PREMIERA 04.06.2024

Dalszy ciąg mojej fascynacji Bridgertonami uważam za niezwykle udany. Tym razem padło na Inną pannę Bridgerton, czyli trzeci tom serii o Rodzinie Rokesby, prequelu Bridgertonów. Historia kręci się wokół niezwykle wygadanej oraz ogromnie ciekawskiej panny Poppy Bridgerton, która pewnego pięknego poranka zostawia przyzwoitkę w miasteczku, a sama postanawia udać się na spacer wzdłuż brzegu morza. Zupełnym przypadkiem odnajduje jaskinię, a w niej ukrytą skrzynię. Zanim jednak Poppy uda się dowiedzieć, jakie skarby się tam kryją, dwóch morskich kamratów związuje ją i wrzuca do worka.

Poppy budzi się na statku, zamknięta w kajucie kapitana, którym okazuje się Andrew James. I który postanawia porwać dziewczynę. A raczej nie wypuścić jej na ląd dopóki, dopóty nie przybije na brzeg Portugalii, nie załatwi ważnych spraw i nie wróci, co może zająć - przy dobrych wiatrach - przynajmniej dwa tygodnie. 

Poppy czeka więc niezwykle dziwna i - mogłoby się wydawać - dość nudna podróż wśród nieznajomych mężczyzn i kapitana, który nawet przez moment nie zamierza jej wypuścić z kajuty... Jakie przygody czekają na dziewczynę, kiedy za oknem zamiast lądu będzie widać tylko niebieskie fale i błękit nieba?

Inna panna Bridgerton to niezwykle przyjemna, zabawna i lekka lektura. Historia porywa już od początku, dzięki barwnym, charakternym bohaterom, a ciekawość rośnie z każdą przeczytaną stroną. Autorka doskonale prowadzi narracje, sprawiając, że każdy leniwy moment przepleciony jest albo zwrotem akcji, albo wyjątkowo zabawnym fragmentem, dzięki czemu ani przez chwilę nie pragnęłam odłożyć książki gdzieś na bok.

Julia Quinn po raz kolejny wykreowała intrygujących, zawadiackich bohaterów. Poppy to postać, której nie da rady nie polubić, a kapitan Andrew ma w sobie coś takiego, co wywołuje rumieńce na policzkach. Ich relacja została poprowadzona w sposób niezwykle umiejętny. Nie znajduje się tutaj miłości od pierwszego wejrzenia, ale delikatną, najpierw dość skomplikowaną oraz przepełnioną nieufnością (wszak kapitan przetrzymuje Poppy wbrew jej woli) relację, która z biegiem czasu przeradza się w coś cieplejszego. I mnie to kompletnie kupiło. 

Na wspomnienie zasługuje dynamiczne zakończenie, od którego na kilometr biją groza i niebezpieczeństwo. Ostatnie strony czyta się w porywającym tempie, przewracając jedną stronę po drugiej w sekundę. Serio. Nie potrafiłam się oderwać od książki, a słowa dosłownie pożerałam wzrokiem.

Z minusów to przede wszystkim brak oryginalności. Historia jakich wiele, która wyróżnia się jedynie interesującymi bohaterami oraz czasem, w którym dzieją się wydarzenia (wiek XVIII). Sięgając po Inną pannę Bridgerton, nie powinno oczekiwać się fajerwerków czy motyli w brzuchu. Ot, przyjemna historia powstała w celu urozmaicenia oraz uprzyjemnienia dnia.

W kilku słowach podsumowania, Inna panna Bridgerton Julii Quinn to bardzo dobra książka, pełna lekkości, zabawnych momentów, kilku dynamicznych fragmentów i paru zwrotów akcji. Intrygujący bohaterowie zabierają czytelnika w morską podróż ku przygodzie, ku brzegom Portugalii. A podróż urozmaicają miłosnymi zagrywkami, od których uśmiech nie schodzi z twarzy. Ja polecam, ale czy sięgniecie? To zależy wyłącznie od was. :)

P.S. Zapomniałam wspomnieć, że mimo iż książka to trzeci tom serii, nie należy się przejmować kolejnością. Inna historia, inni bohaterowie, jedynie czasy oraz postacie drugoplanowe takie same.

7,5/10

Inna panna Bridgerton
Julia Quinn
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Poznań 2024
Stron: 392

Małżeństwo ze snu ↔ tom 4

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu





PREMIERA 08.01.2021

Gdyby ktoś dwa lata temu powiedział mi, że sięgnę po książkę łączącą historię z romansem, kazałabym mu się puknąć w głowę i zmienić dostawcę leków. Dlaczego? Bo ja i powieści historyczne to dwa zupełnie odrębne światy. A przynajmniej tak mi się wydawało, dopóki nie wsiąknęłam w świat Bridgertonów. 

Zaczęło się dość banalnie, czyli ktoś polecił mi serial na Netflixie. Chociaż słowo "polecił" nie jest tu do końca adekwatne, raczej mimochodem wspomniał coś przy rozmowie z inną osobą, a jedyne, co słyszałam, to tony zachwytów. Z początku trochę się podśmiewywałam, że to nie dla mnie, ale pewnego dnia z braku chęci do jakichkolwiek innych zajęć włączyłam serial. No, i po pierwszym odcinku przepadłam, a po dwóch dniach miałam już obejrzane dwa i pół sezonu. W oczekiwaniu na kolejne odcinki, postanowiłam sięgnąć po książki, by porównać ekranizację z oryginałem. 

Zanim jednak przejdę do konkretów, tym, którzy nie są w temacie, szybko przybliżę fabułę Mojego księcia, czyli pierwszego tomu serii o Bridgertonach autorstwa Julii Quinn. 

Historia kręci się wokół Daphne Bridgerton, której jedynym aktualnym zadaniem jest znalezienie sobie dobrego męża. Chadza więc po balach, podczas jakich matka zmusza ją do rozmów z wieloma kawalerami, co dziewczynie niezbyt się podoba. Nie lubi być w centrum uwagi. Jest jednak inteligentna i urocza, ale jakoś nie potrafi zwrócić uwagi panów (a przynajmniej nie tych, których uwagi by pragnęła).

Do czasu.

Do Londynu przyjeżdża książkę Hastings, co staje się największym wydarzeniem wśród socjety. Zwłaszcza że jest kawalerem. Sęk w tym, że Simon Hastings nigdy w życiu nie zamierza się żenić, o czym niestety żadna panna na wydaniu nie zamierza pamiętać. 

Wskutek zbiegu okoliczności książę i Daphne po cichu zawierają niezwykle intratną umowę. Simon ma udawać jej adoratora, dzięki czemu upieką dwie pieczenie na jednym ogniu. On będzie miał spokój od niezwykle irytujących i nachalnych panien (oraz ich matek), a Daphne zyska w oczach innych mężczyzn. W końcu wzbudziła zainteresowanie w samym księciu, a to już coś. 

Jak potoczą się losy tej niezwykłej pary? Czy uda im się doprowadzić plan do końca? A co jeśli prawda wyjdzie na jaw?


Mój książę to lekka książka, napisana przyjemnym stylem, przez którą dosłownie się płynie. Historia jest wciągająca, bohaterowie sympatyczni (nie tylko dla oka), a do tego pojawia się wiele naprawdę zabawnych momentów czy rozmów, dzięki którym uśmiech sam ciśnie się na usta. Te prawie pięćset stron pochłonęłam w trzy dni (byłoby szybciej, gdyby nie noworodek w domu) i ani razu nie miałam ochoty odłożyć książki. Ba, bywały momenty, w jakich bezwiednie zastanawiałam się, co dalej poczną bohaterowie.

Podobała mi się relacja między Simonem a Daphne, ponieważ jej pierwszym fundamentem była przyjaźń. Owszem, pojawiło się też skrywane, często racjonalnie odganiane pożądanie, a jednak tę dwójkę połączyły głównie śmiech i szczerość. Przynajmniej na początku, bo im dalej w las, tym autorka zapewniła im cały rollercoaster emocji oraz mnóstwo kłód pod nogi. W Moim księciu wyróżnia się również relacja między Daphne a jej starszymi braćmi, którzy zrobią wszystko, byleby chronić siostrę. Uważam to za nadzywczaj urocze.

Książka nie była jednak całkowicie idealna. W porównaniu do serialu zabrakło mi tutaj pobocznych wątków. Historia w stu procentach skupiła się na Daphne i księciu, inne sprawy pozostawiając gdzieś hen, hen w tle. A czasami miałam ochotę na pewną nutkę dynamizmu, wręcz dramatyzmu, z zupełnie innej strony. Jak to w życiu bywa, kilka fragmentów zostało przeinaczonych albo całkowicie pominiętych w serialu, ale to zaledwie drobnostki. Mogę z ręką na sercu stwierdzić, że ekranizację oddano naprawdę wiernie.

Nie mogę jeszcze nie wspomnieć o jednym aspekcie. A mianowicie największym zaskoczeniem (mowa o fabule) był dla mnie brak świadomości seksualnej u młodych kobiet. Dopóki nie zostały wydane za mąż, ich wiedza była - oględnie mówiąc - mikroskopijna. Chociaż po zamążpójściu też mogły niewiele rozumieć; wszystko zależało od tego, co im przekazały matki w przeddzień ślubu. Szczerze mówiąc, dla mnie to byłoby kompletnie nie do pojęcia i jeśli w tamtych czasach rzeczywiście tak było, to ogromnie współczuję kobietom. Zwłaszcza jeśli zawierały ślub z rozsądku, a nie z miłości. Wtedy podczas nocy poślubnej mogłyby się co najmniej... zdziwić. 

Podsumowując, Mój książę to przyjemna, lekka i zabawna historia romantyczna, którą polecę każdemu, kto ma ochotę na ucieczkę do pięknych, przepełnionych nadzieją krain. Powieść jest raczej jednowątkowa (skupia się na relacji między dwójką głównych bohaterów), przez co w żaden sposób nie jest skomplikowana, jest idealna na rozluźnienie i odprężenie, zwłaszcza jeśli w głowie kotłuje się zbyt wiele myśli. Opowiada o silnych więzach rodzinnych, prawdziwej miłości oraz o honorze, który często bywa zgubny i może prowadzić nawet do śmierci. To jak? Czujecie się już przekonani? :)

7/10

Mój książę
Julia Quinn
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Poznań 2021
Stron: 488

→ Ktoś mnie pokochał


Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu

 
PREMIERA 13.03.2024

Mona Kasten to niemiecka pisarka, z którą pierwszy kontakt miałam prawie dwa lata temu podczas czytania dylogii o Scarlet Luck - Lonely Heart i Fragile Heart (recenzje kolejno tutaj i tutaj) tak mocno mnie poruszyły, że postanowiłam nadrobić inne książki autorki. Na szczęście nie musiałam długo czekać, ponieważ niedawno premierę miał Fallen princess - tom pierwszy cyklu Everfall Academy i zarazem najnowsza powieść Mony Kasten. 

Największym zaskoczeniem był dla mnie fakt, że autorka, która słynie z powieści obyczajowo-romantycznych i dramatów, postanowiła napisać fantasy z motywem magic academy. Czy mogłabym wyobrazić sobie lepsze połączenie? Zdecydowanie nie. :) Ale przejdźmy do konkretów, a mianowicie do fabuły.

Fallen princess opowiada historię siedemnastoletniej Zoey King, która od dziecka czeka na ten jeden moment: na dzień, w którym ujawnią się jej moce. Pobiera nawet stosowne nauki, przygotowując się na otrzymanie daru uzdrawiania (jak jej matka) albo daru bogini piękności i miłości. Cały plan jednak idzie w łeb w chwili, kiedy podczas szkolnego balu przewiduje śmierć kolegi. Okazuje się, że Zoey wcale nie odziedziczyła "dobrego" daru, tylko nosi w sobie magię śmierci. Stała się banshee.

Poukładane i spokojne życie Zoey raptownie zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni. Zmienia akademik, zamiast wygodnego, jednoosobowego pokoju umeblowanego dzięki pieniądzom matki, teraz dostaje niewielką klitkę ze współlokatorką. Dawni przyjaciele ewidentnie się od niej odsuwają, podobnie jak starzy znajomi. Zaczynają się plotki oraz obgadywanie po kątach. Nowe przedmioty, poranne wstawanie i korepetycje. A do tego obarczenie nagłą śmiercią kolegi i moce, których nie chce. Wszystko to sprawia, że Zoey naprawdę ciężko poradzić sobie z nową rzeczywistością. I wcale nie pomaga jej w tym nowa znajomość w postaci ponurego, mrocznego i przerażającego Dylana, Kosiarza...

Czy śmierć kolegi naprawdę była tylko przypadkowa? Dlaczego połowa szkoły skrywa dziwne tajemnice? Czy Zoey uda się odnaleźć w nowej skórze i poskromi swoje moce?

Fallen princess to ten rodzaj literatury, który uwielbiam i który pochłaniam w każdej wolnej chwili. Lekkie, przyjemne, angażujące i mocno wciągające fantasy z motywem magicznej szkoły. Historia łącząca wątek nieznanych, nadnaturalnych mocy, nowego życia oraz tajemniczej śmierci. A do tego pojawienie się mrocznych bohaterów. Wszystko to sprawia, że od książki nie da rady się oderwać, a każdy kolejny rozdział czyta się z wypiekami na twarzy. Nie mówię, że było idealnie. Z początku trochę ciężko było mi się wkręcić, ale wystarczyło kilka zwrotów akcji i zabawnych dialogów, by kompletnie kupić moją uwagę. 

Największym atutem książki był wątek zagadkowej śmierci kolegi oraz wiążące się z tym nieoficjalne śledztwo. Zoey powoli i skrupulatnie, po nitce do kłębka, znajdowała kolejne poszlaki i rozwiązywała niewiadome, trafiając przy tym na wiele niebezpiecznych oraz ogromnie angażujących czytelniczo sytuacji. Podczas dążenia do prawdy autorka rzucała bohaterce wiele kłód pod nogi, dzięki którym Zoey z początku książki była zupełnie niepodobna z charakteru do tej z końca. Widać było drogę, jaką dziewczyna przeszła i jak się zmieniła, co osobiście uwielbiam w tego typu historiach.



Rzadko kiedy o tym wspominam, wszak książki nie winno oceniać się po okładce, ale obok tej konkretnej nie mogę przejść obojętnie i milczeć. Wydanie zasługuje na uwagę, ponieważ jest prześliczne. Twarda oprawa i barwione brzegi zdecydowanie dają efekt wow i przepięknie wyglądają na półce.

Fallen princess nie było jednak idealnie. Osoby, które planują sięgnąć po książkę, niech nie spodziewają się niczego odkrywczego. Wszystkie wątki gdzieś tam przewinęły się w innych powieściach, a zakończenie należało do tych przewidywalnych. Motyw "dobrej" dziewczyny znajdującej bezpieczną przystać w ramionach gburowatego, owianego tajemnicą, "złego" chłopaka. Motyw magicznych mocy. Motyw porzucania starych przyjaźni na poczet nowych (lepszych). Motyw magicznej szkoły. Jak widać, Mona Kasten postawiła na sprawdzone i znane elementy młodzieżówki z aspektem fantasy.

A jednak mimo wszystko popłynęłam. Niesamowicie dobrze czytało mi się tę książkę i zupełnie nie żałuję. Ba, czekam z niecierpliwością na kontynuację! I polecam, bo warto dla lekkiego klimatu, dla zabawnych momentów, dla ciekawej bohaterki, tajemniczej śmierci i Dylana. Oraz dla emocji, które nieprzerwanie towarzyszyły czytaniu i to w sposób, w jaki tylko Mona Kasten umie nimi dryblować. :)

8/10

Fallen princess
Mona Kasten
Wydawnictwo Jaguar
Warszawa 2024
Stron: 464

→ tom 2

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu