PREMIERA 15.04.2025

Po Rzekach Londynu (których recenzję znajdziecie, klikając tutaj) Bena Aaronovitcha wręcz śpiewałam do bóstw zamieszkujących Tamizę, by druga część cyklu o policjancie Peterze Grantcie szybko trafiła w moje ręce. Moje śpiewy najwyraźniej niewiele zdziałały (albo zbyt mocno fałszowałam), bo Księżyc w Soho na polskim rynku wydawniczym (w nowym wydaniu) pojawił się dopiero po dwóch latach. :) 

Potrzebowałam więc chwili, by przypomnieć sobie wydarzenia z pierwszej części. Dlatego wciągnięcie w historię zajęło mi trochę czasu, które w przeliczeniu na rozdziały wyniosło: trzy. Dopiero od tego miejsca ponownie przepadłam w magicznym Londynie - swoją drogą autor osiągnął mistrzowski stopień, jeśli chodzi o oprowadzanie czytelnika jego uliczkami. Dawno żadne miasto, które zostało przytoczone w książce, aż tak mocno mnie nie urzekło. Zwłaszcza jeśli mowa była o jego nadnaturalnej stronie. 

Wróćmy jednak do fabuły. Peter Grant w Księżycu nad Soho większość czasu spędza, no cóż, w Soho właśnie. Czyli w centralnej części dzielnicy West End, słynącej z licznych pubów, barów czy dyskotek, co też czuć na stronach powieści. Peter ma tutaj do czynienia ze śledztwem związanym z tajemniczymi śmierciami jazzmanów. Niby nic nadzwyczajnego, a jednak problem okazuje się bardzo nadzwyczajny, czy raczej wręcz magiczny. A Peter jako protegowany czarodzieja wydaje się idealną osobą do wyjaśnienia sprawy.

Nauka magii, zawiłe śledztwo - wszystko to blednie, kiedy w grę wchodzi wyjątkowo piękna kobieta. Gdy na horyzoncie pojawia się Simone, Peter zupełnie traci głowę. 

Czy miłość uskrzydli Petera? Kim jest zabójca i czemu na celownik bierze tylko samych jazzmanów? Co jeśli w grę wejdą komplikacje z przeszłości? Jak Peterowi pójdzie władanie magią?

 

Księżyc nad Soho to dobra kontynuacja, jednak oczekiwałam od niej dużo więcej. Nie zrozumcie mnie źle, historia jest wciągająca, narracja doskonale rozpisana, a zakończenie rozwala na łopatki, a jednak nie było tak idealnie jak w przypadku pierwszego tomu. 

Największy problem miałam z wątkiem romantycznym, bowiem Peter podczas schadzek z Simone zachowywał się jak napalony, głupkowaty nastolatek (nie uwłaczając, oczywiście, nastolatkom). Nie wiem, jaki czynnik dokładnie spowodował takie zachowanie u dorosłego, trzeźwo myślącego policjanta i nie zamierzam w to wnikać. Wiem jednak, że trochę słabo to wypadło. Odniosłam również wrażenie, że w tej części autor trochę po macoszemu potraktował bohaterów drugoplanowych. Skupił się na fabule (o czym opowiem w następnym akapicie), a psychologię postaci po prostu odrzucił gdzieś w kąt. Bardzo mi tego brakowało, zwłaszcza jeśli chodziło o Leslie i Nightingale'a. 

Mimo tych dwóch wad cały Księżyc nad Soho jest naprawdę porywający. Fabuła jest ultraciekawa, a prowadzone śledztwo wciąga do granic wytrzymałości. Czytelnik od razu chce poznać prawdę, a jednak nie jest mu to dane. I dzięki ci za to, drogi autorze! Zakończenie rozwala na łopatki: jest zaskakujące, pełne zwrotów akcji i dynamizmu. Miałam wrażenie, jakbym czytała je na jednym oddechu, a wdech zrobiła dopiero w ostatnim rozdziale. Który, swoją drogą, sprawił, że muszę sięgnąć po kolejny tom i to jak najszybciej!

W drugiej części czytelnik ma do czynienia z magią (wydaje mi się, że było jej więcej niż w pierwszym tomie). Od podstaw razem z Peterem uczy się czarowania, a także dogłębniej poznaje nadnaturalny, londyński świat. O wiele bardziej wolę takie zabiegi literackie, niż wparowanie do książki, w której główny bohater wie wszystko i czytelnik za nim nie nadąża. Tutaj wszystko jest poznawane od podstaw i w ławce szkolnej siedzimy razem z Peterem, nauczając się w tym samym tempie i na takim samym poziomie. 

Na duży plus zasługuje również motyw muzyczny. Peter (dzięki ojcu) ma szeroką wiedzę w tym temacie, więc słuchanie o muzykach, jazzmanach i ogólnie o tym światku przyniosło mi wiele satysfakcji.

Peter Grant jest doskonałym narratorem, ponieważ często przeplata wiele humoru w opowiadaniu historii, a co za tym idzie - czytelnikowi towarzyszy wiele pozytywnych emocji. Kilkakrotnie parsknęłam w brodę, co uważam za spory sukces. Zabawne momenty i śmieszne dialogi, wszystko to sprawia, że od książki nie chce się uciec. Że treści stają się o wiele przyjemniejsi, a bohaterowie z nijakich zyskują w oczach, wszak śmiech zawsze łączy.

Podsumowując, Księżyc nad Soho to bardzo dobra kontynuacja. Mimo kilku mankamentów i tak polecam ją przeczytać. To świetna opowieść pełna magii, Londynu i zawiłej sprawy kryminalnej. Świetny główny bohater wywołuje szczery śmiech, a nadnaturalne istoty pojawiające się w historii dodają pikanterii. Koniecznie przeczytajcie! A mi nie pozostaje nic innego, jak tylko czekać na wznowienie Szeptów pod ziemią. :)

8,5/10

Księżyc nad Soho
Ben Aaronovitch
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Warszawa 2025
Stron: 384

Rzeki Londynu ↔ Szepty pod ziemią

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu
 
Cześć i czołem!

Kwiecień minął zadziwiająco szybko. Szczerze mówiąc, nawet nie do końca ogarnęłam, że mamy już maj. A tak w ogóle szczerze, to zatrzymałam się w lutym. :) W każdym razie w czwartym miesiącu roku 2025 udało mi się przeczytać 9 książek (chociaż to bardzo naciągany wynik; wytłumaczenie poniżej).

Jakie książki towarzyszyły mi w kwietniu?

Smolarz Przemysława Piotrowskiego (kolejna część serii o Komisarzu Igorze Brudnym) - przesłuchana w audio, duża satysfakcja czytelnicza
Propozycja dżentelmena Julii Quinn (trzeci tom serii o Bridgertonach) - świetna książka, której recenzję znajdziecie tutaj: klik, klik
Faking with benefits. Gra pozorów z bonusami Lily Gold (recenzja tutaj) - zawód; spodziewałam się komedii romantycznej, a dostałam erotyk i związek poligamiczny
Rozbite Imperium Mitchell Hogan (3 tom i ostatni zarazem cyklu Hierarchia magii) - udało mi się przesłuchać w audio i tym samym skończyć całą trylogię, a to wszystko dzięki #KończWaćPan. W każdym razie myślę, że książka bardziej by mi siadła, gdybym sięgnęła po nią tuż po skończeniu drugiego tomu. A tak miałam duży problem z wejściem w świat i przypomnieniem sobie kto jest kim. Niemniej, dobra fantastyka.
Przysięga krwi Richelle Mead (4 tom Akademii wampirów) - mój reread po latach; nadal kocham gorącem tysiąca serc; recka tutaj

A teraz trochę oszukańczych książek. ;)
Kicia Kocia i Nunuś. Pora spać Anita Głowińska
Co robi Pucio? Marta Galewska-Kustra, Joanna Kłos
Pucio. Zabawy gestem i dźwiękiem Marta Galewska-Kustra, Joanna Kłos
Wielkanocna pisanka Urszula Kozłowska, Ilona Brydak
No, co? Moje dziecko wkracza w świat książeczek. XD

I tak upłynął mi kwiecień. No, poza tym że mój mały grzdylek skończył roczek. Ale ten czas biegnie. I pomyśleć, że niedawno wracałam z porodówki do domu z nowym członkiem rodziny. :)

A co tam słychać u Was? Dajcie koniecznie znać w komentarzach!


 
PREMIERA 29.04.2025

Od przeczytania trzeciej części Bridgertonów minęło raptem kilka dni, a ja już jestem po lekturze czwartego tomu, czyli Miłosnych tajemnic. Powiem wam szczerze, że ten romans historyczny naprawdę mocno mi się wkręcił. Bardzo ciężko oderwać mi się od tych bohaterów, ich relacji między sobą, humoru i tego podniosłego, specyficznego klimatu XIX-wiecznego Londynu. 

Miłosne tajemnice opowiadają o relacji między Colinem Bridgertonem a Penelopą Featherington. A raczej o sekretnym wzdychaniu Penelopy do Colina przez ponad dekadę. Dziewczyna uważana jest przez towarzystwo za cichą, szarą myszkę podpierającą ściany na balach, chowającą się za plecami silniejszych. Za nieszczególnie ładną, wyglądającą jak cytryna starą pannę. Wszak Penelopa skończyła już dwadzieścia osiem lat, a jedyne, co osiągnęła do tej pory, to zmiana garderoby - żółte, pomarańczowe i czerwone kreacje wybierane przez matkę zamieniła na seledyny i błękity, co dodało jej uroku, lecz nie zmieniło sposobu spojrzenia innych.

Chyba że mowa o Colinie Bridgertonie, który jako ogromny wielbiciel podróży wrócił do Londynu i wskutek kilku zrządzeń losu popatrzył na Penelopę inaczej niż na przyjaciółkę jego młodszej siostry. Kiedy pewnego dnia Penelopa przypadkiem odkryła tajemnicę Colina, on już wiedział, że nic nie będzie takie same... 

Czy dwie zupełnie różne osobowości połączy prawdziwe uczucie? Czy tajemnice, które skrywają, okażą się zbyt ciężkie na ich barki? Co jeśli prawdziwy Colin okaże się zupełnie inny od Colina wypełniającego marzenia Penelopy?

Miłosne tajemnice są powiewem świeżości, jeśli chodzi o poprzednie tomy serii. We wszystkich innych częściach bohaterowie spotykali się po raz pierwszy i wskutek kilku sytuacji zakochiwali się w sobie. Tutaj jest inaczej, ponieważ Colin znał się z Penelopą niemal od dziecka. Penelopa jako przyjaciółka Eloise często pojawiała się w rezydencji Bridgertonów na herbatkę bądź ploteczki, a co za tym idzie - autorka miała niezwykle trudne zadanie, by z tej z pozoru wyłącznie platonicznej relacji zbudować prawdziwe uczucie. I wydaję mi się, że poradziła sobie bardzo dobrze. :)

Penelopa jest postacią trochę tragiczną, ponieważ wśród towarzystwa od zawsze traktowana była jako ta gorsza, jak brzydkie kaczątko. I za każdym razem, kiedy o tym wspominała lub przytaczała konkretne sytuacje, wzbudzała niemałe emocje. Uważam, że autorka świetnie wykreowała tę bohaterkę, ponieważ zrobiła z Penelopy taką cichą wodę. Dziewczyna nie raz i nie dwa zaskoczy, co wprawi w zakłopotanie każdego, a już zwłaszcza Colina Bridgertona, o czym czytanie przyniosło mi ogromną satysfakcję. Cudowne było przeżywanie wraz z nimi ich emocji.

Jedynym mankamentem było dla mnie zachowanie Colina. Momentami zachowywał się jak kilkuletni chłopiec, co ogromnie mnie irytowało. Próbował rządzić Penelopą, wręcz decydować za nią, a to coś, czego nie cierpię w ludziach. 

Miłosne tajemnice to lektura idealna na leniwe popołudnie. Nie dość, że przeczytacie kawał świetnej historii z niesamowitym wątkiem romantycznym, to jeszcze wsiąkniecie w bale, spotkania socjety i XIX-wieczny Londyn. Julia Quinn niejednokrotnie wywoła uśmiech na waszej twarzy i sprawi, że serce zabije mocniej. Gorąco polecam, zwłaszcza jeśli lubicie podobne klimaty. A jeśli nie lubicie, to też polecam, bo ta książka jest tak bardzo comfy, że gwarantuję, że ją pokochacie. :)

8,5/10

Miłosne tajemnice
Julia Quinn
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Warszawa 2025
Stron: 464

Propozycja dżentelmena ↔ Oświadczyny

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu
 
PREMIERA 26.03.2025

Czy istnieje coś piękniejszego dla książkoholika niż wznowienie po ponad dekadzie jego ulubionej serii z dzieciństwa? Chyba nie muszę odpowiadać na to pytanie, bo wiadomo, że nie. :) Akademia wampirów to seria, którą po raz pierwszy poznałam w około 2007/2008 roku i od tamtego czasu kompletnie przepadłam w historii dampirzycy Rose. Całą heksalogię przeczytałam kilka razy i mimo że znam książki na pamięć, nie mogłam się powtrzymać, by po latach ponownie nie wrócić do ulubionych wampirów.

Pod koniec marca tego roku na salony trafił już czwarty tom, czyli Przysięga krwi. Fabularnie akcja toczy się tuż po wydarzeniach z końcówki trzeciej części. Rose jest w Rosji. Opuściła mury Akademii, zostawiła Lisę, a wszystko po to, by włóczyć się po obcym kraju w celu odnalezienia ukochanego Dymitra. Odnalezienia i wrażenia mu sztyletu prosto w serce...

Dymitr bowiem stał się strzygą, a przysięga, którą sobie kiedyś nieoficjalnie złożyli, nadal przecież obowiązuje. A przynajmniej w mniemaniu Rose. Dampirzyca szuka ukochanego, a w międzyczasie poznaje tajemniczą kastę Alchemików z Sydney na czele. Dziewczyna pomaga Rose w poszukiwaniach, co okazuje się niezwykle ciężkim zadaniem. Jednocześnie podczas snów Rose nawiedza Adrian Iwaszkow, wyjątkowy wampir i bratanek królowej.

Czy Rose odnajdzie Dymitra? Czy uda jej się zabić ukochanego? Kim są Alchemicy i czym się zajmują? I co najważniejsze: czy Lisa będzie bezpieczna bez swojej opiekunki?

Przysięga krwi wciąga od pierwszej strony. Richelle Mead ma to do siebie, że każdą książkę rozpoczyna albo zwrotem akcji, albo wyjątkowo dynamicznym wydarzeniem. Uwielbiam ten zabieg. Podobnie jak to, że autorka w początkowych rozdziałach sprytnie wplata omówienie fabuły z poprzednich tomów, co ułatwia wejście w serię, jeśli od przeczytania poprzedniej części minęły lata lub miesiące.

Ta część mimo że z pozoru wydaje się spokojniejszą, w rzeczywistości obfita jest w wydarzenia. Często zaskakujące i zdecydowanie spędzające sen z powiek. W Przysiędze krwi pojawia się motyw drogi. Poznajemy poniekąd nowy świat, wszak autorka przeprowadza swoich czytelników przez wampirze terytoria Rosji. Bardzo podobał mi się wątek związany z psychologią postaci. Rose przez całą podróż biła się z myślami, bo z jednej strony chciała dotrzymać obietnicę, zaś z drugiej wiedziała, że jej dotrzymanie będzie najcięższą rzeczą, jaką zrobi w życiu. Kto by się zdobył na zabicie ukochanej osoby?

Świeżym powiewem historii było pojawienie się nowej kasy Alchemików. To grupa, której istnienie zrobi niejeden przewrót. Poza tym Sydney jest świetną bohaterką, choć dopiero będzie dane jej zalśnienie, ale jak coś to nie wiecie tego ode mnie. :) 

Zakończenie to wisienka na torcie. Czytałam je z wypiekami na twarzy, serio. Uwielbiam je. Zresztą, Richelle Mead niejednokrotnie udowodniła, że potrafi w zakończenia.

W kilku słowach podsumowania. Przysięga krwi jest kolejną, cudowną częścią, w której nastoletnia Rose przeistacza się w dorosłą dampirzycę. Przestała patrzeć na świat jako na byt albo czarny, albo biały. Zrozumiała, że życiem żądzą odcienie szarości i nie wszystko jest takie, jakie się wydaje. W historii doskonale nakreślono wątek romantyczny między uczennicą a trenerem. Autorka nie zrobiła z tego pustej relacji opartej na pożądaniu. Dodała dużo więcej, dzięki czemu bywa uroczo, zabawnie, słodko, ale też gorzką, przykro i tragicznie. Bardzo, bardzo polecam!

10/10*

Przysięga krwi
Richelle Mead
Wydawnictwo Poradnia K
Warszawa 2025
Stron: 448
 
Pocałunek cienia ↔ W mocy ducha

Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu


*niezmiennie, cała seria to dla mnie seria idealna :)
 
PREMIERA 08.04.2025

Czy każdy zna historię Kopciuszka? Jeśli nie, szybko przypomnę. Kopciuszek to młoda dziewczyna, sierota, którą wychowuje macocha z dwoma wrednymi córkami. Dziewczyna, mimo porządnego urodzenia, zamienia się w służąca. Aż pewnego dnia postanawia wybrać się na bal, oczywiście, bez wiedzy macochy, gdzie poznaje księcia. Zakochują się w sobie, ale zanim bajka dojdzie do momentu żyli długo i szczęśliwie, los spłata im niejednego figla. 

Zapytacie, dlaczego o tym mówię. Ano dlatego, że Propozycja dżentelmena, trzeci tom sławetnej serii o Bridgertonach, zadziwiająco mocno przypominał mi historię Kopciuszka. Julia Quinn postanowiła w tej części stworzyć bohaterkę biedną, ale bogatą w doświadczenia. Dziewczynę, która pomimo wielu przeciwności losu, mimo złego początku, robi wszystko, by stać się wolna. 

Sophia Maria Beckett jest bękartem. Choć wie o tym ona, jej ojciec czy nawet jego służący, nikt o tym głośno nie mówi. Ojciec nigdy jej nie uznał, jedynie wziął pod swoją pieczę jako opiekun, dał dach nad głową, jedzenie oraz zapewnił nauczycielki. Kiedy jednak poślubił hrabinę Aramintę i tym samym przygarnął jej dwie córki, Rosamundę i Posy, a potem umarł, życie Sophie zmieniło się nie do poznania.

Dziewczyna z dnia na dzień stała się praczką, pomywaczką i kucharką, czyli służącą w pełnej krasie - chociaż ona mówiła o sobie jak o niewolnicy, wszak służącym płaci się za wykonaną pracę... Pewnego wieczoru dzięki pomocy ochmistrzyni udaje się Sophie wymknąć z domu i trafić wprost w sam środek balu maskowego u Bridgertonów. A tam jej niezwykła, srebrna kreacja przyciąga wzrok wielu mężczyzn, zwłaszcza samego Benedicta Bridgertona. Co się stało, że zaraz po balu Sophie opuszcza Londyn?

Mija kilka lat, podczas których Sophie stara się przetrwać życie w miarę normalnych warunkach. Benedict zaś z wszelkich sił stara się odnaleźć tajemniczą nieznajomą w srebrnej sukni, która zrobiła na nim piorunujące wrażenie. Nie wie jednak, że los wkrótce się do niego uśmiechnie... On i Sophie staną na swojej drodze. Pytanie brzmi: czy świat to przetrwa?


Propozycja dżentelmena to niezwykle wciągająca opowieść, zresztą jak każda powieść Julii Quinn, którą do tej pory przeczytałam. Autorka niezwykle umiejętnie lawiruje słowem pisanym, a do tego tak świetnie buduje wykreowane postacie, że wystarczy kilka rozdziałów, by się do nich przywiązać i pokochać całym sercem

Przyznam szczerze, że ta część serii podobała mi się najbardziej. Może dlatego, że bardzo lubię bajkę o Kopciuszku i ten motyw dosłownie powalił mnie na łopatki. Ogarnęła mnie nostalgia, a dodatkowo w Propozycji dżentelmena pojawiły się wątki takie jak miłość nieznająca podziałów społecznych, bal maskowy czy szukanie tajemniczej nieznajomej, które osobiście uwielbiam. A może dlatego, że ta część nie została jeszcze zekranizowana przez Netflixa, więc nie wiedziałam, czego się dokładnie spodziewać? Nieważne, co to było, ważne, że dosłownie przepadłam w historii miłości Benedicta i Sophie.

Żeby nie było za idealnie, książka ma swoje wady. Czasami była zbyt naiwna (Benedict powinien szybciej zorientować się, że nieznajomą z balu jest Sophie) i miałam też momentami problem z zachowaniem Sophie. Plątała się w zeznaniach; mimo że mówiła jedno, to robiła drugie, była niekonsekwentna, ale to tłumaczę jej zauroczeniem.

Benedict to zdecydowanie mój faworyt, jeśli chodzi o rodzeństwo Bridgertonów. Ma w sobie chłopięcy urok, a poza tym ma świetny kontakt z rodziną (taki swobodny i zupełnie różny od Anthony'ego), dużo żartuje, co niejednokrotnie wywoływało uśmiech również na mojej twarzy. 

Zanim skończę, muszę jeszcze wspomnieć o wspaniałym, przepięknym, nowym wydaniu. Cała seria jest w twardej oprawie z subtelną wyklejką z kwiatami. Dodatkowo barwione brzegi tworzą klimatyczny krajobraz, a grzbiety układają się w wyjątkowy wzór. 

Podsumowując, Propozycja dżentelmena to świetna przygoda zarówno dla fanów historii romantycznych jak i dla miłośników książek historycznych. Książka jest urocza i ma swój wyjątkowy klimat XIX-wiecznej Anglii, który zachwyci niejednego sceptyka. Wspaniale wykreowani bohaterowie, dużo zabawnych momentów, chwytający za serce wątek romantyczny i inspiracja Kopciuszkiem. Bardzo polecam i czekam na kolejną część tej słodkiej, otulającej niczym kołderka w zimowe wieczory, serii. :)

8,5/10

Propozycja dżentelmena
Julia Quinn
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Warszawa 2025
Stron: 460

Ktoś mnie pokochał ↔ Miłosne tajemnice


Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu
 
PREMIERA 01.04.2025

Jak często opisy książek wprowadzają was w błąd? Bo mnie, niestety, Faking with benefits autorstwa brytyjskiej pisarki Lily Gold trochę oszukało. Nastawiałam się na pikantno-romantyczno-śmieszną komedie romantyczną, a dostałam mało śmieszny erotyk ze średnio wykreowanymi bohaterami. Co mocno mnie zawiodło.

Według opisu powinnam spodziewać się historii prawie trzydziestoletniej Layli, która żyje według listy. Stworzyła ją dawno temu i kolejno odhaczała w niej pozycje takie jak: założyć firmę, uzyskać ileś sprzedaży rocznie czy znaleźć męża. I jak z tymi pierwszymi punktami dotyczącymi pracy Layla poradziła sobie śpiewająco (otworzyła sklep bieliźniany, który odnosi spore sukcesy), tak w sferze miłosnej ponosi same porażki. Bo jak inaczej nazwać randkę, podczas której jej nowo poznany towarzysz ucieka oknem w łazience?

Świadkiem tej brawurowej akcji jest sąsiad Layli, wysportowany, przystojny Zack - jeden z jej sąsiadów. Zack mieszka naprzeciwko wraz z Joshem oraz Lukiem i prowadzą oni podcast Trzech Singli, w którym radzą na temat związków, seksu czy odpowiadają na prywatne pytania słuchaczy. Wskutek zrządzenia losu powstaje nowy projekt dotyczący Layli - cała trójka zostaje jej udawanymi chłopakami; uczą ją jak np. seksemesować, flirtować czy zachowywać się na randkach z mężczyznami. 

Co z tego wyniknie? Coś, czego się nie spodziewałam...

Faking with benefits w rzeczywistości okazało się książką, w której ponad pięćdziesiąt procent tekstu kręci się wokół seksu (bądź tematów powiązanych) oraz związku poligamicznego. Oczekiwałam dużo śmiechu, zabawnych sytuacji i romantycznej miłości na koniec, a otrzymałam pikantny erotyk. Nie zrozumcie mnie źle, nie mam nic przeciwko związkom poligamicznym, choć to niezupełnie moje klimaty, jednak uważam, że w opisie książki powinno zostać to zaznaczone (zwłaszcza że to nie jest spojler, ponieważ cała czwórka zaczyna ze sobą "kręcić" dość szybko). 

Mam wrażenie, że gdyby fabuła została lepiej poprowadzona, a bohaterowie bardziej rozwinięci (chodzi mi o ich zdolności percepcji oraz psychologię postaci), książka zdecydowanie zyskałaby w moich oczach. Nie mogę powiedzieć, że była bardzo słaba czy wręcz zła. Nie. Historia momentami była interesująca (zwłaszcza wątek z przeszłością Layli), lecz głównie skupiała się na relacjach łóżkowych. Zabrakło mi pogłębiającego się, szczerego uczucia między bohaterami. Nawet nie zdążyłam zauważyć, kiedy i jak to się stało, że bohaterowie ze zwykłej fascynacji przeszli do głębszego uczucia - autorka to po prostu określiła, i tyle. Nie poczułam ich miłości na własnej skórze, nie doświadczyłam rodzących się w ich wnętrzu zmian. I to według mnie była największa wada powieści.

Ostatecznie książkę oceniam jako średnią, bo jeśli nie nastawicie się tak jak ja, na sympatyczną, zabawną i bardzo romantyczną komedię z przystojniakami w tle, to może aż tak się nie zwiedziecie. Sama historia nie była zła i mimo kilku mankamentów mogłaby się podobać. Pojawiło się też parę dość zabawnych sytuacji, które uprzyjemniły mi czytanie. Poza tym postawienie na związek poligamiczny ponad monogamiczny jest też swego rodzaju powiewem świeżości w literaturze. Podobało mi się to, że autorka była otwarta na różne sytuacje, które zostały przedstawione przyjemnie, a nie sztywno, zachowawczo czy sztucznie. Lily Gold ma talent do scen łóżkowych, tyle powiem. :)

Czy polecam? Gdyby nie moje nastawienie i zbyt wysokie wymagania, książka wypadłaby w moich oczach lepiej, ale mimo to nie uważam, żeby Faking with benefits było aż tak świetne, żeby z czystym sercem wam je polecić. Gdybym wiedziała, o czym jest książka, raczej bym nie sięgnęła. I raczej bym tego nie żałowała. Jeśli jednak lubicie pikantne powieści z przystojniakami (i to kilkoma na raz!), to śmiało czytajcie. :)

5/10


Faking with benefits. Gra pozorów z bonusami
Lily Gold
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Warszawa 2025
Stron: 512


Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu

 
PREMIERA 18.03.2025

Czy jest tu ktoś, kto nie zna Igrzysk Śmierci? Raczej w to wątpię. Okej, mogliście tego nie czytać, ale filmy na pewno obejrzeliście, mam rację? A czy wiedzieliście, że niedawno pojawił się kolejny prequel serii? Wschód słońca w dniu dożynek opowiada historię drugiego Ćwierćwiecza Poskromienia, czyli dożynek, w których udział brał Haymitch Abernathy. Te igrzyska są wyjątkowe, ponieważ zamiast dwudziestu czterech uczestników (czyli po dwie osoby z każdego z dwunastu Dystryktów), bierze udział dwukrotnie więcej. Aż czterdzieści osiem osób stanie na arenie, by w celach rozrywkowych zadać śmierć bądź umrzeć. 

Ta część jest wyjątkowa, ponieważ dużo osób stwierdza wyjątkowe podobieństwo Wschodu słońca w dniu dożynek do Ballady ptaków i węży. Osobiście rozumiem ich zarzuty, jednak nie mogę się zgodzić, że ta część jest gorszą imitacją. Moim zdaniem jest lepsza. Z Balladą miałam taki problem, że głównym bohaterem był prezydent Snow, którego z całego serca nie cierpię. Nie potrafiłam się z nim zżyć. Co innego z Haymitchem, którego pokochałam od pierwszego wejrzenia. Czy raczej przeczytania. :)

W tej części pojawia się postać Lenore Dove, która trochę przypomina Lucy Gray Bird - zachowanie, przynależność do Trupy i postawa wobec władzy. Przyznam bez bicia, że ani Lenore ani Lucy nie zrobiły na mnie dużego wrażenia. O wiele lepszymi bohaterami byli uczestnicy Igrzysk Głodowych, czyli IMIONA BOHATERÓW. Dlaczego? Bo byli różnorodni. Wyjątkowi, ciekawi. I musieli stanąć oko w oko ze śmiercią, a to bardzo człowieka zmienia.

Suzanne Collins potrafi pisać. Niektóre momenty poruszały do granic możliwości. Jednocześnie chciało mi się płakać i śmiać, raczej z bezsilności niż szczęścia. Brutalność, zezwierzęcenie i spiski czuło się na odległość, nie dało się od nich uciec. A to z kolei sprawiało, że książka była rollercoasterem emocjonalnym.

Wschód słońca w dniu dożynek polecam każdemu. Historia jest ciekawa, pełna zwrotów akcji, ma świetnie wykreowanych bohaterów i zdecydowanie nie da rady jej zapomnieć. Sprawdzi się idealnie dla osób, które jeszcze jakimś cudem nie poznały serii Igrzysk Śmierci, ale spodoba się przede wszystkim fanom. Bo można znaleźć tutaj dużo smaczków, co jeszcze mocniej urozmaici lekturę. :)

9/10

Wschód słońca w dniu dożynek
Suzanne Collins
Wydawnictwo Must Read
Poznań 2025
Stron: 404

Ballada ptaków i węży ↔ Igrzyska śmierci


 
Kolejny miesiąc 2025 roku za nami. Nie robiłam podsumowania lutego, bo miałam kilka problemów zdrowotnych i ogólnie zawirowań w domu i w pracy, że niewiele czytałam, a o pisaniu czegokolwiek na bloga nie było nawet mowy. Ale od jakiegoś tygodnia trochę się uspokoiło (odpukać w niemalowane XD), więc czas na podsumowanie marca. :)

Książki, które przeczytałam w marcu:

Królowa Ognia Anthony Ryan - świetne zwieńczenie trylogii, część przesłuchałam w audio; recka na dniach
Save us Mona Kasten - ostatnia część trylogii Maxton Hall; bardzo dobra młodzieżówka
Dziecko Odyna Siri Pettersen - ponownie; tym razem wleciał audiobook
Pusty grobowiec Jonathan Stroud - ostatnia część pentalogii Lockwood i Spółka (recka tutaj)
Miłość spółka z o. o. Agata Przybyłek - nie wiem, czy będzie recka, ale książka bardzo, bardzo średnia. Wywołała u mnie dyskomfort psychiczny
Kwiat żelazny Laurie Forest - druga część Kronik Czarnej Wiedźmy (recka tutaj)
Wschód słońca w dniu dożynek Suzanne Collins - to chyba książka, którą każdy fan Igrzysk Śmierci przeczytał od razu w dniu premiery. Recka pojawi się na dniach, więc na razie nic nie będę mówić. :)

A poza tym marzec minął zbyt szybko. Byłam z mężem na Islandii na wypad trzydniowy - było genialnie. Jeśli lubicie takie wypady, to serdecznie polecam, bo krajobraz wspaniały. Naładowałam baterie na najbliższy miesiąc. :P 

A jak marzec wyglądał u was? Dajcie znać w komentarzach!


PREMIERA 31.01.2025

Królową Ognia przeczytałam kilka dni temu i nadal nie do końca mogę się pozbierać, że to już koniec historii Vaelina Al Sorny. Niemiłosiernie wciągnęłam się w przygody tego odważnego i honorowego mężczyzny, poznałam wielu jego towarzyszy niedoli, odkryłam nowy świat bogaty w magię krwi, otoczony tajemnicami i powoli acz skrupulatnie przejmowany przez złe moce. Nie pamiętam, kiedy ostatnio jakieś high fantasy aż tak mnie porwało w swoje sidła. Pokochałam bohaterów za ich dążenie do celu, niesienie dobra (jeśli to było, oczywiście, możliwe) i wyjątkowe oddanie sprawie.

W trzecim tomie ponownie mamy identyczny zabieg co w drugim, czyli narrację z wielu perspektyw. Jak pierwszy tom w całości poświęcony był Vaelinowi, tak w kolejnych autor głos oddaje również bratu Frentisowi, Revie czy królowej Lyrnie. Mi się osobiście ta zmiana spodobała, bo dzięki temu akcja nabrała tempa. Trochę irytowały mnie jednak przeskoki (autor często kończył rozdział suspensem), ale ostatecznie historia mi to wynagrodziła. :)

W Królowej Ognia Vaelin wyrusza na północ w celu znalezienia sprzymierzeńców, którzy pomogą mu pokonać tajemniczego Sojusznika. Teraz, kiedy stracił moce i miano jednego z najsilniejszych bohaterów Królestwa, musi polegać na innych, co często będzie niełatwe. W międzyczasie Frentis zostaje wysłany przez Lyrnę do Imprium Volariańskiego, by wszcząć tam rebelię, a Reva podąża za swoimi uczuciami, kwestionując wiarę, czyli coś, co ją ukształtowało i z czym dorastała.

Czy bohaterom uda się obalić sączącą truciznę Volarię? Czy pokonają zło oraz stawią czoła Sojusznikowi? Ile osób przy tej heroicznej walce straci życie? A co z pieśnią krwi? Czy wróci do Vaelina?

Królowa Ognia zbiera średnie oceny, co mnie bardzo zaskakuje. Owszem, nie jest to najlepsza część (tutaj bez porównania Pieśń krwi wychyla się na sam przód), jednak mimo kilku mankamentów bawiłam się przy niej przednio. Anthony Ryan oferuje czytelnikom niezwykle rozbudowane uniwersum, bogatą w wątki fabułę pełną bitew i krwi, a także wspaniałych bohaterów, którzy niejednokrotnie zjednali sobie moją miłość. 

Od razu widać, że Królowa Ognia to ostatnia część trylogii. Autor domyka wszystkie rozpoczęte wątki, widać, że wszystko dąży ku końcowi. Vaelin podejmuje się ostatecznej walki ze złem, podobnie jak reszta postaci. Wybory, jakich muszą dokonać, często są tragiczne w skutki i po prostu straszne, a przy tym niezwykle pobudzające wyobraźnię. Zostałam wielokrotnie zaskoczona, co niezwykle mi się podobało. Podczas czytania towarzyszył mi też smutek, nadzieja oraz śmiech, ponieważ wiele wydarzeń miało wydźwięk humorystyczny (zwłaszcza w dialogach).

Największą wadą tej części był brak równomiernie rozłożonej narracji. Chodzi mi o to, że niektóre momenty aż obfitowały w wydarzenia, często sprawiały, że nie mogłam aż złapać oddechu, tak dużo się działo i tak szybko czytałam, żeby poznać dalsze losy. A z kolei inne fragmenty były, co tu mówić, nudne. Fabuła się wlekła, a ja kilkakrotnie łapałam się na tym, że moje myśli błądziły gdzieś indziej. 

Uważam, że każda osoba, która choć w pewnej mierze lubi high fantasy, powinna sięgnąć po Królową Ognia, jak i całą trylogię Kruczego Cienia. Historia jest wspaniała, bohaterowie zbudowani z krwi i kości, motyw magii krwi rozpisany doskonale, a zwroty akcji niejednokrotnie przyprawiają o zawał. Nie zrażajcie się, proszę, obfitością trylogii (każda książka ma powyżej 800 stron), jednak jeżeli naprawdę nie lubicie tak grubych książek, sięgnijcie po audiobooki - przyznam, że połowę Królowej Ognia przesłuchałam właśnie w audiobooku, a głos Marcina Przybylskiego zauroczy niejednego. Mega polecanka!

7,5/10

Królowa Ognia
Anthony Ryan
Wydawnictwo Fabryka Słów
Warszawa 2025
Stron: 894

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu

 
PREMIERA 05.03.2025

Kwiat żelazny jest drugim tomem serii Kronik Czarnej Wiedźmy autorstwa Amerykanki Laurie Forest. Pierwszy tom totalnie mnie zaskoczył; nie spodziewałam się, że aż tak wciągnę się w historię Elloren Gardner, dziewczyny bez mocy, żyjącej w cieniu wybitnie mocarnej babki. Że aż tak będę jej kibicować i że fabuła kompletnie zmiecie mnie z podłogi (a jeśli chcecie wiedzieć więcej, to klikając tutaj, przejdziecie do recenzji Czarnej Wiedźmy). 

W drugiej części wydarzenia toczą się swoim tempem, niespokojnym, pełnym tajemnic i strachu o przyjaciół. Elloren oficjalnie wkracza do grupy buntowników, którzy za wszelką cenę próbują przeszmuglować osoby piętnowane za granicę Verpacii. W kraju bowiem dzieje się coraz gorzej. Rada wydaje nowe rozporządzenia, które bezpośrednio uderzają w rasy ikarytów czy fae. O selkie nawet nie wspomnę, ponieważ są one traktowane jak zwierzęta, a przecież daleko im do zwierząt... 

Elloren w Kwiecie żelaznym podejmuje walkę o wyzwolenie selkie z rąk ciemiężycieli, co zdecydowanie nie jest prostym zadaniem. By uratować przyjaciółkę, Marinę, a także jej krewniaczki próbuje nawiązać współpracę z amazkami - wojowniczkami nienawidzącymi mężczyzn, modlących się do Bogini. 

W międzyczasie główna bohaterka odkrywa w sobie coś, co myślała, że nie istnieje. Dziwnie wyzwalającą, rosnącą w siłę moc. A jakby tego było mało, jej serce samo toczy bunt, ponieważ nie potrafi zdecydować się między buntownikiem Yvanem a żołnierzem Lukasem. Czy Elloren uda się ochronić przyjaciół?

Kwiat żelazny ani przez moment nie spuszcza z tonu, jeśli chodzi o budowanie napięcia, zaskakujące zwroty akcji, niebezpieczne wydarzenia czy gorące podmuchy romantycznych uniesień bohaterów. Historia wciąga od samego początku - mogę dać na to swoją gwarancję. To był ten rodzaj książki, który po przeczytaniu rozdziału wręcz zmuszał cię do przeczytania następnego, a potem kolejnego i jeszcze jednego. W ten sposób wieczorne półgodzinne czytanie trwało trzy godziny. :)

Najbardziej w książce spodobał mi się wątek rebelii, ale ja po prostu bardzo lubię takie motywy. Walka z ciemiężycielem, walka o wolność i o sprawiedliwość. Dokopywanie władzy, szukanie sprzymierzeńców. Elloren świetnie poradziła sobie w nowej roli buntowniczki, dzięki której - mam wrażenie - zdecydowanie dojrzała. W pierwszym tomie bywały momenty, w których mnie irytowała swoim naiwnym zachowaniem, a w Kwiecie żelaznym zaczęła myśleć, prowokować i, co tu dużo gadać, błyszczeć. 

Jak to bywa w romantasy, tutaj też mamy mocno nakreślony wątek romantyczny między trojgiem bohaterów. Elloren miota się między uczuciami do wiecznie tajemniczego Yvana oraz do niebezpiecznego żołnierza Lukasa. Laurie Forest bardzo zwinnie rozpisała ten wątek, ponieważ pierwszy raz w życiu nie mam jednego faworyta. Rozumiem niezdecydowanie bohaterki, co więcej, każde takie pojedyncze spotkanie, czy to z Yvanem, czy Lukasem, nie tylko u niej wywołuje motyle w brzuchu.

Kwiat żelazny jest świetną kontynuacją, ani trochę nie odstającą od pierwszego tomu. Historia nabiera rozpędu, pojawia się wiele nowych wątków, a te stare albo zostają domknięte, albo poprowadzone dalej. Elloren nie ma łatwo w życiu, dzięki czemu historia staje się bardziej rzeczywista, bo przecież żaden człowiek nie ma zawsze z górki. Autorka stworzyła wciągającą opowieść, od której na pewno się nie oderwiecie. Bardzo polecam, a tymczasem czekam na tłumaczenie trzeciego tomu z utęsknieniem. :)

9/10

Kwiat żelazny
Laurie Forest
Wydawnictwo Jaguar
Warszawa 2025
Stron: 592

Czarna Wiedźma ↔ tom 3

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu
 
PREMIERA 29.01.2025

Niestety, tak to bywa z dobrymi historiami, że kończą się zbyt szybko. Pusty grobowiec jest ostatnią częścią wspaniałej serii dla młodzieży z wątkiem detektywistycznym Lockwood & Sp. autorstwa Jonathana Strouda. Przyznam, że bardzo ciężko było mi zebrać się do napisania tej opinii (chyba przedłużałam to w nieskończoność) - z jednej strony pragnęłam się z wami podzielić tą wspaniałą historią, przekonać was do czytania, a z drugiej wiedziałam, że to już ostatnia część i zarazem ostatnia recenzja kręcąca się wokół Lockwooda. A ja tak mocno nie chciałam jeszcze rozstawać się z tym światem i bohaterami... 

Ale trzeba zagryźć zęby i zrobić swoją robotę. :)

Pusty grobowiec rozpoczyna się od niezwykle ciekawego momentu, ponieważ Lucy wraz z resztą ekipy Lockwood & Spółka przeprowadza właśnie włam do najbardziej prestiżowej i poważanej agencji detektywistycznej Wielkiej Brytanii - agencji Fittes. Co więcej, włamują się do grobowca powszechnie znanej Marissy Fittes, a tam odkrywają niebezpieczną, przerażającą prawdę...

Cała ta prawda sprawia, że znany do tej pory świat i kolej rzeczy przestają nabierać sensu. Albo nabierają właśnie większego sensu. Czy to ma sens? :) W każdym razie Lucy, Lockwood, George, Holly czy nawet Quinn i gadająca czaszka nie spoczną, póki nie zgłębią konkretnej przyczyny Problemu z duchami nawiedzającymi kraj oraz nie poznają prawdziwej twarzy Penelope Fittes, aktualnej szefowej agencji Fittes, a zarazem wnuczki sławetnej Marissy. Chyba.

Czy ekipie uda się rozwiązać Problem? Czy znajdą się w niebezpieczeństwie po okryciu prawdy? I co na to wszystko powie gadająca czaszka?

Pusty grobowiec to naprawdę niesamowita historia i świetne zwieńczenie serii. Wątki zostały podomykane, dzięki czemu nie ma niepotrzebnych niedopowiedzeń. Finałowe sceny rozpisano z wielkim "bum". Akcja porywa czytelnika od samego początku, a napięcie trzyma w każdym rozdziale. Podczas czytania kręci się łezka, że to rzeczywiście ostatnia przygoda bohaterów, z którymi zdążyło się aż tak zżyć i tak ich pokochać. Więc ta część była najbardziej emocjonalną ze wszystkich, a przynajmniej dla mnie.

W książce autor porusza wiele nowych wątków, a przy tym nie zapomina o głównym założeniu serii, czyli o motywie paranormalnej agencji detektywistycznej. Lockwood i Spółka poza skomplikowanym problemem z Marissą i zaświatami wplątują się także w niebezpieczną sprawę z duchem paradującym po teatrze i atakującym chłopaków. W Pustym grobowcu nie ma więc chwili na nudę, czytelnik jest tak samo zajęty jak Lucy i reszta.

A propos bohaterów - nie wiedziałam, że aż tak mocno można się z nimi zżyć. A przecież to wyimaginowane postacie stworzone ze słów i istniejące wyłącznie na papierze. Niemniej, pokochałam Lucy, Lockwooda, George'a, a nawet Quinna. Każdy z nich został wykreowany naprawdę umiejętnie. Posiadł własne cechy, wady i zalety, swój humor i humorki, dzięki czemu przemieniał się z papierowej iluzji w rzeczywistą osobę. W ogóle w tej części relacja między Lockwoodem a Lucy odrobinę zmienia swoje podstawy i jest po prostu uroczo.

Do książki dołączono również krótkie opowiadanie Sztylet w biurku, mające miejsce między wydarzeniami z poprzednich tomów. W każdym razie jest to przyjemny ukłon w stronę czytelnika, który pokochał świat agencji detektywistycznych, paranormalnych wypadów nocnych i duchów, i nie chce go jeszcze opuścić.

W kilku słowach podsumowania. Seria Lockwood i Spółka to książki, które koniecznie powinien przeczytać każdy fan motywów młodych detektywów oraz wątków nadnaturalnych. Historia jest doskonała od pierwszego aż po piąty tom i z tego, co sobie przypominam, żadna część nie odstawała jako gorsza. Gwarantuję, że jeśli sięgniecie po tę przygodę, zostaniecie wciągnięci w wir akcji, otrzymacie multum emocji, poznacie wspaniałych bohaterów i poczytacie o inteligentnych, zawiłych sprawach kryminalnych. Przejdziecie na Drugą Stronę, z której nie tak łatwo wrócić do rzeczywistości. :) 

10/10*

Pusty grobowiec
Jonathan Stroud
Wydawnictwo Poradnia K
Warszawa 2025
Stron: 416


Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu


*to ocena całej serii jako młodzieżówki detektywistycznej z paranormalnymi wątkami <3

Cześć!

Dzisiaj szczególny dzień, bo mamy Tłusty Czwartek. Ostatnio robiłam dla was zestawienie Tłustych książek (klikając tutaj, przejdziecie do postu), czyli książek dużych, grubych i wymagających czasu. A w tym roku mam dla was inną zabawę!

WYBIERZ KSIĄŻKĘ PO... SMAKU PĄCZKA :)

czyli dopasuję książkę do twojego ulubionego nadzienia. Będzie smacznie, gwarantuję!




Który pączek jest twoim ulubionym? I najważniejsze: ile pączków planujesz zjeść? :)

PREMIERA 24.04.2019

Macie tak, że kiedy przeczytacie pierwszą część jakiejś historii, która mocno was wciągnie, to rzucacie wszystkie inne książki w kąt i robicie wszystko, by od razu sięgnąć po kontynuacje? Ja tak miałam z trylogią Maxton Hall. Po skończeniu Save me (recenzję znajdziecie tutaj) niemal bez zwłoki zabrałam się za Save you. Musiałam poznać dalsze losy Ruby i Jamesa.

A było co poznawać, wierzcie mi.

W drugim tomie serce Ruby rozpękło się na pół. Nikt nigdy nie skrzywdził jej tak mocno jak James. Osoba, w której się zakochała, która powinna być wsparciem. Chłopak, któremu oddała się cała, i to dosłownie. Ale Ruby jest silna. Da radę się pozbierać, prawda? Znów wróci do ciągłego planowania, do pilnego uczenia się i robienia wszystkiego, byle dostać się do wymarzonego Oksfordu na studia. Tylko dlaczego ten przeklęty James ciągle zaprząta jej myśli?

Skoro już przy "przeklętym Jamesie" jesteśmy, to chłopak też nie ma łatwo. Po nagłej i zupełnie niespodziewanej śmierci matki, James się załamał. Dosłownie. Narkotyki, alkohol, imprezy, a przy tym tęsknota za Ruby doprowadzają go na skraj. Na szczęście wspiera go siostra, mimo że sama musi zmierzyć się z wyjątkowo trudną sytuacją.

Czy Ruby i James się pogodzą? Czy dojdą do porozumienia? Czym znowu zaskoczy ich życie?

Save you było bardzo przyjemną kontynuacją, jednak ostatecznie zabrakło mi tego czegoś, co odnalazłam w pierwszym tomie. Nie zrozumcie mnie źle. Historię poprowadzono bardzo dobrze i naprawdę świetnie się ją czytało. Autorka dodatkowo wprowadziła perspektywę Ember, siostry Ruby, oraz Lydii, siostry Jamesa, dzięki czemu fabuła zyskała na dynamizmie. Było interesująco i zdecydowanie emocjonująco (jak zresztą we wszystkich książkach Mony Kasten), ale podczas czytania czułam swego rodzaju niedosyt. Miałam kłopot z wątkiem głównym, którego de facto nie odnalazłam. Niby kręcił się on wokół Ruby i Jamesa mierzących się z uczuciem do siebie nawzajem, a jednak żaden konkretny problem nie został postawiony. Stąd spadek oceny o jeden punkt.

A poza tym otrzymałam niesamowitą opowieść o skomplikowanej relacji dwójki młodych osób. Ludzi, którzy będąc swoimi zupełnymi przeciwieństwami, próbują odnaleźć szczęście w swoich ramionach. Dziewczyny i chłopaka, niepotrafiących funkcjonować na normalnych zasadach, gdy tej drugiej osoby nie ma w pobliżu. 

Save you to historia o problemach związanych ze śmiercią bliskiej osoby, z przemocą rodziną (nie tylko w aspekcie psychicznych), o nastoletniej ciąży, o niedopasowaniu się w grupę, a także o szkolnej elicie mogącej więcej niż zwyczajni uczniowie. O marzeniach, o nadziejach, a przede wszystkim o młodej miłości i przyjaźni wśród zupełnie różnych osobowości.

Sięgając po kontynuację, poczujecie się, jakbyście siedzieli w pierwszym wagoniku kolejki górskiej. Mona Kasten zrobi wam taki rollercoaster emocji, że lepiej się mocno trzymajcie. :) Save you jest bardzo dobrą kontynuacją, zaledwie odrobinę gorszą książką od pierwszej części. Zakończenie sprawia, że marzycie jedynie o trzecim tomie, co w tej chwili jest moim następnym planem czytelniczym. 

7/10

Save you
Mona Kasten
Wydawnictwo Jaguar
Warszawa 2019
Stron: 400

Save me ↔ Save us

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu

PREMIERA 13.02.2019

Ona za wszelką cenę planuje realizować swoje marzenia związane z dostaniem się na Oksford, ale nie pozwala na przenikanie się światów: szkolnego i rodzinnego. Wszędzie chodzi z notatnikiem, kolorami zaznacza kategorie, a jej ulubionym słowem jest organizacja. I niewidzialność, bo właśnie wtedy, gdy przemyka przy ścianach, czuje się najbezpieczniej. 

On jako członek szkolnej elity i syn bogatych rodziców, których nazwisko budzi ogólny postrach i szacunek, pragnie jedynie przetrwać i - jak najbardziej się da - oddalić myśli o nadchodzącej nieubłaganie przyszłości. O planach, do jakich nie przyłożył ręki. Do wygórowanych wyobrażeń ojca.

Co się stanie, jeśli te dwie kompletnie różne osoby spotkają się na szkolnym korytarzu? Kiedy ona nakryje jego siostrę w niecodziennej sytuacji, a on będzie próbował ją przekupić, by milczała? 

Save me to kolejna świetna książka niemieckiej autorki Mony Kasten. Do tej pory poznałam jej dwie serie: dylogie o Scarlet Luck - młodzieżówkę z rozbudowaną psychologią postaci i poruszanymi problemami natury psychicznej (recenzja pierwszego tomu tutaj) oraz Everfall Academy - fantasy, gdzie w grę wchodzą odkryte nagle mroczne umiejętności i spadek w hierarchii szkolnej (recenzja tutaj). I w każdej z nich zakochałam się jak wariatka. Sięgając więc po pierwszy tom trylogii Maxton Hall, nie spodziewałam się niczego innego tylko kolejnej cudownej opowieści. Nie pomyliłam się. :)

W Save me Mona Kasten wyraźnie zarysowuje charakter bohaterów. Skupia się na pokazaniu różnic oraz na stopniowym budowaniu relacji między nimi. Najpierw wspólnego, dziwnego zainteresowania, potem przyjaźni, aż wreszcie miłości - nie jest to spojler, wszak to romans, czego innego się tu spodziewać. :) A jednak książka potrafi zaskoczyć. Zwłaszcza zakończenie jawi się jako nieoczekiwane i zapowiadające, że drugi tom będzie równie obfity w emocje.

Mimo tego, że Ruby i James (bo tak nazywają się główni bohaterowie) są nastolatkami, to jednak nie zachowują się głupio. Widać, że nadal dojrzewają, bo czasami ich decyzje podjęte są wskutek zbyt mocnych emocji, a jednak nie można odmówić im logicznego myślenia. Szczególnie Ruby cechuje się wyjątkowo zdroworozsądkowym podejściem do życia - wszak tego właśnie oczekuje się od osoby aplikującej na studia oksfordzkie. Dzięki temu stali się bardziej rzeczywiści i naturalni.  

Fabuła jest niezwykle interesująca, porusza wiele wątków takich jak: elita szkolna oraz prywatna szkoła dla osób bogatych, a co za tym idzie - zderzenie środowisk. Mamy też motyw enemies to lovers, a także slow burn. Pojawia się też wątek przemocy rodzinnej, problemów psychicznych związanych z niemożnością sprostania wygórowanym oczekiwaniom rodziców.

Czy polecam? Oczywiście! Save me to doskonała młodzieżówka, która spodoba się nie tylko młodszym czytelnikom. Mimo dość przetartych schematów potrafi zaskoczyć, a bohaterowie są niezwykle realistyczni. Pojawia się kilka bardziej pikantnych momentów, a także wyniszczające zachowanie, co doskonale podkreśla brak radzenia sobie z problemami (wszak to nastolatkowie). 

8/10

Save me
Mona Kasten
Wydawnictwo Jaguar
Warszawa 2019
Stron: 384
→ Save you

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu
 
PREMIERA 24.01.2025

Szafirowy płomień to 4 tom cyklu Ukryte Dziedzictwo autorstwa znanego i uwielbianego przez fanów małżeństwa pisarzy występujących pod pseudonimem Ilona Andrews. Mimo że to środkowa część w rzeczywistości rozpoczyna kolejną historię powiązaną jedynie z poprzednimi tomami rodziną Baylorów. 

W Szafirowym płomieniu główną bohaterką jest siostra Nevady, czyli Catalina. Niegdyś nieśmiała, raczej introwertyczna i zdecydowanie bojąca się kontaktu z płcią przeciwną (niebezpieczeństwo związane z jej syrenią mocą jest zbyt wielkie; wystarczy, że Catalina choć na moment się zapomni, a każdy w jej towarzystwie raptownie pała do niej uczuciem nie z tej ziemi, często łączy się z pojęciem zaborczości oraz chęcią posiadania Cataliny wyłącznie dla siebie, nawet w kawałkach...) teraz musi stawić czoła brutalnej rzeczywistości. Musi stać się głową Rodu Baylorów.

Niedługo kończy się okres ochronny rodu, co spędza Catalinie sen z powiek. Potrzebują silnych sojuszy i planu na przyszłość. Ale to nie wszystko! Na domiar złego dochodzi do spalenia matki i młodszej siostry Runy - dziewczyny poznanej kilka lat temu, więc Catalina bez zbędnych próśb oferuje usługi agencji detektywistycznej Baylorów. Teraz, skoro Nevada wyprowadziła się i rozpoczęła wspólne życie z Roganem, Catalina sprostać wyzwaniu.

Czy Catalinie uda się rozwiązać tajemniczą zbrodnie? Jak poradzi sobie jako głowa rodu? I kim jest Alessandro i dlaczego jest taki czarująco niebezpieczny?


Po lekturze Płoń dla mnie (recenzja tutaj), Białego żaru (recenzja tutaj) i Pożogi (recenzja tutaj), i ogólnie zakochaniu się w przygodach Nevady, dość sceptycznie podchodziłam do obserwowania dalszych losów rodu Baylorów oczami Cataliny. W tamtych częściach siostra Nevady pojawiała się dużo rzadziej, przez co nie czułam do niej aż takiego przywiązania. Nie spodziewałam się jednak, że to przywiązanie narodzi się tak szybko. Catalina musiała na mnie użyć swojej syreniej magii, na pewno. :)

Szafirowy płomień to niezwykle wciągająca opowieść obfitująca w wydarzenia i pełna zabawnych momentów. Nawet nie zliczę, ile razy śmiałam się jak głupi do sera, czy ile razy przeżywałam zwroty akcji albo wybory bohaterów poprzez okrzyki czy przekleństwa. Kalejdoskop emocji gwarantowany.

A wszystko dzięki Ilonie Andrews i jej niesamowitej umiejętności kreacji realistycznych bohaterów. I nie mówię tu wyłącznie o głównych postaciach. Te drugoplanowe oraz poboczne również nie zostały potraktowane po macoszemu. Każdy z nich miał indywidualny charakter.

Na dużą uwagę zasługuje wątek kryminalny. Było intrygująco, zaskakująco i tajemniczo. Nie od razu wszystko się wyjaśniło; czytelnik razem z Cataliną odkrywał kolejne karty, jedne naprawdę pomocne, a inne wprowadzające w ślepy zaułek. W ogóle w Szafirowym płomieniu pojawiło się bardzo dużo przeróżnych wątków, dzięki czemu fabuła była naprawdę bogata w akcję. I odnoszę wrażenie, że było jej więcej niż w częściach z Nevadą. 

Muszę jeszcze koniecznie wspomnieć, że w tym wydaniu książki oprócz powieści Szafirowy płomień wydawnictwo na początku umieściło nowelkę Diamentowa iskra, która opowiada o ślubie Nevady i Rogana oraz o pewnym zaginionym rodzinnym klejnocie. Przyjemna historia doskonale wprowadzająca w klimat powieści.

Bez wahania polecam wam tę książkę. Już nie tylko dla ciekawej fabułę i świetnie wykreowanych bohaterów, ale też ze względu na bosko poprowadzoną relację między Cataliną a Alessandro, pełno humorystycznych akcentów oraz motyw rodów i magii. Szafirowy płomień, jak i poprzednie części Ukrytego Dziedzictwa, to lektura obowiązkowa dla każdego szanującego się fana urban fantasy!

10/10

Szafirowy płomień
Ilona Andrews
Wydawnictwo Fabryka Słów
Warszawa 2025
Stron: 660


Pożoga ↔ Emerald blaze

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu

 
Cześć!

Przychodzę do was z nietuzinkowym postem (i lekko spóźniona, ale to ostatnio u mnie norma), ponieważ chciałabym was serdecznie zaprosić do wzięcia udziału w całorocznym maratonie czytelniczym #KończWaćpan 

Maraton niby jest całoroczny, ale oficjalnie trwa od 1-ego lutego do ostatniego dnia grudnia 2025 roku.

O co chodzi?
Kończ Waćpan to całoroczny maraton czytelniczy, który polega na czytaniu książek niedokończonych. Czyli jeśli macie albo książkę, albo serie/cykl, które z jakiegoś powodu są rozgrzebane w połowie, to najwyższy czas je skończyć. I nie chodzi tu o DNFy.

Poniżej jeszcze krótkie zasady:


To co? Znajdą się jacyś chętni? Dołączycie do zabawy? W razie pytań piszcie śmiało!