Pod jedną z ostatnich recenzji miałam możliwość poznać nowe pojęcie dzięki dziewczynom: Aleksandrze (Szara Kawiarenka - klik) i Ken G. (Kotek książkowy - klik). Dotyczyło ono wydawnictw typu vanity. Zainteresowana postanowiłam rozwinąć temat, nieco poczytać, a później stwierdziłam, że najlepiej wciągnąć Was w dyskusję - wtedy wnioski przychodzą same wraz z Waszymi odpowiedziami. :)
W ramach wyjaśnienia vanity publishing to forma wydania własnej książki, w której firmy drukarskie zapewniają skład techniczny, projekt graficzny wnętrza książki oraz okładki, druk, nadanie numeru ISBN oraz wysyłkę egzemplarzy obowiązkowych do Biblioteki Narodowej. W tym sposobie samopublikowania to autor pokrywa wszystkie koszty.*
Skoro już mniej-więcej wiecie, o co chodzi, bez przedłużania...
VII ODSŁONĘ SERII DYSKUSYJNEJ,
CZYLI TROCHĘ O WYDAWNICTWACH TYPU VANITY
Istnienie tego typu wydawnictw jest w Polsce strasznie krytykowane, co zarazem jestem w stanie zrozumieć i co mnie trochę burzy. Nie oszukujmy się: wydanie książki to czynność często wręcz niemożliwa bez znajomości, popularnego nazwiska czy właśnie pieniędzy. Ilość propozycji, które otrzymują wydawnictwa, jest tak duża, że przekopanie się i wyłowienie tych najlepszych zajmuje często ogrom czasu, a i wybierane są te nieporównywalne, oryginalne oraz przez tematykę/styl/pomysł pozwalające wydawnictwu zarobić. A jak wiadomo, zawsze znajdzie się ktoś lepszy: książka będzie miała ciekawszą fabułę czy nawet bardziej prawdziwych bohaterów.
Z tego względu autorzy decydują się na publikację swoich wypocin u wydawnictw, które jedyne, czego od nich chcą, to pieniądze. Załatwią wszystko: od okładki, przez wydruk egzemplarzy, po korektę (często po łebkach, ale zawsze korektę). Może nawet coś popromują, jak zapłaci się więcej? I wcale się nie dziwię, że autorzy wolą zapłacić i mieć spokój. Chcą uniknąć stresu związanego z oczekiwaniem, brakiem odpowiedzi czy często z odrzuceniem propozycji. Tutaj mają pewność, mogą zabłysnąć w świecie autorów z własną książką.
I wtedy zaczynają się tworzyć problemy. Zauważyłam, że ludzie często podchodzą bardzo negatywnie do takich książek, nie czytają ich z założenia, bo nie zamierzają przykładać się do dania zarobić wydawnictwu. Trzeba jednak pamiętać, że wydawnictwo już na książce zarobiło, a my, decydując się na nieczytanie, przeszkadzamy jedynie autorowi. A może historia jest naprawdę interesująca? A może ten autor pisze rewelacyjnie i warto go zauważyć, i dać szansę? Tu musicie sami się zastanowić, czy życie uprzedzeniami to dobry wybór. Wszak nie kupując książek od wydawnictw typu vanity, nie sprawimy, że przestanie ono funkcjonować. :)
Gorzej, jeśli książka autora okaże się totalną chałą, a my wydaliśmy tylko niepotrzebnie pieniądze. Wtedy rozumiem, że można się zirytować, choć to mało powiedziane, bo poza zmarnowaną forsą straciło się też czas...
Tyle w temacie, jeśli chodzi o moje przemyślenia, ale to jeszcze nie koniec odcinka!
Autor bardzo dokładnie przedstawił, jak wygląda współpraca z wydawnictwem typu vanity, najbardziej jednak zaskoczyły mnie kwestie związane z pozyskiwaniem autorów.
Tutaj, z tego, co pisze Autor, wypadło całkiem nieźle. Dotyczy to jednak konkretnego wydawnictwa, w którym wydawał książkę - inne mogą podchodzić do redakcji nieco gorzej.
Najbardziej zaskoczył mnie jeden wniosek Autora:
Tyle w temacie, jeśli chodzi o moje przemyślenia, ale to jeszcze nie koniec odcinka!
W dzisiejszej odsłonie mam dla Was niespodziankę w postaci głębszego rozwinięcia tematu. Skontaktowała się ze mną osoba bezpośrednio współpracująca z wydawnictwem typu vanity, która postanowiła podzielić się własnymi przeżyciami związanymi z publikacją w takim wydawnictwie. Przez wiążącą umowę osoba ta musi pozostać anonimową, dlatego nazwijmy ją Autorem. :)
Zaczyna się od tego, że wysyłają maila z pozytywną odpowiedzią na zgłoszenie książki, piszą, że książka jest intrygująca/ciekawa/oryginalna i że chętnie ją wydadzą, ale ze względu na trudną sytuację na rynku książki, zwłaszcza w przypadku debiutujących i nieznanych autorów potrzebne jest dofinansowanie ze strony autora. To nawet nie są oryginalne maile, ale szablony, w które wpisuje się kolejne tytuły i nazwiska, ewentualnie dorzucając 2-3 zdania, tłumaczące dlaczego książka im się spodobała - wiem o tym, ponieważ dwóch moich znajomych także do nich pisało i dostali praktycznie identyczne odpowiedzi - pokrywały się w 90 % z tym, co dostałem ja.Spodziewaliście się takiego obrotu sprawy? Bo ja nie. Myślałam, że wydawnictwa przynajmniej na początku stwarzają swego rodzaju pozory, dyskutując z domniemanym autorem, a nie lecą po bandzie. Jak już uda im się przekabacić autora na swoją stronę, jak już umowa zostanie podpisana, wtedy nadchodzi czas na redakcję i korektę.
Tutaj, z tego, co pisze Autor, wypadło całkiem nieźle. Dotyczy to jednak konkretnego wydawnictwa, w którym wydawał książkę - inne mogą podchodzić do redakcji nieco gorzej.
[...] w kwestiach redakcji i samego wydania sprawa wygląda nieco lepiej. Z redakcji w ogóle jestem dość zadowolony, ponieważ pan, z którym współpracowałem był rzeczowym i miłym profesjonalistą i szło to całkiem dobrze - na kilka kwestii zwrócił mi uwagę, zasugerował parę rozwiązań i poprawek - niektóre były lepsze od moich pomysłów, więc chętnie na nie przystałem. Każda sugestia i wersja redakcji (było ich chyba 8) były do mnie przesyłana i wszystko było ze mną konsultowane - nic nie mogło się odbyć bez mojego zatwierdzenia, więc pod tym względem jestem raczej zadowolony.W trakcie pracy nad książką kontakt z wydawcą był bardzo dobry, żeby nie powiedzieć, że świetny. Odpisywali na każdego maila, odbierali telefony, etc. Kontakt urwał się w dzień premiery. Autor spodziewał się przynajmniej paru wzmianek, a tutaj cisza jak makiem zasiał. Kiedy dzwonił i dopytywał, to zbywano go, że tak powinno być... A przecież na etapie pozyskiwania autora składano tyle obietnic...
Wydawca chwali się, że współpracuje z kilkuset blogerami i recenzentami, że korzysta z najlepszych hurtowni i dystrybutorów, że książka będzie dostępna w Empikach i innych znanych księgarniach, że promuje wydane przez siebie książki w mainstreamowych mediach - wszystko to jest kompletna ściema. A raczej bardzo umiejętne niedopowiedzenie - owszem, współpracują z kilkuset blogerami, ale książkę wyślą do 6-7, z których nie wiadomo, czy ktokolwiek ją ostatecznie zrecenzujeBrak reakcji ze strony możliwych czytelników podkopuje podwaliny wiary w siebie autorów, szczególnie tych debiutujących. Boją się, że książka okazała się klapą, bo to wręcz niemożliwe, by po ponad pół roku nie było żadnego odzewu. Promocja więc wygląda tak, jak bardzo autorowi będzie zależeć i jak mocno będzie próbował dogadać się z recenzentami na własną rękę.
Najbardziej zaskoczył mnie jeden wniosek Autora:
I teraz dochodzę do istoty oszustwa - wydawnictwa typu vanity nie są drukarniami [...] to nawet coś jeszcze gorszego - to jest pośrednik pomiędzy autorem a drukarnią. Bo jeśli dokona Pani obliczeń, szybko się okaże, że gdyby sama Pani zatrudniła redaktora, korektora, zaprojektowała swoją okładkę i zleciła wydrukowanie 300-400 egzemplarzy jakieś drukarni, zapewne zapłaciłaby Pani o połowę mniej, niż wyszło to Pani za pośrednictwem wydawnictwa. Ich ceny zależą od ilości stron - w przypadku książek o średniej objętości (350-400 stron) zapewne jest to ok. 7-8 tysięcy złotych.A po nim dość mocne słowa:
[...] gdybym miał dzisiejszą wiedzą, raczej nie wydałbym tej książki u nich [wydawnictwo typu vanity]. I wątpię, abym kiedykolwiek się jeszcze na taki układ zdecydował - wolę już nie wydać książki wcale lub puścić ją za darmo w internecie, niż tracić nerwy i zdrowie na szarpaninę z ludźmi, którzy nie grają ze mną w otwarte karty, ale zamiast tego ściemniają i mają mnie wiadomo gdzie.
[...] z tego co wiem, 90 % przypadków wygląda tak jak mój i zdecydowana większość autorów, którzy decydują się na współpracę z vanitami jest finalnie rozczarowana - pakują w wydanie swojej książki mniejsze, lub większe pieniądze, mamieni obietnicą profesjonalnej promocji i pomocy w zaistnieniu na rynku, a zamiast tego zostają zostawieni na lodzie i jeśli sami czegoś nie zrobią, pieniądze okażą się wyrzucone w błoto.
Co sądzicie o takich wydawnictwach? A o autorach decydujących się na publikowanie książki za kasę? Sięgacie po egzemplarze powstałe drogą vanity publishing? Zaskoczyły Was słowa Autora?
Pióra w dłoń (a raczej klawiatury), piszcie śmiało, dzielcie się, rozmyślajcie i pamiętajcie o regulaminowych trzech zdaniach! :)
*Wikipedia
Bardzo pomocny post. Przerabiałem propozycję i "Wielkiego Oczekiwania" i "Cmentarnych Nowel". Jak mi ktoś mądry z mej rodziny doradził - wolę publikować posty na blogu. Nie stać mnie jeszcze na wydanie. Zresztą, pisze dla przyjemności. Propozycje wydawnicze miałem, ale ze współfinansowaniem. Doszlifuję "W.O" i rozglądnę się za czymś solidnym. Korespondowałem niegdyś z Olgą Tokarczuk. Polecała mi "W.A.B". Pozdrawiam - i powtórzę się - bardzo pomocny post.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że jest pomocny - mam nadzieję, że przyszli autorzy zerkną, nim się zdecydują na współpracę z podobnymi wydawnictwami. Będę w takim razie trzymać kciuki za pracę nad szlifowaniem powieści i oby się udało z W.A.B. :)
UsuńRzadko można przeczytać o zakulisowym procesie wydania książki. Jeszcze nie czytałam tak rozbudowanego posta o vanity-publishing, a coraz więcej reklam takowego wydawnictwa widzę. Jedna autorka jakiś czas temu też krytykowała taki sposób wydania. Bardzo niefajne zachowanie. Czytałam parę dobrym książek wydanych formą self publishing. Można znaleźć parę perełek, ale i kiepskie książki.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk
Czemu niefajne zachowanie? Myślę, że skoro autorom się nie podoba sposób takiego wydawania, to dobrze, że o tym mówią, uprzedzając resztę potencjalnych autorów. :) A książki to faktycznie misz-masz, nigdy nie wiadomo, czy trafi się na coś dobrego, czy wręcz przeciwnie - na gniot gniotów.
UsuńMoja znajoma wydała w ten sposób książkę i jest zadowolona. Ja sama nie skorzystałabym z tej opcji. Dużo to kosztuje, a efekty żadne. No chyba tyle, że możesz powiedzieć że wydałaś/wydałeś książkę...
OdpowiedzUsuńDokładnie. Gdyby się jeszcze natrafiło na wydawnictwo, które by rzetelnie podeszło do wydania książki, mimo opłaty ze strony autora. A tak kasa ląduje w błoto i tyle w temacie.
UsuńBardzo ciekawy wpis. Czytam i trochę nie dowierzam. Ale z drugiej strony patrząc na to jakie książki są czasem wydawane... Wszystko już jasne. Wystarczy tak naprawdę mieć kasę i można wydać wszystko.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o wydawane książki, to czasami też są bardzo średnie wśród normalnych wydawnictw. Ale to prawda. Wystarczy mieć kasę i można wydawać wszystko - smutne, ale prawdziwe. Chociaż czasami można się wybić, że tak napiszę, dzięki zainwestowaniu pieniędzy w swoją książkę. Ktoś coś zobaczy, a dalej samo pójdzie. :)
UsuńTakich wpisów nie spotyka się na co dzień.. na prawdę ciekawe a nawet czasem szokujące jednak i o tym kiedyś rozmawiałam z Kotkiem... niektóre sytacje są po prostu przykre :( Znam wydawnictwo któremu płacisz a oni wydają i już
OdpowiedzUsuńW takim razie cieszę się, że zaskoczyłam swoim wpisem. :) Też się zaskoczyłam, czytając o tych wszystkich rewelacjach dotyczących vanitów. W końcu to swego rodzaju inwestycja pieniędzy w książkę, więc płaci się za promocję, etc. A tutaj takie coś...
UsuńNigdy nie zastanawiałam się jak wygląda szczegółowo proces wydawania książek. Widzę, że nie jest on zbyt przyjemny dla wielu autorów.
OdpowiedzUsuńTylko w przypadku wydawania za pośrednictwem wydawnictw typu vanity. Myślę, że z tymi "normalnymi" sytuacja wygląda zgoła inaczej. :)
UsuńBardzo ważny post dla nas wszystkich, a szczególnie dla tych, którzy myślą o wydaniu własnej książki.
OdpowiedzUsuńLepiej wiedzieć, co czeka autora na początku drogi. :)
UsuńNiestety wydawnictwo typu vanity nastawione jest jedynie na jednostronne korzyści, o czym dany autor dowiaduje się najwcześniej po fakcie. Zazwyczaj korekta i redakcja robiona jest ,,po łebkach'' a promocja żadna. Dlatego czasami lepiej nie wydawać wcale swojej książki, niż wydać w byle jakim wydawnictwie za kasę. Niemniej jednak rozumiem początkujących pisarzy, którzy chcieliby swoją twórczość pokazać światu, spełniać marzenia i robić to, co kochają. Stąd też takie, a nie inne decyzje i rozczarowanie związane ze współpracą z vanitami.
OdpowiedzUsuńTeraz również wychodzę z takiego założenia, chociaż z pewnością opcja wydania książki kusi. Szczególnie gdy się ma pieniądze. Warto jednak uzbroić się w cierpliwość, która poskutkuje prawdziwą "książkową robotą", że tak napiszę. :) Dobrze, że istnieją niektórzy autorzy, którzy chcą się dzielić własnym doświadczenie, zwłaszcza tym złym.
UsuńAleksandra, nie Agnieszka ;)
OdpowiedzUsuńNa temat vanity bardzo dobry tekst napisał Dawid Wiktorski - https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842721 - i po nim zupełnie nie zaskakuje mnie reakcje autora, który wypowiadał się w Twoim poście. Znam jedno wydawnictwo vanity, które rzeczywiście uczciwie podchodzi do sprawy, ale publikuje wydania bardzo niszowe i autor wie na czym stoi, przychodzi z prośbą o przeprowadzenie całego procesu wydawniczego i zwykle od razu ma kupca na cały/prawie cały nakład, bo jest potrzebny konkretniej instytucji.
Zaskakują mnie za to autorzy, którzy wracają do tego typu wydawnictw lub wręcz współpracują stale z jednym.
Bardziej do mnie przemawiają wydania self-publishingowe - niby dla autora więcej pracy, bo sam musi znaleźć redaktora, korektora i składacza, ale z drugiej strony to też nie jest problematyczne - jeden post w grupie na fb i można wybierać wśród ofert. Z promocją wychodzi na to samo, bo jak chce mieć wypromowaną książkę, to niezależnie czy self, czy vanit autor robi to sam. I tu już nie mam problemu z kupieniem, nie mam poczucia wspierania nieuczciwego systemu.
Strasznie przepraszam za pomyłkę! Już poprawiłam! :)
UsuńJedno uczciwe pośród morza kłamców, to jednak niewiele. Niemniej, dobrze, że niektórzy mają jeszcze sumienie. Nieraz wydawnictwa vanity podpisują umowę jak zwyczajne wydawnictwo, ale to z niektórzymi, sprawdzonymi, że tak napiszę, autorami. Wtedy może korekta, redakcja i promocja wyglądają zgoła inaczej. Jeśli chodzi o self-publishing to, owszem, wychodzi taniej, ale ciężej jest się przebić, wszak trzeba mieć jakieś kontakty. Chociaż w sumie sądząc po tym, jak jeden z vanitów potraktował Autora, myślę, że wychodzi na to samo. :)
Super, że tak dokładnie opisałaś temat! Teraz wiem jak to wszystko wygląda :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że otworzyłam Ci oczy na parę kwestii. :)
UsuńBardzo ciekawy post. Z pieniędzmi tak jest, że jeśli człowiek je posiada, to od razu więcej możliwości do działania, zwłaszcza gdy fundusze odpowiednio duże. Jednak szczególnie przykre jest to, że wydawnictwo typu vanity, z którym współpracował przywołany przez Ciebie autor, wręcz urwało kontakt po premierze. Czuć tu zasadę: "skończyliśmy robotę, wzięliśmy całą kasę i już się tym nie przejmujemy". Smutne, ale tak w życiu bywa niestety. Na literackim rynku faktycznie tłok, więc ciężko się przebić bez odpowiedniego zaplecza finansowego i znajomości. Jak widać, jest to też okazja dla innych do zarobku. Swoją drogą, wydane metodą vanity książki nie muszą być oczywiście do niczego, a nawet jest szansa, by odkryć coś rzeczywiście ciekawego. W sumie duże wydawnictwa też nie mają w katalogu samych ósmych cudów świata. Nie mówiąc o tym, że dana książka może spodobać się jednej osobie (i to nawet bardzo), a drugiej - dla odmiany - w ogóle do siebie nie przekona. Kwestię gustu też trzeba wziąć pod uwagę, ale to już zupełnie inny temat. :)
OdpowiedzUsuńDokładnie. Urwanie kontaktu tuż po premierze jest chyba najgorszym, co owo wydawnictwo mogło zrobić. Już pal licho tę nieszczęsną promocję, ale samo nieprzedstawianie wyników sprzedażowych albo braki w ocenach na LC, czy gdzie tam się patrzy najczęściej, to już szczyt szczytów. Kwestia gustu jest najważniejszą, ale chyba ludzie częściej sięgają po "prawdziwe' wydawnictwa, niżeli vanity. Chociaż ja bym ich całkowicie nie odrzucała - myślę, że mimo wszystko warto poznawać nowych autorów i ich pisaninę. :)
UsuńInteresujący post, zwłaszcza ta część z wyznaniem Autora. Podobnie jak chyba większość czytelników, nie mam jakoś zaufania do tych pozycji z selfpublishingu czy właśnie wydanych przez wydawnictwa tego typu (też nie słyszałam wcześniej określenia "wydawnictwa typu vanity", dzięki za rozszerzenie horyzontów ;)). Dlaczego? Bo skoro żadne "normalne" wydawnictwo danej książki nie przyjęło, to może faktycznie nie jest to dobra publikacja, chyba, że po prostu nieopłacalna, tj. nie będzie się sprzedawać. Jakoś mi jednak szkoda czasu, żeby sprawdzać czy jest to opcja pierwsza, czy druga i wolę te sprawdzone wydawnictwa (chociaż tu też się mogę oszukać)...
OdpowiedzUsuńJeśli jednak ktoś ma pieniądze i olbrzymie parcie na wydanie własnej książki, to chyba faktycznie lepszą formą jest selfpublishing i samodzielne zadbanie o wydanie i promocję. Bo jak widać na przykładzie Autora, można się oszukać na współpracy z takimi "wydanictwami".
I to jest w zasadzie najlepszy argument, jaki można przytoczyć po zapytaniu: czemu nie czyta się książek wydawanych nakładem wydawnictw typu vanity. Czekałam aż padnie, tak szczerze mówiąc. :) Tylko że nie zawsze niewydanie książki przez normalne wydawnictwo równa się temu, że jest po prostu beznadziejna. Wydawnictwa muszą też patrzeć na to, co się aktualnie sprzedaje, na statystyki, prognozy etc. Treści może i okażą się świetne, ale co po tym, jeśli czytelników będzie mało, ergo mało pieniędzy zarobią. A tutaj, wydając książkę za własną kasę, można mimo wszystko przynajmniej spróbować się, że tak napiszę, wybić. :)
Usuń:)
OdpowiedzUsuńJuż kilkukrotnie wypowiadałam się na ten temat, więc raczej nic nowego nie wymyślę. Jak wiesz, ostatnio się złamałam i czytam (na raty, bo czasu brak) jedną "nowaresową" książkę. I chyba muszę odszczekać przynajmniej część tego, co uważałam ;)
Wydając się w "normalnym" wydawnictwie, trochę obawiałabym się zbytniej ingerencji redakcji w książkę, wykastrowania jej. Bo może treść nie do końca taka, może inaczej (łagodniej), może okładkę dajmy bardziej sprzedażową (nieważne, że pasuje do treści jak pięść do nosa)... Ogólnie działania byle sprzedać, byle wydawnictwo zarobiło, a autora mamy gdzieś. Nowaresy zarabiają na pisarzu, więc już im tak nie zależy na jakości tego, co puszczają w świat. Twórca ma większą swobodę w wyborze okładki (choć nie zawsze to dobrze. Wystarczy zerknąć choćby na okładki z Psychoskoku. Dramat!), no i w treści mu tak nie mieszają. Choć czasami by się przydało ;) Ogólnie nie ma ideałów, czy po jednej, czy po drugiej stronie. Ale przyznam, że gdyby nowaresy wywiązywały się z tego, co obiecują przy podpisywaniu umowy, sama bym się nad nimi zastanawiała. Póki co, widziałam już swoje nazwisko w druku, więc aż tak mi nie zależy, żeby wybulić kilka(naście) tysi na wydruk paruset egzemplarzy, które będę mogła co najwyżej porozdawać po znajomych ;)
Wiem, po prostu chciałam zobaczyć, co inni sądzą na ten temat. I jak widać, zdania są przeróżne, choć momentami niemal identyczne. :) Możliwe, że ludzie chcą po prostu zobaczyć własne nazwisko w druku (nie dziwię się, sama bym chciała :D), ale może chcą uniknąć ciągłych odmów albo zbyt długiego okresu oczekiwania na odpowiedź od wydawnictwa? A skoro hajs się zgadza... :)
UsuńNie spotkałam się z takim wydawnictwem jeszcze, ale dobrze wiedzieć :)
OdpowiedzUsuńWarto poznawać nowe rzeczy. :)
UsuńRzeczowe informacje :)
OdpowiedzUsuń:)
UsuńCiekawy wpis, który może być dla nas wszystkich przykładem na temat zakulisowej procedury publikacji artykułu lub książki. Tee, dziękuję za przejrzenie tego tematu.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia z Indonezji.
Dziękuję. Choć to raczej zakulisowe procedury wydawania w vanitach można tu znaleźć. :)
UsuńPrzyznaję szczerze, że po raz pierwszy słyszę o takim modelu wydania tj. vanity publishing. CHoć miałam świadomość jego istnienia, nie wiedziałam, że ma to taką nazwę.
OdpowiedzUsuńCieszę się więc, że tak jak ja niedawno, poznałaś nowe słowo. :)
UsuńSlyszalam opinie kilku autorów, ze bardziej opłaca sie wydac książkę samodzielnie niż wctego typu wydawnictwach.
OdpowiedzUsuńZ punktu widzenia czytelnika nie jst dla mnie tak istotne jakie wydawnictwo książkę wydało. Aczkolwiek przy niektórych wydawnictwach bardziej skrupulatnie sprawdzam opinie i recenzje.
To chyba najbardziej rzetelne podejście, jakie można tu wymyślić. Sprawdzanie opinii i recenzji, zanim się przeczyta. :)
UsuńSwietny post. Nigdy wcześniej nie czytałam o tym. straszne, że teraz wszedzie kasa liczy się najbardziej :/
OdpowiedzUsuńDziękuję. :) To smutna, prawdziwa rzeczywistość, niestety...
UsuńTo dobry post, fajnie, że go postanowiłaś napisać <3
OdpowiedzUsuńCo jednak do wydawnictw tego typu... ja nie jestem do nich przekonana. Po lekturze kilku książek wydanych w tym formacie, czasami (by nie rzec, że bardzo często) odnosiłam wrażenie, że nie zostały one właściwie potraktowane w procesie redakcyjnym. Ot, autor chce wydać, zapłacił, no to wydają, bez większego poświęcenia tym książkom uwagi. Stąd też uważam je za mniej dopracowane... Może jest to nieco krzywdzące podejście, ale nie czytałam za wielu powieści, które mogłyby je zmienić.
Dziękuję. :)
UsuńBardzo możliwe. Sama czytałam parę niedoszlifowanych, że tak napiszę. Znalazło się parę większych bądź mniejszych błędów gramatycznych lub stylistycznych. I to jest przykre, bo przecież autorzy płacą za to, toteż wymagają. Ci z vanitów powinni się bardziej przykładać. :)
Powiem jeszcze jedną stronę tego medalu- sporo recenzuję. I gdy dostaję książkę z takiego właśnie wydawnictwa, to na 90% to publikacja która nie przeszła ani solidnej korekty, ani nie była dobra w odbiorze.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy :)
A, widzisz. Czyli kolejna osoba potwierdza brak profesjonalizmu u vanitów. Aż przykro się takie rzeczy czyta. Również pozdrawiam, ale znad kubka z yerbą. :)
UsuńZe swojej strony jako czytelnik powiem, że bardziej patrzę na nazwisko autora, a przy debiutach na zachęcający opis. Tym głównie kieruję się sięgając po książkę. W sumie nie istotne jest dla mnie to, jakie to wydawnictwo. Ale fakt, self publishing często pozostawia wiele do życzenia jeśli chodzi np. o korektę.
OdpowiedzUsuńAle self publishing to trochę co innego niż vanity publishing. Tutaj za całokształt odpowiada autor: on szuka korektora, redaktora, drukarnie etc. A w vanity to wydawnictwo robi to za autora. Odpłatnie, oczywiście. I tu polega problem, że większość takich vanitow nie do końca wywiązuje się z umowy (czy raczej podchodzi do tego zlewczo). Cieszę się jednak, że nie oceniasz po przysłowiowej okładce. ;)
UsuńOstatnio czytałam 2 książki z takich wydawnictw i różnica między nimi była kolosalna. Już pomijam sam styl i historię, ale w samej korekcie dało się odczuć, że jeden tekst był bardzo słabo zredagowany co ogromnie wpływało na odbiór całej opowieści. Choć niestety muszę przyznać, że czasami i te poważniejsze wydawnictwa oszczędzają na korekcie i trafiają się jakieś kwiatki :/ Na pewno przyszli debiutanci powinni uważać gdzie decydują się wydawać, słabe jest to, że obiecuje im się promocję a potem zostawia bez wsparcia (nie oszukujmy się, bez dobrej promocji o książce za miesiąc nikt nie będzie pamiętać przy obecnym zalewie nowości jaki mamy).
OdpowiedzUsuńDokładnie. Bez promocji tak naprawdę autor pozostanie nadal anonimowym autorem, ale co się dziwić, jak wkoło wychodzi ciągle tyle nowych książek? Czytelnicy też muszą wybierać jedną kosztem drugiej, a wiadomo, że prędzej się wybierze tą z ulubionego gatunku i znanego autora, niż debiutującego. Co jest przykre.
UsuńKorekta i redakcja książki to moim zdaniem najważniejszy aspekt podczas jej wydawania. Bo jak już się raz czytelnik sparzy raz, to i ciężko będzie wrócić. :)
Ja jestem dosyć mocno na nie. Czytałam wiele tego typu książek i po pierwsze, naprawdę ogrom z nich był słabej lub bardzo słabej jakości. Redakcja i korekta bardzo często kulała, widywałam nagromadzenia błędów ortograficznych, o pozostałych już nawet nie wspominając. Po drugie, wielokrotnie były to lektury po prostu słabo napisane. Znam kilka świetnych książek wydanych w tego typu wydawnictwach, niestety znam kilkadziesiąt, które naprawdę się do wydania nie nadawało.
OdpowiedzUsuńPo drugie, rozmawiałam z kilkoma autorami wydającymi w tego typu wydawnictwach swoje książki i usłyszałam wiele gorzkich słów. Czasami było to po tym jak przeczytałam książkę i zwróciłam uwagę na mnogość błędów, innym razem po prostu zaczynaliśmy rozmowę i tak się kończyło. Zawsze było to samo - kompletny brak promocji, niezadowolenie z usługi korekty/redakcji, ale też nieporozumienia finansowe. Zwykle jednak chwalili okładkę, ale jak dla mnie to dosyć marne pocieszenie.
Gdyby mojej książki nie przyjęłoby żadne "normalne" wydawnictwo to zaczęłabym od "testów beta" czy aby na pewno moje "dzieło" jest tak dobre jak mi się wydaje. Jeżeli mimo byłabym zdeterminowana by ją wydać to zdecydowałabym się na self-publishing. Pieniądze z tego co słyszałam są to podobne, a wiele rzeczy może być zrobionych znacznie lepiej, czy to reklama (no bo bądźmy szczerzy, przy takiej comiesięcznej liczbie premier książkowych trudno zostać zauważonym), czy redakcja i korekta (przepraszam, ale uważam, że jeżeli na pierwszej stronie mam 50 różnych określeń jak "Skromna i bladolica młoda kobieta sięgnęła smukłą wypielęgnowaną dłonią po wysadzaną rubinami szkatułkę na starym dębowym stoliku nocnym..." itd., błędy ortograficzne, powtórzenia to po prostu nie mam chęci czytać dalej i mówiąc wprost - męczyć się).
Poza tym zgadzam się też trochę z Rabe - po co ryzykować? Ja co jakiś czas ryzykuję i średnio jedna na dziesięć książek była tego warta. Chętnie czytam debiutantów, ale jednak z "normalnych" wydawnictw. Nie mam problemu z próbowaniem czegoś nowego, ale wydawnictwa vanity są jak dla mnie za bardzo zawodne.
Się rozpisałam. Wybacz!
Dopiero teraz zauważyłam Twój piękny, obszerny komentarz, aż wstyd!
UsuńCałkowicie rozumiem Twoje podejście w stosunku do wydania własnej książki. Jestem w stanie wyobrazić sobie, że osoba, która napisała swoje cztery litery na "już" chce rzucić je w świat. Zamiast jednak poczekać cierpliwie na godne zaufania wydawnictwo, woli za sprawą gotówki przyspieszyć sprawę. Ale po co? Skoro żadne normalne wydawnictwo nie chce wydawać Twoich wypocin, to po co na siłę próbować? Bardzo rzadko zdarza się, że książka wydana nakładem vanitów rzeczywiście znajduje szerokie grono odbiorców. Moim zdaniem warto jednak próbować przebić się przez niektóre z tych parudziesięciu premier miesięcznych, bo może znajdzie się coś interesującego. Nie mam na myśli, by samemu się przekopywać, ale może skorzystać z polecenia kogoś godnego? Sama czasami tak mam. Widzę interesującą mnie lekturę wydaną w takim wydawnictwie i sięgam, z góry nie nastawiając się nijak. Ani pozytywnie, ani negatywnie. :)
Mi najbardziej jest żal autorów, którzy tracą na promocji albo na tym, że korektor czy redaktor okażą się zbyt... nierzetelni.
Uwielbiam, jak się tak rozpisujesz! :)
"Istnienie tego typu wydawnictw jest w Polsce strasznie negowane" negować coś znaczy zaprzeczać jego istnieniu, nikt nie zaprzecza istnieniu vanity, a jedynie krytykuje.
OdpowiedzUsuń"Nie oszukujmy się: wydanie książki to czynność często wręcz niemożliwa bez znajomości, popularnego nazwiska czy właśnie pieniędzy." to nieprawda. Jestem debiutantką z zerową liczbą znajomości i bez nazwiska, a umowę na moją pierwszą książkę podpisałam półtora roku temu - i aż dwa wydawnictwa były nią zainteresowane.
Pierwszą rzecz zaraz poprawię, dziękuję za wytknięcie błędu. :) A co się tyczy drugiej, jesteś najwyraźniej wyjątkiem potwierdzającym regułę. Gratuluję. :)
UsuńDobry temat, a na pewno wiążący się z ogromem różnych emocji. Powiem Ci, że mnie vanity ni chłodzi, ni grzeje. Czytam czasem książki wydawane w tym "trybie", w sumie czytam je tak samo, jak te wydane przez "normalne" wydawnictwa. Tu i tu są książki słabe i mocne, w obu przypadkach są potknięcia redakcyjne/korektorskie, choć chyba w vanity pojawiają się częściej. Na pewno leży tu promocja, co uważam za duży żal, bo tak trudno wybić się na rynku książki, że często bez doskonale skrojonych działań marketingowych po prostu się nie da.
OdpowiedzUsuńRozumiem, że autorzy wydają w takim trybie, kiedy np. inne opcje zawiodą, choć bardziej skłaniałabym się (tak sobie myślę) w stronę selfu - wtedy autor ma pełną kontrolę nad wszystkim, ale też musi dać z siebie o wiele więcej.
W każdym razie nie skreślam nigdy książek wydanych przez takie wydawnictwa, bo wielokrotnie upolowałam perełkę. Prawda, że większość vanitów jest słaba (w końcu liczy się tylko kasa dla wydawnictwa), ale daleka jestem od skreślenia takich tytułów.