PREMIERA 25.09.2024

W recenzji poprzedniej księgi Ukrytej królowej pisałam, że po księdze II oczekuję nieoczekiwanego. Że mam nadzieję na lekturę, która wyrwie mnie z kapci. Która mnie przeora i sprawi, że nie prześpię nocy, bo będę czytać, a potem nie zasnę aż do rana, bo będę rozmyślać o tym, co przeczytałam. I wiecie co? Sprawdziło się prawie wszystko. Prawie, ponieważ po przeczytaniu zasnęłam od razu od nadmiaru wrażeń i dlatego, że prawie świtało. 

Po przeczytaniu księgi II mogę jedynie powiedzieć, że nie rozumiem do końca, czemu Ukryta królowa została podzielona. Niby okej, miałaby wtedy prawie 1000 stron i ciężko byłoby je upchać w całość, ale przez ten podział pierwszej części zabrakło tego czegoś, co w nadmiarze otrzymaliśmy w drugiej. I obawiam się, że przez ten zabieg dużo osób po poznaniu księgi I będzie odwlekało w nieskończoność sięgnięcie po kontynuację, co będzie ogromnym błędem.

Ale po kolei.

W księdze II Ukrytej królowej Olive wyrusza do jaskini Alagai Ka, czyli władcy demonów. Zbiera wojsko, by odbić ojca oraz zabić nową królową demonów, zanim ta zdąży złożyć jaja, co może prowadzić do powtórki z Cyklu Demonicznego, kiedy to demony bezczelnie, bez ograniczeń łaziły po świecie. 

Z drugiej strony mamy Darina obdarzonego wyjątkowymi umiejętnościami, jego narzeczoną Rojvah i jej brata, Aricka, oraz Selen. Czworo przyjaciół chyłkiem wymyka się z Zakątka w celu uratowania Leeshy, matki Darina, Renny, oraz kilku innych osób, które zostały schwytane i uwięzione przez demony. 

Czy te dwie wyprawy skończą się pomyślnie? Co się stanie po dotarciu do leży demonów? W jakim stanie bohaterowie znajdą ojca Olive, Leeshę oraz Rennę? Czy oni w ogóle żyją?


Ukryta królowa, księga II to jazda bez trzymanki. Już dawno żadna historia nie pochłonęła mnie tak mocno, że dosłownie poświęciłam na nią noc i sen, który - od kiedy mam dziecko - wzrósł do rangi bezcennego. To, co się działo w tej książce, to jedna wielka akcja. Dosłownie. Nie było ani chwili na wytchnienie, na złapanie oddechu. Autor bez pardonu dowalał swoim bohaterom, wrzucając ich na miny albo podkładając im pod nogi kłody w postaci hord demonów, dziwnych, trujących grzybów czy krwiożerczych owadów. Było cudownie. 

O wiele lepiej udało mi się tutaj zżyć z bohaterami, zwłaszcza z Darinem, który podczas wydarzeń mających miejsce w księdze II, wyrósł na prawdziwego mężczyznę. Nie bał się wszystkiego, jak wcześniej. Nie mdlał od nadmiaru wrażeń czy od zbyt głośnych rozmów, czy tłumów. Znalazł w sobie siłę, wspiął się na wyżyny odwagi i poszedł za śladem swoich odważnych rodziców. Ogromnie podobała mi się też relacja Darina z Rojvah, jego przyrzeczoną. Było słodko, romantycznie i ani przez chwile mdło. 

Mimo tych kilku miłosnych przerywników Ukryta królowa obfituje w wątki pełne przemocy, brutalności, rozlewu krwi. Honor, przyjaźń i walka o władzę. Sekrety, knowania oraz odkrywanie swojej tożsamości. Jedno jest pewne - nie ma czasu na nudę. :)

Zakończenie wręcz woła o sięgnięcie po trzecią część Cyklu Zmroku i mam nadzieję, że nastąpi to naprawdę szybko. Lekturę urozmaica niesamowity klimat, a ilustracje Dominika Brońka jedynie go potęgują. W książce znajdziecie też świetne dodatki w postaci mapy świata oraz schematu miasta Fort Krasja, drzewa genealogicznego, słowniczka czy grymuaru runów i demonów.

Ja mega polecam, bo to historia życia. Już teraz wiem, że jak tylko wyjdą wszystkie części będę robić jeden reread po drugim aż do końca życia. To taki Harry Potter dla dorosłych, tylko zamiast magicznej szkoły znajdziecie tu leże demonów, runy, mocarne artefakty i ludzi, którzy wolą umrzeć podczas walki niż gdziekolwiek indziej. 

9/10

Ukryta królowa, księga II
Peter V. Brett
Wydawnictwo Fabryka Słów
Warszawa 2024
Stron: 480

Ukryta królowa, księga I ↔ ???

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu

 
PREMIERA 17.05.2015

Dziecko Odyna rozpoczyna trylogię Kruczych pierścieni autorstwa Siri Pettersen. Książka niedawno została wznowiona, co pozwoliło mi zapoznać się z tą historią szybciej (inaczej na pewno odkładałabym to w nieskończoność). Całą przygodę z uniwersum zaczęłam od cyklu Vardari, czyli swoistego prequelu. Zakochałam się w Żelaznym wilku i jego kontynuacji, Srebrnym gardle (linki do recenzji kolejno tutaj i tutaj), dlatego decyzja o przeczytaniu zapadła niemal od razu. 

Fabuła kręci się wokół nastoletniej Hirki, która wraz z ojcem mieszka w Złej Chacie (potocznie nazywanej tak przez mieszkańców Elveroi). Na co dzień zajmuje się zbieraniem ziół w lasach oraz przygotowywaniem ich do sprzedaży bądź leczenia. Niebawem zbliża się Rytuał, podczas którego wybierani są najsilniejsi, najlepiej czerpiący i czujący Evnę. Sęk w tym, że Hirka nie potrafi czerpać... Aha, i nie posiada ogona, bo jak się okazuje - jest zginilizną.

W międzyczasie do Elveroi wraca dawny kolega Hirki, Rime An-Elderin, arystokrata, który wyrzekł się dziedzictwa, a wśród Rady rządzących dochodzi do podziału. Jeden z jej członków wręcz desperacko namawia do wszczęcia wojny.

Czy Hirce uda się ukryć własne pochodzenie? Czy ucieczka z Elveroi do Kruczego Dworu jej w tym pomoże? A co z Rimem i jego planem na przyszłość? 

Dziecko Odyna to niesamowita, porażająca fantastyka. Misterna, obszerna i bogata w wydarzenia. Choć z początku nie jest lekko. Najpierw trzeba się wciągnąć i zrozumieć otaczający świat - na szczęście nie czeka się zbyt długo i już po kilku rozdziałach niemal na bezdechu śledzi się losy Hirki, Rimego oraz Urda. 

Jak widzicie, autorka stworzyła troje głównych bohaterów i to właśnie z ich perspektywy poznaje się kolejne wydarzenia. Ciekawym zabiegiem literackim było to, że jedna z nich należy do antagonisty, dzięki czemu czytelnikowi nic nie umyka i może lepiej zrozumieć "drugą stronę". W ogóle Siri Pettersen wspieła się na wyżyny kunsztu pisarskiego, ponieważ szarzy moralnie bohaterowie wręcz rozsadzają tę historię. Są charakterni, wyjątkowi i nie da rady się z nimi nudzić. Aż ciężko uwierzyć, że Dziecko Odyna to w rzeczywistości debiut.

Na wspomnienie zasługuje genialnie poprowadzony nordycki klimat, który aż bije ze stron po oczach. To oraz mnóstwo zwrotów akcji sprawia, że historia mocno uderza do głowy i w pewnej chwili czytelnik nie wie, czy się śmiać, czy płakać. W książce pojawiło się wiele niespodziewanych sytuacji, przez które siedziałam kilka minut i gapiłam się w strony jak sroka w gnat. Zresztą, cała opowieść została poprowadzona w taki sposób, że nie jest się w stanie przewidzieć jej zakończenie, przez co Dziecko Odyna jest na maksa wciągające i angażujące emocjonalnie. 

Podsumujmy. Siri Pettersen stworzyła niebanalną, intrygującą opowieść ze światem nordyckich wierzeń w tle. Historia porywa od początku, jest nieprzewidywalna, a bohaterowie bardzo zmyślnie wykreowani. Nie mam się do czego przyczepić, co naprawdę bardzo rzadko się zdarza. Nie daję maksymalnej oceny z dwóch powodów: trzeba się z początku skupić, by zrozumieć uniwersum (ale jak się je zrozumie, to powala na kolana), oraz zostawiam sobie okienko na kontynuację. :)

9/10

Dziecko Odyna
Siri Pettersen
Dom Wydawniczy REBIS
Poznań 2024
Stron: 648


→ Zgnilizna


Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu
 
PREMIERA 22.10.2024

A gdyby tak pewnego dnia ktoś zaoferował wam bilety na premierę wyjątkowej sztuki, posadził w pierwszym rzędzie i zaprosił do świata pełnego brutalności, tajemniczego morderstwa, zbrodni wojennych sprzed lat, których rozwiązania nie znamy do dzisiaj, oraz niezwykle pikantnych romansów? Zgodzilibyście się? Ja nie dość, że się zgodziłam, to obsypałam reżysera toną kwiatów za rollercoaster emocji, wiele zwrotów akcji i porywającą fabułę, od której nawet na sekundę nie potrafiłam się oderwać.

Wspominaną sztuką jest Piąty akt, a jej reżyserem Wojciech Wójcik. Autor wielu kryminałów (m.in. Nie ufaj nikomu, Garść popiołu, Miałeś tam nie wracać czy Jęk zamykanych bram), mieszkaniec Warszawy, dawny dziennikarz sportowy, a aktualnie urzędnik w administracji rządowej. 

Przejdźmy jednak do krótkiego opisu fabuły:

Historia toczy się dwutorowo. W teraźniejszej Warszawie, gdzie na deskach teatru pod czujnym okiem profesor Joanny Burzyńskiej odbywa się prapremiera sztuki dyplomowej. Dotyczy ona życia znanej i szanowanej aktorki, Niny Seneki - dokładnie pokazuje, jak Seneka w trakcie wojny zabiła swojego ukochanego i zarazem konfidenta, który wydał na śmierć Żydówkę, Reginę Blum. I wszystko byłoby w porządku, a widzowie zachwyceni kunsztem niektórych studentów, gdyby pod koniec sztuki wściekła Nina Seneka nie opuściła widowni. Aha, i gdyby po spektaklu nie odnaleziono Joanny Burzyńskiej w wannie. Martwej.

Teraźniejszość w Piątym akcie przeplata się ze wspomnieniami z roku 1943, czyli z wydarzeniami mającymi miejsce w trakcie wojny, kiedy to Seneka i Leopold Koładko (lwowski aktor) próbowali wieść w miarę normalne, spokojne życie. Oczywiście, na tyle, na ile pozwalali im na to niemieccy okupanci. Sęk w tym, że ich żydowska przyjaciółka jakimś cudem trafiła do getta, a o jej wydanie posądzono Koładkę. Od tego czasu już nic nie było takie samo...

Czy studentom uda się wznowić sztukę, której grania kategorycznie zabroniła im sama Seneka? Czy policja znajdzie zabójce Burzyńskiej? A co z Leopoldem Koładką? Czy rzeczywiście był tak winny, jak podają wszelkie dokumenty?


Piąty akt to kryminał posiadający niezwykłą umiejętność chwytania uwagi czytelnika i niewypuszczania jej aż do ostatniej strony. Z ogromnym zaangażowaniem śledzi się przytaczane treści, zwłaszcza kiedy następuje swego rodzaju zwrot, a następnie akcja przeskakuje o kilkadziesiąt lat w tył. Czuje się wtedy ogromny niedosyt, który na szczęście po kolejnym rozdziale - albo dwóch - zostaje kompletnie zaspokojony. Oczywiście, do czasu. :)

Tak, jak wspomniałam wcześniej, narracja w książce prowadzona jest w dwóch płaszczyznach czasowych: teraźniejszej oraz przeszłej, wojennej. Autor idealnie rozegrał te skoki w czasie, ponieważ nie dość, że przyspieszały akcję, to dodatkowo wywoływały swego rodzaju zamęt. A w kryminałach taki lekki, kontrolowany chaos to idealny zabieg, bo dzięki niemu nie da rady przewidzieć zakończenia.

Największą zaletą powieści (oprócz samego głównego wątku dotyczącego tajemniczej śmierci Burzyńskiej i dziwnego zachowania Niny Seneki) są różnorodni, szarzy moralnie bohaterowie. Na początku lepiej poznaje się zaledwie kilku, a pozostałych dopiero wraz z biegiem fabuły, dzięki czemu sami możemy pozwolić sobie na ewentualne domniemanie niewinności bądź skazanie jednostki na więzienie. Autor świetnie poprowadził życiorys Leopolda Koładki, Niny Seneki oraz jej siostry, Jadwigi, a także tajemniczego Krzysztofa - bohaterów żyjących w czasie drugiej wojny światowej. Ich wybory lub podejmowane decyzje, złe czy dobre, mocno uderzały w wyobraźnie. Bardzo ciężko było postawić się w ich sytuacji, przez co książka automatycznie zyskiwała na emocjonalności.

Piąty akt to wyjątkowy kryminał, ponieważ poza głównym wątkiem śmierci Burzyńskiej czytelnik ma do czynienia z innymi wątkami, niektórymi równie rozbudowanymi. Momentami odnosi się wrażenie, jakby czytało się dwie (albo i nawet trzy) książki na raz, które pod koniec dziwnym trafem zdają się łączyć w całość. Może to brzmieć odrobinę chaotycznie, ale uwierzcie mi, że ten kontrolowany zamęt sprawia, że po skończonej lekturze pomyślicie sobie: "wow, już dawno nie czytał*m tak pokręconego i dobrego kryminału". 

Podsumowując, Wojciech Wójcik stworzył niebanalną historię, która porusza, zachwyca, smuci i irytuje, a dodatkowo intrygujący wątek śmierci sprawi, że nie oderwiecie się od książki aż do końca. Gwarantuję. Piąty akt to pierwszy kryminał, który postanowiłam objąć patronatem, więc sami sobie dopowiedzcie, czy warto sięgnąć. Ja polecam bardzo, zwłaszcza jeśli lubicie czytać o wydarzeniach w czasach wojennych albo wręcz przeciwnie - jeśli to niezupełnie wasza ulubiona tematyka. Sposób poprowadzenia tej opowieści sprawi, że odkryjecie sympatię do czegoś, co niekoniecznie wydawało się iść w parze z waszymi zainteresowaniami. Tak jak ja. Polecam!

10/10

Piąty akt
Wojciech Wójcik
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Warszawa 2024
Stron: 584

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu

PREMIERA 12.12.2018

Od pierwszego do ostatniego dnia października na moich social mediach, a konkretnie na Instagramie, trwa Maraton Grozy, czyli maraton, podczas którego uczestniczy czytają książki Stephena Kinga, a także oglądają adaptacje jego powieści. Uwielbiam opowieści tego autora, zwłaszcza jesienią, ponieważ idealnie wprowadzają mnie w ponury, ciężki klimat należący do tej pory roku oraz idealnie współgrający z nadchodzącym Halloween.

Nocna zmiana to zbiór dwudziestu opowiadań i jednocześnie pierwsza książka, którą udało mi się przeczytać w ramach wspomnianego wyżej maratonu. Każde z opowiadań ma swój unikatowy klimat, traktuje o czymś innym, ale ma za zadnie poruszyć w ciele czytelnika strunę odpowiadającą za poczucie strachu. Nie twierdzę, że wszystkie jednakowo mi się spodobały. Nie, to byłoby niemożliwe. Znalazło się kilka lepszych i kilka słabszych, ale niezmiennie wyczuwałam atmosferę grozy, która była - nie zamierzam kłamać - cudowna. :)

Jeśli jesteście chętni sięgnąć po Nocną zmianę, to czekają na was takie historie jak: Dola Jerusalem opowiadająca o Charlesie Boone, mężczyźnie, który odziedziczył po kuzynie stary dom gdzieś na wsi. Cmentarna szychta dla miłośników piwnic i szczurów; Magiel, gdzie bohaterowie zmagają się z nawiedzoną maszyną; albo sławne już Dzieci Kukurydzy, które sprawią, że mijając po drodze pole kukurydzy, twoja noga automatycznie przyciśnie gaz do dechy.

Te oraz wiele innych historii to zdecydowanie mocny kawał literatury. Opowiadania, jedne krótsze, inne dłuższe, wciągnął, przemielą i wyplują. Niekoniecznie w jednym kawałku. :) 

Nocna zmiana to wyjątkowy zbiór opowiadań poruszający naprawdę wiele zagadnień związanych z morderstwami, wyborami między ciężkim a jeszcze cięższym, nadnaturalnymi zjawiska, wymierzaniem kary albo wiarą czy magią. A łączy je jedno: duszna, cmentarna i miejscami przerażająca atmosfera. Idealna książka na jesienny czas.

8,5/10

Nocna zmiana
Stephen King
Wydawnictwo Albatros
Warszawa 2017
Stron: 426

 
PREMIERA 25.09.2024

W zeszłym tygodniu recenzowałam dla was Skowronkę Hopkę. Nie ma rzeczy niemożliwych (kliknij, żeby przejść do postu), czyli pierwszą część historii o tytułowej Hopce. Pisklaku, który przyszedł na świat bez skrzydełek i ze zbyt krótkimi nóżkami. Mała Skowronka został porzucona przez rodzinę, a mimo to się nie poddała, przeżyła, a dodatkowo uratowała lato. Pomógł jej w tym m.in. Puchuuuch, czyli puchacz wegetarianin.

W drugiej części, czyli Na ratunek zimie, Hopka razem z ptasimi przyjaciółmi doznaje dziwnego uczucia, że w lesie zaczyna być zbyt ciepło. Zwłaszcza że w tym czasie powinna nadejść już zima. Wraz z Puchuuuchem, Tunkiem oraz ślimakiem Błyskawicą, a także nowopoznanym Śnieżkiem, próbują zrozumieć, co takiego się dzieje, że zamiast śniegu i mrozu w powietrzu wyczuwalny jest gorący, duszący dym.

Okazuje się, że może mieć to związek z matecznikiem smoków oraz dziwnym, kolorowym naszyjnikiem zrobionym z plastikowych nakrętek.

Czy Hopce uda się uratować ponownie las? Czy zima wróci? Kim w rzeczywistości jest Śnieżek, mały ptaszek, który posypuje się białym proszkiem?

 

Alex Donovici po raz drugi udowodnił, że pisanie książeczek dla dzieci zdaje się być jego powołaniem. Skowronka Hopka. Na ratunek zimie to przepiękna, słodko-gorzka opowieść o przyjaźni, radzeniu sobie z rzeczami z pozoru graniczącymi z niemożliwymi oraz o tym, że wśród najbliższych osób zawsze można być sobą, że nie trzeba udawać nikogo innego. 

Historia porusza również bardzo ważne tematy związane z ekologią. Autor w sposób niezwykle inteligenty pokazuje dzieciom, co takiego może zrobić człowiek ze zwierzętami i roślinami, jeśli nie będzie dbał o środowisko. Jeśli nie będzie segregował śmieci, tylko palił je w lasach i wyrzucał gdzie popadnie.

Prześliczne, kolorowe ilustracji autorstwa Steli Damaschin-Popy nadają książeczce specyficznego charakteru. Są bardzo klimatyczne i wyjątkowo pobudzają wyobraźnię. 

Skowronka Hopka. Na ratunek zimie to niezwykle wartościowa książka, którą z pewnością przeczytam swojej córce jeszcze nie jeden, nie dwa razy. Będzie idealnym wprowadzeniem do rozszerzenia wiedzy z dziedziny ekologii oraz ochrony środowiska, ponieważ dzięki wciągającej opowieści dzieci będą jednocześnie słuchać i się uczyć. Polecam!

8/10

Skowronka Hopka. Na ratunek zimie
Alex Donovici, Stela Damaschin-Popa
Wydaniwctwo ToTamto
Warszawa 2024
Stron: 128



Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu
 
PREMIERA 01.10.2024

John Wyndham to angielski mistrz literatury science-fiction, żyjący w latach 1903-1969. W ciągu tych 66 lat napisał wiele powieści uznawanych aktualnie za klasyki SF. Jedną z nich jest książka pt. Kukułcze jaja z Midwich, która doczekała się aż trzech ekranizacji - dwóch filmów oraz serialu telewizyjnego. Ja po raz pierwszy z tą historią zetknęłam się właśnie poprzez film (Wioska przeklętych, 1995) i pamiętam, że mimo słabej gry aktorskiej i miernych efektów, sama fabuła wywarła na mnie ogromne wrażenie. Kiedy więc dowiedziałam się, że Dom Wydawniczy REBIS postanowił dołączyć do swojego cyklu Wehikuł czasu właśnie tę opowieść, od razu wiedziałam, że muszę ją przeczytać.

Kukułcze jaja z Midwich okazały się jedną z najlepszych książek, jakie przeczytałam w tym miesiącu.

Historia opowiada o tytułowej wiosce Midwich położonej gdzieś w Wielkiej Brytanii. Miejscu, w którym nigdy nic się nie działo. Aż do godziny dziesiątej w wieczór dnia 26 września. Wtedy to wszyscy ludzie przebywający w wiosce (oraz kilka mil w obrębie) zapadli w nienaturalny sen. Dosłownie padli tam, gdzie stali. Po krótkim czasie na szczęście wszyscy się wybudzili i poza kilkoma przypadkami śmiertelnymi (zamarznięcie) wszystko zdało się wrócić do normy.

Z naciskiem na słowo "zdało się", ponieważ kilka tygodni później na jaw wyszło, że każda dojrzała kobieta zdolna do reprodukcji jakimś cudem zaszła w ciążę. Nawet dziewica!

Życie w Midwich zostaje wywrócone do góry nogami, zwłaszcza że po dziewięciu miesiącach rodzi się prawie 60 dzieci. Niby normalnych, a jednak kompletnie innych... A te ich złote oczy, aż ciarki przechodzą!

Kukułcze jaja z Midwich to książka porywająca oraz wzbudzająca niepokój. Podczas czytania zainteresowanie dalszymi wydarzeniami wzrasta i wzrasta, a poruszane kwestie niejednokrotnie nakłaniają do głębszych rozmyślań dotyczących m.in. ludzkości, ewolucji oraz reakcji człowieka na kontakt z istotami przewyższającymi go pod każdym względem. Historia porusza, momentami wywołuje uśmiech, ale głównie podsyca ciągle rosnącą niepewność i niewytłumaczalne, towarzyszące uczucie lęku przed nieznanym. 

W powieści występuje wielu różnorodnych bohaterów, dzięki którym autor w bardziej dosadny sposób przedstawił problem. Ich reakcja na zetknięcie ze sprawami graniczące z niemożliwością były zgoła skrajne - wszystko zależało od ich zawodu, wykształcenia oraz pochodzenia z innych środowisk.

Największą zaletą powieści, poza samą główną fabułą, jest klimat. Od pierwszej strony po ostatnią czuło się otaczającą czytelnika tajemniczość, niewiadomą. Niektóre momenty wzbudzały grozę tak mocno, że aż ciarki przechodziły po plecach. Każde słowo spijałam niczym nektar bogów, ponieważ każde zdawało się być w idealnym miejscu. John Wyndham ani razu nie przynudzał, nic nie rozwlekał, ale też nie poczułam, że akcja gna za szybko i że czegoś mi tu zabrakło. Wszystko zostało doskonale wyważone.

Kukułcze jaja z Midwich to przeszywająca, intrygująca historia, którą polecam z czystym sercem. Zarówno osobom uwielbiającym gatunek, jak i tym zaczytującym się w innych. Ta książka wydaje się idealna na początek drogi z science fiction, ponieważ wciąga do granic możliwości, nie jest skomplikowana, a jednak porusza wyjątkowe tematy związane z człowieczeństwem i ewolucją. Duża polecajka!

9/10

Kukułcze jaja z Midwich
John Wyndham
Dom Wydawniczy REBIS
Poznań 2024
Stron: 256

Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu

Źródło: pexels
Możecie być ze mnie dumni. Oto jestem niespóźniona z podsumowaniem czytelniczym września. A przynajmniej nie spóźniona o miesiąc, dwa bądź rok. :) We wrześniu przeczytałam 5 książek o różnej grubości, co łącznie dało mi 1466 stron. Nie jest źle, ale bywało lepiej.

Co przeczytałam?

Pieśni żałobne dla umierających dziewcząt Cherie Dimaline (recenzja tutaj)
Diuna. Powieść graficzna, księga III. Prorok Frank Herbert, Brian Herbert, Kevin J. Anderson (recenzja tutaj
Jeffrey Dahmer. W głąb umysłu kanibala-zabójcy Christopher Berry-Dee (recenzja tutaj)
Czarna Wiedźma Laurie Forest (recenzja tutaj)
Skowronka Hopka. Nie ma rzeczy niemożliwych Alex Donovici (recenzja niebawem)


Jak więc widać, miesiąc był dość udany, ale trzymam kciuki, że październik pod kątem czytelniczym będzie lepszy. Poza tym we wrześniu niewiele się działo, a przynajmniej nic takiego, o czym warto opowiadać. :)

A jak minął wasz wrzesień? Ile książek przeczytaliście? Dajcie znać w komentarzach!
 
Cześć!

Jak ja lubię przychodzić do was z takimi wspaniałymi informacjami! Koniecznie zapamiętajcie datę 22. października! Dlaczego? Bo właśnie wtedy premierę ma wyjątkowa książka, obok której zdecydowanie nie wolno przejść obojętnie! Mowa, oczywiście, o Piątym akcie Wojciecha Wójcika - kryminale, w którym odpowiedzi na pytania znajdziecie w dalekiej, wojennej przeszłości... Zaintrygowani? :)

Jeszcze nie? To może zdradzę wam kilka szczegółów:

Łapcie opis:

A tutaj kilka informacji o autorze: 

Urodził się w 1981 roku w Warszawie. Po ukończeniu studiów na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego przez pewien czas zajmował się dziennikarstwem sportowym. Od kilku lat pracuje jako urzędnik w administracji rządowej. Interesuje się sportem – głównie piłką nożną i baseballem – oraz turystyką górską i żeglarstwem. W wolnych chwilach podróżuje rowerem po Podlasiu. Autor książek Nikomu nie ufaj (2016),Garść popiołu (2016),Jezioro pełne łez (2017),Młoda krew (2018),Miałeś tam nie wracać (2019),Himalaistka (2020) i Dziedzictwo von Schindlerów (2020).

Dalej się wahacie? A jeśli powiem Wam, że książka jest na tyle nietuzinkowa i wciągająca, że PoMistrzowsku wzięło ją pod swoje patronackie skrzydła? :) 


No, teraz to już chyba na pewno sięgniecie, prawda? :)

Koniecznie dajcie znać, czy planujecie czytać? A znacie inne książki autora? 


PREMIERA 11.09.2024

John Gwynne to brytyjski autor wielu książek z gatunku high fantasy, a także miłośnik rekonstrukcji historycznych. Cień bogów, pierwszy tom Sagi o Krwiozaprzysiężonych, musi być w takim razie ukochanym dziełem pisarza, ponieważ należy do fantastyki, a jego główna fabuła toczy się w świecie Wikingów.

Perspektywa w fabule należy do trójki wyjątkowych, głównych bohaterów. Orki, matki Breki i żony Thorkela, kobiety-wojowniczki, której lepiej nie wchodzić w drogę. A jeśli ktoś ma plan włamać się do jej domu, zabić męża i porwać syna, niech wie, że życie mu niemiłe, ponieważ Orka w okamgnieniu ruszy za nim w pogoń, by zabić. I ta śmierć wcale nie będzie należała do spokojnych i bezbolesnych.

Elvary, członkini bandy Zwiastunów Śmierci, kobiety, która marzy o walkach oraz o tym, by jej nazwisko zostało zapamiętane przez świat. Więc jeśli masz w planach zrobić z niej żonę siedzącą w domu i usługiwaczkę, to lepiej zastanów się dwukrotnie. 

Oraz Varga, byłego niewolnika szukającego czarownicy, która pomoże mu odprawić specjalne, niezwykle trudne zaklęcie. Sęk w tym, że kiedy znalazł jedną, to należała ona do grupy Krwiozaprzysiężonych, toteż Varg musiał stoczyć bitwę z pewnym Półtrollem, by w ogóle móc z nią porozmawiać...

Każdy z nich jest różny. Każdemu przyświeca inny cel. A jednak zrobią wszystko, by zdobyć to, co sobie postanowili. I nie powstrzyma ich przed tym nic. Nawet dawni, martwi i zapomniani światu bogowie. Chyba?

 

Cień bogów to książka ciężka. Już od samego początku miałam lekki problem z prowadzoną narracją oraz z mocno rozbudowanym i skomplikowanym światem. Nie zrozumcie mnie źle, autor wspiął się na wyżyny kunsztu pisarstwa, by wykreować takie uniwersum, a jednak nie do końca mnie ono kupiło. Trudno było mi się wciągnąć w historię, zwłaszcza w tą prowadzoną z perspektywy Elvary, której nie polubiłam. Orka i Varg kupili mnie od razu. Z przyjemnością śledziłam ich losy i zmagania, dopingowałam i byłam po prostu ciekawa, jak potoczy się akcja. Niestety, ale do czasu. Jak jeszcze opowieść Varga jako-tako potrafiła mnie zainteresować, tak ta Orki od jakiejś połowy książki zaczęła mnie nużyć.

Czytałam jednak dalej z nadzieją, że zakończenie powali mnie na łopatki. Było w porządku, jednak oczekiwałam cudu i się po prostu zawiodłam.

W książce bardzo odczuwalny jest klimat rodem z Wikingów. Widać, że John Gwynne hobbistycznie zajmuje się rekonstrukcjami, ponieważ po przeczytanych treściach mogę z czystym sercem powiedzieć, że jest mistrzem w tej dziedzinie. Zbudowany świat, zwyczajna rzeczywistość, w której żyli bohaterowie, statki, którymi pływali, oręż, którą walczyli, i wyznawane zasady - całokształt wypadł niezwykle realistycznie.

Podsumowując, Cień bogów to dobra książka, która z pewnością znajdzie swoich fanów. Dla mnie, niestety, była zbyt ciężka. Nie potrafiłam zżyć się z bohaterami, choć z początku zapowiadało się odwrotnie. Mimo to ogromnie doceniam wiedzę autora w zakresie wikingów oraz umiejętności w kreacji rozbudowanego, zaawansowanego świata. 

5/10

Cień bogów
John Gwynne
Wydawnictwo Fabryka Słów
Warszawa 2024
Stron: 567

→ Głód bogów

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu

 
PREMIERA 25.09.2024

Od literatury dziecięcej zawsze oczekuje się więcej niż od książek dla dorosłych czytelników. Dlaczego? Ponieważ te dla dzieci poza interesującą opowieścią, która będzie potrafiła na tyle zaciekawić młodych, by po paru stronach nie odłożyły książki w kąt, to dodatkowo powinna nauczać bądź serwować mądrą lub budzącą empatię puentę. 

Skowronka Hopka. Nie ma rzeczy niemożliwych autorstwa rumuńskiego pisarza Alexa Donoviciego to pierwsza książeczka z serii. Historia opowiada o skowronce, która urodziła się bez skrzydeł i z wyjątkowo krótkimi nóżkami. Przerażona odpowiedzialnością i trudem takiego życia matka skowronki zabrała jej rodzeństwo i porzuciła Hopkę na pewną śmierć.

Hopka jednak przypadkiem poznaje pewnego puchacza, który nie dość, że ją przygarnia do siebie, to również uczy, jak radzić sobie w życiu bez skrzydełek. Tym samym udowadnia, że nie ma rzeczy niemożliwych, a słowo "niemożliwy" to w rzeczywistości wyłącznie słowo.

Czy Hopce uda się pokonać przeciwności losu? Czy odnajdzie mamę oraz rodzeństwo?

 

Alex Donovici przedstawił naprawdę wzruszającą opowieść, która dodatkowo uczy. Przekazuje młodszym czytelnikom takie wartości jak tolerancja wobec osób odmiennych, poczucie własnej wartości oraz fakt, że własne potrzeby są równie ważne jak potrzeby innych. Ogromną zaletą Skowronki Hopki jest również fakt, że pomysł stworzenia Hopki został zainspirowany prawdziwą historią dziewczynki, która urodziła się bez rąk i miała wyjątkowo krótkie nogi. Dziewczynka, mimo że porzucona przez biologiczną rodzinę, odnalazła miłość oraz bezpieczeństwo wśród osób, które ją adoptowały. 

Na wspomnienie zasługują przepiękne, klimatyczne ilustracje autorstwa Steli Damaschin-Popy. Są stonowane, wielobarwne, o przyjemnej, idealnie dopasowanej do opowieści kreski.

Skowronka Hopka. Nie ma rzeczy niemożliwych to krótka książeczka dla dzieci, ale bardzo warta polecenia. Historia uczy, bawi oraz wzrusza, a także zachwyca kolorowymi ilustracjami. Jest idealnym wyborem dla młodszych czytelników, dopiero rozpoczynających przygodę z samodzielnym czytaniem albo takich, którym rodzice czytają do snu.

8/10

Skowronka Hopka. Nie ma rzeczy niemożliwych
Alex Donovici, Stela Damaschin-Popa
Wydawnictwo ToTamto
Warszawa 2024
Stron: 96

→ Skowronka Hopka. Na ratunek zimie

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu
 
PREMIERA 11.09.2024

Jeśli w tym właśnie momencie przechodzisz niezwykle irytujący zastój czytelniczy, nie jesteś w stanie zmusić się do czytania bądź nie możesz trafić na żadną książkę, która posiada "to coś", co pozwoli ci zanurzyć się w wyimaginowanej rzeczywistości, to mam dla ciebie wyjście z tej nieciekawej sytuacji. Czarną Wiedźmę Laurie Forest, pierwszy tom Kronik Czarnej Wiedźmy. Gwarantuję, że gdy tylko przeczytasz kilka początkowych rozdziałów, przepadniesz, a wspomniany zastój odejdzie w niepamięć. Tak, jak to było w moim przypadku. :)

Ale po kolei.

Historia kręci się wokół nastoletniej Elloren Gardner, wnuczki Carnissy Gardner, tytułowej Czarnej Wiedźmy, niezwykle potężnej kobiety, dzięki której kilkanaście lat temu Gardnerianie wygrali Wielką Wojnę. Elloren żyje w cieniu babki i to dosłownie - mimo że wygląda identycznie jak babcia, to nie odziedziczyła po niej żadnych mocy. 

Dziewczynę oraz dwóch jej starszych braci wychowuje wujek i to on postanawia zapisać Elloren na studia aptekarskie na sławetny Uniwersytet Verpax. Dopiero po wyjeździe z rodzinnego domu Elloren doświadcza brutalności, pogardy oraz niesprawiedliwości ze świata zewnętrznego. Oraz rozumie znaczenie strachu, zwłaszcza w chwili kiedy ktoś postanawia ją zabić... 

Czy Elloren uda się odnaleźć w uniwersyteckiej rzeczywistości? Czy pozna przyjaciół, a może znajdzie samych wrogów? Jedyne, co jest pewne, to fakt, że nie będzie jej łatwo. Osoby niewykazujące żadnych predyspozycji magicznych znajdują się bowiem na samym dole hierarchii szkolnej, o czym Elloren nie dane będzie zapomnieć.

Czarna Wiedźma to epicka fantastyka, w której czytelnika poza cudownie wykreowanym światem urzekną także rozbudowane wątki oraz nietuzinkowi bohaterowie. Laurie Forest dała popis niezwykłych umiejętności, powołując do życia obszerne i zachwycające uniwersum. W książce pojawiają się takie wątki jak: magiczna szkoła, motyw buntowników, problemy tożsamościowe, życie w cieniu starszego pokolenia oraz motyw niezgody politycznej, związanej z torturami, niewolnictwem, a nawet morderstwami. Wszystko to sprawi, że oderwanie się od lektury będzie graniczyło z cudem.

Elloren to wyjątkowa bohaterka: zbudowana z wad i zalet, ze złożonym charakterem i wyrobionymi, niekoniecznie popularnymi poglądami politycznymi. Już od samego początku jej zachowanie wzbudza przeróżne emocje, co określiłabym jako ogromny plus, zwłaszcza że z biegiem fabuły w dziewczynie następuje diametralna zmiana. Osobiście uwielbiam taki zabieg literacki - bohater wskutek przeżytych wydarzeń staje się zupełnie inną osobą niż na początku powieści. Dzięki temu czytelnik mocniej się angażuje.

Dużą zaletą Czarnej Wiedźmy było rozbudowane, interesujące uniwersum. Nie mówię tu wyłącznie o ciekawych krainach, lecz przede wszystkim o istniejących w świecie Laurie Forest rasach i potworach oraz o obiecującym systemie magicznym

W historii pojawiają się wątki szykanowania międzyrasowego, hierarchii społeczeństwa oraz związanego z ową niesprawiedliwością buntu. Osobiście uwielbiam tego typu zawirowania, szczególnie że autorka poprowadziła temat genialnie. Zakończenie sprawiło, że po raz pierwszy w życiu postanowiłam sięgnąć po kontynuację w oryginale, tak mocno nie mogłam doczekać się poznania dalszych wydarzeń.

Jedynym minusem książki była lekka przewidywalność, ale w gruncie rzeczy tak pochłonęła mnie akcja, że aż tak mocno się tym nie przejęłam.

Czarna Wiedźma Laurie Forest to fantastyka zdecydowanie warta polecenia. Jeśli lubujecie się w motywach wiedźm, magii oraz magicznej szkoły, życia w cieniu starszego pokolenia oraz szykanowania międzyrasowego, to ta pozycja będzie waszym must readem! Dawno żadna książka aż tak mocno mnie nie wciągnęła w swój świat, dlatego tym mocniej będę was namawiać na sięgnięcie. Czytajcie. Proszę! :)

9/10

Czarna Wiedźma
Laurie Forest
Wydawnictwo Jaguar
Warszawa 2024
Stron: 594

→ The Iron Flower

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu
 
PREMIERA 30.07.2024

Cherie Dimaline to kanadyjska autorka powieści young adult, które zostały docenione przez krytyków literackich oraz zdobyły wiele prestiżowych nagród. Pieśni żałobne dla umierających dziewcząt to jej najbardziej znana książka, przez długi czas znajdująca się na listach bestsellerów. W Polsce ukazała się nakładem Domu Wydawniczego Rebis - wspominam o tym, gdyż została naprawdę przepięknie wydana, a jej brzegi zdobią szczególne malunki.

Przejdźmy jednak do ważniejszej kwestii, a mianowicie fabuły. Autorka w sposób wyjątkowy snuje nieco duszną, lekko upiorną opowieść o Winifred, nastolatce, która wraz z ojcem mieszka w domu na cmentarzu. W pobliżu grobu swojej zmarłej podczas porodu matki. Dziewczyna uwielbia samotność, dlatego szwęda się pomiędzy nagrobkami i kryptami, strasząc przy tych napotkanych po drodze ludzi. Przez to pojawia się pogłoska, że cmentarz jest nawiedzony, co z kolei zaczyna przyciągać zaciekawionych tematem turystów.

Sęk w tym, że cmentarz rzeczywiście jest nawiedziony. Pewnej nocy Winifred poznaje ducha tragicznie zmarłej dziewczyny, Phil, która powoli opowiada jej historię swojego krótkiego życia... Od tego czasu nic nie jest takie samo.

I dlaczego serce Winifred zaczyna szybciej bić na widok ducha?

Pieśni żałobne dla umierających dziewcząt to zdecydowanie wyjątkowa, odrobinę ekscentryczna opowieść. Nie jest idealna, choć nie można zaprzeczyć, że posiada absolutnie fantastyczny, cmetnarno-upiorny klimat, który momentami naprawdę potrafi wywołać gęsią skórkę. W ogóle wydaje mi się, że właśnie ten klimat jest największym atutem powieści. Wprowadza duszną atmosferę, pobudza wyobraźnię oraz wywołuje cały szereg przeróżnych emocji. A wszystko to w otoczeniu tajemniczego wątku tragicznej śmierci.

Cherie Dimaline wymyśliła naprawdę intrygujący główny wątek, choć uważam, że mogła go trochę dopracować. Zwłaszcza zakończenie, które summa summarum w porównaniu z całą resztą okazało się nijakie. W powieści pojawiają się także poboczne kwestie dotyczące relacji między Winifred a ojcem, przyjaźni z Jackiem, szerokopojętego introwertyzmu oraz wybrakowanych kontaktów z kuzynką i wspomnianych wcześniej pseudonawiedzeń. Było ciekawie, choć w żaden sposób nieporywająco. Pojawiła się iskra, po niej mały płomień, który zamiast ostatecznie przerodzić się w pożar, zaledwie ledwo się tlił.

Wrócę jeszcze do relacji między Winifred a Phil. W skrócie: była bardzo dziwna. Charakter Phil i sposób, w jaki traktowała Winifred, oceniłabym jako toksyczny. Ciągłe wyrzuty, kłótnie z byle powodu, obrażanie się, jeśli coś poszło nie po jej myśli - wszystko to sprawiło, że miałam ochotę wyjść z siebie i stanąć obok. Ja rozumiem, że to nastolatki, że hormony buzują, że pojawia się bunt oraz notoryczny brak zrozumienia, ale czy duch, osoba, która znalazła się "po drugiej stronie", którą zamordowano  nie powinna zachowywać się jednak nieco doroślej? Wykazać zrozumienie? Empatię? Może próbuję doszukać się czegoś nad wyraz, lecz nie potrafię przestać odnosić wrażenia, że czegoś mi tutaj ewidentnie zabrakło. 

W kilku słowach podsumowania: Pieśni żałobne dla umierających dziewcząt to ciekawa opowieść, zdecydowanie oryginalna i warta poznania. Nie radzę jednak oczekiwać cudów, ponieważ w pewnym momencie historia może zawieść, zwłaszcza jeśli nastawiło się na coś wybitnie wspaniałego. Książkę Cherie Dimaline określiłabym raczej jako dobrą, pozwalającą na ucieczkę od rzeczywistości, ze świetnie zbudowanym, cmentarnym klimatem. Dla młodzieży i dla dorosłych. Pieśni żałobne dla umierających dziewcząt to opowieść o śmierci za życia i o życiu po śmierci. O miłości bezkresnej i o kresie miłości. O dojrzewaniu oraz o staniu w miejscu. O martwych i o żywych, choć niepotrafiących żyć.

7/10

Pieśni żałobne dla umierających dziewcząt
Cherie Dimaline
Dom Wydawniczy REBIS
Poznań 2024
Stron: 320

Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu


PREMIERA 28.08.2024

Christopher Berry-Dee to brytyjski kryminolog, dziennikarz śledczy oraz autor m.in. serii Rozmowy z seryjnymi mordercami. Miałam już przyjemność czytać jego trzy książki: Rozmowy z psychopatami. Masowi mordercy i szaleńcy; Rozmowy z seryjnymi mordercami. Najgorsi na świecie; Rozmowy z psychopatami. W otchłani zła (recenzje kolejno tutaj, tutaj oraz tutaj). Za każdym razem podobało mi się niesamowicie rzetelne podejście do tematu, przedstawienie wielu różnych punktów widzenia, a także stawianie hipotez oraz próby ich obalenia albo potwierdzenia. 

W tamtych książkach autor omawiał przypadki różnych psychopatów i morderców. W Jeffrey Dahmer. W głąb umysłu kanibala-zabójcy skupia się wyłącznie na jednym nazwisku.

Jestem pewna, że każdy z was słyszał o Jeffreyu Dahmerze, seryjnym mordercy działającym w Ameryce w stanie Wisconsin w latach 90-tych ubiegłego wieku. Na podstawie życiorysu tego potwora powstało wiele filmów, książek, a także seriali dostępnych na znanych, streamingowych aplikacjach, więc jest w czym wybierać, jeżeli ma się ochotę poznać jego dzieje. Ja postanowiłam sięgnąć po sprawdzone nazwisko z nadzieją, że dostanę rzetelną, obiektywną relację z życia Dahmera, okraszoną wieloma dowodami, a także ciętym językiem i czarnym humorem. 

W książce Jeffrey Dahmer po krótkim wstępie autor kolejno przedstawia życie Dahmera. Przybliża jego burzliwe, nieszczęśliwe dzieciństwo, pierwsze problemy szkolne, brak jakichkolwiek przyjaciół oraz wręcz dominującą samotność. Następnie przechodzi do lat nastoletnich, krótkiego pobytu w wojsku, konfliktów z prawem, aż wreszcie dociera do meritum. Dokładnie opisuje kolejne morderstwa aż piętnastu mężczyzn i chłopców, mających nieszczęście poznać Dahmera osobiście. Rozdziały z procesu i krótka wstawka dotycząca biegłych psychologów i psychiatrów wieńczą książkę.

Myślę, że to pobieżne przedstawienie zawartości książki w żaden sposób niczego wam nie zaspojleruje. Po pierwsze, życie Jeffreya Dahmera jest znane; każdy człowiek choć trochę interesujący się tematem zna również jego zakończenie (śmierć w więzieniu). A po drugie wspomniane przeze mnie wydarzenia przeczytasz w spisie treści na początku. :)

Co w takim razie wyróżnia książkę Christophera Berry'ego-Dee na tle innych? Przede wszystkim podejście autora do rzeczowego stawiania sprawy.  Autor zrobił doskonały research, co widać na każdej stronie. Widać, że otrzymał on dostęp do wielu dokumentów bezpośrednio wyrwanych z kartotek policyjnych, co pozwala poznać tę historię z pierwszej ręki. Po drugie autor nie tylko dokładnie nakreśla konkretne wydarzenia, ale również zaprasza czytelników do wejścia w głąb umysłu tego zwyrodnialca. Stara się analizować działania Dahmera, omawia wpływy czynników zewnętrzych na ukształtowanie oraz ogólnie pojawienie się morderczych myśli, nekrofilii oraz zapędów kanibalistycznych. Po trzecie, na stronach książki nie znajdziemy bełkotu zrozumiałego wyłącznie naukowcom, psychologom bądź osobom zawodowo związanym z miejscami zbrodni. Christopher Berry-Dee robi wykład, używając prostych, niewygórowanych słów, co sprzyja lepszemu poznaniu już i tak skomplikowanej historii. A po czwarte, pojawia się tu naprawdę sporo czarnego humoru, dzięki czemu książka staje się jedyną w swoim rodzaju.

Jedyną wadą Jeffrey Dahmer. W głąb umysłu kanibala-zabójcy są moim zdaniem ostatnie rozdziały dotyczące rozprawy sądowej. Została ona potraktowana po macoszemu. Spodziewałam się dokładniejszego przeanalizowania tamtych wydarzeń, wejścia w głąb umysły Dahmera w chwili, kiedy każdy już wiedział, jakim jest zwyrodnialcem. Autor skupił się wyłącznie na przytoczeniu paru nazwisk psychologów i psychiatrów, i tak naprawdę tyle. Zabrakło mi tu emocji albo czegokolwiek, co czuł Dahmer w momencie postawienia zarzutów oraz ostatecznego skazania. 

Jeffrey Dahmer. W głąb umysłu kanibala-zabójcy to książka mocna, ciężka i poruszająca okropną tematykę, która z pewnością nie spodoba się każdemu. Autor w żaden sposób nie patyczkuje się ze słowami, każdą zbrodnie opisuje dokładnie, podobnie jak akty kanibalizmu oraz nekrofilii występujące bezpośrednio po zbrodni. Christipher Berry-Dee zagląda w głąb umysłu jednego z najobrzydliwszych i najbrutalniejszych ludzi stąpających po tym świecie. Analizuje, wyciąga wnioski i opowiada żarty. Polecam wyłącznie osobom o silnych nerwach i pragnących lepiej poznać historię potwora-kanibala. 

7/10


Jeffrey Dahmer. W głąb umysłu kanibala-zabójcy
Christopher Berry-Dee
Wydawnictwo Czarna Owca
Warszawa 2024
Stron: 256

Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję


 
PREMIERA 30.07.2024

Proszę Państwa, stało się. Ostatnia księga powieści graficznej Diuny Franka Herberta ujrzała światło dzienne i tym samym domknęła tę część historii. W Proroku Paul Artyda, znany aktualnie jako Muad'Dib, czyli mysz pustynna, przewodzi Fremenom. Zbiera popleczników i każdego, kto się nada, by wznieść powstanie i odbić Arrakis. Nie będzie to łatwe zadanie, ponieważ po drugiej stronie barykady stoi sam Imperator, a także owiany złą sławą ród Harkonennów z Baronem na czele. 

Paul musi wznieść się na wyżyny umiejętności strategicznych, żeby wygrać z tak potężnym przeciwnikiem. Pomaga mu w tym dawny przyjaciel, a także oddana matka i wyjątkowa dziewczynka, siostra Alia. Oraz tajemnicza, magiczna woda życia...

Czy Paulowi uda się wyzwolić Fremenów? Czy odbiją Arrakis? Jak potoczy się ta walka? Kim okażą się zdrajcy, a kim prawdziwi przyjaciele? 


W trzeciej księdze Diuny czytelnik już od samego początku zostaje porwany w wir zaskakujących, intrygujących wydarzeń. Śledzi losy z wielu różnych perspektyw, powoli i skrupulatnie budując samemu osąd w niektórych kwestiach. A ponadto nieprzerwanie kibicuje Paulowi, choć niektóre jego wybory wzbudzą zdumienie. W ogóle w tej części kreacja bohaterów wypadła znakomicie. Jak w poprzednich dwóch częściach nie do końca potrafiłam zżyć się z postaciami, niektórych egzystencji kompletnie nie rozumiejąc, tak tutaj bohaterowie dali do wiwatu. Przestali być typowo biali albo czarni, stali się szarzy, dzięki czemu cała fabuła wskoczyła na wyższy poziom.

W Proroku akcja nabrała takiego tempa, że ledwo nadążałam czytać. Co, oczywiście, jest niemożliwe, a jednak tak właśnie się czułam. Brnęłam na łeb na szyję, a każde oderwanie od powieści irytowało mnie do potęgi. Zakończenie to istna jazda bez trzymanki. Każde słowo spijałam jak jakiś napój bogów. :)


Ogromnie się cieszę, że mój pierwszy kontakt z Diuną Franka Herberta był właśnie przez powieść graficzną. Czuję w kościach, że gdybym sięgnęła po zwyczajną książkę, szybko bym się znudziła, nie dobrnąwszy nawet do połowy, przez co naprawdę wiele bym straciła. Przeczytanie powieści graficznej jako pierwszej pozwoliło mi wejść w fabułę, bez konieczności zderzenia się najpierw z fragmentami pełnymi politycznych rozważań, opisów krajobrazów czy problemów gospodarczych. W komiksach wspomniane rzeczy zostały zaledwie nakreślone, by dać wgląd na całokształt, a poza tym miało się do czynienia z dynamicznymi dialogami, spiskami, zdradami, tajemnicami oraz dziwną magią, a także mnóstwem walk. Polecam, bo to historia zdecydowanie warta poznania. 

8/10

Diuna. Powieść graficzna, księga 3. Prorok
Frank Herbert, Brian Herbert, Kevin J. Anderson
Dom Wydawniczy REBIS
Poznań 2024
Stron: 200

← Diuna, księga II

Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu
 
Nie pamiętam, kiedy ostatnio robiłam post z podsumowaniem miesiąca. Serio. Chyba jakoś rok temu? Może dłużej? Ostatnio nie mam zbytnio czasu, by czytać tak dużo co dawniej, więc nie widziałam większego sensu w dodawaniu posta o dwóch książkach. Postanowiłam jednak przerwać tę złą passę z nadzieją, że podsumowania zmobilizują mnie do czytania. 

W sierpniu przeczytałam 4 książki. 

Były to:

Ukryta królowa, księga I Petera V. Bretta (link do recenzji)
Tamsin Petera S. Beagle'a (link do recenzji)
Dni śmiertelnego strachu Grahama Mastertona (link do recenzji)
oraz
→ tajemniczy pdf, o którym więcej dowiecie się wkrótce :)

Jak widać, królowała fantastyka/horror, czym zapewne was nie zaskoczyłam. Poza tym w sierpniu na blogu niewiele się działo, ale zamierzam się poprawić. Zbyt dużo czasu poświęcałam instagramowi, a brakowało mi takiego spokojnego, typowego blogom klimatu. Postanowiłam wrócić bardziej w te strony, wszak od blogspota się wszystko zaczęło. :)

Prywatnie zmieniło się tylko to, że zostałam mamą. 4 miesiące temu. Rozalia zabiera mi większość wolnego czasu, ale już jest starsza, już jest łatwiej. 

Dajcie znać, co się w ostatnim czasie działo u was! Jakieś zmiany? Interesujące wydarzenia? Cokolwiek? :)
 
PREMIERA 16.07.2024

Graham Masterton to niekwestionowany mistrz grozy, po którego książki sięgają fani horrorów, dreszczowców oraz mrocznych, ciężkich kryminałów. Osobiście przeczytałam kilka jego powieści; jedne podobały mi się bardziej, inne mniej, jak to w życiu bywa. Każdorazowo jednak onieśmielał mnie ich klimat, a fabuła oraz poczynania bohaterów niemal mroziły krew w żyłach. Kiedy więc usłyszałam, że w lipcu została wydana nowa książka autora, bez wahania po nią sięgnęłam.

Dni śmiertelnego strachu to zbiór dziesięciu opowiadań napisanych wespół z Dawn G. Harris (autorką Divinera). Każde z nich jest trudne, często zaskakujące, momentami obrzydliwe i zdecydowanie przeznaczone dla dorosłego czytelnika. Fabularnie różnorodne, napisane lekkim stylem (mimo ciężkiej tematyki) opowiadania mocno zapadają w pamięć, a po niektórych naprawdę ciężko się otrząsnąć. 

Czytelnik poznaje między innymi Jimmiego, młodego mężczyznę, którego wieczorną rutyną jest podglądanie sąsiadów z bloku naprzeciwko; maltretowaną przez męża Kasie wdającą się w romans z angielskim malarzem; wielebnego Charlesa, hobbistycznie odwiedzającego sierociniec dla dziewcząt, którym czyta na głos różne powieści; albo Jessicę, która chcąc schować się przed ulewnym deszczem, wchodzi do wyjątkowej galerii i trafia na wystawę Naród homoseksualistów.

Nie zamierzam zbyt wiele o nich opowiadać, ponieważ nie chcę zepsuć swego rodzaju niespodzianki, zwrotu akcji, który sprawi, że wasze serce albo zabije mocniej, albo - wręcz przeciwnie - na chwilę się zatrzyma. Mogę tylko napisać, że jest naprawdę wielobarwnie, z pewnością się nie znudzicie, a kilka zakończeń nie pozwoli wam w spokoju przespać nocy. 

Największym atutem Dni śmiertelnego strachu są dwa elementy. Pierwszym jest zdecydowanie niewyobrażalny, wyjątkowy klimat, a drugim doskonale wykreowani bohaterowie, po których nigdy nie wiadomo, czego się spodziewać. Czytelnik z ogromnym zaangażowaniem śledzi ich losy, jednym kibicuje, drugich nienawidzi. Zachowanie niektórych wywołuje obrzydzenie, innych współczucie, może strach lub szok. Dodatkowo każde opowiadanie jest na swój sposób nieprzewidywalne, dzięki czemu momentami pobudza wyobraźnie aż za bardzo.

Ciekawym wybiegiem w książce było przeniesienie niektórych opowiadań na nasze tereny. Widać, że Graham Masterton ostatnimi czasy często odwiedzał Polskę, ponieważ dwa opowiadania (Portret Kasi oraz Czerwony Rzeźnik z Wrocławia) dzieją się u nas, czego świadomość przeraża dwakroć mocniej. 

Podsumowując, Dni śmiertelnego strachu to wyjątkowe historie, które z pewnością zapadną w pamięć (jedne mniej niż drugie). Są przerażające, ohydne, brutalne i pikantne, przeznaczone wyłącznie dla starszych czytelników. Autor doskonale dawkuje emocje, by w pewnym momencie rzucić taką rewelację, że portki spadają z wrażenia - kolokwialnie rzecz ujmując. Ja jestem zachwycona, bo dostałam to, czego najbardziej oczekiwałam: niesamowity klimat, intrygujące opowieści pełne zwrotów akcji oraz towarzyszące czytaniu uczucie, jakbym taplała się w wyjątkowo obrzydliwym bagnie. Polecam!

9/10

Dni śmiertelnego strachu
Graham Masterton i Dawn. G. Harris
Dom Wydawniczy Rebis
Poznań 2024
Stron: 302

Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu
 
PREMIERA 16.07.2024

Pewne książki bywają wyjątkowe z całkowicie różnych powodów niż zazwyczaj się mówi. Nie są ani fabularnie skomplikowane, ani akcja nie goni na łeb na szyję, ani nie wzbudzają rollercoastera emocji, a jednak wpada się w ich wir. Są jak grząskie piaski; im bardziej się ruszasz, im dalej brniesz przez treści, tym cię mocniej wciągają i nie chcą puścić. Czujesz się, jakbyś tonął. I co najlepsze - wcale nie zamierzasz uciekać, ba, ty wręcz pragniesz, by te piaski cię pochłonęły. Całego. Doszczętnie. Na zawsze.

Identycznie czułam się podczas lektury Tamsin Petera S. Beagle'a. Książka już od pierwszych stron płynie niezwykle spokojnie, prawie leniwie, a jednak z pazurem. Historia opowiadana jest z perspektywy Jennifer - nastoletniej Amerykanki, której rozwiedziona dawno matka poznaje faceta, Evana, bierze ślub i zamierza przeprowadzić się z nim do Dorset, hrabstwa w południowej Anglii. Jenny w ogóle się ten pomysł nie podoba, ale bądźmy szczerzy, jest nastolatką, ergo ma niewiele do gadania.

W dość zawrotnym tempie przenoszą się do niezwykłej Rezydencji w prowincjonalnym miasteczku, gdzie zamieszkują razem z Evanem oraz jego dwoma synami, Tonym i Julianem. Nowa rodzina, nowi przyjaciele, nowe miejsce, kraj i zwyczaje - wszystko to sprawia, że Jenny czuje się zagubiona i samotna.

Na szczęście samotność nie trwa długo, ponieważ pewnej nocy poznaje najpierw kotkę, nadzwyczajną towarzyszkę swojego kota o jakże twórczym imieniu Pan Kot. A potem poznaje właścicielkę owej kotki. Tamsin. 

I nic nie byłoby w tym dziwnego, gdyby Tamsin nie była duchem, a jej osoba nie żyła w Rezydencji ponad 300 lat temu... 

Sięgając po Tamsin Petera S. Beagle'a, po opisie spodziewałam się książki przepełnionej grozą, niepewnością i ciągle towarzyszącemu czytaniu napięciu. Oczekiwałam lekkiego horroru, który parokrotnie przyspieszyłby bicie mojego serca. Nic z tego. Okazało się, że dostałam coś o wiele lepszego. Leniwie snującą się opowieść o dorastaniu, o poznawaniu samej siebie, o odkrywaniu przyjaźni w pełnym tego słowa znaczeniu. Historię, w której każdy rozdział delikatnie poruszał moją duszę, jakby autor grał na niej jak na instrumencie, czasami uderzając w jedną, a później w drugą strunę. Książkę, w jakiej typowa akcja dzieje się raptem pod koniec, a jednak nie da rady się od niej oderwać.

Największym atutem powieści, poza cudownym prowadzeniem narracji przez Jenny, jej rzeczowym i jednocześnie emocjonalnym przedstawieniem pewnych epizodów ze swojego życia, było zdecydowanie wprowadzenie dobrego ducha z tragiczną przeszłością. Tamsin to bohaterka okryta całunem tajemnic. Czytelnik poznaje ją coraz bardziej z każdą stroną, a mimo to ciągle ma wrażenie, że dalej nic nie wie, a Tamsin jest zaledwie dziwnym wytworem wyobraźni, czymś nieistniejącym. Złudzeniem. Przytaczane życie Tamsin, to, jak Jenny powoli odkrywa całą prawdę o niej i jej śmierci, w pewnej chwili staje się wręcz uzależniające. Każdy szczegół wciąga się jak kolejne kreski narkotyku, coraz chętniej i śmielej, pragnie się tylko więcej i więcej.

Na uwagę zasługuje również miejsce akcji. Dorset to hrabstwo w Anglii, w którym stare legendy i klechdy nadal zdają się obowiązywać. To świat, gdzie takie wymysły jak boggarty, pooki, billy-blindy czy dęboludy ciągle istnieją. Było to niezwykle intrygującym uzupełnieniem książki, ponieważ wprowadzało do fabuły ten szczególny rodzaj magii, który ja wręcz uwielbiam.

W kilku słowach podsumowania: Tamsin to książka niezwykła. Powieść obyczajowa z elementami fantasy, która spodoba się naprawdę wielu osobom, nawet tym stroniącym od fantastyki. Nadnaturalne zjawiska ani przez sekundę nie przytłaczają, są raczej świeżym, zachwycającym dodatkiem sprawiającym, że historia ostatecznie staje się wyjątkowa. Autor stworzył wielobarwne, interesujące postacie i ulokował je w doskonale wybranym miejscu. Historia porywa, zaciekawia, nie pozwala uciekać myślom gdzieś indziej i wielokrotnie wywołuje ciarki. Momentami wprowadza tajemniczy klimat, a powolne budowanie napięcia oraz stopniowe poznawanie przeszłości Tamsin to supersmaczne wisienki na torcie. Polecam!

8/10

Tamsin
Peter S. Beagle
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Warszawa 2024
Stron: 402


Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu