PREMIERA 27.03.2024

Miasto Gwiezdnego Pyłu to debiut autorstwa brytyjskiej pisarki, Georgii Summers. Po książkę sięgnęłam z dwóch powodów. Po pierwsze jest to fantastyka, której główna fabuła kręci się wokół tajemniczej klątwy, a po drugie: w grę wchodzi magiczny świat powiązany z gwiazdami. Jak widzicie, nie mogłam przejść obok tej historii obojętnie, z napięciem wyczekując nieoczekiwanego. :)

Miasto Gwiezdnego Pyłu opowiada o perypetiach Violet Everly. Czytelnik poznaje ją już jako małą dziewczynkę, którą wychowują wujowie, Ambrose oraz Gabriel, i której matka, Marianna, tajemniczo zniknęła. Niby wyruszyła w poszukiwaniu przygód, niby w celu odkrycia prawdy, niby z zamiarem przełamania klątwy od lat dotykającej rodzinę Everly. Problem pojawia się w chwili, kiedy matka Violet powinna już wrócić, bo nadszedł jej czas, a jednak ślad po niej zaginął. 

Do domostwa Everlych przybywa Penelopa domagająca się spełnienia obietnicy, jednak po dłużej rozmowie dochodzi do kolejnej wymiany. Violet zostaje "sprzedana". Dziewczyna za równo dziesięć lat zostanie zabrana przez Penelopę, by się poświęcić. By umrzeć.

Lata lecą, nikt nadal nie wie, jak odczynić klątwę. Ba, wujowie nawet nie chcą wytłumaczyć Violet, na czym owa klątwa w ogóle polega. W międzyczasie Violet poznaje Aleksandra, przystojnego asystenta Penelopy, z którym nawiązuje swego rodzaju więź. Poza tym nadal ze wszystkich stron stara się poznać prawdę i odnaleźć zaginioną przed laty matkę.

Czy Violet uda się odczynić klątwę? Na czym ona właściwie polega? Kim jest Penelopa? Czy można ufać Aleksandrowi? I najważniejsze: jaki z tym wszystkim związek mają Gwiazdy?

Miasto Gwiezdnego Pyłu to książka, do której niestety nie jestem stuprocentowo przekonana. Już od pierwszych stron czułam swego rodzaju konsternację, ponieważ nie miałam zupełnie pojęcia, o co chodzi. Plątały mi się wydarzenia, bohaterowie wszystko gmatwali, pojawiało się pełno tajemniczych motywów, z których żaden nie był choć w minimalnym stopniu wyjaśniony. Za dużo, zbyt niepewnie. Miałam jednak nadzieję, że im dalej w las, tym kolejne puzzle historii wskoczą na swoje miejsce i coś zacznie się przejaśniać. Niestety, ciągle coś mi nie grało, a zakończenie - mimo że ostatecznie odpowiedziało na wszystkie moje pytania - kompletnie mnie nie usatysfakcjonowało. 

W książce zabrakło mi lepszego poprowadzenia postaci. Przez ponad trzysta pięćdziesiąt stron nie udało mi się zżyć z żadnym bohaterem. Żadnego nie polubiłam czy nie znienawidziłam - wszyscy byli mi obojętni. Największy problem miałam jednak z Violet, która mimo że ciągle powtarzała, że musi poznać prawdę, przez prawie dziesięć lat nie porozmawiała szczerze z wujami, nie zrobiła nic, by choć odrobinę zbliżyć się do rozwiązania. Wiedziała, że jest okłamywana, że jej dni są policzone, a jednak biernie trwała. Miałam wrażenie, jakby autorka specjalnie wydłużała czas, by ostatecznie pisać o dorosłej Violet. Z jednej strony rozumiem zabieg, ale z drugiej cały ten wątek można było jakoś inaczej wytłumaczyć, bo ostatecznie stał się mocno naciągany.

Miałam nadzieję, że w Mieście Gwiezdnego Pyłu zagra przynajmniej system magiczny, ale szczerze? Nie zachwycił mnie. Pomysł stworzenia odrębnego świata, do którego przechodzi się wyłącznie dzięki specjalnym kluczom wykonanym z wyjątkowego, gwiezdnego materiału, brzmiał jak strzał w dziesiątkę. Jednak okazał się strzałem w kolano. Za mało magii, za dużo kręcenia się za własnym ogonem i lamentowania nad tajemniczą klątwą. Niewykorzystany potencjał.

Książka miała jednak kilka plusów. Podobała mi się relacja między Violet a Aleksandrem. Nie była oczywista. Zachowanie chłopaka oraz jego wybory życiowe potrafiły sporo namieszać, dzięki czemu historia od razu nabrała smaczku. Georgia Summers nie postawiła też na miłość od pierwszego wejrzenia; czytelnik śledził powolne, sympatyczne pogłębianie więzi między tą dwójką, budowanie zaufania, wzloty i upadki, co od razu dodało powieści realności. 

Ciekawym rozwiązaniem było również wprowadzenie motywu Gwiazd jako zwyczajnych ludzi (no, powiedzmy, że zwyczajnych). Świetnym wątkiem okazał się ten poświęcony Jurijowi oraz jego uzależnieniu od reweritu, czyli gwiezdnego minerału. Nie zamierzam zbyt wiele w tej kwestii mówić, by nie spojlerować, ale uważam, że Jurij to największy atut całej powieści - szkoda, że to tylko drugoplanowa postać.

W kilku słowach podsumowania: Miasto Gwiezdnego Pyłu to książka z niewykorzystanym potencjałem. Zapowiadała się naprawdę wspaniale, a jednak ostatecznie trochę mnie zwiodła. Nie zżyłam się z bohaterami, nie potrafiłam się do końca odnaleźć w aż nazbyt pokomplikowanej fabule, a momentami było zbyt wiele pytań i za mało odpowiedzi. Ciągle czegoś mi brakowało, a mimo to przeczytałam do ostatniej strony ciekawa zakończenia. Nie będę pisać, czy polecam, czy nie. Najlepiej sami zdecydujcie, czy Miasto Gwiezdnego Pyłu to książka dla was.

5,5/10

Miasto Gwiezdnego Pyłu
Georgia Summers
Wydawnictwo Jaguar
Warszawa 2024
Stron: 366

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu
Przedstawiam Wam największego fana Enoli Holmes :)

PREMIERA 13.03.2024

Enola Holmes to wyjątkowa bohaterka. Nie tylko ze względu na przynależność do znanej, szanowanej i nieco ekscentrycznej rodziny Holmesów, ale przez fakt tego, co w ciągu tych dziewięciu tomów osiągnęła. Enola towarzyszy mi już czwarty rok (pierwsza część wpadła w moje ręce pod koniec 2020 roku) i od tamtego czasu nieprzerwanie uczestniczę w jej kolejnych sprawach, patrzę, jak z pokracznego źrebaka wyrasta młoda, twardo stąpająca po ziemi kobieta. Podziwiam za brawurę, odwagę i wykraczającą poza normalną skalę zdolność logicznego myślenia oraz rozwiązywania łamigłówek. I aż łezka się w oku kręci, kiedy przychodzi czas na ostatnią przygodę.

Sprawa znaku mangusty rozpoczyna się od poznania przez czytelnika rodzeństwa Balestierów, Wolcotta i Caroline, młodych Amerykanów, którzy przybyli do Londynu w związku ze świetnie układającą się współpracą z Rudyardem Kiplingiem. Sęk w tym, że w trakcie pobytu niespodziewanie znika Wolcott. Mężczyzna pewnego wieczora wychodzi na spacer i nie wraca...

Tym tajemniczym zniknięciem, oczywiście, niechybnie interesuje się Enola, która jako predytorystka na co dzień zajmuje się odnajdowaniem przedmiotów i osób zaginionych. Do jej biura, a raczej biura doktora Ragostina, pod którego się podszywa, jak burza wkracza Kipling i żąda odnalezienia jego przyjaciela. Gdy mężczyzna poznaje prawdę, że to w rzeczywistości Enola jest Ragostinem, wyzywa ją od "strusiowatych wypłoszów z gębą poganiacza mułów" i opuszcza lokum.

Enola wie, że najodpowiedniejszą zemstą za chamskie zachowanie będzie ustalenie pobytu jego przyjaciela - udowodnienie, że kobieta w niczym nie urąga mężczyźnie. I w ten sposób rozpoczyna się zawiłe, niebezpieczne śledztwo, w którym często towarzyszy spostrzegawcze oko Sherlocka Holmesa.


Sprawa znaku mangusty była nie tylko doskonałą, wciągającą przygodą z paroma świetnymi zwrotami akcji, ale przede wszystkim idealnym zwieńczeniem cyklu. Dlaczego? Ponieważ w rzeczywistości żadna kropka nie została postawiona, a Nancy Springer zostawiła sobie furtkę, gdyby za kilka lat chciała powrócić do świata Enoli Holmes. Nie wpływa to jednak na całokształt, gdyż wszystko zostało świetnie wyjaśnione i dopięte na ostatni guzik - czytelnik nie pozostał w swego rodzaju zawieszeniu z milionem pytań kotłujących się w głowie. 

Największym atutem książki, jak i całej serii zresztą, jest kreacja Enoli. Każdy, kto śledzi poczynania dziewczyny od samego początku, doskonale widzi drogę, jaką przeszła. Jak wyrosła, jak dojrzała i - co może się wydać zaskakujące - spoważniała. Oczywiście, w głowie Enoli nadal pojawiają się szalone pomysły obfitujące często w brawurowe akcje, ale psychicznie zdaje się być poukładana, wie, czego pragnie od życia i nie boi się po to sięgać. Odniosłam również wrażenie, że Nancy Springer w każdym kolejnym tomie rzuca pod nogi Enoli coraz cięższe i większe kłody; sprawy stają się coraz bardziej niebezpieczne i zawiłe.

W Sprawie znaku mangusty doskonale czuć klimat XIX-wiecznego Londynu. Autorka idealnie oddała tamte czasy. Zachowanie ludzi, obowiązującą modę czy problemy dotykające ówczesne społeczeństwo. Krocząc między brudnymi, śmierdzącymi uliczkami w portowych dzielnicach albo zwiedzając wielkie dworki, miało się wrażenie, jakby rzeczywiście się tam było.

Nancy Springer w ostatniej części porusza wątek wścieklizny, znanej w tamtych czasach jako wodowstręt. Zostaje pokazany świat przed odkryciem szczepionki przeciw tej morderczej chorobie, a także sposób myślenia ludzi oraz działania w przypadku, gdy ktoś został pogryziony przez wściekłe zwierze. Dodało to sporo mroku do fabuły.

Sprawa znaku mangusty przeplata również wydarzenia rzeczywiste z fikcyjnymi. Autorka wplotła w historię postacie istniejące naprawdę, nakreśliła ich życie oraz puściła wodzę fantazji w związku ze zbudowaniem ich charakterów (choć w niektórych przypadkach starała się jak najlepiej oddać prawdę). Dzięki temu zabiegowi książka zdaje się być jeszcze bardziej prawdziwa.

Po powyższym pewnie nikogo nie zdziwi, że z całego serca polecę wam cykl o Enoli Holmes. Sprawa znaku mangusty idealnie domyka całość, a przy tym intrygująca i tajemnicza fabuła doskonale wypełni nudną, szarą rzeczywistość. Brudny Londyn, rodzina Holmesów, zagadkowe zaginięcie, zwroty akcji, wątek wścieklizny, Enola niedbająca o opinię innych tylko podążająca za własnymi pragnieniami - wszystko to sprawi, że nie dacie rady odłożyć książki nawet na sekundę. Polecam!

8,5/10

Enola Holmes i Sprawa znaku mangusty
Nancy Springer
Wydawnictwo Poradnia K
Warszawa 2024
Stron: 292


Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu

 

Cześć!
Trochę mniej się tutaj odzywam i trochę zaniedbałam bloga, ale miałam ważny powód! Dokładnie 8. kwietnia premierę miał mój debiut, Klątwa Pierwszych - pierwszy tom Trylogii Rasy Przeklętych. I po prostu byłam bardzo zajęta i skupiona raczej na social mediach niż na pisaniu nowych recenzji i wstawianiu ewentualnych postów tutaj. Kajam się. :)

Dodatkowo za 9 dni mam termin porodu. :D Wszystko więc mi się zdublowało, dlatego blog musiał pójść nieco na dalszy plan. I na razie, niestety, tak będzie. Oczywiście, będę się starała w wolnej chwili wpadać do was i nadrabiać wasze recenzje, ale wiecie jak jest... Życie zmienia mi się o 180 stopni, zwłaszcza jak niedługo na świecie pojawi się mini wersja męża i mnie. ;)

W każdym razie!

Przyszłam nie tylko pogadać, ale też zaprosić Was do sięgnięcia po mój debiut! Klątwa Pierwszych to dark fantasy, w którym znajdziecie takie motywy jak:

→ magia voodoo inspirowana prawdziwymi wierzeniami rodem z Haiti
→ podążanie za przeznaczeniem
→ motyw drogi
→ nieznana klątwa
→ poszukiwanie rodziny
→ rytuały i... zombi?

Zainteresowani?

Książka jest już dostępna w takich księgarniach jak Empik, TaniaKsiążka czy Matras i Gildia. Można także nabyć ją w wersji elektronicznej: dostępna w abonamencie na Legimi czy EmpikGo.


Kiedy w grę wchodzi magia voodoo, z góry powinieneś wiedzieć, że jesteś na straconej pozycji. 
Nyselle od dziecka posiada wyjątkowy dar uzdrawiania, jednak w dzień swoich osiemnastych urodzin mocno się nadwyręża. Ląduje w Lecznicy, gdzie przypadkowo poznaje prawdę o własnych korzeniach: wyrodnej matce oraz bracie bliźniaku, aktualnie mieszkającym na drugim krańcu kraju. Nyselle wyrusza więc w długą podróż pełną niebezpieczeństw. 
Nate to chłopak z wieloma problemami. Dziwnym trafem wszystkie wiążą się z jego nienaturalną, przerażającą umiejętnością. Na szczęście narkotyki pomagają w ucieczce od rzeczywistości. 
Czy Nyselle uda się odnaleźć brata? Czym okaże się tytułowa Klątwa Pierwszych? I kim, na loa, jest Blake Maddox – tajemniczy nieznajomy, który od wieków podąża za swoim przeznaczeniem: za dziewczyną o szarych oczach? 
Rytuały voodoo, klątwy, bogowie, duchy i… zombi? Zbierz w sobie odwagę, nim wkroczysz w te przeklęte krainy!


To jak? Dacie Klątwie szansę? Czy to raczej nie wasze klimaty? :)

 
PREMIERA 15.03.2024

Ten, który zatopił świat to drugi i zarazem ostatni tom dylogii Świetlisty cesarz, australijskiej autorki azjatyckiego pochodzenia, Shelley Parker-Chan. Pierwsza część (Ta, która stała się słońcem - kliknij, żeby przejść do recenzji) wywarła na mnie spore wrażenie, więc bez wahania sięgnęłam po kontynuację. Powiedzieć, że fabuła książki mnie opętała, to jak nie powiedzieć nic. Podczas czytania czułam każdą emocję bohaterów, każdą zadaną im ranę, każdy ból, wylaną łzę czy iskrę nadziei. 

Ale od początku. 

Fabularnie czytelnicy przenoszą się do momentu, w którym zakończono pierwszy tom. Zhu Yuanzhang zbiera siły, by zaatakować cesarza i przejąć tron. Mimo że posiada grono zaufanych i oddanych ludzi, jest to zaledwie garstka, z którą nie uda jej się zbyt wiele. Dlatego szuka sojuszników, dzięki jakim choć trochę namiesza oraz zbuduje silną armię. Co, niestety, nie zapowiada się zbyt kolorowo...

Generał Ouyang ciągle próbuje pozbierać się po śmierci Esena. Cierpi, jego serce krwawi, a jedyne, co może przynieść ukojenie, to ból. I zemsta. Jedynie chęć zamordowania Zhu oraz aktualnie panującego cesarza trzyma go przy życiu.

W stolicy z kolei z gierkami politycznymi, knowaniami oraz ciągłym ośmieszaniem mierzy się nowy książę Henanu, Wang Baoxiang. Młodszy brat zabitego Esena. Baoxiang trafia do ministerstwa finansów, gdzie pod okiem ministra zajmuje się rachunkami. A przy okazji widzi ducha swojego zmarłego brata, jest nagminnie wyszydzany i wzgardzany. 

Co łączy tę trójkę z pozoru kompletnie różnych ludzi?

Ten, który zatopił świat to książka, która poza epicką przygodą pełną bitew, wszechobecnego cierpienia czy intryg pałacowych łączy w sobie również wiele ważnych wartości. Autorka dokładnie ilustruje, że każdy ma prawo zasiąść na tronie, bez względu na wiek, płeć czy powiązania rodzinne. Każdy ma jednakową szansę, najważniejsze, by żył w zgodzie ze sobą, tak, jak pragnie, a nie tak, jak widzą go inni. W historii przewija się naprawdę sporo wątków dotyczących odrzucenia przez społeczeństwo, a także osobistych problemów z samoakceptacją, co wielokrotnie wywołuje ból i nienawiść napędzaną niezrozumieniem oraz strachem. Wszystko to sprawia, że książka staje się naprawdę wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju.

Największy problem z Tym, który zatopił świat miałam na samym początku. Po ponad rocznej przerwie od czytania pierwszego tomu nie do końca potrafiłam przypomnieć sobie kto jest kim, co się działo, a nawet jak nazywali się główni bohaterowie. Dopiero wraz z biegiem fabuły trybiki w głowie powoli zaczynały ustawiać się na swoje miejsce, aż wreszcie po prawie stu stronach zadziałały. Całość się poukładała, fabuła rozjaśniła, a bohaterowie znów zaczęli wzbudzać we mnie przeróżne emocje. I od tego czasu aż do samego końca dosłownie pożarłam książkę. Zwłaszcza ostatnie trzy rozdziały, które czytałam z wypiekami na policzkach, siedząc w łóżku w ciemnościach, w podorędziu trzymając jedynie niewielką lampkę. 

Nie zamierzam ukrywać, że drugi tom podobał mi się o wiele bardziej od pierwszego. W Tym, który zatopił świat działo się więcej. Czytelnik otrzymał mnóstwo, ale to naprawdę mnóstwo zwrotów akcji, które niejednokrotnie prawie wyrwały mi serce z piersi. Zdarzały się momenty, w których chciałam krzyczeć z irytacji albo płakać z niemożliwości wpłynięcia choć w minimalnym stopniu na konkretne wydarzenie. 

Największym atutem powieści nie jest intrygujący, ogarnięty wojną świat. Nie są pałacowe realia, w których każdy spiskuje z każdym. Ani też wyjątkowo obrazowe opisy z miejsc walk i bitew. Największym atutem są szarzy moralnie bohaterowie. Autorka wyzbyła się dokładnego podziału między dobrem a złem. Cała dylogia Świetlistego cesarza prowadzona jest w odcieniach szarości, dzięki czemu cykl zyskuje na autentyczności i aż tak dosadnie wpływa na emocje czytelnika. 

Podsumowując, Ten, który zatopił świat oraz pierwszy tom, czyli Ta, która stała się słońcem, to niezwykłe opowieści fantasy, które bez wahania polecam. Ale nie każdemu. To nie jest literatura, która spodoba się wszystkim czytelnikom. Nie. Historia jest zawiła, bohaterowie niejednorodni i szarzy moralnie, a wiele wątków łączy się z szeroko pojętą brutalnością, cierpieniem oraz brakiem akceptacji zarówno u siebie jak i u innych ludzi. Opowieść jest ciężka, momentami mroczna i pełno w niej bólu. A jednak trafiają się momenty okupione nadzieją, co ostatecznie maluje się w przepiękny obraz zagubionego człowieka. 

8,5/10

Ten, który zatopił świat
Shelley Parker-Chan
Wydawnictwo Fabryka Słów
Warszawa 2024
Stron: 659


Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu