ukazanie specyficznego, świątecznego klimatu, kiedy to w ludziach uaktywnia się gen dobroci. A przynajmniej częściowo. 

W Na Święta przytul psa pojawiły się też inne, niemniej ważne, wątki, których poznanie zdecydowanie urozmaicało lekturę. Zwłaszcza moje serce zdobyła niewinność Astrid, dziesięcioletniej dziewczynki, starającej się pozbierać po śmierci rodziców i marzącej o posiadaniu pieska. Bo czy istnieje bardziej naturalna oraz szczera miłość niż dziecka do swojego pupila?

Na Święta przytul psa Lizzie Shane zdecydowanie polecam. Fani romansów odnajdą w książce wszystko, co kochają. Powieść spodoba się także osobom niezbyt często sięgającym po gatunek (przykładem jestem ja). Na Święta przytul psa idealnie oddaje świąteczny klimat i pozwala poczuć ich magię oraz to, że każde życzenie może się spełnić. Nawet to najbardziej nielogiczne i niemożliwe. Wystarczy uwierzyć, dać szansę i poczynić pierwszy krok. Zróbcie więc pierwszy krok, sięgając po książkę - nie zawiedziecie się, gwarantuję. Aha, i Wesołych Świąt. :)

8,5/10

Na Święta przytul psa
Lizzie Shane
Dom Wydawniczy Rebis
Poznań 2020
Stron: 350

Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu

 

Czwartą władza szóstej B przypisano do kategorii literatury młodzieżowej. Książka rzeczywiście opowiada historię młodych osób, ale moim zdaniem powinien przeczytać ją każdy, nie tylko młodzież. Powieść Adama Studzińskiego to nie kolejna głupiutka historia o miłości nastolatków, o pierwszych pocałunkach, kłótniach z rodzicami czy zawodach, lecz nietuzinkowa opowieść poruszająca temat wpływu mediów na życie zwykłego Kowalskiego, bogata w morał i w wiele celnych wniosków.

Historia rozpoczyna się całkowicie normalnie. Dzieciaki wracają po wakacjach do szkoły i z całych sił próbują znów wpaść w szkolny rytm. Melania i Smutny są przyjaciółmi i sąsiadami od przedszkola, więc nikogo nie dziwi, że trzymają się razem. Chociaż ich kompletnie różne upodobania mogłoby temu zaprzeczać. Dziewczyna na pierwszym miejscu postawiła naukę, zaś chłopak gada wyłącznie o grze komputerowej. Do ich paczki wkrótce dołącza Nowy, czyli Oskar, który przeniósł się do ich klasy wraz z początkiem roku.

Nauczycielka polskiego, a zarazem wychowawczyni klasy szóstej B, proponuje uczniom dodatkowe zajęcie pozalekcyjne: prowadzenie szkolnego portalu dziennikarsko-informacyjnego. Zgłasza się Nowy, a następnie do ekipy wkręca Melanię i Smutnego. 

Z początku teksty wrzucane do biuletynu wydają się nijakie, nieciekawe i kompletnie bez sensacji. Wyświetleń postów jest mało, więc statystyki kuleją. Dopiero kiedy nauczycielka polskiego, a zarazem opiekunka projektu, ulega wypadkowi, Nowy dochodzi do większego głosu. Posty zaczynają żyć własnym życiem, bo typowo clickbaitowe nagłówki przyciągają wzrok uczniów. Artykuły zyskują coraz większą popularność. Po jakimś czasie dochodzi nawet do typowo sponsorowanych reklam szkolnego sklepiku, którego właściciel w zamian nie szczędzi dzieciakom bułek ani słodyczy. 

Nowy popada w paranoję, nie ma co ukrywać. Teraz znaczenie ma jedynie skandal i statystyki, a pisanie prawdy umyka gdzieś na bok. Po co się wysilać, skoro przekręcenie raptem jednego słowa może kompletnie zmienić odbiór artykułu? Oczywiście, przez to nieszczere podejście Nowy przysparza sobie wiele kłopotów, ale wie, jak sprawić, by za pomocą mediów kłopoty rozwiązały się same. 

Skąd wiadomo, kiedy przekroczy się granicę i zwykłe posty nagle staną się atakiem na innych? Jak wielka jest moc mediów, że potrafi ona zniszczyć życie ludziom? Czy wreszcie niepotwierdzone oszczerstwa doprowadzą do katastrofy?

Jak wspomniałam na początku, Czwarta władza szóstej B jest książką przeznaczoną zarówno dla dorosłych, jak i młodzieży. Obie te grupy warto zapoznać z istnieniem władzy, jaką dają media. Z ich wpływem na ludzkie życie, na postrzeganie świata przez liczne grono odbiorców. Autor porusza niezwykle istotny temat, będący aktualnie na tapecie całej Polski. Pokazuje, że często wiele informacji niby skrupulatnie zbieranych przez dziennikarzy, to bujdy wyssane z palca, kłamstwa mające zamydlić oczy społeczeństwu. Od dawna już media przestały być bezstronne, a wszystkie artykuły, wywiady czy fakty przedstawiają w sposób korzystny dla samych siebie (zaznaczę z góry, że oczywiście, niektóre gazety czy programy nie należą do grona sprzedajnych świń, za przeproszeniem). Trzeba zastanowić się głębiej nad tematem i otworzyć klapki na oczach - każdy indywidualnie powinien przeanalizować daną sytuację przedstawianą przez konkretne media, czy istotnie prawdą jest to, co mówią/piszą. Tego właśnie działania stara się nauczyć w swojej książce Adam Studziński, pokazując postępowanie czwartej władzy na przykładzie dzieci, gdy to artykuły nie dotyczą superważnych tematów, choć i tak potrafią zniszczyć niejedno życie.

Poza istotnym tematem w Czwartej władzy szóstej B niewiele można znaleźć. Myślę, że autor stworzył fabułę wyłącznie na potrzeby ukazania prawdy dotyczącej kłamliwości mediów, a reszta wątków niekoniecznie go interesowała. Oczywiście, czytelnik znajdzie w książce historię Nowego (powody przeprowadzki), a także dowie się, kim jest Piernikowa Trucicielka, bowiem dzieciaki wplączą się akcję zdemaskowania seryjnej morderczyni. Pojawi się również parę typowo młodzieżowych konfliktów oraz problemów, jednak są to kwestie typowo poboczne.

Czwartą władzę szóstej B Adama Studzińskiego bardzo polecam. Ta krótka, bo zaledwie 160-stronnicowa, książka otwiera oczy na istotny problem władzy, jaką dają media. Warto usiąść, przeczytać i zastanowić się, ile z poznanych artykułów opublikowanych przez ulubione portale czy wiadomości przedstawionych przez oglądane programy to kłamstwo zrodzone np. z łapówki. Powieść to wciągająca historia na raz, bogata w bystre spostrzeżenia, których rodzice powinni uczyć swoje dzieci od najmłodszych lat. 

7/10

Czwarta władza szóstej B
Adam Studziński
Wydawnictwo Dreams
Rzeszów 2020
Stron: 160


Za możliwość przeczytania dziękuję Portalowi

 

Witam wszystkich serdecznie w pierwszej odsłonie nowego cyklu o chwytliwej nazwie AUTORSKIE 10 MINUT, który od dzisiaj na stałe zagości na Pomistrzowsku!

Tak, jak wspomniałam w poście wyjaśniającym (kliknij, żeby przejść), założenia cyklu są niebywale proste, niemniej pozwolą one choć trochę lepiej zaznajomić się z autorami. Warto bowiem wiedzieć, czyje książki się namiętnie czyta, i kto konkretnie kryje się za imieniem i nazwiskiem na okładce. Wiadomo też, że ciężko poznać kogoś bliżej po paru wypowiedzianych słowach, dlatego niech te słowa staną się jak najbardziej szczere! Człowiek pod presją czasu wypowiada pierwsze, co mu przyjdzie na myśl, dopiero potem kombinuje. 

Stąd pomysł na cykl, w którym autorzy zmierzą się z 6 pytaniami w 10 minut!

Autorką rozpoczynającą cykl, zgadzając się na wzięcie udziału w zabawie, jest Sylwia Bies. Oświęcimianka z urodzenia i wyboru. Polonistka, styliska paznokci, nauczyciel zawodu, miłośniczka książek i dalekich podróży. 

Autorka dwóch thrillerów: Fikcji oraz Kobiety w kapeluszu, niedawno mającej swoją premierę. 

Facebook Sylwii Bies: https://www.facebook.com/sylwia.bies.autor/
Instagram: https://www.instagram.com/sylwia.bies.autorka/



To jak? Chcecie zobaczyć, jak Sylwia Bies poradziła sobie z pytaniami? To zapraszam!



1) Trzy ulubione książki

Miniaturzystka Jessie Burton, Kieszonkowy atlas kobiet Sylwii Chutnik i Żmijowisko Wojciecha Chmielarza.

2) Dwie najczęściej odwiedzane strony internetowe związane z książkami

Portal LubimyCzytać.pl oraz księgarnia internetowa TaniaKsiążka

3) Jeden gatunek literacki czytany najrzadziej

O miejsce na podium biją się erotyki i fantastyka. Czytałam ze trzy tomy Harry'ego Pottera, do erotyku nie miałam ani jednego podejścia. W najbliższym czasie chyba się to nie zmieni ;)



1) W książce byłabyś czarnym czy białym charakterem?

Oczywiście, że białym ;)

2) Fikcja czy Kobieta w kapeluszu?

Fikcja

3) Twoja przyjaciółka jest początkującą pisarką. Przeczytałaś jej książkę i uważasz, że jest okropna. Powiesz jej prawdę czy skłamiesz?

Zrobiłabym wszystko, by udzielić jak najbardziej dyplomatycznej odpowiedzi.


I koniec, moi drodzy Państwo! Myślę, że odpowiedzi Sylwii Bies zaskoczyły nie tylko mnie oraz że wzbudziły serię kolejnych pytań. Pewnie zastanawiacie się, czemu Sylwia wybrała Fikcję, albo dlaczego Harry Potter jej do siebie nie przekonał... No, cóż, można tu wiele gdybać, a i tak się nie dowiemy. :)

Bardzo dziękuję Sylwii za wzięcie udziału i czekam w  komentarzach na Wasze wrażenia po pierwszej odsłonie cyklu Autorskie 10 min. Pamiętajcie, że jeśli macie jakieś ciekawe pytania, które chcecie zadać autorom, możecie się nimi podzielić, a ja na pewno je zadam. 

Do następnego!