Recenzja [131] - Ratując ekspedycję, ruszam do Midgaardu

 

A gdyby tak rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady? Przyznajcie się, ile razy w życiu użyliście tego powiedzonka i ile razy rzeczywiście słowom stało się zadość? Myślę, że było identycznie jak u mnie, czyli liczba wyniosła okrągłe zero. Teraz wyobraźcie sobie, jak ciężko jest wyruszyć w góry oddalone kilkadziesiąt lub kilkaset kilometrów od domu (w zależności gdzie kto mieszka), a jeśli wasze miejsce docelowe znajduje się na odległej planecie w innej galaktyce? 

Vuko Drakkainen we współpracy z agencjami rządowymi zostaje w ścisłej tajemnicy posłany w kapsule zrzutowej do Midgaardu, czyli innej planety we wszechświecie, w której odkryto podobną ludziom cywilizację. Wyrusza jako jednoosobowy ratunek mający na celu odnaleźć jakiś czas temu wysłaną tam ekspedycję naukową. Odpowiednio przygotowany ze specjalistycznie wykwalifikowanymi umiejętnościami (i słusznie wczepionym w mózg cyfralem - urządzeniem pobudzającym neurony i tym samym zwiększającym jego szansę na przeżycie niemal o sto procent) musi sprowadzić z powrotem na Ziemię naukowców, jednocześnie kompletnie nie ingerując ani za żadne skarby świata nie pozwalając, by Midgaardczycy dowiedzieli się, że nie są jedynymi ludźmi w kosmosie. 

Vuko po drodze spotyka wiele dziwnych stworzeń tak różnych od znanych, ziemskich odpowiedników, wplątuje się w walki okraszone krwią i śmiercią, a przede wszystkim ładuje się w jawny konflikt z naprawdę niebezpiecznymi osobistościami. 

Najbardziej przerażające Drakkainenowi wydają się jednak nienaturalne kłęby lodowatej mgły, w środku jakiej panoszą się niebezpieczne istoty i mary rodem z koszmarów. Ponadto Midgaardczycy co chwilę wspominają o wojnie bogów, o Pieśniarzach i Czyniących, którzy potrafią tworzyć cuda i całkowicie zmieniać oblicze świata. Czy Vuko uda się odnaleźć zaginionych i ukończyć misję z powodzeniem? A co z niepojętą, nierealną wręcz magią zdającą się wisieć w powietrzu? 

Księga pierwsza Pana Lodowego Ogrodu Jarosława Grzędowicza to książka, która swoją premierę miała dawno temu, bo w 2005 roku. Od tamtego czasu historia zdobyła ogromne grono zwolenników wśród osób zaczytujących się w fantastyce (i nie tylko), a także kilka przepięknych wydań. W moje ręce trafiło to najnowsze okraszone dodatkowo specyficznymi, nastrojowymi ilustracjami Jana J. Marka. I mimo że opowieść liczy sobie już kilkanaście lat, ja poznałam ją po raz pierwszy w życiu i jestem dosłownie zachwycona.

Pana Lodowego Ogrodu nazwałabym idealną powieścią fantasy, ponieważ nie dość, że wydarzenia splatały się w interesujący splot, to jeszcze wciągała do granic możliwości. Akcja była doskonale wyważona. Nie trafiła się ani jedna nudna chwila, chociaż czasami bywało spokojniej, ale za moment fabuła nabierała rozpędu, a emocje osiągały maksimum. 

Główna postać, czyli Vuko Drakkainen, to istny cud, miód i orzeszki. Rzadko się zdarza, że autor tak skutecznie i normalnie stworzy bohatera, który ani razu nie wywoła we mnie irytacji, a każde jego działanie wyda się racjonalne i dobrze przemyślane. Oczywiście, zazwyczaj dobrze przemyślane, bo Vuko często musiał jednak działać automatycznie bez żadnego planu, poddając się całkowicie czystej, wysublimowanej improwizacji. Podobało mi się ironiczne usposobienie Drakkainena oraz wyznawane przez niego wartości życiowe godne pochwały, czym całkowicie mnie kupił. Zresztą ogólnie bohaterowie napisani przez Grzędowicza zasługują na nagrodę, ponieważ wydawali się tacy... ludzcy. Nikt nie był ani typowo dobry, ani typowo zły - w historii dominowała różnorodność, która dodawała realizmu całej powieści.

Zakończenie pierwszej księgi było bombowe i sprawiło, że aktualnie marzę jedynie o poznaniu kontynuacji. Mam to szczęście, że w lipcu (czyli na dniach) szykuje się premiera nowego wydania drugiej części. 

W książce pojawiła się również postać tohimona, któremu poświęcono kilka rozdziałów. Autor zobrazował dorastanie prawowitego Kirenenczyka w innym państwie, szkolenie chłopca na wielkiego cesarza, a także zaserwował czytelnikom dość nietuzinkowe nauki, podczas których uczniowie przykładowo mieli władać całymi wyspami małych zwierząt. Nie twierdzę, że zamysł nie należał do ciekawych, jednak czasami podczas czytania tych fragmentów czułam swego rodzaju oderwanie od rzeczywistej historii i głównej fabuły. Rozumiem, że wprowadzenie dodatkowego prawie głównego bohatera miało urozmaicić opowieść, co z jednej strony rzeczywiście wzbogaciło ostateczny odbiór, lecz z drugiej nieco mnie denerwowało. Chciałam Vuko i tylko Vuko. :) A tak zupełnie poważnie to wątek tohimona zakończył się naprawdę ciekawie, więc mimo wszystko czekam na rozwiązanie z odrobiną niecierpliwości.

Według mnie minusem powieści było przeskakiwanie między narracją trzecio- a pierwszoosobową. Może niektórym to nie przeszkadza, ale ja, niestety, jestem na tym punkcie przeczulona i podczas wspomnianych skoków czułam ogromną irytację.

Bez zbędnego przedłużania, oczywiście, gorąco polecę Wam księgę pierwszą Pana Lodowego Ogrodu, bo historia jest zdecydowanie warta poznania. Grzędowicz wspiął się na wyżyny kunsztu pisarskiego, tworząc opowieść wciągającą, wielobarwną i dynamiczną. Zaskakujące twisty fabularne, doskonale wykreowani bohaterowie, realistyczny świat magiczny oraz Vuko - mistrz ironii i władania słowem to zaledwie kilka elementów, przez które Pan Lodowego Ogrodu wydaje się książką jedyną w swoim rodzaju. 

9/10

Pan Lodowego Ogrodu, księga I
Jarosław Grzędowicz
Wydawnictwo Fabryka Słów
Lublin-Warszawa 2021
Stron: 544


→ Pan Lodowego Ogrodu, księga II


Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu

26 komentarzy:

  1. Skorzystam Ew z rekomendacji. Wróciłem właśnie z biblioteki - wypożyczyłem dwie książki Olgi Tokarczuk - Podróż Ludzi Księgi , Prawiek, oraz Grażyny Treli - Obrazki z Nebraski. Przyznam, że do tych dwóch lektur Noblistki wracam po latach. Pozdrawiam, straszny upał :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I bardzo się cieszę. Z pewnością nie pożałujesz wyboru. :)

      Usuń
  2. Jeśli ktoś wahał się, czy przeczytać tę książkę, to Twoja recenzja na pewno go do tego przekona.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To świetnie, bo naprawdę warto poznać PLO. A przynajmniej jego księgę I. :)

      Usuń
  3. Pojechać w Bieszczady, odciąć się do życia, marzenie. Książki nie czytałam, ale dobrze, że Tobie przypadła do gustu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zauważyłam, że Grzędowicz pisze taką fantastykę, która mnie urzeka, uwodzi i w ogóle poniewiera. :) Cudownie, że udało mi się znaleźć takiego pisarza.

      Usuń
  4. Oj, chciałabym tak odciąć się od świata 😁

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie nic tylko sięgać po PLO. :)

      Usuń
  5. Nie czytam książek tego typu, ale twoja recenzja bardzo do tego zachęca:) W Bieszczadach byłam raz i się zakochałam, mam nadzieję że jeszcze kiedyś tam wrócę... właściwie jestem tego pewna:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To może do podróży Grzędowicz pod pachę? :P

      Usuń
  6. Bardzo się ciesze, że podobała Ci się książka. Mnie Grzędowicz ostatecznie zraził do Fabryki Słów, ale dobrze, że ktoś ma odmienne zdanie i potrafi wynieść dużo przyjemności z lektury :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U, a czemu to? No, mi się powieść naprawdę podobała, wciągnęła, a bohater miał łeb na karku. :)

      Usuń
    2. Dla mnie było over the top i irytujący bohater. Fabularnie też mnie męczyło. Ale to tylko moje osobiste odczucia, najważniejsze że Tobie się podobało :)

      Usuń
  7. Grzędowicza nie mam zamiaru czytać (niech się buja), ale przyznam, że często marzę o wyjeździe w Bieszczady. Udało mi się tylko raz i teraz pozostaje tęsknić. Kiedyś znowu się uda. Tylko załatwić opiekę dzieciorom (a przynajmniej jednemu), odrobić się z pracą i można się byczyć nad Soliną ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlaczego? Chętnie się dowiem, bo uwielbiam ploteczki. :P Sukces, że Ci się udało tak rzucić wszystko i jechać w Bieszczady. Podziwiam za niesłony zapał. Dzieci zawsze można upchnąć dziadkom, a w pracy wziąć wolne - tak na marginesie. :)

      Usuń
    2. Mam całą listę polskich pisarzy (głównie fantastyki, typu Piekara, cham nad chamami, czy Ziemkiewicz... tu chyba nie trzeba komentarza), których nie czytam, bo uważam ich za booców. Nie oddzielam pisarza od człowieka i nie mam zamiaru dokładać im do sukcesu moimi giga zasięgami ;) Grzędowicza czytałam na studiach, bo koleżanka uwielbia fantastykę i pożyczyła mi jakiś zbiór. Pamiętam tylko opowiadanie o kobiecie i wilku przemienionym w człowieka. I jego odgryzioną łapę :)

      Udało nam się wtedy wyrwać na weekend. Była fajna okazja cenowa, więc zebraliśmy się i pojechaliśmy. Dziś mam inną pracę, nie tak łatwo wstać i pojechać. Zaległości by mnie zasypały. A dziadki pracują i mają swoje życie :)

      Poza tym nasze dzieciory to kot i królik ;D

      Usuń
  8. Piszesz zachęcająco, ale to nie to co najbardziej mnie pociąga.

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie lubię przeskakiwania między narracją trzecio- a pierwszoosobową, bo jakoś mnie to rozprasza.

    OdpowiedzUsuń
  10. Muszę się w końcu zabrać za tą serię :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Kiedy pierwszy raz przeczytałam tytuł tej książki, to miałam jakieś totalnie inne wyobrażenie o tej książce. Hah! Mimo wszystko wydaje się ciekawa, więc ten tytuł na pewno gdzieś sobie zapiszę, ale szczerze mówiąc ciężko mi przewidzieć, kiedy trafi w moje łapki. Świetna recenzja!
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Zaczęłam czytać dawno temu, ale nie dokończyłam nawet pierwszego tomu. Zupełnie nie pamiętam o czym książka była, ale czytało mi się ją strasznie, aż ją w końcu porzuciłam - a to zdarza mi się naprawdę rzadko. A więc pomimo wielu fanów serii, ja do nich nie należę.

    OdpowiedzUsuń
  13. Witam serdecznie ♡
    Wspaniała recenzja. Niestety nie znam serii ale teraz mam wielką ochotę ją poznać :) Naprawdę cudowny wpis :)
    Pozdrawiam cieplutko ♡

    OdpowiedzUsuń
  14. po pierwsze genialna okładka:D jeju, aż oczu nie mogę oderwać:D a sam klimat też spoko:) lubię jak książka wciąga i pozwala na oderwanie od rzeczywistości:)

    OdpowiedzUsuń
  15. Kiedyś może w końcu wygrzebię już wspomniany karton i przeczytam PLO jeszcze raz. Skoro na powrót do Kossakowskiej znalazłam czas, to i do jej męża mogę ;)

    OdpowiedzUsuń
  16. Świetnie mi się czytało Twoją opinię, bo od razu widać, że książka zrobiła na Tobie duże wrażenie. Fajne, jest też to, że główny bohater nie przysłonił Ci kilku elementów wobec których miałaś nieco mniej entuzjazmu. Bardzo dobrze się to czytało. Co do samej powieści, to mimo wszystko nie mam jej w planach - czuję, że to nie moje klimaty.

    OdpowiedzUsuń