PREMIERA 26.03.2025

Czy istnieje coś piękniejszego dla książkoholika niż wznowienie po ponad dekadzie jego ulubionej serii z dzieciństwa? Chyba nie muszę odpowiadać na to pytanie, bo wiadomo, że nie. :) Akademia wampirów to seria, którą po raz pierwszy poznałam w około 2007/2008 roku i od tamtego czasu kompletnie przepadłam w historii dampirzycy Rose. Całą heksalogię przeczytałam kilka razy i mimo że znam książki na pamięć, nie mogłam się powtrzymać, by po latach ponownie nie wrócić do ulubionych wampirów.

Pod koniec marca tego roku na salony trafił już czwarty tom, czyli Przysięga krwi. Fabularnie akcja toczy się tuż po wydarzeniach z końcówki trzeciej części. Rose jest w Rosji. Opuściła mury Akademii, zostawiła Lisę, a wszystko po to, by włóczyć się po obcym kraju w celu odnalezienia ukochanego Dymitra. Odnalezienia i wrażenia mu sztyletu prosto w serce...

Dymitr bowiem stał się strzygą, a przysięga, którą sobie kiedyś nieoficjalnie złożyli, nadal przecież obowiązuje. A przynajmniej w mniemaniu Rose. Dampirzyca szuka ukochanego, a w międzyczasie poznaje tajemniczą kastę Alchemików z Sydney na czele. Dziewczyna pomaga Rose w poszukiwaniach, co okazuje się niezwykle ciężkim zadaniem. Jednocześnie podczas snów Rose nawiedza Adrian Iwaszkow, wyjątkowy wampir i bratanek królowej.

Czy Rose odnajdzie Dymitra? Czy uda jej się zabić ukochanego? Kim są Alchemicy i czym się zajmują? I co najważniejsze: czy Lisa będzie bezpieczna bez swojej opiekunki?

Przysięga krwi wciąga od pierwszej strony. Richelle Mead ma to do siebie, że każdą książkę rozpoczyna albo zwrotem akcji, albo wyjątkowo dynamicznym wydarzeniem. Uwielbiam ten zabieg. Podobnie jak to, że autorka w początkowych rozdziałach sprytnie wplata omówienie fabuły z poprzednich tomów, co ułatwia wejście w serię, jeśli od przeczytania poprzedniej części minęły lata lub miesiące.

Ta część mimo że z pozoru wydaje się spokojniejszą, w rzeczywistości obfita jest w wydarzenia. Często zaskakujące i zdecydowanie spędzające sen z powiek. W Przysiędze krwi pojawia się motyw drogi. Poznajemy poniekąd nowy świat, wszak autorka przeprowadza swoich czytelników przez wampirze terytoria Rosji. Bardzo podobał mi się wątek związany z psychologią postaci. Rose przez całą podróż biła się z myślami, bo z jednej strony chciała dotrzymać obietnicę, zaś z drugiej wiedziała, że jej dotrzymanie będzie najcięższą rzeczą, jaką zrobi w życiu. Kto by się zdobył na zabicie ukochanej osoby?

Świeżym powiewem historii było pojawienie się nowej kasy Alchemików. To grupa, której istnienie zrobi niejeden przewrót. Poza tym Sydney jest świetną bohaterką, choć dopiero będzie dane jej zalśnienie, ale jak coś to nie wiecie tego ode mnie. :) 

Zakończenie to wisienka na torcie. Czytałam je z wypiekami na twarzy, serio. Uwielbiam je. Zresztą, Richelle Mead niejednokrotnie udowodniła, że potrafi w zakończenia.

W kilku słowach podsumowania. Przysięga krwi jest kolejną, cudowną częścią, w której nastoletnia Rose przeistacza się w dorosłą dampirzycę. Przestała patrzeć na świat jako na byt albo czarny, albo biały. Zrozumiała, że życiem żądzą odcienie szarości i nie wszystko jest takie, jakie się wydaje. W historii doskonale nakreślono wątek romantyczny między uczennicą a trenerem. Autorka nie zrobiła z tego pustej relacji opartej na pożądaniu. Dodała dużo więcej, dzięki czemu bywa uroczo, zabawnie, słodko, ale też gorzką, przykro i tragicznie. Bardzo, bardzo polecam!

10/10*

Przysięga krwi
Richelle Mead
Wydawnictwo Poradnia K
Warszawa 2025
Stron: 448
 
Pocałunek cienia ↔ W mocy ducha

Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu


*niezmiennie, cała seria to dla mnie seria idealna :)
 
PREMIERA 08.04.2025

Czy każdy zna historię Kopciuszka? Jeśli nie, szybko przypomnę. Kopciuszek to młoda dziewczyna, sierota, którą wychowuje macocha z dwoma wrednymi córkami. Dziewczyna, mimo porządnego urodzenia, zamienia się w służąca. Aż pewnego dnia postanawia wybrać się na bal, oczywiście, bez wiedzy macochy, gdzie poznaje księcia. Zakochują się w sobie, ale zanim bajka dojdzie do momentu żyli długo i szczęśliwie, los spłata im niejednego figla. 

Zapytacie, dlaczego o tym mówię. Ano dlatego, że Propozycja dżentelmena, trzeci tom sławetnej serii o Bridgertonach, zadziwiająco mocno przypominał mi historię Kopciuszka. Julia Quinn postanowiła w tej części stworzyć bohaterkę biedną, ale bogatą w doświadczenia. Dziewczynę, która pomimo wielu przeciwności losu, mimo złego początku, robi wszystko, by stać się wolna. 

Sophia Maria Beckett jest bękartem. Choć wie o tym ona, jej ojciec czy nawet jego służący, nikt o tym głośno nie mówi. Ojciec nigdy jej nie uznał, jedynie wziął pod swoją pieczę jako opiekun, dał dach nad głową, jedzenie oraz zapewnił nauczycielki. Kiedy jednak poślubił hrabinę Aramintę i tym samym przygarnął jej dwie córki, Rosamundę i Posy, a potem umarł, życie Sophie zmieniło się nie do poznania.

Dziewczyna z dnia na dzień stała się praczką, pomywaczką i kucharką, czyli służącą w pełnej krasie - chociaż ona mówiła o sobie jak o niewolnicy, wszak służącym płaci się za wykonaną pracę... Pewnego wieczoru dzięki pomocy ochmistrzyni udaje się Sophie wymknąć z domu i trafić wprost w sam środek balu maskowego u Bridgertonów. A tam jej niezwykła, srebrna kreacja przyciąga wzrok wielu mężczyzn, zwłaszcza samego Benedicta Bridgertona. Co się stało, że zaraz po balu Sophie opuszcza Londyn?

Mija kilka lat, podczas których Sophie stara się przetrwać życie w miarę normalnych warunkach. Benedict zaś z wszelkich sił stara się odnaleźć tajemniczą nieznajomą w srebrnej sukni, która zrobiła na nim piorunujące wrażenie. Nie wie jednak, że los wkrótce się do niego uśmiechnie... On i Sophie staną na swojej drodze. Pytanie brzmi: czy świat to przetrwa?


Propozycja dżentelmena to niezwykle wciągająca opowieść, zresztą jak każda powieść Julii Quinn, którą do tej pory przeczytałam. Autorka niezwykle umiejętnie lawiruje słowem pisanym, a do tego tak świetnie buduje wykreowane postacie, że wystarczy kilka rozdziałów, by się do nich przywiązać i pokochać całym sercem

Przyznam szczerze, że ta część serii podobała mi się najbardziej. Może dlatego, że bardzo lubię bajkę o Kopciuszku i ten motyw dosłownie powalił mnie na łopatki. Ogarnęła mnie nostalgia, a dodatkowo w Propozycji dżentelmena pojawiły się wątki takie jak miłość nieznająca podziałów społecznych, bal maskowy czy szukanie tajemniczej nieznajomej, które osobiście uwielbiam. A może dlatego, że ta część nie została jeszcze zekranizowana przez Netflixa, więc nie wiedziałam, czego się dokładnie spodziewać? Nieważne, co to było, ważne, że dosłownie przepadłam w historii miłości Benedicta i Sophie.

Żeby nie było za idealnie, książka ma swoje wady. Czasami była zbyt naiwna (Benedict powinien szybciej zorientować się, że nieznajomą z balu jest Sophie) i miałam też momentami problem z zachowaniem Sophie. Plątała się w zeznaniach; mimo że mówiła jedno, to robiła drugie, była niekonsekwentna, ale to tłumaczę jej zauroczeniem.

Benedict to zdecydowanie mój faworyt, jeśli chodzi o rodzeństwo Bridgertonów. Ma w sobie chłopięcy urok, a poza tym ma świetny kontakt z rodziną (taki swobodny i zupełnie różny od Anthony'ego), dużo żartuje, co niejednokrotnie wywoływało uśmiech również na mojej twarzy. 

Zanim skończę, muszę jeszcze wspomnieć o wspaniałym, przepięknym, nowym wydaniu. Cała seria jest w twardej oprawie z subtelną wyklejką z kwiatami. Dodatkowo barwione brzegi tworzą klimatyczny krajobraz, a grzbiety układają się w wyjątkowy wzór. 

Podsumowując, Propozycja dżentelmena to świetna przygoda zarówno dla fanów historii romantycznych jak i dla miłośników książek historycznych. Książka jest urocza i ma swój wyjątkowy klimat XIX-wiecznej Anglii, który zachwyci niejednego sceptyka. Wspaniale wykreowani bohaterowie, dużo zabawnych momentów, chwytający za serce wątek romantyczny i inspiracja Kopciuszkiem. Bardzo polecam i czekam na kolejną część tej słodkiej, otulającej niczym kołderka w zimowe wieczory, serii. :)

8,5/10

Propozycja dżentelmena
Julia Quinn
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Warszawa 2025
Stron: 460

Ktoś mnie pokochał ↔ Miłosne tajemnice


Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu
 
PREMIERA 01.04.2025

Jak często opisy książek wprowadzają was w błąd? Bo mnie, niestety, Faking with benefits autorstwa brytyjskiej pisarki Lily Gold trochę oszukało. Nastawiałam się na pikantno-romantyczno-śmieszną komedie romantyczną, a dostałam mało śmieszny erotyk ze średnio wykreowanymi bohaterami. Co mocno mnie zawiodło.

Według opisu powinnam spodziewać się historii prawie trzydziestoletniej Layli, która żyje według listy. Stworzyła ją dawno temu i kolejno odhaczała w niej pozycje takie jak: założyć firmę, uzyskać ileś sprzedaży rocznie czy znaleźć męża. I jak z tymi pierwszymi punktami dotyczącymi pracy Layla poradziła sobie śpiewająco (otworzyła sklep bieliźniany, który odnosi spore sukcesy), tak w sferze miłosnej ponosi same porażki. Bo jak inaczej nazwać randkę, podczas której jej nowo poznany towarzysz ucieka oknem w łazience?

Świadkiem tej brawurowej akcji jest sąsiad Layli, wysportowany, przystojny Zack - jeden z jej sąsiadów. Zack mieszka naprzeciwko wraz z Joshem oraz Lukiem i prowadzą oni podcast Trzech Singli, w którym radzą na temat związków, seksu czy odpowiadają na prywatne pytania słuchaczy. Wskutek zrządzenia losu powstaje nowy projekt dotyczący Layli - cała trójka zostaje jej udawanymi chłopakami; uczą ją jak np. seksemesować, flirtować czy zachowywać się na randkach z mężczyznami. 

Co z tego wyniknie? Coś, czego się nie spodziewałam...

Faking with benefits w rzeczywistości okazało się książką, w której ponad pięćdziesiąt procent tekstu kręci się wokół seksu (bądź tematów powiązanych) oraz związku poligamicznego. Oczekiwałam dużo śmiechu, zabawnych sytuacji i romantycznej miłości na koniec, a otrzymałam pikantny erotyk. Nie zrozumcie mnie źle, nie mam nic przeciwko związkom poligamicznym, choć to niezupełnie moje klimaty, jednak uważam, że w opisie książki powinno zostać to zaznaczone (zwłaszcza że to nie jest spojler, ponieważ cała czwórka zaczyna ze sobą "kręcić" dość szybko). 

Mam wrażenie, że gdyby fabuła została lepiej poprowadzona, a bohaterowie bardziej rozwinięci (chodzi mi o ich zdolności percepcji oraz psychologię postaci), książka zdecydowanie zyskałaby w moich oczach. Nie mogę powiedzieć, że była bardzo słaba czy wręcz zła. Nie. Historia momentami była interesująca (zwłaszcza wątek z przeszłością Layli), lecz głównie skupiała się na relacjach łóżkowych. Zabrakło mi pogłębiającego się, szczerego uczucia między bohaterami. Nawet nie zdążyłam zauważyć, kiedy i jak to się stało, że bohaterowie ze zwykłej fascynacji przeszli do głębszego uczucia - autorka to po prostu określiła, i tyle. Nie poczułam ich miłości na własnej skórze, nie doświadczyłam rodzących się w ich wnętrzu zmian. I to według mnie była największa wada powieści.

Ostatecznie książkę oceniam jako średnią, bo jeśli nie nastawicie się tak jak ja, na sympatyczną, zabawną i bardzo romantyczną komedię z przystojniakami w tle, to może aż tak się nie zwiedziecie. Sama historia nie była zła i mimo kilku mankamentów mogłaby się podobać. Pojawiło się też parę dość zabawnych sytuacji, które uprzyjemniły mi czytanie. Poza tym postawienie na związek poligamiczny ponad monogamiczny jest też swego rodzaju powiewem świeżości w literaturze. Podobało mi się to, że autorka była otwarta na różne sytuacje, które zostały przedstawione przyjemnie, a nie sztywno, zachowawczo czy sztucznie. Lily Gold ma talent do scen łóżkowych, tyle powiem. :)

Czy polecam? Gdyby nie moje nastawienie i zbyt wysokie wymagania, książka wypadłaby w moich oczach lepiej, ale mimo to nie uważam, żeby Faking with benefits było aż tak świetne, żeby z czystym sercem wam je polecić. Gdybym wiedziała, o czym jest książka, raczej bym nie sięgnęła. I raczej bym tego nie żałowała. Jeśli jednak lubicie pikantne powieści z przystojniakami (i to kilkoma na raz!), to śmiało czytajcie. :)

5/10


Faking with benefits. Gra pozorów z bonusami
Lily Gold
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Warszawa 2025
Stron: 512


Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu

 
PREMIERA 18.03.2025

Czy jest tu ktoś, kto nie zna Igrzysk Śmierci? Raczej w to wątpię. Okej, mogliście tego nie czytać, ale filmy na pewno obejrzeliście, mam rację? A czy wiedzieliście, że niedawno pojawił się kolejny prequel serii? Wschód słońca w dniu dożynek opowiada historię drugiego Ćwierćwiecza Poskromienia, czyli dożynek, w których udział brał Haymitch Abernathy. Te igrzyska są wyjątkowe, ponieważ zamiast dwudziestu czterech uczestników (czyli po dwie osoby z każdego z dwunastu Dystryktów), bierze udział dwukrotnie więcej. Aż czterdzieści osiem osób stanie na arenie, by w celach rozrywkowych zadać śmierć bądź umrzeć. 

Ta część jest wyjątkowa, ponieważ dużo osób stwierdza wyjątkowe podobieństwo Wschodu słońca w dniu dożynek do Ballady ptaków i węży. Osobiście rozumiem ich zarzuty, jednak nie mogę się zgodzić, że ta część jest gorszą imitacją. Moim zdaniem jest lepsza. Z Balladą miałam taki problem, że głównym bohaterem był prezydent Snow, którego z całego serca nie cierpię. Nie potrafiłam się z nim zżyć. Co innego z Haymitchem, którego pokochałam od pierwszego wejrzenia. Czy raczej przeczytania. :)

W tej części pojawia się postać Lenore Dove, która trochę przypomina Lucy Gray Bird - zachowanie, przynależność do Trupy i postawa wobec władzy. Przyznam bez bicia, że ani Lenore ani Lucy nie zrobiły na mnie dużego wrażenia. O wiele lepszymi bohaterami byli uczestnicy Igrzysk Głodowych, czyli IMIONA BOHATERÓW. Dlaczego? Bo byli różnorodni. Wyjątkowi, ciekawi. I musieli stanąć oko w oko ze śmiercią, a to bardzo człowieka zmienia.

Suzanne Collins potrafi pisać. Niektóre momenty poruszały do granic możliwości. Jednocześnie chciało mi się płakać i śmiać, raczej z bezsilności niż szczęścia. Brutalność, zezwierzęcenie i spiski czuło się na odległość, nie dało się od nich uciec. A to z kolei sprawiało, że książka była rollercoasterem emocjonalnym.

Wschód słońca w dniu dożynek polecam każdemu. Historia jest ciekawa, pełna zwrotów akcji, ma świetnie wykreowanych bohaterów i zdecydowanie nie da rady jej zapomnieć. Sprawdzi się idealnie dla osób, które jeszcze jakimś cudem nie poznały serii Igrzysk Śmierci, ale spodoba się przede wszystkim fanom. Bo można znaleźć tutaj dużo smaczków, co jeszcze mocniej urozmaici lekturę. :)

9/10

Wschód słońca w dniu dożynek
Suzanne Collins
Wydawnictwo Must Read
Poznań 2025
Stron: 404

Ballada ptaków i węży ↔ Igrzyska śmierci


 
Kolejny miesiąc 2025 roku za nami. Nie robiłam podsumowania lutego, bo miałam kilka problemów zdrowotnych i ogólnie zawirowań w domu i w pracy, że niewiele czytałam, a o pisaniu czegokolwiek na bloga nie było nawet mowy. Ale od jakiegoś tygodnia trochę się uspokoiło (odpukać w niemalowane XD), więc czas na podsumowanie marca. :)

Książki, które przeczytałam w marcu:

Królowa Ognia Anthony Ryan - świetne zwieńczenie trylogii, część przesłuchałam w audio; recka na dniach
Save us Mona Kasten - ostatnia część trylogii Maxton Hall; bardzo dobra młodzieżówka
Dziecko Odyna Siri Pettersen - ponownie; tym razem wleciał audiobook
Pusty grobowiec Jonathan Stroud - ostatnia część pentalogii Lockwood i Spółka (recka tutaj)
Miłość spółka z o. o. Agata Przybyłek - nie wiem, czy będzie recka, ale książka bardzo, bardzo średnia. Wywołała u mnie dyskomfort psychiczny
Kwiat żelazny Laurie Forest - druga część Kronik Czarnej Wiedźmy (recka tutaj)
Wschód słońca w dniu dożynek Suzanne Collins - to chyba książka, którą każdy fan Igrzysk Śmierci przeczytał od razu w dniu premiery. Recka pojawi się na dniach, więc na razie nic nie będę mówić. :)

A poza tym marzec minął zbyt szybko. Byłam z mężem na Islandii na wypad trzydniowy - było genialnie. Jeśli lubicie takie wypady, to serdecznie polecam, bo krajobraz wspaniały. Naładowałam baterie na najbliższy miesiąc. :P 

A jak marzec wyglądał u was? Dajcie znać w komentarzach!


PREMIERA 31.01.2025

Królową Ognia przeczytałam kilka dni temu i nadal nie do końca mogę się pozbierać, że to już koniec historii Vaelina Al Sorny. Niemiłosiernie wciągnęłam się w przygody tego odważnego i honorowego mężczyzny, poznałam wielu jego towarzyszy niedoli, odkryłam nowy świat bogaty w magię krwi, otoczony tajemnicami i powoli acz skrupulatnie przejmowany przez złe moce. Nie pamiętam, kiedy ostatnio jakieś high fantasy aż tak mnie porwało w swoje sidła. Pokochałam bohaterów za ich dążenie do celu, niesienie dobra (jeśli to było, oczywiście, możliwe) i wyjątkowe oddanie sprawie.

W trzecim tomie ponownie mamy identyczny zabieg co w drugim, czyli narrację z wielu perspektyw. Jak pierwszy tom w całości poświęcony był Vaelinowi, tak w kolejnych autor głos oddaje również bratu Frentisowi, Revie czy królowej Lyrnie. Mi się osobiście ta zmiana spodobała, bo dzięki temu akcja nabrała tempa. Trochę irytowały mnie jednak przeskoki (autor często kończył rozdział suspensem), ale ostatecznie historia mi to wynagrodziła. :)

W Królowej Ognia Vaelin wyrusza na północ w celu znalezienia sprzymierzeńców, którzy pomogą mu pokonać tajemniczego Sojusznika. Teraz, kiedy stracił moce i miano jednego z najsilniejszych bohaterów Królestwa, musi polegać na innych, co często będzie niełatwe. W międzyczasie Frentis zostaje wysłany przez Lyrnę do Imprium Volariańskiego, by wszcząć tam rebelię, a Reva podąża za swoimi uczuciami, kwestionując wiarę, czyli coś, co ją ukształtowało i z czym dorastała.

Czy bohaterom uda się obalić sączącą truciznę Volarię? Czy pokonają zło oraz stawią czoła Sojusznikowi? Ile osób przy tej heroicznej walce straci życie? A co z pieśnią krwi? Czy wróci do Vaelina?

Królowa Ognia zbiera średnie oceny, co mnie bardzo zaskakuje. Owszem, nie jest to najlepsza część (tutaj bez porównania Pieśń krwi wychyla się na sam przód), jednak mimo kilku mankamentów bawiłam się przy niej przednio. Anthony Ryan oferuje czytelnikom niezwykle rozbudowane uniwersum, bogatą w wątki fabułę pełną bitew i krwi, a także wspaniałych bohaterów, którzy niejednokrotnie zjednali sobie moją miłość. 

Od razu widać, że Królowa Ognia to ostatnia część trylogii. Autor domyka wszystkie rozpoczęte wątki, widać, że wszystko dąży ku końcowi. Vaelin podejmuje się ostatecznej walki ze złem, podobnie jak reszta postaci. Wybory, jakich muszą dokonać, często są tragiczne w skutki i po prostu straszne, a przy tym niezwykle pobudzające wyobraźnię. Zostałam wielokrotnie zaskoczona, co niezwykle mi się podobało. Podczas czytania towarzyszył mi też smutek, nadzieja oraz śmiech, ponieważ wiele wydarzeń miało wydźwięk humorystyczny (zwłaszcza w dialogach).

Największą wadą tej części był brak równomiernie rozłożonej narracji. Chodzi mi o to, że niektóre momenty aż obfitowały w wydarzenia, często sprawiały, że nie mogłam aż złapać oddechu, tak dużo się działo i tak szybko czytałam, żeby poznać dalsze losy. A z kolei inne fragmenty były, co tu mówić, nudne. Fabuła się wlekła, a ja kilkakrotnie łapałam się na tym, że moje myśli błądziły gdzieś indziej. 

Uważam, że każda osoba, która choć w pewnej mierze lubi high fantasy, powinna sięgnąć po Królową Ognia, jak i całą trylogię Kruczego Cienia. Historia jest wspaniała, bohaterowie zbudowani z krwi i kości, motyw magii krwi rozpisany doskonale, a zwroty akcji niejednokrotnie przyprawiają o zawał. Nie zrażajcie się, proszę, obfitością trylogii (każda książka ma powyżej 800 stron), jednak jeżeli naprawdę nie lubicie tak grubych książek, sięgnijcie po audiobooki - przyznam, że połowę Królowej Ognia przesłuchałam właśnie w audiobooku, a głos Marcina Przybylskiego zauroczy niejednego. Mega polecanka!

7,5/10

Królowa Ognia
Anthony Ryan
Wydawnictwo Fabryka Słów
Warszawa 2025
Stron: 894

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu

 
PREMIERA 05.03.2025

Kwiat żelazny jest drugim tomem serii Kronik Czarnej Wiedźmy autorstwa Amerykanki Laurie Forest. Pierwszy tom totalnie mnie zaskoczył; nie spodziewałam się, że aż tak wciągnę się w historię Elloren Gardner, dziewczyny bez mocy, żyjącej w cieniu wybitnie mocarnej babki. Że aż tak będę jej kibicować i że fabuła kompletnie zmiecie mnie z podłogi (a jeśli chcecie wiedzieć więcej, to klikając tutaj, przejdziecie do recenzji Czarnej Wiedźmy). 

W drugiej części wydarzenia toczą się swoim tempem, niespokojnym, pełnym tajemnic i strachu o przyjaciół. Elloren oficjalnie wkracza do grupy buntowników, którzy za wszelką cenę próbują przeszmuglować osoby piętnowane za granicę Verpacii. W kraju bowiem dzieje się coraz gorzej. Rada wydaje nowe rozporządzenia, które bezpośrednio uderzają w rasy ikarytów czy fae. O selkie nawet nie wspomnę, ponieważ są one traktowane jak zwierzęta, a przecież daleko im do zwierząt... 

Elloren w Kwiecie żelaznym podejmuje walkę o wyzwolenie selkie z rąk ciemiężycieli, co zdecydowanie nie jest prostym zadaniem. By uratować przyjaciółkę, Marinę, a także jej krewniaczki próbuje nawiązać współpracę z amazkami - wojowniczkami nienawidzącymi mężczyzn, modlących się do Bogini. 

W międzyczasie główna bohaterka odkrywa w sobie coś, co myślała, że nie istnieje. Dziwnie wyzwalającą, rosnącą w siłę moc. A jakby tego było mało, jej serce samo toczy bunt, ponieważ nie potrafi zdecydować się między buntownikiem Yvanem a żołnierzem Lukasem. Czy Elloren uda się ochronić przyjaciół?

Kwiat żelazny ani przez moment nie spuszcza z tonu, jeśli chodzi o budowanie napięcia, zaskakujące zwroty akcji, niebezpieczne wydarzenia czy gorące podmuchy romantycznych uniesień bohaterów. Historia wciąga od samego początku - mogę dać na to swoją gwarancję. To był ten rodzaj książki, który po przeczytaniu rozdziału wręcz zmuszał cię do przeczytania następnego, a potem kolejnego i jeszcze jednego. W ten sposób wieczorne półgodzinne czytanie trwało trzy godziny. :)

Najbardziej w książce spodobał mi się wątek rebelii, ale ja po prostu bardzo lubię takie motywy. Walka z ciemiężycielem, walka o wolność i o sprawiedliwość. Dokopywanie władzy, szukanie sprzymierzeńców. Elloren świetnie poradziła sobie w nowej roli buntowniczki, dzięki której - mam wrażenie - zdecydowanie dojrzała. W pierwszym tomie bywały momenty, w których mnie irytowała swoim naiwnym zachowaniem, a w Kwiecie żelaznym zaczęła myśleć, prowokować i, co tu dużo gadać, błyszczeć. 

Jak to bywa w romantasy, tutaj też mamy mocno nakreślony wątek romantyczny między trojgiem bohaterów. Elloren miota się między uczuciami do wiecznie tajemniczego Yvana oraz do niebezpiecznego żołnierza Lukasa. Laurie Forest bardzo zwinnie rozpisała ten wątek, ponieważ pierwszy raz w życiu nie mam jednego faworyta. Rozumiem niezdecydowanie bohaterki, co więcej, każde takie pojedyncze spotkanie, czy to z Yvanem, czy Lukasem, nie tylko u niej wywołuje motyle w brzuchu.

Kwiat żelazny jest świetną kontynuacją, ani trochę nie odstającą od pierwszego tomu. Historia nabiera rozpędu, pojawia się wiele nowych wątków, a te stare albo zostają domknięte, albo poprowadzone dalej. Elloren nie ma łatwo w życiu, dzięki czemu historia staje się bardziej rzeczywista, bo przecież żaden człowiek nie ma zawsze z górki. Autorka stworzyła wciągającą opowieść, od której na pewno się nie oderwiecie. Bardzo polecam, a tymczasem czekam na tłumaczenie trzeciego tomu z utęsknieniem. :)

9/10

Kwiat żelazny
Laurie Forest
Wydawnictwo Jaguar
Warszawa 2025
Stron: 592

Czarna Wiedźma ↔ tom 3

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu